SlideShare uma empresa Scribd logo
1 de 257
Baixar para ler offline
wiosna 2014 1 [655]
Indeks 381489
Cena 24,99 zł [w tym 5% VAT]
Dżendery złe i dobre
Protokół rozbieżności dwóch antropologii
Problem z władzą
Flis: Służba czy dominacja?
Czasem trzeba być przeciw
Sosnowski o „Inferno” Dana Browna
Myśliwski: Ziemia, woda i twarz
Eichelberger: Czy dusza ma płeć?
Kissler vs. Nosowski: Co łączy trzech papieży?
Ksiądz z kobietą w kinie na Pasikowskim
Fotografie laureata World Press Photo
256 stron!
Kwartalnik Warszawa rok LVII  nr 1 [655]
Drodzy Czytelnicy!
Tego tematu prawie wszyscy mają już dosyć. Rzeczywiście liczba
nonsensów wypowiedzianych w sporze o gender jest olbrzymia.
Mam jednak nadzieję, że przyznają Państwo, iż nasi autorzy zna-
leźli perspektywę unikalną, tę właśnie, jakiej najbardziej brako-
wało w publicznych przepychankach. Potrafią rozumieć złe i dobre
strony „dżenderów” oraz odróżniać niebezpieczeństwa rzeczywi-
ste od urojonych.
Z władzą też jest problem, choć inny niż z gender. Nie chcemy
tego kłopotu opisywać w kategoriach politycznych: kto rządzi i jak
to robi. Pytamy, po co jest władza. Zastanawiamy się, czy w dzi-
siejszym świecie władza może jeszcze być sprawowana w sposób
humanistyczny, głęboko ludzki.
Czasem trzeba być przeciw. „Więziowa” tradycja dialogu
i szukania tego, co łączy, nie oznacza zamykania oczu na realne
zagrożenia. We współczesnej kulturze pojawiają się przecież zja-
wiska nie tylko dziwne, ale i niebezpieczne. Jasne to jest nawet
dla takiego „pacyfisty kulturowego”, jak Jerzy Sosnowski, który
tym razem odprawia swoje „prywatne egzorcyzmy”.
Rzecz jasna, przede wszystkim chcemy być za, a nie przeciw.
Dlatego Wiesław Myśliwski — opisując piękne malarstwo Stani-
sława Baja — odsłania tajemnicę, gdzie rodzi się sztuka. Po rocznej
przerwie wracają „Ksiądz z kobietą w kinie”. Kluczem do rozmów
Katarzyny Jabłońskiej i ks. Andrzeja Lutra będą teraz nie poszcze-
gólne dzieła filmowe, lecz ich twórcy. Na pierwszy ogień idzie Wła-
dysław Pasikowski — profesjonalista, który skutecznie wymyka się
ideowym szufladkom.
Wspieramy też oczywiście Ukraińców, domagających się na
Majdanie demokracji i sprawiedliwości. Wydarzenia rozwijają się
tam szybko i dramatycznie. W chwili oddawania do druku tego nu-
meru„Więzi”naulicachKijowa(inietylko)leżązabiteofiaryreżimu.
Wierzymy, że dobro zwycięży, ale dlaczego za cenę niewinnej krwi?
Zbigniew Nosowski
Spis treści
Podziękowania dla Przyjaciół
Gender — za, a nawet przeciw
Razem na rzecz małżeństwa
i rodziny? Rewolucja
kulturowa z gender w tle
Człowiek — osoba czy jednostka?
Protokół rozbieżności
dwóch antropologii
Bóg ma tylko gender
Bez-wstyd Jezusa. Płeć
Chrystusa a nasze zbawienie
Boga nie oszukiwałam
rozmowa
Nota bene
Piękno jest powołaniem
Dziedziniec dialogu
Czy dusza ma płeć?
rozmowa
Dzieci Abrahama
Dżihad genderowy
Litery na piasku
S — jak sieć
5
7
19
34
47
56
67
76
82
92
100
Dżendery złe i dobre
Małgorzata Bilska
Marek Rymsza
Justyna Melonowska
Sebastian Duda
Ks. Andrzej Draguła
Ewa Hołuszko,
Katarzyna Jabłońska
Kard. Gianfranco Ravasi
Wojciech Eichelberger,
Anna Karoń-Ostrowska
Agata Skowron-Nalborczyk
Michał Zioło OCSO
Nieprzydatność, Formalizm, Bilans
Po co jest władza
Władza jako taniec
Hierarchia bytów i niebytów
Szukać sensu, nie gubiąc
skuteczności
rozmowa
Kobiety Mykietyńskie, W drodze
do Aten, Z Robertem Spaemannem
Czytanie świata
Przecież tutaj jestem nikim
Europa z dwóch stron Odry
Kościół walczący. Co łączy
trzech papieży
Kościół przezroczysty.
Co łączy trzech papieży
Z drugiej strony Bugu
Majdan jak Kamieniec
Podolski. Meandry Partnerstwa
Wschodniego a bitwa o Ukrainę
Historia
Wrogi element. Katolickie
organizacje akademickie
1945—1949
Rzeczy (nie)pospolite
Polscy przyjaciele postępu
107
111
119
129
134
142
145
152
159
164
176
197
Bohdan Zadura
Problem z władzą
Jarosław Flis
Jarema Piekutowski
Ewa Karabin
Ryszard Stocki,
Iwona D. Bartczak
Alfred Marek Wierzbicki
Marcin Gutowski
Alexander Kissler
Zbigniew Nosowski
Przemysław Żurawski vel Grajewski
Andrzej Friszke
Aleksander Hall
Dosyć! Moje prywatne egzorcyzmy
Nie taki Kraków zacofany.
Klata i jego Teatr Narodowy
Mielone z Orfeusza i Eurydyki
Ksiądz z kobietą w kinie
Bo to dobry fachowiec jest
Ziemia, woda i twarz
Książki najważniejsze
Pisanie Księgi
Jeżeli chodzi o miłość —
jestem analfabetą
Wybiórczość to nie zaleta
W Galerii WIĘZI
Maciek Nabrdalik
Eks post
Straszliwa dzieweczka
203
214
221
225
233
236
240
244
249
250
Czasem trzeba być przeciw
Jerzy Sosnowski
Elżbieta Baniewicz
Tomasz Wiścicki
Katarzyna Jabłońska,
ks. Andrzej Luter
Wiesław Myśliwski
Paweł Czapczyk
Anna Karoń-Ostrowska
Elżbieta Adamiak
Jerzy Sosnowski
 5
Podziękowania
dla Przyjaciół
Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową.
W ostatnim okresie wsparcia udzieliły WIĘZI następujące osoby:
Andrzej Biernacki (Warszawa), po raz trzydziesty szósty
Wiesław Celiński (Mały Stanisławów)
Jacek Haman (Warszawa), po raz szósty
Zbigniew Jankowski (Gdańsk)
Krzysztof Jedliński (Warszawa)
Jan Kofman (Warszawa), po raz piąty
Michał Kosmulski (Warszawa), po raz drugi
Bogumił Luft (Warszawa),
Joanna Michlic (Brandeis, MA, USA)
Tomasz Romaniuk (Warszawa), po raz trzeci
Paweł Sawicki (Warszawa), po raz szósty
Krzysztof Marian Szczyrba (Zabrze), po raz trzeci
Tomasz Wierzejski (Warszawa),
Jan Wyrowiński (Toruń), po raz czterdziesty pierwszy
Krzysztof Ziołkowski (Warszawa)
Michał Zioło OCSO (Montjoyer), po raz piąty
Krystyna Żebrowska (Warszawa), po raz osiemnasty
Jak można pomóc?
Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jedno­razowe, jak
i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy
publikować w kolejnych numerach WIĘZI.
Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od
dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto:
Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3
PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866
z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź”
Prosimy także o polecanie prenumeraty redakcyjnej naszego pisma swoim ­Bliskim i Przy-
jaciołom. Warunki prenumeraty na rok 2014 — zob. s. 255.
Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ!
Wiara
 6  WIĘŹ  Wiosna 2014
7
Od ponad dekady zajmuję się tematyką feministyczną, w teorii i praktyce. Po-
dział na płeć biologiczną (ang. sex) i płeć kulturową (ang. gender) wydaje mi się
oczywisty. Nie dlatego, że jestem feministką, bo nigdy się za nią nie uważałam.
Po prostu dla socjologa (jak również dla antropologa kultury czy etnologa) toż-
samość jednostki jest wypadkową „samostanowienia” (utożsamienia się) i „ze-
wnętrznej identyfikacji” (bycia utożsamiananym), jak to ujął Edwin Ardener.
Wraz z rozwojem historycznym człowiek osiąga coraz większą podmiotowość.
Element samostanowienia nabiera znaczenia. Stan (ród, kasta), miejsce urodze-
nia, narodowość, religia nie determinują go tak, jak to było kiedyś. Tożsamość
płciowa też podlega ewolucji. Kobiety pełnią dziś wiele, wybranych przez siebie,
ról społecznych. Zakładają rodziny lub nie, rodzą dzieci lub nie, pracują albo nie.
Przez dziesięciolecia kwestia kobiet i płci była w polskim Kościele konse-
kwentnie banalizowana. I nagle okazało się, że gender jest arcyważne! Katolickie
autorytety twierdzą, że to totalitaryzm na miarę (albo i gorszy od) Hitlera i Sta-
lina. Feministki protestują, media szaleją, internet puchnie od memów. A zwykły
człowiek pyta: Jak się w tym połapać? Kto ma rację?
Małgorzata Bilska
Gender – za,
a nawet przeciw
Dżendery złe i dobre
 8  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
Antyideologia
Zacznijmy od pytań najprostszych. Czy — oprócz obiektywnej, neutralnej koncep-
cji gender — istnieje także ideologia gender? Tak. Czy da się ją pogodzić z chrze-
ścijaństwem? Nie. Czy stanowi ona zagrożenie dla kultury? Oczywiście tak, jak
każda ekspansywna ideologia. Czy to oznacza, że antygenderowa kampania
polskiego Kościoła, a raczej „krucjata moralna”, jaka zaczęła się w ubiegłym
roku, jest potrzebna, dobra i słuszna? Niestety... nie. Problem — jeśli wymaga
krucjaty — to tylko intelektualnej.
Po stronie kościelnej natomiast mamy najczęściej do czynienia z działa-
niami, które same noszą znamiona ataku ideologicznego. Uderza nie tylko styl
krytyki kosmicznie odległy od najbardziej chrześcijańskiej wartości — miłości
nieprzyjaciół. Razi także nieznajomość problemu eksponowana przez „liderów
krucjaty”, połączona z emocjonalną i populistyczną argumentacją. Zaskakuje
fakt, że katoliccy profesorowie, publicyści i duchowni — mówiąc, że prezentują
„prawdę o człowieku” — traktują chrześcijańską antropologię jako konserwatywne
narzędzie do walki ideologicznej, nie uwzględniając faktu, że w tej dziedzinie
filozofii katolickiej brakuje refleksji nad zagadnieniem różnicy płci.
A przecież Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus przestrzegał przed
niebezpieczeństwem „fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię
ideologii uważającej się za naukową albo religijną czują się uprawnieni do na-
rzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra”. Papież z Polski przekonywał
wówczas, że:
Prawda chrześcijańska do tej kategorii nie należy. Nie będąc ideologią, wiara chrze-
ścijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rze-
czywistość społeczno-polityczną, i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na
różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe. Tak więc metodą Kościoła jest
poszanowanie wolności przy niezmiennym uznawaniu transcendentnej godności
osoby ludzkiej (CA 46).
Niestety, katoliccy rzecznicy antygenderyzmu wyraźnie czują się uprawnieni
do operowania „sztywnymi schematami” oraz „narzucania innym własnej kon-
cepcji prawdy i dobra”. Cóż z tego, że czynią tak w odpowiedzi na analogiczne
postępowanie swoich oponentów? Przecież od wyznawców Chrystusa należy
oczekiwać więcej.
Istotą intelektualnego problemu z ideologią gender jest fałszywa diagnoza
nierówności płci, połączona z koncepcją człowieka negującą nie tylko wkład
Boga w stworzenie, ale także świecki humanizm. Humanistyczna koncepcja
człowieka jest esencjonalistyczna i uniwersalistyczna (prawa człowieka mają pod-
łoże naturalne), podczas gdy najbardziej nośne wersje ideologii gender zakładają,
że: 1. człowiek jest wytworem procesu historyczno-kulturowo-społecznego, kon-
 9
Dżenderyzłei dobre
Gender – za, a nawet przeciw
struktem świadomości zależnym od kontekstu, 2. uniwersalizm jest patriarchalną
iluzją, gdyż człowiek nie istnieje poza płcią (rodzajem); płeć określa świadomość,
a za nią byt. Kultura zbudowana na antropologii genderowej ma być teoretycznie
wolna od przemocy, nierówności i wykluczeń, ale za jej projektem stoją fałszywe
przesłanki. Może ona prowadzić do nowych form dyskryminacji i wykluczeń,
dlatego wyłaniający się z teorii projekt
należy poddawać rzeczowej krytyce.
Sęk jednak w tym, że sprawa nie-
równości płci i dyskryminacji kobiet jest
realnym i bardzo poważnym problemem
do rozwiązania także z punktu widzenia
Ewangelii. Ten aspekt ginie zaś w namięt-
nych tyradach ks. Oko i jego popleczni-
ków o seksualnych dewiantach deprawu-
jących dzieci. Histeryczny krzyk niczego nie zbuduje, nie przemieni żadnego
serca; nie zbawi nawet jednej duszy więcej. Może tylko zagłuszyć pewne pytania;
stłumić głosy sumienia.
Kościół w Polsce zrobił wielki błąd, zaczynając gorączkową debatę wokół
gender tuż po nagłośnieniu afer pedofilskich. Zapewne nie było takiej świadomej
intencji, ale nie da się ukryć faktu (a wytłumaczyć go trudno), że nagłe oskarżenia
pod adresem genderystów, feministek, osób LGBT itd. pojawiły się tuż po fali
medialnych doniesień o przemocy seksualnej polskich kapłanów wobec dzieci
i o poważnych zaniedbaniach ze strony kościelnych przełożonych. Poczucie me-
dialnej nagonki na „pedofilów w sutannach” było dość powszechne; znajomi
księża doświadczali niekiedy werbalnej agresji, czuli się z tym fatalnie. I nagle —
punkt zwrotny! Narracja o seksualnej krzywdzie dzieci z dnia na dzień zmieniła
kierunek o 180 stopni!
Odpowiedzią na antykościelną panikę moralną stała się analogiczna panika
antygenderowa. W kręgach kościelnych rozpowszechniło się przekonanie, że za
krzywdę dzieci oraz niewłaściwe zachowania seksualne odpowiadają nie kon-
kretni sprawcy-dorośli, lecz ruchy społeczne kojarzone z rewolucją seksualną
lat sześćdziesiątych, znane z popierania związków partnerskich, antykoncepcji,
aborcji i postulatów wprowadzenia edukacji seksualnej. Skupiono się na eksce-
sach maniaków seksualnych i domniemanej masturbacji kilkulatków.
W konsekwencji zamiast trzech ważnych i bardzo potrzebnych debat — o grze-
chach Kościoła, o równości płci, o przemocy seksualnej wobec nieletnich — mamy
histerię głównie na punkcie seksu. Z Zachodu ma nadciągać zorganizowana, pod-
stępna, terrorystyczna ideologia perwersji seksualnych, przy której pojedyncze
przypadki pedofilii bledną. Dzieci trzeba więc — to naturalny odruch — chronić
za wszelką cenę. Kościół ofiarnie staje w ich obronie na pierwszej linii frontu!
Tylko szkoda, że to linia walki ideologicznej, a język jej prowadzenia nie
ma wiele wspólnego ani z troską o prawdę, ani z miłością bliźniego. Dostaje się
przy okazji wszystkim wrogom, rzeczywistym i wydumanym.
Żeby krytykować ideologię gender,
wypadałoby mieć przyzwoity poziom
wiedzy. A przede wszystkim trzeba być
samemu w porządku wobec kobiet.
 10  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
Biskup i genderciotki
O mentalności oblężonej twierdzy w polskim Kościele pisano już wiele razy.
Problem dostrzegł też autor jednej z najgłośniejszych antyfeministycznych wy-
powiedzi, bp Tadeusz Pieronek. To on w 2001 roku stwierdził, że feminizm to
„beton, na który nawet kwas solny nie pomoże” (feministki zareagowały T-shir-
tami z napisem „Więcej feminizmu, mniej kwasu solnego”). W tym samym roku
w książce Rozumienie zmian społecznych pod red. Elżbiety Hałas bp Pieronek
pisał:
W nowych warunkach Kościołowi przypadło bardzo trudne zadanie odczytania na
nowo i ukazania społeczeństwu takich podstawowych pojęć jak wolność, prawda,
społeczeństwo obywatelskie, państwo, demokracja, pluralizm. [...]. Sama hierarchia
kościelna ma z tym do dziś poważne kłopoty. [...] Nie wydaje się, by postawa nieustan-
nego szukania wroga i węszenia wszędzie zła sprzyjała [...] pozytywnej pracy Kościoła.
Wtedy wrogiem była głównie Unia Europejska i postkomuniści. Bp Pieronek
trafnie opisał problem Kościoła z reakcją na zmiany społeczne, ale — co ciekawe —
wtedy w ogóle nie dostrzegł ruchu feministycznego jako czynnika zmian. Wygląda
na to, że po okresie lekceważenia i ośmieszania feminizmu „postawa nieustan-
nego szukania wroga” zaowocowała wreszcie jego spektakularnym odkryciem.
Na kryzys rodziny mają wpływ różne zjawiska i procesy — indywidualizacja, de-
instytucjonalizacja, globalizacja, migracje itd. — ale wrzucenie tego wszystkiego
do jednego worka i zrzucenie winy na jednego winnego o nazwie „gender” czyni
świat przyjemnie klarownym.
Na postawy lękowe nakłada się dziś brak ekspertów w dziedzinie płci, co
jest skutkiem specyficznego sposobu kształcenia w seminariach i na katolickich
uczelniach. Tej interdyscyplinarnej problematyki nie można zrozumieć bez per-
spektywy, jaką wnoszą choćby socjologia czy antropologia kultury. Katolicka
socjologia nie bada jednak płci, koncentrując się na rodzinie, antropologia kul-
tury jest nieznana, teologia płci nie powstała. Badania psychologów z KUL nie
są znane, nie przenikają raczej do praktyki duszpasterskiej. Między perspektywą
badaczy ze zwykłych uczelni (taką kończyłam), obeznanych z problematyką płci,
a naukowców z uczelni katolickich (a uczyłam na obu rodzajach) zieje przepaść.
Społeczeństwo przełomu XX i XXI wieku jest nazywane „społeczeństwem
wiedzy”. Coraz większe znaczenie odgrywają w nim „systemy eksperckie”. Fe-
minizm stworzył swój system, wprowadzając tematykę tożsamości płci do in-
stytucji akademickich. Jest dziś bardziej ruchem intelektualnym niż masowym
(w latach siedemdziesiątych na ulicach Stanów Zjednoczonych manifestowały
setki tysięcy kobiet). Jego teorie wymagają rzeczowej weryfikacji. Marksizm — co
warto podkreślić — miał wielu znakomitych krytyków, świetnie przygotowanych
do konfrontacji poznawczej, od prof. Leszka Kołakowskiego, po kard. Stefana
 11
Dżenderyzłei dobre
Gender – za, a nawet przeciw
Wyszyńskiego, który kwestii robotniczej i organizacjom związkowym poświęcił
pracę doktorską. W przypadku gender uderzający jest brak elementarnej wiedzy
w kręgach katolickich.
Aby coś skrytykować/poprzeć, czyli ocenić, trzeba się na tym znać. W Polsce
natomiast z „wykładami” o gender do środowisk katolickich jeżdżą... prawicowi
politycy szukający poparcia w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europej-
skiego. Gdy w czerwcu 2013 r. wyszło na jaw, że KUL planuje wprowadzenie
wykładów o zagadnieniach gender, gwałtownie zareagował biskup włocławski
Wiesław Mering. Skierował list otwarty w tej sprawie do rektora uczelni (z po-
minięciem metropolity lubelskiego, Wielkiego Kanclerza KUL), czym wywołał
burzę medialną. 19 czerwca w Radiu Maryja „dowcipnie” opowiadał o „gen-
derciotkach”, które „zawracają ludziom głowę”. Przestrzegał: „Jeżeli określa
się kategorię gender jako kategorię społeczno-kulturową, to tym samym daje się
do zrozumienia, że jest to do przyjęcia. Jak płeć człowieka może być kategorią
społeczno-kulturową; zmienną, tworzącą się w czasie?” [podkr. MB].
Nie tylko może być zmienna, ale jest! I jest to zgodne z obiektywną nauką,
a także nauczaniem bł. Jana Pawła II. Papież z Polski pisał w encyklice Christi­
fideles laici:
Kościół [...] nie przestaje — i winien czynić to zawsze — odczytywać planu Boga wzglę-
dem kobiety. Nie można też zapominać o wkładzie, jaki wnoszą tu różne gałęzie
w iedzy o człowieku i rozmaite kultury; mogą one przy właściw ym podejściu
dopomóc w uchwyceniu i określeniu wartości i wymogów, należących do tego, co
w kobiecie jest istotne i niezmienne, a także tych, które się wiążą z  histor yczną
ewolucją tych kultur (ChL 50, podkr. MB).
Papież apelował więc — już ponad ćwierć wieku temu! — żeby Kościół dostrzegł
pozytywne znaczenie nauk badających kulturową i historyczną ewolucję rozumie-
nia roli kobiet. Dlaczego więc teraz — i to zdaniem biskupa! — katolicka uczelnia
miałaby się nie zajmować tym zadaniem?
Na stronie internetowej Kurii Warszawsko-Praskiej figuruje informacja o ak-
cji „Stop dla gender — tak dla planu Boga”. Samo słowo gender utożsamiono tu
z ideologią gender. Podane Kompendium wiedzy o gender to dziwny zlepek sześciu
publikacji na różne tematy, np. Profilaktyka ryzykownych zachowań seksualnych
młodzieży (co ma piernik do wiatraka?). Zabrakło natomiast w wykazie pozycji ab-
solutnie podstawowych, w dodatku rodzimych autorów, np. Teologiczna semantyka
płci Jarosława Kupczaka OP (Kraków 2013), książki Czym jest nowy feminizm
Jana Pawła II pod redakcją o. Kupczaka i Marii Zboralskiej (Kraków 2010) czy
dawniejszych publikacji, jak tekst prof. Marii Braun-Gałkowskiej Duszpasterskie
aspekty psychologii kobiet z książki Wybrane zagadnienia psychologii pastoralnej
(red. Z. Chlewiński, Lublin 1989). Z kolei pod nagłówkiem Podstawowe infor­
macje o gender z perspektywy chrześcijańskiej wizji człowieka i świata znajdują się
bardzo wybiórczo dobrane cytaty. Całość to wręcz nieprzyzwoity groch z kapustą.
 12  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
Jeśli za najbardziej cenionego eksperta od płci uważany jest w Kościele
agresywny i niekompetentny ks. Dariusz Oko, a autorytety instytucjonalne ob-
rażają ludzi, pozwalając sobie na określenia „genderciotki”, to jak można serio
brać taką krytykę?
Myśl feministyczna (źródło nauki o gender) to poważne wyzwanie — trzeba ją
docenić jako oponenta. Prosty przykład — w styczniu br. KAI opublikował wywiad
z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem zatytułowany W przypadku ideologii gender
dochodzi do ostrego starcia z Kościołem. Rozmówca sprawia wrażenie dobrze
obeznanego z tematem. Do czasu, gdy jako pozytywny przykład podejścia do róż-
nicy płci zaczyna przywoływać (obficie)
francuską feministkę Sylviane Agacin-
ski. Tymczasem jej książka Polityka płci
walnie przyczyniła się do wprowadzenia
we Francji ustawy parytetowej, krytyko-
wanej przez Kościół. Agacinski buduje
koncepcję parytetu w polityce jako du-
alistycznej reprezentacji dwóch rodza-
jów ludzkich: żeńskiego i męskiego. Jej
koncepcja dualizmu płci jest zupełnie
nie do pogodzenia z antropologią chrześcijańską — jest co prawda esencjali-
styczna, opiera się na uznaniu biologicznej różnicy, ale odrzuca uniwersalizm
w podejściu do człowieka.
Takie pomyłki wynikają z braku pogłębionej refleksji nad płcią z perspek-
tywy chrześcijańskiej. Istnieje nawyk wywodzenia znaczenia różnicy płci wprost
z różnic cielesnych. Teologia ciała już powstała, teologia płci czy kobiety — wciąż
nie. Nie tylko postmodernistyczne koncepcje Judith Butler zagrażają chrześci-
jańskiej antropologii. Ale żeby to wiedzieć, trzeba się z pokorą pochylić nad
wieloletnim dorobkiem feminizmu.
Wypaczenia feminizmu
Feminizm to ruch społeczny — działanie zbiorowe zmierzające do zmiany spo-
łecznej. Ruchem społecznym był w XIX w. ruch robotniczy, który zaowocował
ideologią komunistyczną. Ale ruchami społecznymi były też ruchy narodowo-
wyzwoleńcze, w tym polski ruch niepodległościowy, a także oparty na związku
zawodowym ruch społeczny „Solidarność”.
Ruchy zawsze powstają w reakcji na jakiś realny problem społeczny — są
odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby dużej części zbiorowości. W przypadku
ruchu kobiet Kościół dopiero po ponad stu latach od jego powstania w 1848 roku
uznał jego zasadność (w czasie II Soboru Watykańskiego). Termin „dyskryminacja
kobiet” figuruje obecnie w wielu oficjalnych dokumentach kościelnych. Także
kard. Joseph Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki i Wiary pisał w 2004 r.
Spór wokół gender można
potraktować jako szansę.
Po wiekach przekłamań można
wydobyć prawdę o równości obu
płci, a także o znaczeniu różnicy.
 13
Dżenderyzłei dobre
Gender – za, a nawet przeciw
w Liście do biskupów Kościoła katolickiego o współdziałaniu mężczyzny i kobiety
w Kościele i świecie:
W słowach, które Bóg kieruje do kobiety w następstwie grzechu [pierworodnego]
wyraża się w sposób lapidarny [...] natura relacji, jakie rodzą się w tej sytuacji między
mężczyzną i kobietą: „ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś
będzie panował nad tobą” (Rdz 3,16). Będzie to związek, w którym miłość zostanie
często wynaturzona do zwykłego poszukiwania samego siebie, do więzi ignorującej
i zabijającej prawdziwą miłość, zastępując ją swoistą grą dominacji jednej płci nad
drugą. [...] W tej tragicznej sytuacji zostają zagubione i równość, i respekt, i miłość,
których, według planu Boga, wymaga związek mężczyzny i kobiety.
Nadużywanie władzy przez mężczyzn, dyskryminacja i traktowanie kobiet jako
gorszych to moralne zło. Jest ono skutkiem grzechu pierworodnego. Gdyby nie
ruch feministyczny, byłoby bezkarne. Trzeba to powiedzieć z całą mocą. Nie
znaczy to jednak, że należy przyjmować bezkrytycznie feminizm współczesny.
Odkąd przestał być oddolnym ruchem społecznym, obudował się teoriami,
zdogmatyzował, nabrał cech ideologii. Przez ideologię rozumiem tu sztywny
światopogląd, zestaw idei, a zarazem program zmiany społecznej oparty na
diagnozie, której słuszności nie wolno — pod groźbą sankcji ze strony władzy,
medialnego ostracyzmu, społecznego wykluczenia itp. — podawać w wątpliwość.
Mówiąc obrazowo: jeśli fakty (nowe odkrycia itd.) przeczą ideologicznej tezie,
tym gorzej dla faktów.
Feminizm pojawił się w Polsce po 1989 roku. Pierwsze gender studies (pody-
plomowe) pojawiły się na Uniwersytecie Warszawskim w 1995 roku. Informowały
o nich media1. Kiedy w 2003 roku w Instytucie Socjologii UJ powstała specja-
lizacja na studiach dziennych „Społeczno-kulturowa tożsamość płci”, badania
nad gender prowadziło już wiele uczelni. Cieszą się one popularnością wśród
studentek — i studentów. Co roku rośnie liczba absolwentów wyższych uczelni,
którzy wiedzą, co oznacza kategoria gender. Część z nich to osoby wierzące,
które oczekują od swojego Kościoła argumentów, a nie etykiet.
Czy studia te są rzetelne w sensie naukowym? To zależy od podejścia bada-
czy i ich bezstronności. W nauce niezbędny jest „relatywizm metodologiczny”,
który polega na zawieszeniu wyznawanych przez siebie wartości. Nie mogą one
rzutować na proces badawczy. Jest to oczywiście bardzo trudne, gdy nauką zaj-
mują się aktywni działacze ruchów społecznych, dla których nadrzędnym celem
jest poprawa statusu kobiet, konkretna zmiana społeczna. W przypadku femi-
nizmu wiedza naukowa nierzadko służy do dekonstrukcji patriarchatu — jego
kultury i struktur społecznych. Trzeba jednak pamiętać, że na gender studies
wykładają nie tylko feministki. Decydujące znaczenie ma postawa władz uczelni
	1	 Warto sięgnąć choćby po wywiad z założycielkami, prof. Małgorzatą Fuszarą i dr Bożeną Chołuj:
Po co nam te dżendery, „Gazeta Wyborcza”, 18—19 września 1999 r.
 14  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
i kadry uniwersyteckiej. To od nich zależy, czy „dżendery” będą rzetelne naukowo,
czy staną się czymś w rodzaju „grup budzenia świadomości feministycznej”, ty-
powych dla XX wieku.
Do obecnego kształtu feminizmu i akademickich gender studies można mieć
wiele zastrzeżeń. Najistotniejsze z nich, moim zdaniem, to:
1.	przeakcentowanie zmiennych, relatywnych elementów płci nad stałymi, czyli
kultury nad cechami wrodzonymi,
2.	zdominowanie myśli feministycznej przez atrakcyjne intelektualnie wątki
postmodernistycznej dekonstrukcji, bez realistycznej analizy skutków tejże
dla życia społecznego,
3.	połączenie tematyki gender z queer, uwikłanie kwestii kobiet w walkę
o prawa mniejszości seksualnych — tak jakby diagnoza problemów społecz-
nych i środki zaradcze w przypadku np. matek wielodzietnych, gospodyń
domowych, mężczyzn-gejów i osób transseksualnych miały być te same,
4.	pielęgnowanie pozorów wielości nurtów w feminizmie, podczas gdy jedne
z nich mają realny wpływ na kierunek zmiany społecznej, a inne są mar-
ginalizowane i pełnią funkcję „kwiatka do kożucha” (do takich zaliczam
feminizm chrześcijański, od zawsze „podejrzany” w feminizmie o kolabo-
rację z patriarchatem),
5.	nietolerancja i tendencje do wykluczania osób z grup większościowych,
6.	traktowanie przemocy wobec kobiet jako przejawu dyskryminacji płci, która
ma charakter strukturalny i systemowy (a przemoc jest uwarunkowana wie-
loma czynnikami),
7.	postawa roszczeniowa, myślenie w kategoriach ofiary, co rodzi potrzebę
wymierzania dziejowej sprawiedliwości,
8.	 sposób wcielania w życie postulatu „prywatne jest polityczne”, który pro-
wadzi do upolitycznienia sprawy relacji między płciami,
9.	angażowanie w zmianę społeczną dzieci, ingerowanie w socjalizację bez
konsultacji z rodzicami „dla dobra dziecka”2,
10.	brak troski o wierność humanistycznej antropologii i tradycji rozumienia
praw człowieka w kulturze europejskiej, co wynika z kryzysu kategorii
prawdy, a także z ulegania pokusie ponowoczesnych gier z płynną, wielo-
znaczną tożsamością3.
Polskie feministki nie są bez winy, jeśli chodzi o fatalną jakość debaty publicznej.
Od początku przyjęły zasadę trzymania „wspólnego frontu” w patriarchalnym,
katolickim społeczeństwie. Skąd Polacy mają wiedzieć, jak różnorodny jest femi-
	2	 O tym zagrożeniu pisałam już przed pięciu laty — Rewolucja dla przedszkolaków, „Rzeczpospolita”,
5 stycznia 2009 r.
	3	Zaznaczam, że zarzuty te kieruję wobec teorii gender, które mają wpływ na prawdziwość/fał-
szywość diagnozy problemu społecznego i wyznaczają kierunek działania całego ruchu. Analiza
wdrażania w życie gender mainstreaming czy prawnych aspektów gender equality przekracza ramy
tego tekstu.
 15
Dżenderyzłei dobre
Gender – za, a nawet przeciw
nizm, skoro publicznie może zaledwie kilka razy zdarzyło się aktywistkom pospie-
rać między sobą? Mało kto wie, jak wielki ferment w środowisku feministycznym
wywołał sojusz warszawskich feministek z kobietami sukcesu z klasy średniej,
który doprowadził do powstania Kongresu Kobiet. Jedną z najbardziej kontro-
wersyjnych osób była w nim prezydentowa Jolanta Kwaśniewska, która dodała
splendoru całemu towarzystwu, ale nie pasowała do anarchistycznej, zgrzebnej,
lewicowej opcji w feminizmie. Dziś Kwaśniewskiej w Kongresie nie ma.
Tego typu tarcia i konflikty były ukrywane, silniejsza była troska o jedno-
ściowy PR. Feminizm jako monolit to mit. Ale dzięki skutecznemu ukrywaniu
różnic łatwo dziś wrzucić wszystkie kwestie feministyczne do jednego worka
z napisem „ideologia gender” i uznać za wroga.
Gender po katolicku
Żeby krytykować ideologię gender, nie tylko wypadałoby mieć przyzwoity poziom
wiedzy. Przede wszystkim trzeba być samemu w porządku wobec kobiet. Gdyby
słynny list pasterski na temat gender był poprzedzony chociaż jednym stanowi-
skiem biskupów, wyrażającym troskę o równą godność kobiet i mężczyzn, byłby
inaczej przyjęty. Tymczasem Konferencja Episkopatu Polski nie wydała żadnego
dokumentu dotyczącego natury kobiety, dyskryminacji kobiet czy przemocy wo-
bec nich. Dopóki sprawa dyskryminacji jest ośmieszana, tabuizowana, zamiatana
pod dywan, krytyka feminizmu pozostanie mało wiarygodna. Tym bardziej że
Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae widział potrzebę „nowego feminizmu”
(EV 99).
Nowy feminizm wymaga bardzo konkretnych działań — a być może rów-
nież... nowego gender. Nie można — wyrażonej przez Benedykta XVI — krytyki
ideologii gender wydestylować z reszty nauczania Kościoła, zwłaszcza z uznania
dyskryminacji kobiet za fakt i powód do rachunku sumienia. To nadużycie, które
wprowadza wiernych w błąd.
Zanim więc przystąpimy do kolejnego etapu walki z gender, warto najpierw
odpowiedzieć na kilka pytań. Co Kościół w Polsce robi dla przeciwdziałania
grzechowi dyskryminacji płci — w społeczeństwie i w swoich strukturach? Jak
i gdzie Kościół poszukuje prawdy o różnicy płci (nie wystarczy przywołać opis
stworzenia w Biblii, potrzebne są rzetelne badania naukowe)? W jaki sposób
Kościół na nowo odczytuje plany Boga względem kobiety? Skoro Kościół popiera
równouprawnienie, a krytykuje ideologię równouprawnienia, to czy potrafi od-
różnić jedno od drugiego?
Bardzo potrzebne jest też zaangażowanie Kościoła w sprzeciw wobec prze-
mocy domowej. Przemoc jest nie mniej niemoralna niż pornografia, prostytucja
czy choćby seks przed ślubem. Jest nieczysta. Niszczy godność. Uprzedmiotawia
człowieka, który został stworzony na obraz Boga i jest Jego dzieckiem. Obrona
instytucji rodziny nie może oznaczać wybiórczej krytyki zagrożeń. Człowiek jest
 16  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
drogą Kościoła, a nie odwrotnie. Osoba jest drogą rodziny — Kościoła domowego.
Nie wolno odwracać hierarchii bytów.
Mam też poważne wątpliwości, czego tak naprawdę broni polski Kościół.
Non stop pojawia się określenie „tradycyjny model rodziny”, ale nikt go nie
definiuje. Czy chodzi o współczesną rodzinę nuklearną (dwupokoleniową:
rodzice i dzieci), opartą na tradycyjnym małżeństwie heteroseksualnym? Czy
też o XIX-wieczny model rodziny wielopokoleniowej, wielodzietnej, w której
kobieta jest matką i gospodynią domową, nie pracuje, nie podejmuje decyzji,
ogranicza się do sfery prywatnej, jest wychowawczynią i jednostronną pomocą
dla męża? Oparty na micie matki-Polki, który bez wątpienia jest historyczną
konstrukcją kulturową.
Trzeba pamiętać, że — jak mówił Benedykt XVI — „w kwestii rodziny nie
chodzi tylko o określoną formę społeczną, ale o samego człowieka: o pytanie,
kim jest człowiek i co należy czynić, aby być człowiekiem we właściwy sposób”.
To powinien być punkt wyjścia do wszelkich rozważań nad różnicą płci. Gen­
der — nawet ze swoimi wypaczeniami ideologicznymi — stawia nas przed trudnym
i bardzo ważnym pytaniem o sens różnicy płci w zamyśle Boga. Stajemy przed
trudnym zadaniem odkrycia na nowo tego, co św. Edyta Stein widzi jako trój­
aspektową antropologię — każdy z nas jest: 1. człowiekiem, 2. kobietą/mężczyzną,
3. niepowtarzalną indywidualnością.
Spór wokół gender można więc potraktować jako szansę. To nie feminizm,
a realna dyskryminacja kobiet wymusza zmiany — poprawę ich sytuacji. Informa-
cja, że płeć zawiera elementy zmienne, ma ogromny potencjał pozytywny. Po wie-
kach przekłamań narosłych w patriarchalnie skrzywionej kulturze (krytykowanej
nawet przez prymasa Wyszyńskiego w książce Godność kobiety) można wydobyć
prawdę o równości obu płci, a także o znaczeniu różnicy. Zmiany mogą prowadzić
ku prawdzie, ku miłości, ku sprawiedliwości. Wcale nie kosztem mężczyzn, dzieci
czy rodziny. Czy nie o to chodziło Janowi Pawłowi II, kiedy pisał o „właściwym
podejściu” nauki do płci?
Kościół w Polsce miał już w tej dziedzinie istotne dokonania — tyle że przed
30 laty4. Do tych zapomnianych pionierskich opracowań, zwłaszcza autorstwa
prof. Marii Braun-Gałkowskiej, trzeba dziś wrócić, jeśli chcemy skutecznie, po-
zytywnie i ewangelicznie wpływać na współczesną kulturę. W przeciwnym razie
ważne stwierdzenia z listu biskupów o gender: „Nie jest czymś niewłaściwym
prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć. [...] Kościół jednoznacznie
opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć” nie będą wiarygodne.
Bo przecież — bez ryzyka przesady — można stwierdzić, że w pewnym sen-
sie to Kościół wymyślił gender. Wystarczy spojrzeć na XII-wieczną Regułę dla
pustelni autorstwa św. Franciszka z Asyżu, która jest do dziś wcielana w życie
	4	Pisałam o tym, m.in. o pracach Podkomisji Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet w latach 70.
i 80. XX wieku, w: Zapomniane katolickie gender, „Tygodnik Powszechny” 2014, nr 6.
 17
Galeria WIĘZI: Maciek Nabrdalik
 18  WIĘŹ  Wiosna 2014
Małgorzata Bilska
we franciszkańskim eremach. Ideę pustelniczej wspólnoty braci św. Franciszek
oparł na... zamianie ról płci:
1. Ci bracia, którzy pragną wieść życie zakonne w pustelniach, niech będą we trzech,
a najwyżej we czterech. Dwaj z nich niech będą matkami i niech mają dwóch synów
lub przynajmniej jednego.
2. Ci dwaj, którzy są matkami, niech wiodą życie Marty, a dwaj synowie niech wiodą
życie Marii (por. Łk 10,38—42). [...]
8. Ci bracia, którzy są matkami, niech się starają trzymać z dala od ludzi i przez
posłuszeństwo dla swego ministra niech strzegą swych synów przed ludźmi, aby nikt
nie mógł z nimi rozmawiać. [...]
10. Synowie zaś niech przyjmą niekiedy obowiązek matek według kolejności, jaką
ustalą między sobą.
Według św. Franciszka zatem, aby być dobrym franciszkaninem, trzeba umieć
pełnić rolę kobiecą. Żadne pomieszanie płci z tego nie wynikło. Dobrze by było,
gdyby współcześni chrześcijanie i chrześcijanki potrafili wyciągnąć wnioski z tej
franciszkańskiej mądrości.
Małgorzata Bilska
Małgorzata Bilska — publicystka i socjolog, absolwentka studiów doktoranckich w In-
stytucie Socjologii UJ. Prowadziła wykłady i seminaria o współczesnych teoriach femi-
nistycznych i nowym feminizmie m.in. w Ośrodku Badawczym Centrum Jana Pawła II
w Krakowie i Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Przez wiele lat
pracowała z dziećmi i młodzieżą, prowadząc warsztaty z profilaktyki uzależnień i agresji
w szkołach. Autorka książki Kochaj i walcz. Święta Rita. Mieszka w Krakowie.
 19
Dżenderyzłei dobre
W 1983 roku Peter Berger wraz ze swą żoną Brigitte opublikowali książkę The
war over the family: capturing the middle ground, której tytuł możemy przetłuma-
czyć jako Wojna o rodzinę. W poszukiwaniu strategii środka1. W pierwszej części
swych rozważań Bergerowie opisali ideologiczne podłoże sporów o rodzinę w za-
chodnich społeczeństwach dobrobytu. W drugiej części przeanalizowali wpływ
współczesnych procesów modernizacyjnych na rodzinę mieszczańską — taką,
jaka ukształtowała się w naszym kręgu cywilizacyjnym w okresie wiktoriańskim.
W trzeciej zaś podjęli się racjonalnej obrony tejże rodziny.
Książka Bergerów to majstersztyk argumentacji. Autorzy w swej narracji wy-
korzystali warsztat analityczny i pogłębioną wiedzę dotyczącą procesów moderni-
zacyjnych (w tym sekularyzacji), jaką posiadł zwłaszcza Peter Berger — jeden z naj-
wybitniejszych socjologów w ponad stuletniej historii tej dyscypliny, i umiejętnie
połączyli je z wyczuciem pułapek dyskursu publicznego oraz wrażliwością na kul-
turowe imponderabilia. Owa wrażliwość wynikała z porozumienia dwojga autorów,
będącowocemtakżeichwspólnegodoświadczeniażyciowegojakoparymałżeńskiej.
Bergerowie przeanalizowali postulaty radykalnej zmiany w podejściu do
rodziny, formułowane 30 lat temu przez środowiska lewicowe i feministyczne,
oraz ówczesną konserwatywną argumentację na rzecz utrzymania postwiktoriań-
skiego status quo — z intencją znalezienia tytułowego middle ground, czyli roz-
wiązań ponad podziałami, możliwie wolnych od ideologizacji. W poszukiwaniu
kulturowego konsensu ważyli słowa, dostrzegając wagę sprawy. Pisali: „naszym
zdaniem los rodziny mieszczańskiej związany jest z o wiele szerszą kwestią szans
przetrwania współczesnych społeczeństw zachodnich”.
Szansy na to przetrwanie Bergerowie upatrywali w zdolności społeczeństw
zachodnich do samopowstrzymania — w imię racjonalności, ale i kluczowych
	1	B. Berger, P. L. Berger, The war over the family: capturing the middle ground, Hutchinson 1983.
Fragmenty tej książki drukowaliśmy w WIĘZI 1991, nr 7—8.
Razem na rzecz
małżeństwa i rodziny?
Rewolucja kulturowa z gender w tle
Marek Rymsza
 20  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
wartości cywilizacyjnych — modernizacji rozumianej jako przekraczanie podsta-
wowych kulturowych imponderabiliów. Za taką właśnie kluczową kwestię uznali
definicję rodziny nuklearnej jako podstawowej komórki społecznej składającej
się z matki, ojca i dziecka (dzieci).
Trzy dekady później „obóz postępu” wydaje się w Europie i w Stanach Zjed-
noczonych przełamywać już nie tylko konserwatywne szańce obrony mieszczań-
skiego status quo, ale i „pozycje środka”, znosząc szansę na Bergerowski społeczny
konsens. To, czego jesteśmy świadkami, to dużo więcej niż werbalny spór o kształt
zachodniej kultury. Mamy do czynienia raczej z rewolucją kulturową, wprowa-
dzającą w życie nowe, radykalne rozwiązania, forsowane przez jedną ze stron.
„Obóz postępu” przyjmuje, że alternatywy dla ich propozycji nie ma, szans
odwrotu ze ścieżki tak rozumianej kulturowej modernizacji — również. „Postęp”
jest bowiem, zdaniem progresistów, drogą jednokierunkową. A ich wizja jest nie
tylko słuszna, nie tylko właściwa, lecz po prostu jedynie słuszna.
Redefinicja małżeństwa i rodziny
Tradycyjnie pojmowana rodzina (rozumiana szerzej niż rodzina nuklearna)
opiera się na dwóch społecznych instytucjach: pokrewieństwie i małżeństwie.
Więzi rodzinne co do zasady bazują na pokrewieństwie, ale to małżeństwo jest
instytucją szczególną i niezastępowalną. Małżeństwo stwarza bowiem możliwość
„wejścia” w szerszą strukturę rodzinną przez osobę niespokrewnioną, a jego
podstawowym zadaniem społecznym jest zrodzenie i wychowanie dzieci. Dlatego
właśnie — a nie ze względu na uwarunkowania religijne — przez całe wieki nie
podlegało dyskusji (a w innych niż zachodnia kulturach nadal nie podlega), że
małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, gdyż tylko taki związek może być
biologicznie płodny.
Problematyczność mieszczańskiego wzoru życia rodzinnego — „doregulowa-
nego” w czasach wiktoriańskich w sferze obyczajów i prawa — wiązała się z tym,
że w dużym stopniu podporządkowywał on małżeństwo interesom rodowym
(mieszczaństwo naśladowało tu czy też przejmowało wzory wcześniej ukształto-
wane przez arystokrację) oraz sankcjonował nierówną pozycję mężczyzn i kobiet.
Nierówną wewnątrz struktury rodziny (to kobieta, wychodząc za mąż, opuszczała
swoją szeroką rodzinę pochodzenia i wchodziła w rodzinę męża, nie na odwrót)
i nierównoprawną w sferze publicznej, gdzie kobieta zamężna występowała za-
zwyczaj jako ta pozostająca „przy mężu”, a mężczyzna mógł różne role społeczne
odgrywać samodzielnie. Także w sferze moralności publicznej i obyczajów obo-
wiązywały podwójne standardy: bardziej restrykcyjne normy wobec zachowań
kobiet i bardziej „wyrozumiałe” wobec podobnych zachowań mężczyzn2.
	2	Por. M. Rymsza, Małżeństwo nie jest sprawą prywatną, WIĘŹ 2009, nr 11—12.
 21
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
Kultura zachodnia w kolejnych dziesięcioleciach stopniowo przezwyciężała
jednak wspomniane wiktoriańskie ograniczenia i nierówności. Następowało zrów-
nywanie statusów kobiety i mężczyzny w sferze publicznej oraz „emancypacja”
rodziny nuklearnej i samego małżeństwa z logiki „rodowej”. Niestety, moderni-
zacyjne „odczarowywanie” świata tradycji (termin wprowadzony przez Maxa
Webera) niejako wypłukiwało zachodnie społeczeństwa z ich kulturowych funda-
mentów. Bergerowie zaznaczają, że w dużym stopniu spowodował to liberalizm
jako „ideologia bez ideologii”, która — promując racjonalną modernizację — kon-
sumowała jednak kapitał społeczny i kulturowy stworzony przez wcześniejsze
pokolenia, nic nie produkując w zamian.
Zachodząca obecnie rewolucja kulturowa jest, jak się wydaje, ostatnią fazą
owego procesu wypłukiwania kapitału społecznego i kulturowego opartego na
tradycji jako zgeneralizowanym doświadczeniu wielu pokoleń minionych i będą-
cego istotnym nośnikiem ładu społecznego, w tym ogólnie podzielanych wartości.
Nowe podejście do rodziny określane jest jako „nienormatywne”, „dekonstruk-
cyjne” i „postmodernistyczne”. Rodzina to po prostu ludzie sobie bliscy, którzy
za rodzinę się uznają. Nie jest tu już niezbędne ani formalnie zawarte małżeństwo,
ani obiektywnie istniejące pokrewieństwo między członkami. Można by powie-
dzieć, że rodzina w nowym wydaniu to ci, którzy prowadzą wspólne gospodar-
stwo domowe. Ale i to okazuje się warunkiem niekoniecznym. Jeśli dwoje ludzi
jest nawzajem dla siebie „partnerami życiowymi”, to uznaje się, że tworzą rodzinę
(czy raczej, jak to się określa w Niemczech, związek rodzinopodobny) także wów-
czas, gdy nie mają dzieci i nawet ze sobą nie mieszkają (tzw. LAT — living apart
together). Oczywiście, jeśli tylko którykolwiek z członków takiego związku prze-
staje uznawać drugiego za życiowego partnera, relacja (quasi-)rodzinna przestaje
istnieć. Ekspartner może zaś swobodnie zawiązać nowy związek, a nawet przyłą-
czyć się do innej, zawiązanej już rodziny, na zasadzie patchworkowej kooptacji.
Jednocześnie następuje rozregulowanie instytucji małżeństwa. Zgodnie
z odziedziczoną w naszej kulturze tradycją, małżeństwo to trwały, zawarty pu-
blicznie i zorientowany na rodzicielstwo związek kobiety i mężczyzny. W ramach
rewolucji kulturowej podważane są na raz wszystkie te konstytutywne cechy. Mał-
żeństwo coraz bardziej traktowane jest jako sprawa prywatna, a nie publiczna. Ma
być za to instytucją „dostępną dla wszystkich”, także dla dwojga osób tej samej
płci. Pojawiają się nawet koncepcje „małżeństw wieloosobowych”. Rezygnacja
małżonków z rodzicielstwa postrzegana jest jako wybór równoprawny z decyzją
o zrodzeniu i wychowaniu dzieci, podobnie zresztą jak domaganie się (od społe-
czeństwa/państwa) powierzenia dzieci na wychowanie (jakby były one „własno-
ścią” państwa czy społeczeństwa), gdy tych z racji ograniczeń biologicznych „mieć”
nie można. Chodzi przy tym o to, aby wszyscy zainteresowani mogli małżeństwo
zawrzeć i mieć dzieci, ale bynajmniej już nie o to, aby potem małżeństwo i rodzinę
podtrzymywać jako trwałe instytucje społeczne (postulat rozwodów na żądanie).
Najkrócej rzecz ujmując, w podejściu nienormatywnym chodzi o to, aby
małżeństwo i rodzina nie miały ani określonej struktury, ani określonych społecz-
 22  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
nych zadań. To raczej społeczeństwo ma za zadanie uznawać/afirmować wszelkie
związki i ewentualnie finansować określone ich przywileje. Definicja małżeństwa,
jego formy i struktury mają być płynne — tak jak cała ponowoczesność.
Podejście gender – między nauką a ideologią
Jaką rolę w tym procesie odgrywa podejście gender? Gender, tłumaczone na
język polski jako „płeć kulturowa” (ewentualnie „płeć społeczno-kulturowa”),
w naukach społecznych jest tzw. typem idealnym, czyli konstrukcją myślową,
stworzoną przez badaczy po to, aby wyjaśniać rzeczywistość społeczną. Jest
mniej więcej podobną konstrukcją jak „temperament” czy „osobowość”. W od-
różnieniu od płci biologicznej nie jest cechą realnie istniejącą, ale tzw. bytem
zobiektywizowanym. Dlatego podejście gender można traktować jako określoną
koncepcję/teorię społeczną.
Jak podkreślał Karl Popper, w naukach społecznych wartościowa teoria to
taka, którą empirycznie można obalić. „Teorie naukowe muszą być«wywrotne»,
falsyfikowalne”, jak celnie ujął istotę Popperowskiego stanowiska Stefan Amster-
damski w słowie wstępnym do polskiego wydania Nędzy historycyzmu. Teoria rosz-
cząca sobie prawo do nieomylności, tłumacząca wszystko, faktycznie nie tłumaczy
niczego i jest bezwartościowa. Podejście gender jako teoria jest więc — jak każda
inna teoria w naukach społecznych — teorią falsyfikowalną: jedne zjawiska, zacho-
wania czy uwarunkowania społeczne może ona dobrze tłumaczyć, a innych nie.
Teorie w naukach społecznych nie konkurują ze sobą o wyłączność w tłu-
maczeniu rzeczywistości społecznej. Jest tu miejsce na różne teoretyczne po-
dejścia, bo każde jest w stanie wytłumaczyć jedynie jakiś wycinek czy aspekt
badanej rzeczywistości. Dlatego na uniwersytecie, rozumianym jako wspólnota
uczonych poszukujących prawdy, na kierunku społecznym jest miejsce i na kla-
syczne podejście funkcjonalno-strukturalne (odwołujące się do „ojców założycieli”
socjologii, mnie osobiście bliskie), i na paradygmat fenomenologiczny (którego
przedstawicielem jest m.in. Peter Berger), i wiele innych nurtów teoretycznych.
Z nowszych zaś trendów jest miejsce i na podejście gender, i na socjobiologię —
nurty przyjmujące, zaznaczmy, niemal dokładnie odwrotne założenia wyjściowe.
Podnoszony obecnie w debacie publicznej zarzut ideologizacji podejścia
gender (w moim przekonaniu uprawniony, o czym w dalszej części) związany
jest z tym, że dla wielu zwolenników tego podejścia płeć kulturowa nie jest wspo-
mnianym typem idealnym, ale typem wzorcowym; służy bowiem nie tłumaczeniu
rzeczywistości społecznej, ale próbom jej modelowania: dekonstruowaniu i pro-
jektowaniu. Rzecz jasna, nie dotyczy to ogółu badaczy kulturowych i społecznych
aspektów płci. Badania takie gromadzą bowiem przedstawicieli różnych szkół
i kierunków w naukach społecznych.
Przywołane tu rozróżnienie między typem idealnym a typem wzorcowym
wprowadził do dyskursu naukowego Max Weber, szukając linii demarkacyjnej
 23
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
między nauką społeczną a praktyką społeczną. Wyznaczenie granicy owego
przekroczenia nie jest łatwe, bowiem nauki społeczne jako takie nie są „anor-
matywne”, a wyrazem określonej wrażliwości aksjonormatywnej badacza jest
choćby sam wybór tematu badań i przedmiotu zainteresowań (spostrzeżenie to
dotyczy wszystkich przedstawicieli nauk społecznych, piszącego te słowa również,
a przywoływani tu Max Weber i Peter Berger, pisząc swe kluczowe teksty, jasno
zdawali sobie z tego sprawę).
Zdaniem Webera linia demarkacyjna między nauką społeczną i aktywnością
nienaukową przebiega gdzieś między „odniesieniem do wartości” — będącym
wyrazem wspomnianej wrażliwości badacza (które Weber nie tylko dopuszczał,
ale i cenił) — a „sądem wartościującym” (dla Webera procedurą nienaukową).
Ze stanowiskiem Webera można się zgadzać lub nie, ale tak czy inaczej granicy
między nauką a ideologią warto szukać. A jednocześnie trzeba mieć na wzglę-
dzie, że im trudniej przychodzi nam tę granicę wyznaczyć, tym prawdopodobnie
łatwiej będzie ją przekraczać.
Zgodnie z rozróżnieniem Weberowskim, ci ludzie świata nauki, którzy pro-
mują — jako rozwiązanie wzorcowe — płeć kulturową oderwaną od płci biologicz-
nej (i domagają się rozwiązań ułatwiających czy legitymizujących owo oderwanie),
przekraczają swoją rolę uniwersytecką. Przestają bowiem wyjaśniać świat, stając
się współkreatorami określonego programu ukierunkowanego na aktywne zmie-
nianie rzeczywistości społecznej. Taki program zawiera np. Konwencja o zapobie­
ganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej, gdzie termin
„płeć społeczno-kulturowa” nie jest kategorią czysto opisową, ale legitymizacją
dla „skoordynowanej strategii politycznej” (określenie z Konwencji), otwierającej
drogę do korygowania przez państwo społecznie utrwalonych ról kobiet i męż-
czyzn. Jak się wydaje, pełni on więc podobną funkcję metapolityczną co termin
„zdrowie reprodukcyjne”, służący w dokumentach ONZ otwarciu drogi prawnej
do pełnej legalizacji aborcji.
Mniej wolności w imię równości
W polskiej debacie publicznej pojawił się spór czy podejście gender jest ideologią.
Odpierając zarzut ideologizacji, zwolennicy tego podejścia często podkreślają,
że w aspekcie działań praktycznych chodzi im nie o upowszechnianie określonej
ideologii, ale o urzeczywistnienie unijnej polityki równościowej poprzez działania
z zakresu gender mainstreaming. Słów kilka trzeba więc poświęcić właśnie temu
ostatniemu. Mój ogląd sytuacji może czytelnika zaskoczyć. Program gender main­
streaming jest, moim zdaniem, formą działania ideologicznie zorientowanego,
ale warto go odróżniać od programu rewolucji kulturowej, w której również
odnajdujemy wątki „genderowe”. Innymi słowy uważam, że ideologizacja pro-
blematyki gender następuje na dwóch poziomach, które należy rozróżniać, gdyż
mają zasadniczo inny „ciężar gatunkowy”.
 24  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
Gender mainstreaming oznacza dosłownie: wprowadzanie rozwiązań właści-
wych z perspektywy podejścia gender do głównego nurtu polityki. Innymi słowy:
dekretowanie w trybie prawno-administracyjnym równości mężczyzn i kobiet
w życiu społecznym. Chodzi tu o równość wyników, nie szans — czyli nie tylko o to,
aby nie było np. zawodów „męskich” czy „kobiecych” i każdy dorosły człowiek
mógł wykonywać każdą pracę zarobkową, a więc np. mężczyzna być położnym,
a kobieta nosić cegły na budowie. Za prawidłowe uważa się rozwiązanie docelowe,
zgodnie z którym w każdym zawodzie pracuje mniej więcej 50% kobiet i 50% męż-
czyzn. Każde nierówne rozdanie interpretowane jest bowiem jako dyskryminacja
kobiet: jawna (oparta na formalnych ograniczeniach) lub tzw. ukryta (czyli wyni-
kająca z wzorców zachowań zakorzenionych w kulturze). Analogicznie uznaje się
za prawidłowe rozwiązanie, zgodnie z którym co drugim członkiem w zarządach
stowarzyszeń czy spółek prawa handlowego powinna być kobieta. W wersji skraj-
nej postuluje się w związku z tym zniesienie prawa do zakładania stowarzyszeń
o charakterze klubowym, w których członkostwo zarezerwowane jest tylko dla
mężczyzn. Stowarzyszenia kobiece mogą pozostać jako przejaw tzw. dyskrymina-
cji pozytywnej, będącej formą nadrabiania „błędów przeszłości”. Ale już chłopięce
i dziewczęce drużyny harcerskie są na cenzurowanym (np. w Wielkiej Brytanii me-
todą administracyjną wprowadza się w tym zakresie rozwiązania koedukacyjne).
Jak argumentowałem jakiś czas temu na łamach WIĘZI, społeczno-polityczny
konsens — taki, jakiego poszukiwali Bergerowie, czyli ponad ideologicznymi
podziałami — można zbudować wokół idei równości szans3. Równość wyników
jest zaś w obszarze polityki społecznej odgórnym dekretowaniem rozwiązania
socjaldemokratycznego, preferowanego przez nową lewicę. W tym właśnie wy-
raża się jego ideologiczny charakter. Nie jest to zarzut wobec programu, a jedy-
nie stwierdzenie pewnej jego cechy, przejawiającej się w jasnym usytuowaniu
polityczno-ideowym zawartych w nim propozycji.
W polityce społecznej, jak w każdej polityce, powinno jednak istnieć realne
pole wyboru, a więc powinny być dostępne różne rozwiązania alternatywne.
W tym wypadku chodzi o rozwiązania współtworzone także przez tradycję
konserwatywną i wolnorynkowy liberalizm. Tymczasem podejście gender main­
streaming zakłada właśnie trwałe ograniczenie pola wyboru, jeśli nie rezygnację
z niego. Perspektywa genderowa staje się tu nie tylko jednym z dopuszczalnych
wariantów mainstreamu (głównego nurtu), lecz ma być wyznacznikiem mainstre-
amu, decydującym o dopuszczalności (lub nie) innych podejść.
Przykładowo, w unijnych programach operacyjnych gender mainstreaming
obowiązuje jako tzw. zasada horyzontalna. Oznacza to, że aby pozyskać grant
unijny, trzeba spełnić kryterium gender. Kto go nie spełnia (a przynajmniej nie
zadeklaruje gotowości spełnienia), albo odpada ze względów formalnych, albo
nie otrzymuje wystarczającej liczby punktów w konkursie grantowym i zazwyczaj
	3	M. Rymsza, Nowy spór o równość, WIĘŹ 2010, nr 11—12.
 25
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
przegrywa. Zasada ta obowiązuje nie tylko względem projektów wdrożeniowych,
ale i projektów badawczych.
W ten sposób zasada stricte polityczna wkracza także w obszar finansowa-
nia nauk społecznych (i nie tylko społecznych). W konsekwencji minister nauki
i szkolnictwa wyższego, przedstawiając w styczniu 2014 roku stanowisko resortu
w sprawie „sporu o gender”, z jednej strony podkreśla prawo do nieskrępowanej
debaty w środowisku naukowym, obejmujące możliwość przedstawiania różnych
teorii i punktów widzenia oraz ich krytykowania, ale z drugiej zapowiada, że
ministerstwo wspierać będzie „wszystkie elementy polityki równości płci”, gdyż
„ich odrzucenie eliminowałoby polskich uczonych z możliwości korzystania ze
środków unijnych”. Warunkiem korzystania jest bowiem „zapewnienie równości
płci w panelach oceniających, grupach doradczych, eksperckich i badawczych”.
Oznacza to, że prawo do aktywności badawczej w ramach programów unijnych
jest prawem warunkowym: można z niego korzystać w formule projektowej
wspieranej ze środków UE pod warunkiem skompletowania zespołu o właściwej
strukturze ze względu na płeć.
Na tym przykładzie doskonale widać wyższość podejścia spod znaku „rów-
ności szans” nad promowanymi przez administrację unijną parytetami zoriento-
wanymi na „równość wyników”. Równość szans oznacza, że reguły przy wyborze
badaczy, recenzentów itd. powinny być w pełni merytoryczne, a więc oparte na
rozpoznaniu kompetencji, a tym samym „nieczułe na płeć”. Oznacza to, że ko-
bieta-naukowiec powinna mieć dokładnie te same prawa, możliwości i obowiązki
co mężczyzna-naukowiec. I np. recenzentami powinni zawsze zostawać najlepsi
dostępni specjaliści, bo tacy są gwarancją rzetelnego wyboru najbardziej war-
tościowych projektów w konkursie grantowym. Tymczasem wybitny specjalista
może zostać pominięty, jeżeli okaże się, że ma płeć nieodpowiednią ze względu
na spodziewany skład zespołu.
Wokół równości szans naprawdę można zbudować Bergerowski społeczny
konsens i w ten sposób stopniowo niwelować utrudnienia w rozwoju kobiet na polu
nauki (i na innych polach), jakie nie tak jeszcze dawno faktycznie istniały i których
skutki zauważalne są do dzisiaj. Kiedyś zwracaliśmy uwagę na płeć (faworyzując
w przestrzeni publicznej mężczyzn), a dziś tego nie robimy — na tym polega
zmiana społeczna będąca rezultatem urzeczywistnienia zasady równości szans.
Natomiast dekretowanie równości wyników wpędza nas nieuchronnie w kwadra-
turę koła, w ramach której delegitymizowanie wyborów „zorientowanych na płeć”
odbywa się poprzez wzmacnianie takich właśnie wyborów. Jest to znana w polityce
społecznej sytuacja doboru niewłaściwego środka dla osiągnięcia właściwego celu.
Doświadczenie wdrażania różnych programów polityki społecznej — po-
wtórzmy to raz jeszcze — uczy, że dla powodzenia przedsięwzięcia kluczowe
znaczenie ma świadomość wielości rozwiązań i realna możliwość sięgnięcia po
rozwiązania alternatywne. To właśnie powinien zapewniać ustrój demokratyczny.
Problem w tym, że równość wyników jest w programach unijnych zadekretowana
w trybie bezalternatywnym. W imię równości uzyskujemy mniej wolności.
 26  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
Sytuacja przypomina meandry akcji afirmatywnej w Stanach Zjednoczonych,
gdzie po zniesieniu formalnej segregacji rasowej w celu likwidacji zjawiska segre-
gacji w szkołach publicznych zadekretowano tzw. busing, czyli dowożenie dzieci
do szkół pozarejonowych, tak aby ograniczać dysproporcje etniczno-rasowe w po-
szczególnych placówkach. Szybko okazało się, że busing sprzyja rozprowadzaniu
narkotyków wśród młodzieży oraz ogranicza udział rodziców w życiu szkoły, czyli
osłabia społeczność szkolną, współtworzoną przez nauczycieli, uczniów i właśnie
rodziców. Ale zadekretowanego przez Sąd Najwyższy rozwiązania „technicznego”
przez lata nie można było zmienić. Lekcja stąd jest taka, że forsowanie określonych
rozwiązań praktycznych jako bezalternatywnych zazwyczaj zwiększa prawdopo-
dobieństwo ich wdrożenia, ale jednocześnie zwiększa skalę skutków ubocznych,
a czasem przeciwskutków (na zasadzie wywoływania tzw. efektu odwrócenia).
Bezalternatywność forsowania określonych rozwiązań jest również przejawem
ideologizacji, tym razem rozumianej nie tyle jako określony ideowo profil pro-
gramu, ile przejaw dążenia do narzucenia preferowanych rozwiązań bez względu
na społeczne koszty. I w tym aspekcie określenie „ideologizacja” jest już zarzutem.
Dekonstrukcja głęboka
Działania parytetowe prowadzone w ramach gender mainstreaming są ukierunko-
wane ideologicznie, ale same rewolucji kulturowej nie stanowią. Jest to bowiem
program mieszczący się w tzw. instytucjonalno-redystrybucyjnym modelu orga-
nizowania sfery publicznej, stanowiącym kwintesencję socjaldemokratycznego
ujęcia polityki społecznej. Przestrzeganie sztucznych parytetów płci jest społecz-
nie uciążliwe i produkuje wskazane powyżej skutki uboczne (dlatego właśnie
wiele kobiet deklaruje się jako przeciwniczki owych parytetów), ale nie narusza
imponderabiliów organizacji życia społecznego.
Wątki genderowe odnajdujemy jednak także w programie rewolucji kul-
turowej. To właśnie dzięki nim obejmuje ona nie tylko redefinicję małżeństwa
i rodziny, ale także dekonstrukcję tradycyjnych „stereotypów płci”, czyli wszelkich
sankcjonowanych przez kulturę różnic w zachowaniach i społecznych rolach
kobiet i mężczyzn, jeśli tylko odwołują się do płci biologicznych. Dążenie to
proponuję określić mianem „dekonstrukcji głębokiej”, oznaczającej programowe
dążenie do społecznego unieważnienia znaczenia płci biologicznej oraz do od-
wrócenia logiki projektowania ról społecznych. Dekonstrukcja głęboka to po-
dejście, którego pełne opisanie wykracza poza ramy tego opracowania (chcę do
tego w przyszłości wrócić na łamach WIĘZI).Tutaj zarysuję je jedynie pokrótce,
wskazując daleko idące konsekwencje społeczne.
Najbardziej radykalnym elementem rewolucji kulturowej jest propozycja
dekonstrukcji nie tylko treści wspomnianych już ról społecznych tradycyjnie wią-
zanych z płcią biologiczną, ale również samego procesu społecznego tworzenia
tych ról. W ujęciu socjologicznym (najwięcej zawdzięczamy tu interakcjonizmowi
 27
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
symbolicznemu) rola społeczna to zinternalizowany przez jednostkę „zespół
społecznych oczekiwań”. Erwing Goffman w pracy Człowiek w teatrze życia co­
dziennego przyrównał życie społeczne do przedstawienia teatralnego, w którym
nie ma jednak ani reżysera, ani autora scenariusza. To w dużej mierze społeczeń-
stwo jako publiczność na zasadzie uogól-
nionych oczekiwań tworzy scenariusze
mniejszych i większych zdarzeń i sytu-
acji społecznych, przypisując poszcze-
gólnym jednostkom role związane z ich
określonym statusem społecznym, płcią,
wykonywanymi zawodami itd. Jednostki
mają spory zakres swobody w podejmo-
waniu ról społecznych i pewne możliwo-
ści w odciskaniu indywidualnego piętna na rolach odgrywanych. Ale kluczowe
pozostaje jednak spełnienie uogólnionych oczekiwań innych.
Pierwszym krokiem na drodze progresywnej dekonstrukcji tradycyjnych ról
płciowych jest zgoda na podejmowanie przez jednostki zachowań charaktery-
stycznych dla nie swojej płci biologicznej. Tu jeszcze dekonstrukcji głębokiej nie
ma, możemy co najwyżej mówić o zachodzącej zmianie obyczajów: kiedyś były to
spodnie jako element stroju kobiety, dzisiaj damski klips w uchu „metroseksual-
nego” mężczyzny. Ale to jedynie pierwszy etap na drodze do pełnego oderwania
płci kulturowej od płci biologicznej. Następnym etapem jest domaganie się „prawa
do wyboru płci”. Tu już nie chodzi o zgodę na zmianę zewnętrznych cech płcio-
wych w przypadku uwarunkowanych biologicznie, psychologicznie lub społecz-
nie problemów konkretnych osób z identyfikacją z własną płcią „metrykalną”. Tu
chodzi o możliwość „uzgadniania płci”, jak to określa się w projekcie ustawy zło-
żonym przez Twój Ruch. I zasadniczo nie chodzi o to, aby człowiek z kimkolwiek
uzgadniał swoją płeć, ale aby czynił to sam ze sobą i „uzgodnienie” komunikował
otoczeniu jako rozstrzygnięcie wiążące dla ogółu. Sądowe uznanie korekty płci,
w myśl tego podejścia, powinno być prostą konsekwencją owego „uzgodnienia”,
a najlepiej „działać” mniej więcej tak, jak orzekanie rozwodu w trybie na żądanie.
Takie podejście do korekty płci zakwestionował jednak ostatnio Sąd Naj-
wyższy, uznając, że orzeczenie o zmianie płci metrykalnej musi uwzględniać
nie tylko dobro danej osoby, ale i osób jej bliskich — współmałżonka czy dzieci.
A to oznacza konieczność orzeczenia rozwodu przed ewentualną zmianą płci
metrykalnej, ale także potrzebę wzięcia przez sąd pod uwagę interesu dzieci,
gdy człowiek jest (już) formalnie stanu wolnego, a dzieci posiada. Dzieci bowiem
niejako noszą w sobie taki, a nie inny uogólniony obraz swoich rodziców, będący
elementem ich własnej tożsamości. Mówiąc najkrócej, korekta płci metrykalnej
w ocenie Sądu Najwyższego nie jest li tylko sprawą prywatną.
Jak wskazują doświadczenia innych krajów, obecne postulaty Twojego Ruchu
nie wyznaczają jeszcze kresu rewolucji w podejściu do płci biologicznej. Wszystko
dzieje się w imię prawa do nieskrępowanej ekspresji własnej, samokonstruowanej,
Podejście „gender mainstreaming”
zakłada trwałe ograniczenie
wyboru. W imię równości
uzyskujemy mniej wolności.
 28  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
zmiennej tożsamości. A od ogółu społeczeństwa, w tym służb publicznych, oczekuje
się (lub wprost wymaga) akceptowania owego „prawa”. Jest to ni mniej, ni więcej
postulat delegitymizacji społecznych oczekiwań wobec jednostek. Społeczeństwu
jako Goffmanowskiej publiczności odbiera się tu prawo/zadanie definiowania ról
społecznych. Takie radykalnie progresywne podejście podważa jeden z najbardziej
podstawowych fundamentów organizacji życia zbiorowego, jakim jest mechanizm
kontroli społecznej. Stąd wynika zasadność określenia „dekonstrukcja głęboka”.
Takie propozycje nie są jeszcze formułowane na poziomie projektów norm
prawnych, ale pojawiają się w podręcznikach zachowań antydyskryminacyjnych.
Przykładem może być propozycja, aby człowieka, który wygląda jak mężczyzna
i formalnie jest mężczyzną (co potwierdza zaznaczona w dokumencie tożsamości
płeć metrykalna), w trakcie oficjalnego przesłuchania traktować jak kobietę, jeśli
zachowuje się jak kobieta (np. mówiąc o sobie, używa żeńskich form gramatycz-
nych). Należy przy tym nie wnikać w możliwe uwarunkowania jego zachowania.
Nie ma nawet znaczenia to, że w ten sposób można utwierdzać kogoś w okre-
sowym zaburzeniu tożsamości. Nie ma już bowiem zaburzenia, jest ekspresja
tożsamości, choćby chwilowej. Po prostu w społeczeństwie płynnej ponowocze-
sności wszystko ma być płynne, również odczucie płci.
Bardziej czy mniej wolni?
Redefinicja małżeństwa i rodziny oraz delegitymizacja społecznego znaczenia
płci biologicznej przeprowadzana jest w imię zwiększenia przestrzeni wolności
jako możliwości podejmowania i nieustannego korygowania przez jednostki in-
dywidualnych wyborów — ale traktowanych tak, jakby nie miały konsekwencji
dla innych osób lub jakby konsekwencje te były nieistotne. Czy jednak w post­
modernistycznym, dekonstruowanym świecie faktycznie stajemy się bardziej wolni?
Kiedy jesteśmy wolni: wówczas, gdy przełamujemy naturę, próbując wyzwo-
lić się z jej ograniczeń, czy wówczas, gdy owe ograniczenia akceptujemy jako
naturalne ramy naszej codziennej egzystencji? Moim zdaniem, wolność przynosi
druga postawa4. Nikt nie wybiera momentu swoich narodzin, każdemu z nas życie
zostało dane: ludzie wierzący powiedzą, że przez Boga za pośrednictwem ludzi,
niewierzący — że przez innych ludzi. Nie jesteśmy (tu na ziemi) nieśmiertelni.
To właśnie akceptacja życia „tu i teraz” oraz nieuchronności śmierci, jak to już
odkryli stoicy, wyzwala.
Na podobnej zasadzie nie wybieramy też swej płci, ale — właśnie w wol-
ności — możemy starać się przeżywać swoje życie jako kobieta lub mężczyzna,
	4	 Jestem świadomy, że wielu zwolenników głębokiej dekonstrukcji (jeśli nie wszyscy) programowo
odrzuca istnienie natury. Ale tylko w ten sposób potrafię wyjaśnić istotę formułowanego tu
poglądu. Zaznaczmy przy tym, że spór o to, czy istnieje natura, wykracza poza nauki społeczne,
gdyż jest sporem filozoficznym.
 29
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
dążąc do zintegrowania różnych sfer i aspektów własnej egzystencji. Poziom tej
integracji jest w tym ujęciu miarą osobistej dojrzałości człowieka.
Utopijna z kolei jest chęć wyzwolenia jednostek spod kontroli społecznej.
Émile Durkheim zauważył: „Życie zbiorowe nie zrodziło się z życia indywidu-
alnego, ale — wprost przeciwnie — drugie powstało z pierwszego. Tylko pod
tym warunkiem można wyjaśnić sobie, w jaki sposób ukształtowała się i rozwi-
nęła indywidualność jednostkowa bez spowodowania rozpadu społeczeństwa”5.
Innymi słowy, zależność od społeczeństwa w Durkheimowskim ujęciu nie jest
ograniczeniem wolności, ale stanem obiektywnym, a nawet pożądanym: „Wol-
ność jednostek jest bowiem rezultatem dobrej organizacji życia społecznego. To
nie wolne jednostki zakładają społeczeństwo, jak widzi to teoria liberalna, ale
odpowiednio zorganizowane społeczeństwo gwarantuje wolność jednostkom”6.
Paradoksalnie, wraz z realizacją kolejnych postulatów „obozu postępu” —
postępuje zwiększanie kontrolnej funkcji państwa. To klasyczny efekt odwrócenia,
używając określenia Raymonda Boudona, czyli wywoływanie zmian odwrotnych do
zamierzonych. Progresiści odrzucają kontrolę społeczną jako społeczną ramę funk-
cjonowania jednostek, uznając, że to raczej jednostki powinny kontrolować społe-
czeństwo, domagając się „aktywnego uznania” i akceptacji przez zbiorowość dla
swych indywidualnych tożsamości (jakiekolwiek by one były, a zwłaszcza wówczas,
gdy są one „niestandardowe”). Oczywiście, poszczególne jednostki takiej władzy
symbolicznej nie mają. W ich imieniu funkcję tę podejmuje więc aparat państwa
w ramach szczególnej ochrony mniejszości oraz promocji kulturowej różnorodno-
ści. Kontrola społeczna zostaje tym samym zamieniona na kontrolę państwową. Nie-
którzy progresiści oczekują, że ta kontrola przyjmie charakter totalny, w imię hasła
„zero tolerancji dla wrogów tolerancji”. Jak rewolucja, to rewolucja. I jak za każdej
rewolucji, wolności obywatelskie jako dobro gwarantowane wszystkim członkom
politycznej wspólnoty zostaną, koniec końców, poświęcone na ołtarzu postępu.
Co z czym się łączy?
Podejście gender mainstreaming nie jest tożsame z rewolucją kulturową. Wizja
płynnej ponowoczesności z samouzgadnianą przez jednostki własną płciowością
bynajmniej nie pokrywa się z wizją odgórnie uporządkowanego świata różnych
instytucji społecznych w proporcji 50:50 ze względu na płeć. Dlatego można
popierać politykę równości płci, nie akceptując propozycji rewolucji kulturowej
(przynajmniej tych najbardziej radykalnych). Choć można też łączyć oba po-
ziomy, np. próbując wprowadzać do programu gender mainstreaming elementy
„dekonstrukcji głębokiej”. To właśnie odkrycie tych ostatnich w progenderowym
	5	É. Durkheim, O podziale pracy społecznej, przeł. K. Wakar, Warszawa 2011, s. 354.
	6	Zob. M. Rymsza, Polityka aktywizacji. W stronę rekonstrukcji europejskich welfare states?, Warszawa
2013.
 30  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
programie edukacji przedszkolnej wywołało w Polsce falę społecznych protestów
rodziców, które zaowocowały „sporem wokół gender”. Dlatego nie sposób za-
przeczyć związkom między rewolucją kulturową a podejściem gender.
Jak ten związek wytłumaczyć? Wydaje się, że dobrym tropem będzie tu wska-
zanie na „zmienne pośredniczące”. Pierwszą są związki podejścia gender z nurtem
feministycznym. Radykalny feminizm charakteryzuje „ukąszenie heglowskie”, prze-
jawiające się w głębokiej niechęci do kultury mieszczańskiej jako formy „patriarchal-
nej opresji” oraz w tendencji do urzeczywistniania utopii społecznych. Drugą taką
„zmienną” jest podejście konstruktywistyczne, które w swej radykalnej wersji traktuje
wszystkie aspekty życia społecznego jako konstrukty społeczne. Zadaniem badacza
staje się wówczas ich dekonstruowanie, a stąd już tylko krok do formułowania po-
stulatów dekonstrukcyjnych nie w ramach procesu poznawczo-wyjaśniającego, ale
projektującego. To tutaj następuje „przeskok” od traktowania płci kulturowej jako
typu idealnego do postrzegania w niej typu wzorcowego. Dość łatwo to przeoczyć.
Jeśli moje rozumowanie jest trafne, to ci badacze problematyki płci kulturo-
wej, którzy wolni są od ukąszenia heglowskiego oraz nie są zwolennikami rady-
kalnego konstruktywizmu, nie będą też przejawiali większego zainteresowania
rewolucją kulturową; co więcej, mogą być do niej zdystansowani. A z kolei my-
śliciele szkoły marksowskiej (nie musi to być marksizm, ale także jego pochodne,
jak marksizujący nurt w myśli feministycznej) oraz radykalni konstruktywiści
chętniej będą popierać postulaty kulturowej rewolucji. Gorliwa aktywność tych
drugich sprawia, że w polskiej debacie publicznej wśród obrońców podejścia gen­
der dominują głosy odrzucające uznawanie tego podejścia za ideologię. Trudniej
zaś usłyszeć głosy badaczy społeczno-kulturowych aspektów płci odcinających
się od postulatów rewolucji kulturowej.
Sprzeciwianie się zarzutom kwestionującym „naukową prawomocność”
własnego nurtu jest oczywistą reakcją środowiskową. Myślę, że w ten sposób
reagowaliby przedstawiciele wszystkich innych nurtów w naukach społecznych,
gdyby spotkali się z zarzutem, że uprawiają ideologię, nie naukę. Natomiast dy-
stansowanie się od postulatów, które się czynnie popiera lub które są popularne
w bliskim nam środowisku — przychodzi znacznie trudniej.
Spór antropologiczny, nie religijny
Warto też postawić pytanie o rolę religii w sporze o kulturę. Na przełomie 2013
i 2014 roku spór o kulturowe imponderabilia interpretowany jest bowiem w Pol-
sce jako spór między siłami modernizacyjnymi a Kościołem katolickim.
Moim zdaniem, najważniejszym wkładem chrześcijaństwa do owego sporu
kulturowego jest przekonanie wyrażone przez św. Tomasza, że „łaska (Boża)
buduje na naturze”, a nie przeciw naturze i nie obok natury. Skoro zaś taki jest
zamysł Boga, który jedynie odkrywamy (prawa naturalne nie są ustanawiane, ale
właśnie odkrywane i potwierdzane), to i my sami, „czyniąc sobie ziemię poddaną”,
 31
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
powinniśmy postępować podobnie. Naszą kulturę winniśmy zatem budować na
naturze, a nie przeciw niej czy obok niej.
Wbrew temu, co sugeruje „obóz postępu”, Kościół katolicki nie wymyślił
i nikomu nie narzucił ani tradycyjnie pojmowanego małżeństwa, ani tradycyjnie
definiowanej rodziny. Wcale też nie oczekuje od wszystkich swych wiernych
wstępowania w związki małżeńskie i rodzenia jak najwięcej dzieci. Co więcej,
przez wieki kościelny ideał „świętego życia” kojarzony był raczej z wyborem życia
w celibacie. Tyle że w sankcjonowanym przez religię chrześcijańską porządku
społecznym każdy (przyszły) święty przychodził na świat w rodzinie i to rodzice
mieli za zadanie wprowadzać go w prawdy wiary. Małżeństwo jako wspólną
drogę uświęcenia małżonków Kościół katolicki odkrył tak naprawdę dopiero
w XX wieku. Zaledwie w 2001 r. Jan Paweł II po raz pierwszy beatyfikował
równocześnie oboje małżonków — właśnie jako parę małżeńską7.
Broniąc małżeństwa i rodziny przed radykalną rekonstrukcją, a właściwie
dekonstrukcją, Kościół katolicki bynajmniej nie broni „swojego”. W moim przeko-
naniu raczej spłaca dług zaciągnięty wobec kultury8. Kościół jako wspólnota ludzi
wierzących nie jest więc samodzielną stroną współczesnego sporu o kulturowe
imponderabilia. Jest raczej zbiorowym sojusznikiem tych, którzy sprzeciwiają
się progresywnej dekonstrukcji. Innymi słowy, obrona „tradycyjnej” i społecznie
ugruntowanej, także w okresie już nowożytnym, definicji rodziny i małżeństwa
wcale nie jest próbą podtrzymania rozwiązań religijnych w sekularyzujących się
społeczeństwach zachodnich. Widzialność stanowiska Kościoła w Polsce jest, jak
mi się wydaje, pochodną słabej organizacji społeczeństwa obywatelskiego i daleko
posuniętego społecznego konformizmu w sytuacji presji politycznej poprawności
ze strony lewicowo-liberalnych środowisk opiniotwórczych.
Ale właśnie dlatego ubieranie krytyki „obozu postępu” w szaty religijnej kru-
cjaty uważam za strategiczny błąd i w gruncie rzeczy nieporozumienie. Mówiąc
najkrócej, to, co progresiści nazywają społecznym postępem, może okazać się
„antropologicznym regresem”, by posłużyć się określeniem papieża Franciszka.
Osobiście tak właśnie uważam, co starałem się powyżej uzasadnić.
Małżeństwo jest przed nami
O ile w warstwie instrumentarium polityki społecznej gender mainstreaming wy-
korzystuje rozwiązania jej socjaldemokratycznego modelu, to kulturowa „głęboka
dekonstrukcja” w swej warstwie aksjologicznej bliska jest nie tylko ideologicz-
nemu programowi nowej lewicy, ale i założeniom kulturowego liberalizmu. Siła
	7	 Więcej na ten temat: Z. Nosowski, Parami do nieba. Małżeństwo jako droga świętości, Warszawa
2010.
	8	 Nieco więcej piszę o tym w: M. Rymsza, Małżeństwo — kryzys czy reaktywacja?, „Teologia i Mo-
ralność”, tom 12, 2012.
 32  WIĘŹ  Wiosna 2014
Marek Rymsza
oddziaływania „obozu postępu” i jego atrakcyjność bierze się w moim przekona-
niu między innymi właśnie z umiejętnego programowego połączenia wątków so-
cjaldemokratycznych z liberalnymi, co z kolei umożliwiło zepchnięcie nurtu kon-
serwatywnego do politycznej (i ideologicznej) defensywy. Przypomnijmy, że siła
europejskich powojennych welfare states przez kilka kolejnych dziesięcioleci opie-
rała się na sojuszu nurtu konserwatywnego z socjaldemokratycznym, co z kolei do-
prowadziło do zepchnięcia na margines klasycznej wolnorynkowej myśli liberalnej.
Zahamowanie rewolucji kulturowej nie wydaje się możliwe bez zbudowania
szerszego porozumienia społecznego i politycznego. Jednocześnie nie ma co liczyć
na kompromis z obozem progresywnym. Co prawda, nie wszyscy zwolennicy
kulturowej modernizacji opowiadają się za rozwiązaniami najbardziej radykal-
nymi. W państwach Zachodniej Europy ton nadają jednak radykałowie i dlatego
określenie „rewolucja kulturowa” jest, moim zdaniem, terminem adekwatnym.
Dobrą ilustracją jest tu sytuacja we Francji9. W 1999 roku wprowadzono
tam instytucję paktów solidarności z intencją właśnie kompromisową: zagwa-
rantowania określonych uprawnień cywilno-prawnych związkom niemałżeńskim
(w tym parom jednopłciowym), z deklaracją niezrównywania tych związków z in-
stytucją małżeństwa. W 2013 roku prezydent Hollande doprowadził jednak — nie
zważając na wcześniejszą deklarację władzy publicznej ani na skalę społecznych
protestów — do pełnego zrównania tych związków i redefinicji samej instytucji
małżeństwa. Strategię progresywną określić zatem można jako kroczenie po
równi pochyłej10. Doprowadzenie do przyjęcia rozwiązań mniej radykalnych by-
najmniej nie ogranicza formułowania propozycji bardziej radykalnych, ale na ogół
wręcz im sprzyja — aż do głębokiej dekonstrukcji tradycyjnego ładu społecznego
i pełnej emancypacji jednostek.
Z drugiej strony przypadek Hiszpanii pokazuje, że po okresie wdrażania
radykalnej rewolucji kulturowej w ramach programu politycznego socjalistycz-
nego premiera Zapatero tempo zmian progresywnych zostało zahamowane,
a w pewnym zakresie ich kierunek nawet odwrócono. Polska zaś może posłużyć
jako przykład kraju, w którym konsekwentne działania współpracujących ze
sobą ruchów i organizacji obrony życia doprowadziły do zmiany w społecznym
postrzeganiu aborcji: nie wiadomo jeszcze, na ile trwałej, ale odnotowywanej
w badaniach opinii publicznej.
Dlatego w zaistniałej sytuacji warto budować jak najszersze społeczne po-
rozumienie wokół definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz
rodziny nuklearnej jako grupy społecznej współtworzonej przez matkę, ojca
i dziecko (dzieci); ale możliwie wolnej od ideologizacji. Innymi słowy, warto
podążać drogą zaproponowaną przez Brigitte i Petera Bergerów. Tyle że 30 lat
	9	Więcej na ten temat: J. Pietrzak-Thebault, Formy życia wspólnego Francuzów, WIĘŹ 2009,
nr 11—12.
	10	 Więcej o strategii równi pochyłej: A. Rymsza, Poza kolejną granicą — społeczno-etyczne implikacje
sklonowania embrionu, WIĘŹ 2002, nr 12.
 33
Dżenderyzłei dobre
Razem na rzecz małżeństwa i rodziny?
po publikacji ich propozycji jest to zadanie niewspółmiernie trudniejsze. Prak-
tyka społeczna pokazuje jednak, że trwały konsens czy porozumienie buduje się
zawsze wokół czegoś, a nie przeciwko komuś.
Raz jeszcze podkreślę, że analizowany tu spór o małżeństwo i rodzinę nie
jest sporem między tym, co świeckie, a tym, co religijne. Uproszczeniem jest także
traktowanie go jako sporu między tym,
co „stare”, i tym, co „nowe”. Małżeństwo
przeżywane jako „radykalna bliskość
kobiety i mężczyzny”11 — uwolnione
z ograniczeń kultury mieszczańskiej,
a jednocześnie niepoddane progresyw-
nej dekonstrukcji — jest doświadczeniem
egzystencjalnym nie do zastąpienia, je-
śli chodzi o kształtowanie zintegrowa-
nej tożsamości płciowej oraz o dostrzeżenie i akceptację równości i zarazem
komplementarnej odmienności kobiety i mężczyzny. Małżeństwo tworzy też
najlepsze środowisko do wychowywania dzieci. Jestem głęboko przekonany, że
tak postrzegane małżeństwo jest raczej przed nami niż za nami. Warto też w ży-
ciu osobistym takie podejście do małżeństwa urzeczywistniać. Owoce każdego
udanego życia małżeńskiego są najlepszym dowodem na rzecz sugerowanego tu
szerokiego porozumienia.
Szkoda tylko, że istnieje ryzyko, iż odkrywanie małżeństwa na nowo, za-
miast przybrać formę stopniowego oczyszczania z „zakrzywiających” jego istotę
naleciałości czasów minionych, będzie musiała poprzedzić jego społeczna reak-
tywacja12, jeśli rewolucja kulturowa zostanie urzeczywistniona. Ale nawet jeśli
do tego dojdzie — uważam, że będzie to jedynie okresowe zwycięstwo strony
progresywnej. Natury ludzkiej (rozumianej jako kategoria przyrodnicza i filozo-
ficzna, a nie typ idealny nauk społecznych) na dłuższą metę zmienić się nie da.
Warto ją natomiast zaakceptować i mądrze na niej budować.
Marek Rymsza
Marek Rymsza — ur. 1966. Doktor socjologii, pracuje w Instytucie Stosowanych Nauk
Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z Instytutem Spraw Publicz-
nych — m.in. jest redaktorem naczelnym wydawanego przez ISP kwartalnika „Trzeci Sek-
tor”. Specjalizuje się w zagadnieniach polityki społecznej i społeczeństwa obywatelskiego.
Członek redakcji WIĘZI i Zespołu Laboratorium WIĘZI.
	11	Por. Małżeństwo: reaktywacja. Podsumowanie raportu Laboratorium WIĘZI, WIĘŹ 2009,
nr 11—12.
	12	Tamże.
Ubieranie krytyki „obozu postępu”
w szaty religijnej krucjaty
uważam za strategiczny błąd.
 34  WIĘŹ  Wiosna 2014
Znane jest twierdzenie José Ortegi y Gasseta o tym, że „człowiek nie ma natury,
ma tylko historię”. Zawarta w nim dychotomia to uproszczone, ale sensowne pod-
sumowanie sporu, który drąży polskie życie religijne i społeczne od kilku miesięcy.
Spór o kobiecość i męskość (tym właściwie zajmują się studia nad kategorią
gender) dotyczy w istocie relacji pomiędzy naturą i biologią z jednej, a kulturą i hi-
storią z drugiej strony. Odczytywany jest jako zderzenie religijnej wizji człowieka
(w Polsce: antropologii katolickiej) z podejściem genderowym. I choć nie można
tego sporu sprowadzić do kwestii wiary, to jednak trzeba przyznać, że różnice mię-
dzy tymi dwoma podejściami istnieją, są istotne i dotyczą kwestii fundamentalnych.
Chciałabym tu porównać oba te stanowiska i sporządzić „protokół rozbież-
ności”. Ma to pomóc w refleksji, czy jest możliwe ich zbliżenie i czy zbliżać je
w ogóle warto.
Jak istnieje kobiecość?
Upraszczając, można powiedzieć, że antropologia katolicka stoi na stanowisku,
że pierwszorzędne znaczenie ma natura, podczas gdy podejście genderowe kła-
dzie nacisk na kulturę. Oczywiście doprecyzowanie pojęcia „natury” jest bardzo
trudne, a ma daleko idące implikacje. Niektórzy na przykład utożsamiają „na-
turę” jakiegoś bytu (tu: kobiety) z naturą w sensie biologicznym. Inni krytykują
aprioryczne uznanie natury czegoś za dobro moralne.
Czym jest antropologia katolicka, a czym jest gender1? Katolicka myśl antro-
pologiczna to z jednej strony dorobek niezależnej myśli teologicznej o człowieku,
	1	 Rzecz jasna, muszę tu dokonywać licznych uproszczeń. Zwłaszcza antropologia genderowa jest
wielonurtowa, wydaje się jednak, że wskazuję niżej jej punkty wspólne. Choć moje opinie opieram
na literaturze przedmiotu, mają charakter probabilistyczny i są otwarte na głosy polemiczne.
Justyna Melonowska
Człowiek – osoba
czy jednostka?
Protokół rozbieżności dwóch antropologii
 35
Dżenderyzłei dobre
Człowiek – osoba czy jednostka?
z drugiej zaś poświęcone człowiekowi obszary nauczania Magisterium Kościoła.
Tutaj odwoływać się będę głównie do myśli Karola Wojtyły o płci, ponieważ
reprezentuje on tak teologię akademicką, jak i Magisterium. Był też głównym
konstruktorem XX-wiecznej katolickiej myśli antropologicznej, a zwłaszcza my-
śli o kobiecości. Fundują ją pojęcia: osoby, natury i istoty, z których wynika
określona koncepcja kobiecości i męskości. Zasadniczo myśl ta jest — czy winna
być — chrystocentryczna, przy czym w myśli o kobiecie wyraźnie zaznacza się,
a niekiedy dominuje, linia mariologiczna i mariocentryczna.
Gender natomiast to pewien sposób analizy i rozumienia zjawisk społecz-
nych, a zwłaszcza społecznej doniosłości płci, który historycznie ma związek
z tzw. drugą falą feminizmu, tj. latami 70. XX wieku. Jest mniej jednorodny,
jednak w swym źródle zasadniczo spójny. Przyjmuje i dowodzi, że społeczeń-
stwa używają płci biologicznej jako budulca dla ładu społecznego pożądanego
przez grupy dominujące. Czynią to, tworząc koncepcje „kobiecości” i „męsko-
ści”, a dalej zachowań właściwych dla obu płci (uzasadnianych zwykle właśnie
działaniem „natury”) oraz fundujących ich wzajemne relacje. Owe — kulturowo
wytwarzane — kategorie kobiecości i męskości zabezpieczają interes społeczny
grupy dominującej, tj. mężczyzn. Studia gender badają dalej, jak to się dzieje,
że grupy zależne internalizują obraz siebie wytworzony przez grupę dominującą
(np. kobiety chcą reprezentować kobiecość wytworzoną przez dyskurs patriar-
chalny i pozostającą de facto w jego służbie). Od pewnego czasu szczególnym
obszarem zainteresowania gender studies jest nienormatywność płciowa, tj. homo-,
trans-, interseksualność, androgynia. Ważną rolę pełni tu teoria queer, zakładająca,
że samo pojęcie orientacji płciowej jest opresyjne, ponieważ zmusza jednostki
do opowiedzenia się i zamknięcia swej tożsamości seksualnej w zastanej, nieela-
stycznej i narzuconej formule. Zakłada się tu, że tożsamość seksualna jest niejako
płynna, ciągle stająca się.
Czym jest natura?
Najbardziej ogólny, ale i fundamentalny poziom tej różnicy stanowisk zawiera
się w kilku pytaniach: czy istnieje natura człowieka? Czy istnieje natura kobieca
i natura męska? Jeśli tak, to jak mają się do owej ogólnej natury człowieka? I jak
te dwie „subnatury” (czyli kobiecość i męskość) mają się do siebie?
Jest to kwestia o kolosalnym znaczeniu, a od jej rozstrzygnięcia zależy los
wszystkich dalszych problemów, takich jak rozumienie seksualności i rodziciel-
stwa, regulacji poczęć, aborcji, nieheteroseksualności, praw człowieka, obywatel-
skości kobiet i instytucjonalizacji macierzyństwa oraz relacji pomiędzy równością
a sprawiedliwością.
Podstawową tezą antropologii katolickiej jest stwierdzenie: człowiek jest
osobą. Pojęcie osoby sięga swymi korzeniami teatru antycznego, choć jego znacze-
nie religijne (teologiczne i filozoficzne) narodziło się w trakcie wczesnych sporów
 36  WIĘŹ  Wiosna 2014
chrystologicznych w IV wieku, gdy dyskutowano podwójną, Bosko-ludzką naturę
Chrystusa i szukano pojęcia zdolnego przybliżyć tę prawdę. Dziś traktowane jest
jak banał czy coś zrozumiałego per se, pozostaje jednak najbardziej fundamen-
talnym i rozjaśniającym twierdzeniem o człowieku.
Co znaczy: być osobą? Jedna część ludzkiego bytu reprezentuje świat anima­
lia, a więc bytów zwierzęcych, niższych. Osoba ma więc popędy i instynkty. Zara-
zem jednak inną swą częścią zdolna jest transcendować ów świat (właśnie poprzez
to osobowe uposażenie), czyli ma wolę i rozum zdolne kierować tym, co niższe.
Osobowy wymiar człowieka zarządza i panuje nad jego wymiarem naturalnym
i niejako zwierzęcym. Człowiek — jako
osoba — jest wręcz wezwany do tego,
by nad sobą panować. Czyni to, używa-
jąc rozumu, aby kontrolować w sobie
to, co wynika bezpośrednio z natury
utożsamianej tu z biologią. Osoba jest
sui iuris (pod swym własnym prawem)
i alteri incommunicabilis (nieprzekazy-
walna drugiemu). Jej sposób istnienia
charakteryzują zaś takie potencje, jak
samoopanowanie, samostanowienie, indeterminacja—autodeterminacja, proste
i złożone akty woli i uczestnictwo, czyli zaangażowanie. Człowiek jako osoba
jest wyposażony w pewną przestrzeń pomiędzy tym, kim jest, a tym, co czyni.
Przestrzeń tę nazywa się wolnością. Najwyższym celem wolności, do którego
ona zmierza i w którym znajduje wyraz, jest miłość oblubieńcza, czyli miłość
wzajemna Boga i człowieka oraz kobiety i mężczyzny.
Jednak — dowodzi dalej antropologia katolicka — człowiek jest osobą jako
kobieta i mężczyzna, a uczyniony przez Boga osobą wraz ze swą płcią wpisuje się
w porządek stworzenia. Przyjmuje się tu zatem, że Bóg stworzył nie tylko kobiety
i mężczyzn, ale kobiecość i męskość (katolicyzm posługuje się konsekwentnie
terminami „kobieta” i „mężczyzna” w liczbie pojedynczej, co sygnalizuje, że
mowa o pewnym typie). Ta kobiecość i męskość wyrażają różnicę ontologiczną, to
znaczy, że kobiety i mężczyźni są bytami innymi, ufundowanymi na podstawowej
różnicy. Relacje między płciami opisuje się również jako różne i wzajemnie się
dopełniające, czyli komplementarne. Zasadnicze znaczenie ma tu pojęcie natury
(kobiecej i męskiej), przy czym natura ta rozumiana jest, zwłaszcza w przypadku
kobiet, jako ich biologia (zdolność prokreacyjna, macierzyńska) i mające stąd
wynikać uposażenie psychiczne, osobowościowe, duchowe. Jan Paweł II powiada
w katechezie z 20 lipca 1994 r.:
Niezależnie od tego, jak wiele ról może pełnić kobieta, wszystko w niej — fizjologia,
psychologia, naturalna obyczajowość, poczucie moralne, religijne, a nawet estetyczne —
to wszystko ujawnia i podkreśla jej postawę, zdolność i misję wydania na świat nowego
istnienia. Rodzicielstwo angażuje ją pełniej niż mężczyznę.
Dla podejścia gender człowiek
jest nie osobą, lecz jednostką.
Natura jest przez perspektywę
genderową postrzegana głównie
jako czynnik opresyjny.
 37
Dżenderyzłei dobre
Człowiek – osoba czy jednostka?
Tutaj jednak antropologia ta wpada w pewną zasadzkę. Gdy mowa o charaktery-
stykach osoby — takich jak samostanowienie, samoposiadanie, autodeterminacja —
nie mówi się bowiem, że mają one jakiś inny, zależny od płci charakter. Że, na
przykład, samostanowienie kobiet jest inne niż samostanowienie mężczyzn. Ta
trudność znajduje swą kulminację w koncepcji płci Karola Wojtyły — Jana Pawła II2.
Dla podejścia gender człowiek jest nie osobą, lecz jednostką. Natura (a w każ-
dym razie argument z natury) jest przez perspektywę genderową postrzegana
głównie jako czynnik opresyjny. Nic dziwnego. Wszak jeśli coś jest naturalne, to
znaczy, że jest nam przypisane, dane, zastane. Nie jest zatem performatywne — nie
wytwarzamy tego i nie podlega to naszemu oddziaływaniu. Jako takie jest zatem
potencjalnie źródłem opresji. Tym bardziej że natura ma w dyskursie religijnym
znaczenie normatywne. Jeśli przyjmujemy istnienie szczególnej natury kobiecej
i męskiej, tym samym sankcjonujemy wynikające stąd normy i zalecenia dla każdej
z płci (kobiety mają być kobiece, a to znaczy najczęściej: zaabsorbowane innymi,
troskliwe, opiekuńcze, wybaczające, czyli wyrażające cechy, które kojarzą się
z macierzyństwem, bo wszak macierzyństwo w myśli katolickiej jest właściwą
naturą kobiety).
Różni – ale czy równi?
Jeżeli przyjmiemy, że kobiety i mężczyźni są różni, to natychmiast rozstrzygnięcia
wymagają dwie kwestie: czy i jaka jest zasada ich dopasowania, a zatem, co z tej
różnicy właściwie wynika, oraz: która płeć jest pierwsza i wzorcza względem
której?
W antropologii katolickiej można na przestrzeni wieków wyodrębnić trzy
stanowiska. 1. Kobieta i mężczyzna są nierówni w porządku stworzenia i winni
być nierówni w porządku społecznym, zatem Ewa jest podporządkowana Ada-
mowi tak w porządku ontologicznym, jak w porządku społecznym; 2. Kobieta
i mężczyzna są równi w porządku ontologicznym (jako osoby), ale nierówni
w porządku społecznym. Tak twierdził jeszcze Pius XI w encyklice Casti connubii
z 1930 roku3; 3. Kobieta i mężczyźni są równi tak w porządku nadprzyrodzonym,
jak i w porządku społecznym. To jest stanowisko odnowionej, posoborowej an-
tropologii katolickiej z Karolem Wojtyłą — Janem Pawłem II na czele.
	2	Ten wątek rozwinę w jednym z kolejnych numerów WIĘZI. Wyjaśnię tym samym dokładniej,
dlaczego uważam, że antropologia katolicka ma znaczny potencjał opresyjny i niejako uzasadnia
istnienie gender studies.
	3	Pius XI pisał w niej: „Równouprawnienia, o którym się z taką przesadą mówi i o które się tak
głośno woła, gdzie indziej szukać należy. Stanowi je uznanie wartości osoby i godności ludzkiej
i także prawa z istoty małżeństwa wynikające. Tu bowiem oboje małżonkowie równym cieszą
się prawem, jako też równe mają obowiązki. Poza tym zaś powinna panować nierówność pewna
i podporządkowanie się jednej strony wobec drugiej. Tego domaga się dobro rodziny oraz ko-
nieczna jedność i stałość oraz ład społeczności rodzinnej”.
 38  WIĘŹ  Wiosna 2014
Justyna Melonowska
Jednak połączenie tezy o równości z tezą o inności kobiet i mężczyzn ozna-
cza w praktyce, że kobiety i mężczyźni winni zajmować inne obszary w życiu
społecznym, wykonywać różne zawody i mieć inny — komplementarny — zakres
obowiązków i odpowiedzialności w rodzinie. To właśnie w imię tego przekonania
katolicy bronią zdania, zgodnie z którym kobieta winna zajmować się domem
i dziećmi, a mężczyzna winien rodzinę ochraniać i być jej głównym, jeśli nie
jedynym, żywicielem.
Gender zaś ma zupełnie inne spojrzenie na powszechność i inwariantność
typów ludzkich. Po pierwsze, trudno jest obronić tezę, że wszystkie kobiety są
sobie podobne i w zasadniczy sposób różnią się od wszystkich mężczyzn, którzy
również są sobie podobni. Zmienność typów w obrębie płci jest zawsze większa
niż pomiędzy płciami. Kobiety są bardzo różne i bardzo różni są mężczyźni. Po
drugie, proste stwierdzenie „Miejsce kobiety jest w domu” (czy szerzej: w sferze
prywatnej) oznacza również, że: „Miejsce kobiety nie jest np. w polityce” (w sfe-
rze publicznej); „Miejsce mężczyzny nie jest w domu” oraz „Miejsce mężczyzny
jest w polityce”. Po trzecie, porządek społeczny przez wieki odzwierciedlał —
a w wielu kulturach nadal odzwierciedla — owe esencjalne przekonania na temat
istotnościowej różnicy pomiędzy kobietami i mężczyznami i zazwyczaj ma to
fatalne konsekwencje dla kobiet. Uznanie różnicy oznacza dla nich zwykle pasmo
poniżeń i przemocy oraz wieloraką zależność tak od mężczyzn4, jak od innych
kobiet i instytucji broniących status quo.
Normy jako źródło opresji
Gender — mimo swego zróżnicowania — broni stanowiska egalitarnego5. Zakłada
pewne ogólne podobieństwo istot ludzkich, niezależnie od ich płci, ale też uznaje
i dopuszcza dużą zmienność cech. Twierdzi zatem raczej, że kobiety i mężczyźni
są różni, a nawet niezwykle różni. O ile jednak stanowisko katolickie operuje
dość sztywnymi kategoriami normy i patologii czy dewiacji, o tyle podejście gender
(a zwłaszcza rozwinięte w podejście queer) odrzuca jakąkolwiek koncepcję normy
i dewiacji. Wszystko, co ludzkie w sensie biologicznym, uznane jest również za
moralne. Z tego punktu widzenia jedyną dewiacją jest ścisłe przylgnięcie do
jakichś przyjętych norm, ponieważ muszą one prowadzić do opresji społecznej.
Zawsze są bowiem tacy, którzy jakiejś normie nie podlegają czy się z niej wy-
łamują. Dlatego łatwiej jest przyjąć, że wszystko jest w bezustannym stawaniu
się, a naczelną zasadą współżycia społecznego staje się ekspresywizm (w zna-
	4	Uznanie tej różnicy krzywdzi tak samo mężczyzn, którym trudno zazdrościć władzy, jaką po-
siadają nad innymi istotami ludzkimi. Tego rodzaju władza poniża bowiem ich samych, choć
oczywiście jest to temat wymagający oddzielnego studium.
	5	Oczywiście na poziomie deklaratywnym stanowisko katolickie również jest egalitarne, płcie są
bowiem różne, ale równe.
 39
Galeria WIĘZI: Maciek Nabrdalik
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014
Wiez 1/2014

Mais conteúdo relacionado

Mais procurados

Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika Znak
Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika ZnakWolność od religii - styczniowy numer miesięcznika Znak
Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika ZnakMiesiecznik_ZNAK
 
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika Znak
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika ZnakZrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika Znak
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika ZnakMiesiecznik_ZNAK
 
W lutowym ZNAKU: Islamofobie
W lutowym ZNAKU: IslamofobieW lutowym ZNAKU: Islamofobie
W lutowym ZNAKU: IslamofobieMiesiecznik_ZNAK
 
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika Znak
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika ZnakJak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika Znak
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika ZnakMiesiecznik_ZNAK
 
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016Miesiecznik_ZNAK
 
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5Miesiecznik_ZNAK
 
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016Miesiecznik_ZNAK
 
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w Europę
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w EuropęListopadowy ZNAK: Wpatrzeni w Europę
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w EuropęMiesiecznik_ZNAK
 
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733Miesiecznik_ZNAK
 

Mais procurados (20)

Wiez 2016-4-demo
Wiez 2016-4-demoWiez 2016-4-demo
Wiez 2016-4-demo
 
Wiez 3/2015 demo
Wiez 3/2015 demoWiez 3/2015 demo
Wiez 3/2015 demo
 
Wiez 1/2016
Wiez 1/2016Wiez 1/2016
Wiez 1/2016
 
Wiez 2/2014
Wiez 2/2014Wiez 2/2014
Wiez 2/2014
 
Wiez 3/2016
Wiez 3/2016Wiez 3/2016
Wiez 3/2016
 
Wiez 4/2014
Wiez 4/2014Wiez 4/2014
Wiez 4/2014
 
Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika Znak
Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika ZnakWolność od religii - styczniowy numer miesięcznika Znak
Wolność od religii - styczniowy numer miesięcznika Znak
 
Wiez 1/2013
Wiez 1/2013Wiez 1/2013
Wiez 1/2013
 
Wiez 2017-2
Wiez 2017-2Wiez 2017-2
Wiez 2017-2
 
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika Znak
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika ZnakZrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika Znak
Zrozumieć piękno - wrześniowy numer miesięcznika Znak
 
Wiez 4/2015
Wiez 4/2015Wiez 4/2015
Wiez 4/2015
 
Wiez 3/2015
Wiez 3/2015Wiez 3/2015
Wiez 3/2015
 
W lutowym ZNAKU: Islamofobie
W lutowym ZNAKU: IslamofobieW lutowym ZNAKU: Islamofobie
W lutowym ZNAKU: Islamofobie
 
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika Znak
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika ZnakJak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika Znak
Jak Ci nie wstyd? - lutowy numer miesięcznika Znak
 
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016
Miesiecznik Znak 728 Styczen 2016
 
Wiez 2017-4
Wiez 2017-4Wiez 2017-4
Wiez 2017-4
 
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5
Czy religia ma przyszłość? - miesięcznik ZNAK nr 734-5
 
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016
Miesiecznik ZNAK 732 Maj 2016
 
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w Europę
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w EuropęListopadowy ZNAK: Wpatrzeni w Europę
Listopadowy ZNAK: Wpatrzeni w Europę
 
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733
Dlaczego rośliny powinny mieć prawa? - miesięcznik Znak nr 733
 

Semelhante a Wiez 1/2014

ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCI
ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCIZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCI
ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCIMiesiecznik_ZNAK
 
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015Miesiecznik_ZNAK
 
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017 Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017 Miesiecznik_ZNAK
 
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...Mirzam86
 
Odebrać dzieciom niewinność
Odebrać dzieciom niewinnośćOdebrać dzieciom niewinność
Odebrać dzieciom niewinnośćsiloam
 
2odkrywanie LEShistorii 2002 2005
2odkrywanie LEShistorii 2002 20052odkrywanie LEShistorii 2002 2005
2odkrywanie LEShistorii 2002 2005queerstoria
 
Goodman Felicitas. Egzorcyzmy Anneliese Michel
Goodman Felicitas.   Egzorcyzmy Anneliese MichelGoodman Felicitas.   Egzorcyzmy Anneliese Michel
Goodman Felicitas. Egzorcyzmy Anneliese Michelsiloam
 
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskościMirzam86
 
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"Po feminizmie - miesięcznik "Znak"
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"Miesiecznik_ZNAK
 
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6Agencja Piens
 
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1vitae pl
 
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16Barbara Błaszczyk
 
Janusz Korczak-prezentacja
Janusz Korczak-prezentacjaJanusz Korczak-prezentacja
Janusz Korczak-prezentacjaLauraRozlach
 
P wrona sieci_pamieci_historia
P wrona sieci_pamieci_historiaP wrona sieci_pamieci_historia
P wrona sieci_pamieci_historiavrona89
 

Semelhante a Wiez 1/2014 (20)

ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCI
ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCIZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCI
ZNAK 727 - POTRZEBA GOŚCINNOŚCI
 
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015
Miesięcznik ZNAK, kwiecień nr 719, 2015
 
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017 Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017
Języki miłości - miesięcznik ZNAK 743 kwiecień 2017
 
599
599599
599
 
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...
32448048 wielkie-narracje-a-mikronarracje-etyczne-dylematy-wspołczesnego-pisa...
 
Odebrać dzieciom niewinność
Odebrać dzieciom niewinnośćOdebrać dzieciom niewinność
Odebrać dzieciom niewinność
 
Tajemnica popularności historii mówionej
Tajemnica popularności historii mówionejTajemnica popularności historii mówionej
Tajemnica popularności historii mówionej
 
3483
34833483
3483
 
Wiez 2017-4-www-demo
Wiez 2017-4-www-demoWiez 2017-4-www-demo
Wiez 2017-4-www-demo
 
Bibliografia
BibliografiaBibliografia
Bibliografia
 
2odkrywanie LEShistorii 2002 2005
2odkrywanie LEShistorii 2002 20052odkrywanie LEShistorii 2002 2005
2odkrywanie LEShistorii 2002 2005
 
Goodman Felicitas. Egzorcyzmy Anneliese Michel
Goodman Felicitas.   Egzorcyzmy Anneliese MichelGoodman Felicitas.   Egzorcyzmy Anneliese Michel
Goodman Felicitas. Egzorcyzmy Anneliese Michel
 
Wiez 4/2016
Wiez 4/2016Wiez 4/2016
Wiez 4/2016
 
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości
32448439 kultura-2-0-a-praktyki-męskości
 
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"Po feminizmie - miesięcznik "Znak"
Po feminizmie - miesięcznik "Znak"
 
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-1 6
 
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1
Odebrac dzieciom niewinnosc - jak zabawki dla dzieci niszcza je - cz.1
 
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16
Odebrac dzieciom-niewinnosc-ver-16
 
Janusz Korczak-prezentacja
Janusz Korczak-prezentacjaJanusz Korczak-prezentacja
Janusz Korczak-prezentacja
 
P wrona sieci_pamieci_historia
P wrona sieci_pamieci_historiaP wrona sieci_pamieci_historia
P wrona sieci_pamieci_historia
 

Wiez 1/2014

  • 1. wiosna 2014 1 [655] Indeks 381489 Cena 24,99 zł [w tym 5% VAT] Dżendery złe i dobre Protokół rozbieżności dwóch antropologii Problem z władzą Flis: Służba czy dominacja? Czasem trzeba być przeciw Sosnowski o „Inferno” Dana Browna Myśliwski: Ziemia, woda i twarz Eichelberger: Czy dusza ma płeć? Kissler vs. Nosowski: Co łączy trzech papieży? Ksiądz z kobietą w kinie na Pasikowskim Fotografie laureata World Press Photo 256 stron!
  • 2. Kwartalnik Warszawa rok LVII  nr 1 [655] Drodzy Czytelnicy! Tego tematu prawie wszyscy mają już dosyć. Rzeczywiście liczba nonsensów wypowiedzianych w sporze o gender jest olbrzymia. Mam jednak nadzieję, że przyznają Państwo, iż nasi autorzy zna- leźli perspektywę unikalną, tę właśnie, jakiej najbardziej brako- wało w publicznych przepychankach. Potrafią rozumieć złe i dobre strony „dżenderów” oraz odróżniać niebezpieczeństwa rzeczywi- ste od urojonych. Z władzą też jest problem, choć inny niż z gender. Nie chcemy tego kłopotu opisywać w kategoriach politycznych: kto rządzi i jak to robi. Pytamy, po co jest władza. Zastanawiamy się, czy w dzi- siejszym świecie władza może jeszcze być sprawowana w sposób humanistyczny, głęboko ludzki. Czasem trzeba być przeciw. „Więziowa” tradycja dialogu i szukania tego, co łączy, nie oznacza zamykania oczu na realne zagrożenia. We współczesnej kulturze pojawiają się przecież zja- wiska nie tylko dziwne, ale i niebezpieczne. Jasne to jest nawet dla takiego „pacyfisty kulturowego”, jak Jerzy Sosnowski, który tym razem odprawia swoje „prywatne egzorcyzmy”. Rzecz jasna, przede wszystkim chcemy być za, a nie przeciw. Dlatego Wiesław Myśliwski — opisując piękne malarstwo Stani- sława Baja — odsłania tajemnicę, gdzie rodzi się sztuka. Po rocznej przerwie wracają „Ksiądz z kobietą w kinie”. Kluczem do rozmów Katarzyny Jabłońskiej i ks. Andrzeja Lutra będą teraz nie poszcze- gólne dzieła filmowe, lecz ich twórcy. Na pierwszy ogień idzie Wła- dysław Pasikowski — profesjonalista, który skutecznie wymyka się ideowym szufladkom. Wspieramy też oczywiście Ukraińców, domagających się na Majdanie demokracji i sprawiedliwości. Wydarzenia rozwijają się tam szybko i dramatycznie. W chwili oddawania do druku tego nu- meru„Więzi”naulicachKijowa(inietylko)leżązabiteofiaryreżimu. Wierzymy, że dobro zwycięży, ale dlaczego za cenę niewinnej krwi? Zbigniew Nosowski
  • 3. Spis treści Podziękowania dla Przyjaciół Gender — za, a nawet przeciw Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? Rewolucja kulturowa z gender w tle Człowiek — osoba czy jednostka? Protokół rozbieżności dwóch antropologii Bóg ma tylko gender Bez-wstyd Jezusa. Płeć Chrystusa a nasze zbawienie Boga nie oszukiwałam rozmowa Nota bene Piękno jest powołaniem Dziedziniec dialogu Czy dusza ma płeć? rozmowa Dzieci Abrahama Dżihad genderowy Litery na piasku S — jak sieć 5 7 19 34 47 56 67 76 82 92 100 Dżendery złe i dobre Małgorzata Bilska Marek Rymsza Justyna Melonowska Sebastian Duda Ks. Andrzej Draguła Ewa Hołuszko, Katarzyna Jabłońska Kard. Gianfranco Ravasi Wojciech Eichelberger, Anna Karoń-Ostrowska Agata Skowron-Nalborczyk Michał Zioło OCSO
  • 4. Nieprzydatność, Formalizm, Bilans Po co jest władza Władza jako taniec Hierarchia bytów i niebytów Szukać sensu, nie gubiąc skuteczności rozmowa Kobiety Mykietyńskie, W drodze do Aten, Z Robertem Spaemannem Czytanie świata Przecież tutaj jestem nikim Europa z dwóch stron Odry Kościół walczący. Co łączy trzech papieży Kościół przezroczysty. Co łączy trzech papieży Z drugiej strony Bugu Majdan jak Kamieniec Podolski. Meandry Partnerstwa Wschodniego a bitwa o Ukrainę Historia Wrogi element. Katolickie organizacje akademickie 1945—1949 Rzeczy (nie)pospolite Polscy przyjaciele postępu 107 111 119 129 134 142 145 152 159 164 176 197 Bohdan Zadura Problem z władzą Jarosław Flis Jarema Piekutowski Ewa Karabin Ryszard Stocki, Iwona D. Bartczak Alfred Marek Wierzbicki Marcin Gutowski Alexander Kissler Zbigniew Nosowski Przemysław Żurawski vel Grajewski Andrzej Friszke Aleksander Hall
  • 5. Dosyć! Moje prywatne egzorcyzmy Nie taki Kraków zacofany. Klata i jego Teatr Narodowy Mielone z Orfeusza i Eurydyki Ksiądz z kobietą w kinie Bo to dobry fachowiec jest Ziemia, woda i twarz Książki najważniejsze Pisanie Księgi Jeżeli chodzi o miłość — jestem analfabetą Wybiórczość to nie zaleta W Galerii WIĘZI Maciek Nabrdalik Eks post Straszliwa dzieweczka 203 214 221 225 233 236 240 244 249 250 Czasem trzeba być przeciw Jerzy Sosnowski Elżbieta Baniewicz Tomasz Wiścicki Katarzyna Jabłońska, ks. Andrzej Luter Wiesław Myśliwski Paweł Czapczyk Anna Karoń-Ostrowska Elżbieta Adamiak Jerzy Sosnowski
  • 6.  5 Podziękowania dla Przyjaciół Serdecznie dziękujemy wszystkim, którzy odpowiedzieli na nasz apel o pomoc finansową. W ostatnim okresie wsparcia udzieliły WIĘZI następujące osoby: Andrzej Biernacki (Warszawa), po raz trzydziesty szósty Wiesław Celiński (Mały Stanisławów) Jacek Haman (Warszawa), po raz szósty Zbigniew Jankowski (Gdańsk) Krzysztof Jedliński (Warszawa) Jan Kofman (Warszawa), po raz piąty Michał Kosmulski (Warszawa), po raz drugi Bogumił Luft (Warszawa), Joanna Michlic (Brandeis, MA, USA) Tomasz Romaniuk (Warszawa), po raz trzeci Paweł Sawicki (Warszawa), po raz szósty Krzysztof Marian Szczyrba (Zabrze), po raz trzeci Tomasz Wierzejski (Warszawa), Jan Wyrowiński (Toruń), po raz czterdziesty pierwszy Krzysztof Ziołkowski (Warszawa) Michał Zioło OCSO (Montjoyer), po raz piąty Krystyna Żebrowska (Warszawa), po raz osiemnasty Jak można pomóc? Każda forma pomocy jest cenna. Będziemy wdzięczni zarówno za wpłaty jedno­razowe, jak i regularne (np. w formie stałego zlecenia bankowego). Nazwiska Ofiarodawców będziemy publikować w kolejnych numerach WIĘZI. Wpłaty na rzecz statutowej działalności Towarzystwa „Więź” mogą być odliczane od dochodu jako darowizny. Prosimy o przekazywanie wpłat, także dewizowych, na konto: Towarzystwo „Więź”, 00–074 Warszawa, ul. Trębacka 3 PKO BP S.A. XV O/Warszawa, nr 79 1020 1156 0000 7702 0067 6866 z dopiskiem: darowizna na rzecz działalności statutowej Towarzystwa „Więź” Prosimy także o polecanie prenumeraty redakcyjnej naszego pisma swoim ­Bliskim i Przy- jaciołom. Warunki prenumeraty na rok 2014 — zob. s. 255. Bez Ciebie nie przetrwa WIĘŹ!
  • 8. 7 Od ponad dekady zajmuję się tematyką feministyczną, w teorii i praktyce. Po- dział na płeć biologiczną (ang. sex) i płeć kulturową (ang. gender) wydaje mi się oczywisty. Nie dlatego, że jestem feministką, bo nigdy się za nią nie uważałam. Po prostu dla socjologa (jak również dla antropologa kultury czy etnologa) toż- samość jednostki jest wypadkową „samostanowienia” (utożsamienia się) i „ze- wnętrznej identyfikacji” (bycia utożsamiananym), jak to ujął Edwin Ardener. Wraz z rozwojem historycznym człowiek osiąga coraz większą podmiotowość. Element samostanowienia nabiera znaczenia. Stan (ród, kasta), miejsce urodze- nia, narodowość, religia nie determinują go tak, jak to było kiedyś. Tożsamość płciowa też podlega ewolucji. Kobiety pełnią dziś wiele, wybranych przez siebie, ról społecznych. Zakładają rodziny lub nie, rodzą dzieci lub nie, pracują albo nie. Przez dziesięciolecia kwestia kobiet i płci była w polskim Kościele konse- kwentnie banalizowana. I nagle okazało się, że gender jest arcyważne! Katolickie autorytety twierdzą, że to totalitaryzm na miarę (albo i gorszy od) Hitlera i Sta- lina. Feministki protestują, media szaleją, internet puchnie od memów. A zwykły człowiek pyta: Jak się w tym połapać? Kto ma rację? Małgorzata Bilska Gender – za, a nawet przeciw Dżendery złe i dobre
  • 9.  8  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska Antyideologia Zacznijmy od pytań najprostszych. Czy — oprócz obiektywnej, neutralnej koncep- cji gender — istnieje także ideologia gender? Tak. Czy da się ją pogodzić z chrze- ścijaństwem? Nie. Czy stanowi ona zagrożenie dla kultury? Oczywiście tak, jak każda ekspansywna ideologia. Czy to oznacza, że antygenderowa kampania polskiego Kościoła, a raczej „krucjata moralna”, jaka zaczęła się w ubiegłym roku, jest potrzebna, dobra i słuszna? Niestety... nie. Problem — jeśli wymaga krucjaty — to tylko intelektualnej. Po stronie kościelnej natomiast mamy najczęściej do czynienia z działa- niami, które same noszą znamiona ataku ideologicznego. Uderza nie tylko styl krytyki kosmicznie odległy od najbardziej chrześcijańskiej wartości — miłości nieprzyjaciół. Razi także nieznajomość problemu eksponowana przez „liderów krucjaty”, połączona z emocjonalną i populistyczną argumentacją. Zaskakuje fakt, że katoliccy profesorowie, publicyści i duchowni — mówiąc, że prezentują „prawdę o człowieku” — traktują chrześcijańską antropologię jako konserwatywne narzędzie do walki ideologicznej, nie uwzględniając faktu, że w tej dziedzinie filozofii katolickiej brakuje refleksji nad zagadnieniem różnicy płci. A przecież Jan Paweł II w encyklice Centesimus annus przestrzegał przed niebezpieczeństwem „fanatyzmu czy fundamentalizmu tych ludzi, którzy w imię ideologii uważającej się za naukową albo religijną czują się uprawnieni do na- rzucania innym własnej koncepcji prawdy i dobra”. Papież z Polski przekonywał wówczas, że: Prawda chrześcijańska do tej kategorii nie należy. Nie będąc ideologią, wiara chrze- ścijańska nie sądzi, by mogła ująć w sztywny schemat tak bardzo różnorodną rze- czywistość społeczno-polityczną, i uznaje, że życie ludzkie w historii realizuje się na różne sposoby, które bynajmniej nie są doskonałe. Tak więc metodą Kościoła jest poszanowanie wolności przy niezmiennym uznawaniu transcendentnej godności osoby ludzkiej (CA 46). Niestety, katoliccy rzecznicy antygenderyzmu wyraźnie czują się uprawnieni do operowania „sztywnymi schematami” oraz „narzucania innym własnej kon- cepcji prawdy i dobra”. Cóż z tego, że czynią tak w odpowiedzi na analogiczne postępowanie swoich oponentów? Przecież od wyznawców Chrystusa należy oczekiwać więcej. Istotą intelektualnego problemu z ideologią gender jest fałszywa diagnoza nierówności płci, połączona z koncepcją człowieka negującą nie tylko wkład Boga w stworzenie, ale także świecki humanizm. Humanistyczna koncepcja człowieka jest esencjonalistyczna i uniwersalistyczna (prawa człowieka mają pod- łoże naturalne), podczas gdy najbardziej nośne wersje ideologii gender zakładają, że: 1. człowiek jest wytworem procesu historyczno-kulturowo-społecznego, kon-
  • 10.  9 Dżenderyzłei dobre Gender – za, a nawet przeciw struktem świadomości zależnym od kontekstu, 2. uniwersalizm jest patriarchalną iluzją, gdyż człowiek nie istnieje poza płcią (rodzajem); płeć określa świadomość, a za nią byt. Kultura zbudowana na antropologii genderowej ma być teoretycznie wolna od przemocy, nierówności i wykluczeń, ale za jej projektem stoją fałszywe przesłanki. Może ona prowadzić do nowych form dyskryminacji i wykluczeń, dlatego wyłaniający się z teorii projekt należy poddawać rzeczowej krytyce. Sęk jednak w tym, że sprawa nie- równości płci i dyskryminacji kobiet jest realnym i bardzo poważnym problemem do rozwiązania także z punktu widzenia Ewangelii. Ten aspekt ginie zaś w namięt- nych tyradach ks. Oko i jego popleczni- ków o seksualnych dewiantach deprawu- jących dzieci. Histeryczny krzyk niczego nie zbuduje, nie przemieni żadnego serca; nie zbawi nawet jednej duszy więcej. Może tylko zagłuszyć pewne pytania; stłumić głosy sumienia. Kościół w Polsce zrobił wielki błąd, zaczynając gorączkową debatę wokół gender tuż po nagłośnieniu afer pedofilskich. Zapewne nie było takiej świadomej intencji, ale nie da się ukryć faktu (a wytłumaczyć go trudno), że nagłe oskarżenia pod adresem genderystów, feministek, osób LGBT itd. pojawiły się tuż po fali medialnych doniesień o przemocy seksualnej polskich kapłanów wobec dzieci i o poważnych zaniedbaniach ze strony kościelnych przełożonych. Poczucie me- dialnej nagonki na „pedofilów w sutannach” było dość powszechne; znajomi księża doświadczali niekiedy werbalnej agresji, czuli się z tym fatalnie. I nagle — punkt zwrotny! Narracja o seksualnej krzywdzie dzieci z dnia na dzień zmieniła kierunek o 180 stopni! Odpowiedzią na antykościelną panikę moralną stała się analogiczna panika antygenderowa. W kręgach kościelnych rozpowszechniło się przekonanie, że za krzywdę dzieci oraz niewłaściwe zachowania seksualne odpowiadają nie kon- kretni sprawcy-dorośli, lecz ruchy społeczne kojarzone z rewolucją seksualną lat sześćdziesiątych, znane z popierania związków partnerskich, antykoncepcji, aborcji i postulatów wprowadzenia edukacji seksualnej. Skupiono się na eksce- sach maniaków seksualnych i domniemanej masturbacji kilkulatków. W konsekwencji zamiast trzech ważnych i bardzo potrzebnych debat — o grze- chach Kościoła, o równości płci, o przemocy seksualnej wobec nieletnich — mamy histerię głównie na punkcie seksu. Z Zachodu ma nadciągać zorganizowana, pod- stępna, terrorystyczna ideologia perwersji seksualnych, przy której pojedyncze przypadki pedofilii bledną. Dzieci trzeba więc — to naturalny odruch — chronić za wszelką cenę. Kościół ofiarnie staje w ich obronie na pierwszej linii frontu! Tylko szkoda, że to linia walki ideologicznej, a język jej prowadzenia nie ma wiele wspólnego ani z troską o prawdę, ani z miłością bliźniego. Dostaje się przy okazji wszystkim wrogom, rzeczywistym i wydumanym. Żeby krytykować ideologię gender, wypadałoby mieć przyzwoity poziom wiedzy. A przede wszystkim trzeba być samemu w porządku wobec kobiet.
  • 11.  10  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska Biskup i genderciotki O mentalności oblężonej twierdzy w polskim Kościele pisano już wiele razy. Problem dostrzegł też autor jednej z najgłośniejszych antyfeministycznych wy- powiedzi, bp Tadeusz Pieronek. To on w 2001 roku stwierdził, że feminizm to „beton, na który nawet kwas solny nie pomoże” (feministki zareagowały T-shir- tami z napisem „Więcej feminizmu, mniej kwasu solnego”). W tym samym roku w książce Rozumienie zmian społecznych pod red. Elżbiety Hałas bp Pieronek pisał: W nowych warunkach Kościołowi przypadło bardzo trudne zadanie odczytania na nowo i ukazania społeczeństwu takich podstawowych pojęć jak wolność, prawda, społeczeństwo obywatelskie, państwo, demokracja, pluralizm. [...]. Sama hierarchia kościelna ma z tym do dziś poważne kłopoty. [...] Nie wydaje się, by postawa nieustan- nego szukania wroga i węszenia wszędzie zła sprzyjała [...] pozytywnej pracy Kościoła. Wtedy wrogiem była głównie Unia Europejska i postkomuniści. Bp Pieronek trafnie opisał problem Kościoła z reakcją na zmiany społeczne, ale — co ciekawe — wtedy w ogóle nie dostrzegł ruchu feministycznego jako czynnika zmian. Wygląda na to, że po okresie lekceważenia i ośmieszania feminizmu „postawa nieustan- nego szukania wroga” zaowocowała wreszcie jego spektakularnym odkryciem. Na kryzys rodziny mają wpływ różne zjawiska i procesy — indywidualizacja, de- instytucjonalizacja, globalizacja, migracje itd. — ale wrzucenie tego wszystkiego do jednego worka i zrzucenie winy na jednego winnego o nazwie „gender” czyni świat przyjemnie klarownym. Na postawy lękowe nakłada się dziś brak ekspertów w dziedzinie płci, co jest skutkiem specyficznego sposobu kształcenia w seminariach i na katolickich uczelniach. Tej interdyscyplinarnej problematyki nie można zrozumieć bez per- spektywy, jaką wnoszą choćby socjologia czy antropologia kultury. Katolicka socjologia nie bada jednak płci, koncentrując się na rodzinie, antropologia kul- tury jest nieznana, teologia płci nie powstała. Badania psychologów z KUL nie są znane, nie przenikają raczej do praktyki duszpasterskiej. Między perspektywą badaczy ze zwykłych uczelni (taką kończyłam), obeznanych z problematyką płci, a naukowców z uczelni katolickich (a uczyłam na obu rodzajach) zieje przepaść. Społeczeństwo przełomu XX i XXI wieku jest nazywane „społeczeństwem wiedzy”. Coraz większe znaczenie odgrywają w nim „systemy eksperckie”. Fe- minizm stworzył swój system, wprowadzając tematykę tożsamości płci do in- stytucji akademickich. Jest dziś bardziej ruchem intelektualnym niż masowym (w latach siedemdziesiątych na ulicach Stanów Zjednoczonych manifestowały setki tysięcy kobiet). Jego teorie wymagają rzeczowej weryfikacji. Marksizm — co warto podkreślić — miał wielu znakomitych krytyków, świetnie przygotowanych do konfrontacji poznawczej, od prof. Leszka Kołakowskiego, po kard. Stefana
  • 12.  11 Dżenderyzłei dobre Gender – za, a nawet przeciw Wyszyńskiego, który kwestii robotniczej i organizacjom związkowym poświęcił pracę doktorską. W przypadku gender uderzający jest brak elementarnej wiedzy w kręgach katolickich. Aby coś skrytykować/poprzeć, czyli ocenić, trzeba się na tym znać. W Polsce natomiast z „wykładami” o gender do środowisk katolickich jeżdżą... prawicowi politycy szukający poparcia w zbliżających się wyborach do Parlamentu Europej- skiego. Gdy w czerwcu 2013 r. wyszło na jaw, że KUL planuje wprowadzenie wykładów o zagadnieniach gender, gwałtownie zareagował biskup włocławski Wiesław Mering. Skierował list otwarty w tej sprawie do rektora uczelni (z po- minięciem metropolity lubelskiego, Wielkiego Kanclerza KUL), czym wywołał burzę medialną. 19 czerwca w Radiu Maryja „dowcipnie” opowiadał o „gen- derciotkach”, które „zawracają ludziom głowę”. Przestrzegał: „Jeżeli określa się kategorię gender jako kategorię społeczno-kulturową, to tym samym daje się do zrozumienia, że jest to do przyjęcia. Jak płeć człowieka może być kategorią społeczno-kulturową; zmienną, tworzącą się w czasie?” [podkr. MB]. Nie tylko może być zmienna, ale jest! I jest to zgodne z obiektywną nauką, a także nauczaniem bł. Jana Pawła II. Papież z Polski pisał w encyklice Christi­ fideles laici: Kościół [...] nie przestaje — i winien czynić to zawsze — odczytywać planu Boga wzglę- dem kobiety. Nie można też zapominać o wkładzie, jaki wnoszą tu różne gałęzie w iedzy o człowieku i rozmaite kultury; mogą one przy właściw ym podejściu dopomóc w uchwyceniu i określeniu wartości i wymogów, należących do tego, co w kobiecie jest istotne i niezmienne, a także tych, które się wiążą z  histor yczną ewolucją tych kultur (ChL 50, podkr. MB). Papież apelował więc — już ponad ćwierć wieku temu! — żeby Kościół dostrzegł pozytywne znaczenie nauk badających kulturową i historyczną ewolucję rozumie- nia roli kobiet. Dlaczego więc teraz — i to zdaniem biskupa! — katolicka uczelnia miałaby się nie zajmować tym zadaniem? Na stronie internetowej Kurii Warszawsko-Praskiej figuruje informacja o ak- cji „Stop dla gender — tak dla planu Boga”. Samo słowo gender utożsamiono tu z ideologią gender. Podane Kompendium wiedzy o gender to dziwny zlepek sześciu publikacji na różne tematy, np. Profilaktyka ryzykownych zachowań seksualnych młodzieży (co ma piernik do wiatraka?). Zabrakło natomiast w wykazie pozycji ab- solutnie podstawowych, w dodatku rodzimych autorów, np. Teologiczna semantyka płci Jarosława Kupczaka OP (Kraków 2013), książki Czym jest nowy feminizm Jana Pawła II pod redakcją o. Kupczaka i Marii Zboralskiej (Kraków 2010) czy dawniejszych publikacji, jak tekst prof. Marii Braun-Gałkowskiej Duszpasterskie aspekty psychologii kobiet z książki Wybrane zagadnienia psychologii pastoralnej (red. Z. Chlewiński, Lublin 1989). Z kolei pod nagłówkiem Podstawowe infor­ macje o gender z perspektywy chrześcijańskiej wizji człowieka i świata znajdują się bardzo wybiórczo dobrane cytaty. Całość to wręcz nieprzyzwoity groch z kapustą.
  • 13.  12  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska Jeśli za najbardziej cenionego eksperta od płci uważany jest w Kościele agresywny i niekompetentny ks. Dariusz Oko, a autorytety instytucjonalne ob- rażają ludzi, pozwalając sobie na określenia „genderciotki”, to jak można serio brać taką krytykę? Myśl feministyczna (źródło nauki o gender) to poważne wyzwanie — trzeba ją docenić jako oponenta. Prosty przykład — w styczniu br. KAI opublikował wywiad z ks. prof. Piotrem Mazurkiewiczem zatytułowany W przypadku ideologii gender dochodzi do ostrego starcia z Kościołem. Rozmówca sprawia wrażenie dobrze obeznanego z tematem. Do czasu, gdy jako pozytywny przykład podejścia do róż- nicy płci zaczyna przywoływać (obficie) francuską feministkę Sylviane Agacin- ski. Tymczasem jej książka Polityka płci walnie przyczyniła się do wprowadzenia we Francji ustawy parytetowej, krytyko- wanej przez Kościół. Agacinski buduje koncepcję parytetu w polityce jako du- alistycznej reprezentacji dwóch rodza- jów ludzkich: żeńskiego i męskiego. Jej koncepcja dualizmu płci jest zupełnie nie do pogodzenia z antropologią chrześcijańską — jest co prawda esencjali- styczna, opiera się na uznaniu biologicznej różnicy, ale odrzuca uniwersalizm w podejściu do człowieka. Takie pomyłki wynikają z braku pogłębionej refleksji nad płcią z perspek- tywy chrześcijańskiej. Istnieje nawyk wywodzenia znaczenia różnicy płci wprost z różnic cielesnych. Teologia ciała już powstała, teologia płci czy kobiety — wciąż nie. Nie tylko postmodernistyczne koncepcje Judith Butler zagrażają chrześci- jańskiej antropologii. Ale żeby to wiedzieć, trzeba się z pokorą pochylić nad wieloletnim dorobkiem feminizmu. Wypaczenia feminizmu Feminizm to ruch społeczny — działanie zbiorowe zmierzające do zmiany spo- łecznej. Ruchem społecznym był w XIX w. ruch robotniczy, który zaowocował ideologią komunistyczną. Ale ruchami społecznymi były też ruchy narodowo- wyzwoleńcze, w tym polski ruch niepodległościowy, a także oparty na związku zawodowym ruch społeczny „Solidarność”. Ruchy zawsze powstają w reakcji na jakiś realny problem społeczny — są odpowiedzią na niezaspokojone potrzeby dużej części zbiorowości. W przypadku ruchu kobiet Kościół dopiero po ponad stu latach od jego powstania w 1848 roku uznał jego zasadność (w czasie II Soboru Watykańskiego). Termin „dyskryminacja kobiet” figuruje obecnie w wielu oficjalnych dokumentach kościelnych. Także kard. Joseph Ratzinger jako prefekt Kongregacji Nauki i Wiary pisał w 2004 r. Spór wokół gender można potraktować jako szansę. Po wiekach przekłamań można wydobyć prawdę o równości obu płci, a także o znaczeniu różnicy.
  • 14.  13 Dżenderyzłei dobre Gender – za, a nawet przeciw w Liście do biskupów Kościoła katolickiego o współdziałaniu mężczyzny i kobiety w Kościele i świecie: W słowach, które Bóg kieruje do kobiety w następstwie grzechu [pierworodnego] wyraża się w sposób lapidarny [...] natura relacji, jakie rodzą się w tej sytuacji między mężczyzną i kobietą: „ku twemu mężowi będziesz kierowała swe pragnienia, on zaś będzie panował nad tobą” (Rdz 3,16). Będzie to związek, w którym miłość zostanie często wynaturzona do zwykłego poszukiwania samego siebie, do więzi ignorującej i zabijającej prawdziwą miłość, zastępując ją swoistą grą dominacji jednej płci nad drugą. [...] W tej tragicznej sytuacji zostają zagubione i równość, i respekt, i miłość, których, według planu Boga, wymaga związek mężczyzny i kobiety. Nadużywanie władzy przez mężczyzn, dyskryminacja i traktowanie kobiet jako gorszych to moralne zło. Jest ono skutkiem grzechu pierworodnego. Gdyby nie ruch feministyczny, byłoby bezkarne. Trzeba to powiedzieć z całą mocą. Nie znaczy to jednak, że należy przyjmować bezkrytycznie feminizm współczesny. Odkąd przestał być oddolnym ruchem społecznym, obudował się teoriami, zdogmatyzował, nabrał cech ideologii. Przez ideologię rozumiem tu sztywny światopogląd, zestaw idei, a zarazem program zmiany społecznej oparty na diagnozie, której słuszności nie wolno — pod groźbą sankcji ze strony władzy, medialnego ostracyzmu, społecznego wykluczenia itp. — podawać w wątpliwość. Mówiąc obrazowo: jeśli fakty (nowe odkrycia itd.) przeczą ideologicznej tezie, tym gorzej dla faktów. Feminizm pojawił się w Polsce po 1989 roku. Pierwsze gender studies (pody- plomowe) pojawiły się na Uniwersytecie Warszawskim w 1995 roku. Informowały o nich media1. Kiedy w 2003 roku w Instytucie Socjologii UJ powstała specja- lizacja na studiach dziennych „Społeczno-kulturowa tożsamość płci”, badania nad gender prowadziło już wiele uczelni. Cieszą się one popularnością wśród studentek — i studentów. Co roku rośnie liczba absolwentów wyższych uczelni, którzy wiedzą, co oznacza kategoria gender. Część z nich to osoby wierzące, które oczekują od swojego Kościoła argumentów, a nie etykiet. Czy studia te są rzetelne w sensie naukowym? To zależy od podejścia bada- czy i ich bezstronności. W nauce niezbędny jest „relatywizm metodologiczny”, który polega na zawieszeniu wyznawanych przez siebie wartości. Nie mogą one rzutować na proces badawczy. Jest to oczywiście bardzo trudne, gdy nauką zaj- mują się aktywni działacze ruchów społecznych, dla których nadrzędnym celem jest poprawa statusu kobiet, konkretna zmiana społeczna. W przypadku femi- nizmu wiedza naukowa nierzadko służy do dekonstrukcji patriarchatu — jego kultury i struktur społecznych. Trzeba jednak pamiętać, że na gender studies wykładają nie tylko feministki. Decydujące znaczenie ma postawa władz uczelni 1 Warto sięgnąć choćby po wywiad z założycielkami, prof. Małgorzatą Fuszarą i dr Bożeną Chołuj: Po co nam te dżendery, „Gazeta Wyborcza”, 18—19 września 1999 r.
  • 15.  14  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska i kadry uniwersyteckiej. To od nich zależy, czy „dżendery” będą rzetelne naukowo, czy staną się czymś w rodzaju „grup budzenia świadomości feministycznej”, ty- powych dla XX wieku. Do obecnego kształtu feminizmu i akademickich gender studies można mieć wiele zastrzeżeń. Najistotniejsze z nich, moim zdaniem, to: 1. przeakcentowanie zmiennych, relatywnych elementów płci nad stałymi, czyli kultury nad cechami wrodzonymi, 2. zdominowanie myśli feministycznej przez atrakcyjne intelektualnie wątki postmodernistycznej dekonstrukcji, bez realistycznej analizy skutków tejże dla życia społecznego, 3. połączenie tematyki gender z queer, uwikłanie kwestii kobiet w walkę o prawa mniejszości seksualnych — tak jakby diagnoza problemów społecz- nych i środki zaradcze w przypadku np. matek wielodzietnych, gospodyń domowych, mężczyzn-gejów i osób transseksualnych miały być te same, 4. pielęgnowanie pozorów wielości nurtów w feminizmie, podczas gdy jedne z nich mają realny wpływ na kierunek zmiany społecznej, a inne są mar- ginalizowane i pełnią funkcję „kwiatka do kożucha” (do takich zaliczam feminizm chrześcijański, od zawsze „podejrzany” w feminizmie o kolabo- rację z patriarchatem), 5. nietolerancja i tendencje do wykluczania osób z grup większościowych, 6. traktowanie przemocy wobec kobiet jako przejawu dyskryminacji płci, która ma charakter strukturalny i systemowy (a przemoc jest uwarunkowana wie- loma czynnikami), 7. postawa roszczeniowa, myślenie w kategoriach ofiary, co rodzi potrzebę wymierzania dziejowej sprawiedliwości, 8. sposób wcielania w życie postulatu „prywatne jest polityczne”, który pro- wadzi do upolitycznienia sprawy relacji między płciami, 9. angażowanie w zmianę społeczną dzieci, ingerowanie w socjalizację bez konsultacji z rodzicami „dla dobra dziecka”2, 10. brak troski o wierność humanistycznej antropologii i tradycji rozumienia praw człowieka w kulturze europejskiej, co wynika z kryzysu kategorii prawdy, a także z ulegania pokusie ponowoczesnych gier z płynną, wielo- znaczną tożsamością3. Polskie feministki nie są bez winy, jeśli chodzi o fatalną jakość debaty publicznej. Od początku przyjęły zasadę trzymania „wspólnego frontu” w patriarchalnym, katolickim społeczeństwie. Skąd Polacy mają wiedzieć, jak różnorodny jest femi- 2 O tym zagrożeniu pisałam już przed pięciu laty — Rewolucja dla przedszkolaków, „Rzeczpospolita”, 5 stycznia 2009 r. 3 Zaznaczam, że zarzuty te kieruję wobec teorii gender, które mają wpływ na prawdziwość/fał- szywość diagnozy problemu społecznego i wyznaczają kierunek działania całego ruchu. Analiza wdrażania w życie gender mainstreaming czy prawnych aspektów gender equality przekracza ramy tego tekstu.
  • 16.  15 Dżenderyzłei dobre Gender – za, a nawet przeciw nizm, skoro publicznie może zaledwie kilka razy zdarzyło się aktywistkom pospie- rać między sobą? Mało kto wie, jak wielki ferment w środowisku feministycznym wywołał sojusz warszawskich feministek z kobietami sukcesu z klasy średniej, który doprowadził do powstania Kongresu Kobiet. Jedną z najbardziej kontro- wersyjnych osób była w nim prezydentowa Jolanta Kwaśniewska, która dodała splendoru całemu towarzystwu, ale nie pasowała do anarchistycznej, zgrzebnej, lewicowej opcji w feminizmie. Dziś Kwaśniewskiej w Kongresie nie ma. Tego typu tarcia i konflikty były ukrywane, silniejsza była troska o jedno- ściowy PR. Feminizm jako monolit to mit. Ale dzięki skutecznemu ukrywaniu różnic łatwo dziś wrzucić wszystkie kwestie feministyczne do jednego worka z napisem „ideologia gender” i uznać za wroga. Gender po katolicku Żeby krytykować ideologię gender, nie tylko wypadałoby mieć przyzwoity poziom wiedzy. Przede wszystkim trzeba być samemu w porządku wobec kobiet. Gdyby słynny list pasterski na temat gender był poprzedzony chociaż jednym stanowi- skiem biskupów, wyrażającym troskę o równą godność kobiet i mężczyzn, byłby inaczej przyjęty. Tymczasem Konferencja Episkopatu Polski nie wydała żadnego dokumentu dotyczącego natury kobiety, dyskryminacji kobiet czy przemocy wo- bec nich. Dopóki sprawa dyskryminacji jest ośmieszana, tabuizowana, zamiatana pod dywan, krytyka feminizmu pozostanie mało wiarygodna. Tym bardziej że Jan Paweł II w encyklice Evangelium vitae widział potrzebę „nowego feminizmu” (EV 99). Nowy feminizm wymaga bardzo konkretnych działań — a być może rów- nież... nowego gender. Nie można — wyrażonej przez Benedykta XVI — krytyki ideologii gender wydestylować z reszty nauczania Kościoła, zwłaszcza z uznania dyskryminacji kobiet za fakt i powód do rachunku sumienia. To nadużycie, które wprowadza wiernych w błąd. Zanim więc przystąpimy do kolejnego etapu walki z gender, warto najpierw odpowiedzieć na kilka pytań. Co Kościół w Polsce robi dla przeciwdziałania grzechowi dyskryminacji płci — w społeczeństwie i w swoich strukturach? Jak i gdzie Kościół poszukuje prawdy o różnicy płci (nie wystarczy przywołać opis stworzenia w Biblii, potrzebne są rzetelne badania naukowe)? W jaki sposób Kościół na nowo odczytuje plany Boga względem kobiety? Skoro Kościół popiera równouprawnienie, a krytykuje ideologię równouprawnienia, to czy potrafi od- różnić jedno od drugiego? Bardzo potrzebne jest też zaangażowanie Kościoła w sprzeciw wobec prze- mocy domowej. Przemoc jest nie mniej niemoralna niż pornografia, prostytucja czy choćby seks przed ślubem. Jest nieczysta. Niszczy godność. Uprzedmiotawia człowieka, który został stworzony na obraz Boga i jest Jego dzieckiem. Obrona instytucji rodziny nie może oznaczać wybiórczej krytyki zagrożeń. Człowiek jest
  • 17.  16  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska drogą Kościoła, a nie odwrotnie. Osoba jest drogą rodziny — Kościoła domowego. Nie wolno odwracać hierarchii bytów. Mam też poważne wątpliwości, czego tak naprawdę broni polski Kościół. Non stop pojawia się określenie „tradycyjny model rodziny”, ale nikt go nie definiuje. Czy chodzi o współczesną rodzinę nuklearną (dwupokoleniową: rodzice i dzieci), opartą na tradycyjnym małżeństwie heteroseksualnym? Czy też o XIX-wieczny model rodziny wielopokoleniowej, wielodzietnej, w której kobieta jest matką i gospodynią domową, nie pracuje, nie podejmuje decyzji, ogranicza się do sfery prywatnej, jest wychowawczynią i jednostronną pomocą dla męża? Oparty na micie matki-Polki, który bez wątpienia jest historyczną konstrukcją kulturową. Trzeba pamiętać, że — jak mówił Benedykt XVI — „w kwestii rodziny nie chodzi tylko o określoną formę społeczną, ale o samego człowieka: o pytanie, kim jest człowiek i co należy czynić, aby być człowiekiem we właściwy sposób”. To powinien być punkt wyjścia do wszelkich rozważań nad różnicą płci. Gen­ der — nawet ze swoimi wypaczeniami ideologicznymi — stawia nas przed trudnym i bardzo ważnym pytaniem o sens różnicy płci w zamyśle Boga. Stajemy przed trudnym zadaniem odkrycia na nowo tego, co św. Edyta Stein widzi jako trój­ aspektową antropologię — każdy z nas jest: 1. człowiekiem, 2. kobietą/mężczyzną, 3. niepowtarzalną indywidualnością. Spór wokół gender można więc potraktować jako szansę. To nie feminizm, a realna dyskryminacja kobiet wymusza zmiany — poprawę ich sytuacji. Informa- cja, że płeć zawiera elementy zmienne, ma ogromny potencjał pozytywny. Po wie- kach przekłamań narosłych w patriarchalnie skrzywionej kulturze (krytykowanej nawet przez prymasa Wyszyńskiego w książce Godność kobiety) można wydobyć prawdę o równości obu płci, a także o znaczeniu różnicy. Zmiany mogą prowadzić ku prawdzie, ku miłości, ku sprawiedliwości. Wcale nie kosztem mężczyzn, dzieci czy rodziny. Czy nie o to chodziło Janowi Pawłowi II, kiedy pisał o „właściwym podejściu” nauki do płci? Kościół w Polsce miał już w tej dziedzinie istotne dokonania — tyle że przed 30 laty4. Do tych zapomnianych pionierskich opracowań, zwłaszcza autorstwa prof. Marii Braun-Gałkowskiej, trzeba dziś wrócić, jeśli chcemy skutecznie, po- zytywnie i ewangelicznie wpływać na współczesną kulturę. W przeciwnym razie ważne stwierdzenia z listu biskupów o gender: „Nie jest czymś niewłaściwym prowadzenie badań nad wpływem kultury na płeć. [...] Kościół jednoznacznie opowiada się przeciw dyskryminacji ze względu na płeć” nie będą wiarygodne. Bo przecież — bez ryzyka przesady — można stwierdzić, że w pewnym sen- sie to Kościół wymyślił gender. Wystarczy spojrzeć na XII-wieczną Regułę dla pustelni autorstwa św. Franciszka z Asyżu, która jest do dziś wcielana w życie 4 Pisałam o tym, m.in. o pracach Podkomisji Episkopatu ds. Duszpasterstwa Kobiet w latach 70. i 80. XX wieku, w: Zapomniane katolickie gender, „Tygodnik Powszechny” 2014, nr 6.
  • 19.  18  WIĘŹ  Wiosna 2014 Małgorzata Bilska we franciszkańskim eremach. Ideę pustelniczej wspólnoty braci św. Franciszek oparł na... zamianie ról płci: 1. Ci bracia, którzy pragną wieść życie zakonne w pustelniach, niech będą we trzech, a najwyżej we czterech. Dwaj z nich niech będą matkami i niech mają dwóch synów lub przynajmniej jednego. 2. Ci dwaj, którzy są matkami, niech wiodą życie Marty, a dwaj synowie niech wiodą życie Marii (por. Łk 10,38—42). [...] 8. Ci bracia, którzy są matkami, niech się starają trzymać z dala od ludzi i przez posłuszeństwo dla swego ministra niech strzegą swych synów przed ludźmi, aby nikt nie mógł z nimi rozmawiać. [...] 10. Synowie zaś niech przyjmą niekiedy obowiązek matek według kolejności, jaką ustalą między sobą. Według św. Franciszka zatem, aby być dobrym franciszkaninem, trzeba umieć pełnić rolę kobiecą. Żadne pomieszanie płci z tego nie wynikło. Dobrze by było, gdyby współcześni chrześcijanie i chrześcijanki potrafili wyciągnąć wnioski z tej franciszkańskiej mądrości. Małgorzata Bilska Małgorzata Bilska — publicystka i socjolog, absolwentka studiów doktoranckich w In- stytucie Socjologii UJ. Prowadziła wykłady i seminaria o współczesnych teoriach femi- nistycznych i nowym feminizmie m.in. w Ośrodku Badawczym Centrum Jana Pawła II w Krakowie i Wyższej Szkole Filozoficzno-Pedagogicznej „Ignatianum”. Przez wiele lat pracowała z dziećmi i młodzieżą, prowadząc warsztaty z profilaktyki uzależnień i agresji w szkołach. Autorka książki Kochaj i walcz. Święta Rita. Mieszka w Krakowie.
  • 20.  19 Dżenderyzłei dobre W 1983 roku Peter Berger wraz ze swą żoną Brigitte opublikowali książkę The war over the family: capturing the middle ground, której tytuł możemy przetłuma- czyć jako Wojna o rodzinę. W poszukiwaniu strategii środka1. W pierwszej części swych rozważań Bergerowie opisali ideologiczne podłoże sporów o rodzinę w za- chodnich społeczeństwach dobrobytu. W drugiej części przeanalizowali wpływ współczesnych procesów modernizacyjnych na rodzinę mieszczańską — taką, jaka ukształtowała się w naszym kręgu cywilizacyjnym w okresie wiktoriańskim. W trzeciej zaś podjęli się racjonalnej obrony tejże rodziny. Książka Bergerów to majstersztyk argumentacji. Autorzy w swej narracji wy- korzystali warsztat analityczny i pogłębioną wiedzę dotyczącą procesów moderni- zacyjnych (w tym sekularyzacji), jaką posiadł zwłaszcza Peter Berger — jeden z naj- wybitniejszych socjologów w ponad stuletniej historii tej dyscypliny, i umiejętnie połączyli je z wyczuciem pułapek dyskursu publicznego oraz wrażliwością na kul- turowe imponderabilia. Owa wrażliwość wynikała z porozumienia dwojga autorów, będącowocemtakżeichwspólnegodoświadczeniażyciowegojakoparymałżeńskiej. Bergerowie przeanalizowali postulaty radykalnej zmiany w podejściu do rodziny, formułowane 30 lat temu przez środowiska lewicowe i feministyczne, oraz ówczesną konserwatywną argumentację na rzecz utrzymania postwiktoriań- skiego status quo — z intencją znalezienia tytułowego middle ground, czyli roz- wiązań ponad podziałami, możliwie wolnych od ideologizacji. W poszukiwaniu kulturowego konsensu ważyli słowa, dostrzegając wagę sprawy. Pisali: „naszym zdaniem los rodziny mieszczańskiej związany jest z o wiele szerszą kwestią szans przetrwania współczesnych społeczeństw zachodnich”. Szansy na to przetrwanie Bergerowie upatrywali w zdolności społeczeństw zachodnich do samopowstrzymania — w imię racjonalności, ale i kluczowych 1 B. Berger, P. L. Berger, The war over the family: capturing the middle ground, Hutchinson 1983. Fragmenty tej książki drukowaliśmy w WIĘZI 1991, nr 7—8. Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? Rewolucja kulturowa z gender w tle Marek Rymsza
  • 21.  20  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza wartości cywilizacyjnych — modernizacji rozumianej jako przekraczanie podsta- wowych kulturowych imponderabiliów. Za taką właśnie kluczową kwestię uznali definicję rodziny nuklearnej jako podstawowej komórki społecznej składającej się z matki, ojca i dziecka (dzieci). Trzy dekady później „obóz postępu” wydaje się w Europie i w Stanach Zjed- noczonych przełamywać już nie tylko konserwatywne szańce obrony mieszczań- skiego status quo, ale i „pozycje środka”, znosząc szansę na Bergerowski społeczny konsens. To, czego jesteśmy świadkami, to dużo więcej niż werbalny spór o kształt zachodniej kultury. Mamy do czynienia raczej z rewolucją kulturową, wprowa- dzającą w życie nowe, radykalne rozwiązania, forsowane przez jedną ze stron. „Obóz postępu” przyjmuje, że alternatywy dla ich propozycji nie ma, szans odwrotu ze ścieżki tak rozumianej kulturowej modernizacji — również. „Postęp” jest bowiem, zdaniem progresistów, drogą jednokierunkową. A ich wizja jest nie tylko słuszna, nie tylko właściwa, lecz po prostu jedynie słuszna. Redefinicja małżeństwa i rodziny Tradycyjnie pojmowana rodzina (rozumiana szerzej niż rodzina nuklearna) opiera się na dwóch społecznych instytucjach: pokrewieństwie i małżeństwie. Więzi rodzinne co do zasady bazują na pokrewieństwie, ale to małżeństwo jest instytucją szczególną i niezastępowalną. Małżeństwo stwarza bowiem możliwość „wejścia” w szerszą strukturę rodzinną przez osobę niespokrewnioną, a jego podstawowym zadaniem społecznym jest zrodzenie i wychowanie dzieci. Dlatego właśnie — a nie ze względu na uwarunkowania religijne — przez całe wieki nie podlegało dyskusji (a w innych niż zachodnia kulturach nadal nie podlega), że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, gdyż tylko taki związek może być biologicznie płodny. Problematyczność mieszczańskiego wzoru życia rodzinnego — „doregulowa- nego” w czasach wiktoriańskich w sferze obyczajów i prawa — wiązała się z tym, że w dużym stopniu podporządkowywał on małżeństwo interesom rodowym (mieszczaństwo naśladowało tu czy też przejmowało wzory wcześniej ukształto- wane przez arystokrację) oraz sankcjonował nierówną pozycję mężczyzn i kobiet. Nierówną wewnątrz struktury rodziny (to kobieta, wychodząc za mąż, opuszczała swoją szeroką rodzinę pochodzenia i wchodziła w rodzinę męża, nie na odwrót) i nierównoprawną w sferze publicznej, gdzie kobieta zamężna występowała za- zwyczaj jako ta pozostająca „przy mężu”, a mężczyzna mógł różne role społeczne odgrywać samodzielnie. Także w sferze moralności publicznej i obyczajów obo- wiązywały podwójne standardy: bardziej restrykcyjne normy wobec zachowań kobiet i bardziej „wyrozumiałe” wobec podobnych zachowań mężczyzn2. 2 Por. M. Rymsza, Małżeństwo nie jest sprawą prywatną, WIĘŹ 2009, nr 11—12.
  • 22.  21 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? Kultura zachodnia w kolejnych dziesięcioleciach stopniowo przezwyciężała jednak wspomniane wiktoriańskie ograniczenia i nierówności. Następowało zrów- nywanie statusów kobiety i mężczyzny w sferze publicznej oraz „emancypacja” rodziny nuklearnej i samego małżeństwa z logiki „rodowej”. Niestety, moderni- zacyjne „odczarowywanie” świata tradycji (termin wprowadzony przez Maxa Webera) niejako wypłukiwało zachodnie społeczeństwa z ich kulturowych funda- mentów. Bergerowie zaznaczają, że w dużym stopniu spowodował to liberalizm jako „ideologia bez ideologii”, która — promując racjonalną modernizację — kon- sumowała jednak kapitał społeczny i kulturowy stworzony przez wcześniejsze pokolenia, nic nie produkując w zamian. Zachodząca obecnie rewolucja kulturowa jest, jak się wydaje, ostatnią fazą owego procesu wypłukiwania kapitału społecznego i kulturowego opartego na tradycji jako zgeneralizowanym doświadczeniu wielu pokoleń minionych i będą- cego istotnym nośnikiem ładu społecznego, w tym ogólnie podzielanych wartości. Nowe podejście do rodziny określane jest jako „nienormatywne”, „dekonstruk- cyjne” i „postmodernistyczne”. Rodzina to po prostu ludzie sobie bliscy, którzy za rodzinę się uznają. Nie jest tu już niezbędne ani formalnie zawarte małżeństwo, ani obiektywnie istniejące pokrewieństwo między członkami. Można by powie- dzieć, że rodzina w nowym wydaniu to ci, którzy prowadzą wspólne gospodar- stwo domowe. Ale i to okazuje się warunkiem niekoniecznym. Jeśli dwoje ludzi jest nawzajem dla siebie „partnerami życiowymi”, to uznaje się, że tworzą rodzinę (czy raczej, jak to się określa w Niemczech, związek rodzinopodobny) także wów- czas, gdy nie mają dzieci i nawet ze sobą nie mieszkają (tzw. LAT — living apart together). Oczywiście, jeśli tylko którykolwiek z członków takiego związku prze- staje uznawać drugiego za życiowego partnera, relacja (quasi-)rodzinna przestaje istnieć. Ekspartner może zaś swobodnie zawiązać nowy związek, a nawet przyłą- czyć się do innej, zawiązanej już rodziny, na zasadzie patchworkowej kooptacji. Jednocześnie następuje rozregulowanie instytucji małżeństwa. Zgodnie z odziedziczoną w naszej kulturze tradycją, małżeństwo to trwały, zawarty pu- blicznie i zorientowany na rodzicielstwo związek kobiety i mężczyzny. W ramach rewolucji kulturowej podważane są na raz wszystkie te konstytutywne cechy. Mał- żeństwo coraz bardziej traktowane jest jako sprawa prywatna, a nie publiczna. Ma być za to instytucją „dostępną dla wszystkich”, także dla dwojga osób tej samej płci. Pojawiają się nawet koncepcje „małżeństw wieloosobowych”. Rezygnacja małżonków z rodzicielstwa postrzegana jest jako wybór równoprawny z decyzją o zrodzeniu i wychowaniu dzieci, podobnie zresztą jak domaganie się (od społe- czeństwa/państwa) powierzenia dzieci na wychowanie (jakby były one „własno- ścią” państwa czy społeczeństwa), gdy tych z racji ograniczeń biologicznych „mieć” nie można. Chodzi przy tym o to, aby wszyscy zainteresowani mogli małżeństwo zawrzeć i mieć dzieci, ale bynajmniej już nie o to, aby potem małżeństwo i rodzinę podtrzymywać jako trwałe instytucje społeczne (postulat rozwodów na żądanie). Najkrócej rzecz ujmując, w podejściu nienormatywnym chodzi o to, aby małżeństwo i rodzina nie miały ani określonej struktury, ani określonych społecz-
  • 23.  22  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza nych zadań. To raczej społeczeństwo ma za zadanie uznawać/afirmować wszelkie związki i ewentualnie finansować określone ich przywileje. Definicja małżeństwa, jego formy i struktury mają być płynne — tak jak cała ponowoczesność. Podejście gender – między nauką a ideologią Jaką rolę w tym procesie odgrywa podejście gender? Gender, tłumaczone na język polski jako „płeć kulturowa” (ewentualnie „płeć społeczno-kulturowa”), w naukach społecznych jest tzw. typem idealnym, czyli konstrukcją myślową, stworzoną przez badaczy po to, aby wyjaśniać rzeczywistość społeczną. Jest mniej więcej podobną konstrukcją jak „temperament” czy „osobowość”. W od- różnieniu od płci biologicznej nie jest cechą realnie istniejącą, ale tzw. bytem zobiektywizowanym. Dlatego podejście gender można traktować jako określoną koncepcję/teorię społeczną. Jak podkreślał Karl Popper, w naukach społecznych wartościowa teoria to taka, którą empirycznie można obalić. „Teorie naukowe muszą być«wywrotne», falsyfikowalne”, jak celnie ujął istotę Popperowskiego stanowiska Stefan Amster- damski w słowie wstępnym do polskiego wydania Nędzy historycyzmu. Teoria rosz- cząca sobie prawo do nieomylności, tłumacząca wszystko, faktycznie nie tłumaczy niczego i jest bezwartościowa. Podejście gender jako teoria jest więc — jak każda inna teoria w naukach społecznych — teorią falsyfikowalną: jedne zjawiska, zacho- wania czy uwarunkowania społeczne może ona dobrze tłumaczyć, a innych nie. Teorie w naukach społecznych nie konkurują ze sobą o wyłączność w tłu- maczeniu rzeczywistości społecznej. Jest tu miejsce na różne teoretyczne po- dejścia, bo każde jest w stanie wytłumaczyć jedynie jakiś wycinek czy aspekt badanej rzeczywistości. Dlatego na uniwersytecie, rozumianym jako wspólnota uczonych poszukujących prawdy, na kierunku społecznym jest miejsce i na kla- syczne podejście funkcjonalno-strukturalne (odwołujące się do „ojców założycieli” socjologii, mnie osobiście bliskie), i na paradygmat fenomenologiczny (którego przedstawicielem jest m.in. Peter Berger), i wiele innych nurtów teoretycznych. Z nowszych zaś trendów jest miejsce i na podejście gender, i na socjobiologię — nurty przyjmujące, zaznaczmy, niemal dokładnie odwrotne założenia wyjściowe. Podnoszony obecnie w debacie publicznej zarzut ideologizacji podejścia gender (w moim przekonaniu uprawniony, o czym w dalszej części) związany jest z tym, że dla wielu zwolenników tego podejścia płeć kulturowa nie jest wspo- mnianym typem idealnym, ale typem wzorcowym; służy bowiem nie tłumaczeniu rzeczywistości społecznej, ale próbom jej modelowania: dekonstruowaniu i pro- jektowaniu. Rzecz jasna, nie dotyczy to ogółu badaczy kulturowych i społecznych aspektów płci. Badania takie gromadzą bowiem przedstawicieli różnych szkół i kierunków w naukach społecznych. Przywołane tu rozróżnienie między typem idealnym a typem wzorcowym wprowadził do dyskursu naukowego Max Weber, szukając linii demarkacyjnej
  • 24.  23 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? między nauką społeczną a praktyką społeczną. Wyznaczenie granicy owego przekroczenia nie jest łatwe, bowiem nauki społeczne jako takie nie są „anor- matywne”, a wyrazem określonej wrażliwości aksjonormatywnej badacza jest choćby sam wybór tematu badań i przedmiotu zainteresowań (spostrzeżenie to dotyczy wszystkich przedstawicieli nauk społecznych, piszącego te słowa również, a przywoływani tu Max Weber i Peter Berger, pisząc swe kluczowe teksty, jasno zdawali sobie z tego sprawę). Zdaniem Webera linia demarkacyjna między nauką społeczną i aktywnością nienaukową przebiega gdzieś między „odniesieniem do wartości” — będącym wyrazem wspomnianej wrażliwości badacza (które Weber nie tylko dopuszczał, ale i cenił) — a „sądem wartościującym” (dla Webera procedurą nienaukową). Ze stanowiskiem Webera można się zgadzać lub nie, ale tak czy inaczej granicy między nauką a ideologią warto szukać. A jednocześnie trzeba mieć na wzglę- dzie, że im trudniej przychodzi nam tę granicę wyznaczyć, tym prawdopodobnie łatwiej będzie ją przekraczać. Zgodnie z rozróżnieniem Weberowskim, ci ludzie świata nauki, którzy pro- mują — jako rozwiązanie wzorcowe — płeć kulturową oderwaną od płci biologicz- nej (i domagają się rozwiązań ułatwiających czy legitymizujących owo oderwanie), przekraczają swoją rolę uniwersytecką. Przestają bowiem wyjaśniać świat, stając się współkreatorami określonego programu ukierunkowanego na aktywne zmie- nianie rzeczywistości społecznej. Taki program zawiera np. Konwencja o zapobie­ ganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet oraz przemocy domowej, gdzie termin „płeć społeczno-kulturowa” nie jest kategorią czysto opisową, ale legitymizacją dla „skoordynowanej strategii politycznej” (określenie z Konwencji), otwierającej drogę do korygowania przez państwo społecznie utrwalonych ról kobiet i męż- czyzn. Jak się wydaje, pełni on więc podobną funkcję metapolityczną co termin „zdrowie reprodukcyjne”, służący w dokumentach ONZ otwarciu drogi prawnej do pełnej legalizacji aborcji. Mniej wolności w imię równości W polskiej debacie publicznej pojawił się spór czy podejście gender jest ideologią. Odpierając zarzut ideologizacji, zwolennicy tego podejścia często podkreślają, że w aspekcie działań praktycznych chodzi im nie o upowszechnianie określonej ideologii, ale o urzeczywistnienie unijnej polityki równościowej poprzez działania z zakresu gender mainstreaming. Słów kilka trzeba więc poświęcić właśnie temu ostatniemu. Mój ogląd sytuacji może czytelnika zaskoczyć. Program gender main­ streaming jest, moim zdaniem, formą działania ideologicznie zorientowanego, ale warto go odróżniać od programu rewolucji kulturowej, w której również odnajdujemy wątki „genderowe”. Innymi słowy uważam, że ideologizacja pro- blematyki gender następuje na dwóch poziomach, które należy rozróżniać, gdyż mają zasadniczo inny „ciężar gatunkowy”.
  • 25.  24  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza Gender mainstreaming oznacza dosłownie: wprowadzanie rozwiązań właści- wych z perspektywy podejścia gender do głównego nurtu polityki. Innymi słowy: dekretowanie w trybie prawno-administracyjnym równości mężczyzn i kobiet w życiu społecznym. Chodzi tu o równość wyników, nie szans — czyli nie tylko o to, aby nie było np. zawodów „męskich” czy „kobiecych” i każdy dorosły człowiek mógł wykonywać każdą pracę zarobkową, a więc np. mężczyzna być położnym, a kobieta nosić cegły na budowie. Za prawidłowe uważa się rozwiązanie docelowe, zgodnie z którym w każdym zawodzie pracuje mniej więcej 50% kobiet i 50% męż- czyzn. Każde nierówne rozdanie interpretowane jest bowiem jako dyskryminacja kobiet: jawna (oparta na formalnych ograniczeniach) lub tzw. ukryta (czyli wyni- kająca z wzorców zachowań zakorzenionych w kulturze). Analogicznie uznaje się za prawidłowe rozwiązanie, zgodnie z którym co drugim członkiem w zarządach stowarzyszeń czy spółek prawa handlowego powinna być kobieta. W wersji skraj- nej postuluje się w związku z tym zniesienie prawa do zakładania stowarzyszeń o charakterze klubowym, w których członkostwo zarezerwowane jest tylko dla mężczyzn. Stowarzyszenia kobiece mogą pozostać jako przejaw tzw. dyskrymina- cji pozytywnej, będącej formą nadrabiania „błędów przeszłości”. Ale już chłopięce i dziewczęce drużyny harcerskie są na cenzurowanym (np. w Wielkiej Brytanii me- todą administracyjną wprowadza się w tym zakresie rozwiązania koedukacyjne). Jak argumentowałem jakiś czas temu na łamach WIĘZI, społeczno-polityczny konsens — taki, jakiego poszukiwali Bergerowie, czyli ponad ideologicznymi podziałami — można zbudować wokół idei równości szans3. Równość wyników jest zaś w obszarze polityki społecznej odgórnym dekretowaniem rozwiązania socjaldemokratycznego, preferowanego przez nową lewicę. W tym właśnie wy- raża się jego ideologiczny charakter. Nie jest to zarzut wobec programu, a jedy- nie stwierdzenie pewnej jego cechy, przejawiającej się w jasnym usytuowaniu polityczno-ideowym zawartych w nim propozycji. W polityce społecznej, jak w każdej polityce, powinno jednak istnieć realne pole wyboru, a więc powinny być dostępne różne rozwiązania alternatywne. W tym wypadku chodzi o rozwiązania współtworzone także przez tradycję konserwatywną i wolnorynkowy liberalizm. Tymczasem podejście gender main­ streaming zakłada właśnie trwałe ograniczenie pola wyboru, jeśli nie rezygnację z niego. Perspektywa genderowa staje się tu nie tylko jednym z dopuszczalnych wariantów mainstreamu (głównego nurtu), lecz ma być wyznacznikiem mainstre- amu, decydującym o dopuszczalności (lub nie) innych podejść. Przykładowo, w unijnych programach operacyjnych gender mainstreaming obowiązuje jako tzw. zasada horyzontalna. Oznacza to, że aby pozyskać grant unijny, trzeba spełnić kryterium gender. Kto go nie spełnia (a przynajmniej nie zadeklaruje gotowości spełnienia), albo odpada ze względów formalnych, albo nie otrzymuje wystarczającej liczby punktów w konkursie grantowym i zazwyczaj 3 M. Rymsza, Nowy spór o równość, WIĘŹ 2010, nr 11—12.
  • 26.  25 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? przegrywa. Zasada ta obowiązuje nie tylko względem projektów wdrożeniowych, ale i projektów badawczych. W ten sposób zasada stricte polityczna wkracza także w obszar finansowa- nia nauk społecznych (i nie tylko społecznych). W konsekwencji minister nauki i szkolnictwa wyższego, przedstawiając w styczniu 2014 roku stanowisko resortu w sprawie „sporu o gender”, z jednej strony podkreśla prawo do nieskrępowanej debaty w środowisku naukowym, obejmujące możliwość przedstawiania różnych teorii i punktów widzenia oraz ich krytykowania, ale z drugiej zapowiada, że ministerstwo wspierać będzie „wszystkie elementy polityki równości płci”, gdyż „ich odrzucenie eliminowałoby polskich uczonych z możliwości korzystania ze środków unijnych”. Warunkiem korzystania jest bowiem „zapewnienie równości płci w panelach oceniających, grupach doradczych, eksperckich i badawczych”. Oznacza to, że prawo do aktywności badawczej w ramach programów unijnych jest prawem warunkowym: można z niego korzystać w formule projektowej wspieranej ze środków UE pod warunkiem skompletowania zespołu o właściwej strukturze ze względu na płeć. Na tym przykładzie doskonale widać wyższość podejścia spod znaku „rów- ności szans” nad promowanymi przez administrację unijną parytetami zoriento- wanymi na „równość wyników”. Równość szans oznacza, że reguły przy wyborze badaczy, recenzentów itd. powinny być w pełni merytoryczne, a więc oparte na rozpoznaniu kompetencji, a tym samym „nieczułe na płeć”. Oznacza to, że ko- bieta-naukowiec powinna mieć dokładnie te same prawa, możliwości i obowiązki co mężczyzna-naukowiec. I np. recenzentami powinni zawsze zostawać najlepsi dostępni specjaliści, bo tacy są gwarancją rzetelnego wyboru najbardziej war- tościowych projektów w konkursie grantowym. Tymczasem wybitny specjalista może zostać pominięty, jeżeli okaże się, że ma płeć nieodpowiednią ze względu na spodziewany skład zespołu. Wokół równości szans naprawdę można zbudować Bergerowski społeczny konsens i w ten sposób stopniowo niwelować utrudnienia w rozwoju kobiet na polu nauki (i na innych polach), jakie nie tak jeszcze dawno faktycznie istniały i których skutki zauważalne są do dzisiaj. Kiedyś zwracaliśmy uwagę na płeć (faworyzując w przestrzeni publicznej mężczyzn), a dziś tego nie robimy — na tym polega zmiana społeczna będąca rezultatem urzeczywistnienia zasady równości szans. Natomiast dekretowanie równości wyników wpędza nas nieuchronnie w kwadra- turę koła, w ramach której delegitymizowanie wyborów „zorientowanych na płeć” odbywa się poprzez wzmacnianie takich właśnie wyborów. Jest to znana w polityce społecznej sytuacja doboru niewłaściwego środka dla osiągnięcia właściwego celu. Doświadczenie wdrażania różnych programów polityki społecznej — po- wtórzmy to raz jeszcze — uczy, że dla powodzenia przedsięwzięcia kluczowe znaczenie ma świadomość wielości rozwiązań i realna możliwość sięgnięcia po rozwiązania alternatywne. To właśnie powinien zapewniać ustrój demokratyczny. Problem w tym, że równość wyników jest w programach unijnych zadekretowana w trybie bezalternatywnym. W imię równości uzyskujemy mniej wolności.
  • 27.  26  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza Sytuacja przypomina meandry akcji afirmatywnej w Stanach Zjednoczonych, gdzie po zniesieniu formalnej segregacji rasowej w celu likwidacji zjawiska segre- gacji w szkołach publicznych zadekretowano tzw. busing, czyli dowożenie dzieci do szkół pozarejonowych, tak aby ograniczać dysproporcje etniczno-rasowe w po- szczególnych placówkach. Szybko okazało się, że busing sprzyja rozprowadzaniu narkotyków wśród młodzieży oraz ogranicza udział rodziców w życiu szkoły, czyli osłabia społeczność szkolną, współtworzoną przez nauczycieli, uczniów i właśnie rodziców. Ale zadekretowanego przez Sąd Najwyższy rozwiązania „technicznego” przez lata nie można było zmienić. Lekcja stąd jest taka, że forsowanie określonych rozwiązań praktycznych jako bezalternatywnych zazwyczaj zwiększa prawdopo- dobieństwo ich wdrożenia, ale jednocześnie zwiększa skalę skutków ubocznych, a czasem przeciwskutków (na zasadzie wywoływania tzw. efektu odwrócenia). Bezalternatywność forsowania określonych rozwiązań jest również przejawem ideologizacji, tym razem rozumianej nie tyle jako określony ideowo profil pro- gramu, ile przejaw dążenia do narzucenia preferowanych rozwiązań bez względu na społeczne koszty. I w tym aspekcie określenie „ideologizacja” jest już zarzutem. Dekonstrukcja głęboka Działania parytetowe prowadzone w ramach gender mainstreaming są ukierunko- wane ideologicznie, ale same rewolucji kulturowej nie stanowią. Jest to bowiem program mieszczący się w tzw. instytucjonalno-redystrybucyjnym modelu orga- nizowania sfery publicznej, stanowiącym kwintesencję socjaldemokratycznego ujęcia polityki społecznej. Przestrzeganie sztucznych parytetów płci jest społecz- nie uciążliwe i produkuje wskazane powyżej skutki uboczne (dlatego właśnie wiele kobiet deklaruje się jako przeciwniczki owych parytetów), ale nie narusza imponderabiliów organizacji życia społecznego. Wątki genderowe odnajdujemy jednak także w programie rewolucji kul- turowej. To właśnie dzięki nim obejmuje ona nie tylko redefinicję małżeństwa i rodziny, ale także dekonstrukcję tradycyjnych „stereotypów płci”, czyli wszelkich sankcjonowanych przez kulturę różnic w zachowaniach i społecznych rolach kobiet i mężczyzn, jeśli tylko odwołują się do płci biologicznych. Dążenie to proponuję określić mianem „dekonstrukcji głębokiej”, oznaczającej programowe dążenie do społecznego unieważnienia znaczenia płci biologicznej oraz do od- wrócenia logiki projektowania ról społecznych. Dekonstrukcja głęboka to po- dejście, którego pełne opisanie wykracza poza ramy tego opracowania (chcę do tego w przyszłości wrócić na łamach WIĘZI).Tutaj zarysuję je jedynie pokrótce, wskazując daleko idące konsekwencje społeczne. Najbardziej radykalnym elementem rewolucji kulturowej jest propozycja dekonstrukcji nie tylko treści wspomnianych już ról społecznych tradycyjnie wią- zanych z płcią biologiczną, ale również samego procesu społecznego tworzenia tych ról. W ujęciu socjologicznym (najwięcej zawdzięczamy tu interakcjonizmowi
  • 28.  27 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? symbolicznemu) rola społeczna to zinternalizowany przez jednostkę „zespół społecznych oczekiwań”. Erwing Goffman w pracy Człowiek w teatrze życia co­ dziennego przyrównał życie społeczne do przedstawienia teatralnego, w którym nie ma jednak ani reżysera, ani autora scenariusza. To w dużej mierze społeczeń- stwo jako publiczność na zasadzie uogól- nionych oczekiwań tworzy scenariusze mniejszych i większych zdarzeń i sytu- acji społecznych, przypisując poszcze- gólnym jednostkom role związane z ich określonym statusem społecznym, płcią, wykonywanymi zawodami itd. Jednostki mają spory zakres swobody w podejmo- waniu ról społecznych i pewne możliwo- ści w odciskaniu indywidualnego piętna na rolach odgrywanych. Ale kluczowe pozostaje jednak spełnienie uogólnionych oczekiwań innych. Pierwszym krokiem na drodze progresywnej dekonstrukcji tradycyjnych ról płciowych jest zgoda na podejmowanie przez jednostki zachowań charaktery- stycznych dla nie swojej płci biologicznej. Tu jeszcze dekonstrukcji głębokiej nie ma, możemy co najwyżej mówić o zachodzącej zmianie obyczajów: kiedyś były to spodnie jako element stroju kobiety, dzisiaj damski klips w uchu „metroseksual- nego” mężczyzny. Ale to jedynie pierwszy etap na drodze do pełnego oderwania płci kulturowej od płci biologicznej. Następnym etapem jest domaganie się „prawa do wyboru płci”. Tu już nie chodzi o zgodę na zmianę zewnętrznych cech płcio- wych w przypadku uwarunkowanych biologicznie, psychologicznie lub społecz- nie problemów konkretnych osób z identyfikacją z własną płcią „metrykalną”. Tu chodzi o możliwość „uzgadniania płci”, jak to określa się w projekcie ustawy zło- żonym przez Twój Ruch. I zasadniczo nie chodzi o to, aby człowiek z kimkolwiek uzgadniał swoją płeć, ale aby czynił to sam ze sobą i „uzgodnienie” komunikował otoczeniu jako rozstrzygnięcie wiążące dla ogółu. Sądowe uznanie korekty płci, w myśl tego podejścia, powinno być prostą konsekwencją owego „uzgodnienia”, a najlepiej „działać” mniej więcej tak, jak orzekanie rozwodu w trybie na żądanie. Takie podejście do korekty płci zakwestionował jednak ostatnio Sąd Naj- wyższy, uznając, że orzeczenie o zmianie płci metrykalnej musi uwzględniać nie tylko dobro danej osoby, ale i osób jej bliskich — współmałżonka czy dzieci. A to oznacza konieczność orzeczenia rozwodu przed ewentualną zmianą płci metrykalnej, ale także potrzebę wzięcia przez sąd pod uwagę interesu dzieci, gdy człowiek jest (już) formalnie stanu wolnego, a dzieci posiada. Dzieci bowiem niejako noszą w sobie taki, a nie inny uogólniony obraz swoich rodziców, będący elementem ich własnej tożsamości. Mówiąc najkrócej, korekta płci metrykalnej w ocenie Sądu Najwyższego nie jest li tylko sprawą prywatną. Jak wskazują doświadczenia innych krajów, obecne postulaty Twojego Ruchu nie wyznaczają jeszcze kresu rewolucji w podejściu do płci biologicznej. Wszystko dzieje się w imię prawa do nieskrępowanej ekspresji własnej, samokonstruowanej, Podejście „gender mainstreaming” zakłada trwałe ograniczenie wyboru. W imię równości uzyskujemy mniej wolności.
  • 29.  28  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza zmiennej tożsamości. A od ogółu społeczeństwa, w tym służb publicznych, oczekuje się (lub wprost wymaga) akceptowania owego „prawa”. Jest to ni mniej, ni więcej postulat delegitymizacji społecznych oczekiwań wobec jednostek. Społeczeństwu jako Goffmanowskiej publiczności odbiera się tu prawo/zadanie definiowania ról społecznych. Takie radykalnie progresywne podejście podważa jeden z najbardziej podstawowych fundamentów organizacji życia zbiorowego, jakim jest mechanizm kontroli społecznej. Stąd wynika zasadność określenia „dekonstrukcja głęboka”. Takie propozycje nie są jeszcze formułowane na poziomie projektów norm prawnych, ale pojawiają się w podręcznikach zachowań antydyskryminacyjnych. Przykładem może być propozycja, aby człowieka, który wygląda jak mężczyzna i formalnie jest mężczyzną (co potwierdza zaznaczona w dokumencie tożsamości płeć metrykalna), w trakcie oficjalnego przesłuchania traktować jak kobietę, jeśli zachowuje się jak kobieta (np. mówiąc o sobie, używa żeńskich form gramatycz- nych). Należy przy tym nie wnikać w możliwe uwarunkowania jego zachowania. Nie ma nawet znaczenia to, że w ten sposób można utwierdzać kogoś w okre- sowym zaburzeniu tożsamości. Nie ma już bowiem zaburzenia, jest ekspresja tożsamości, choćby chwilowej. Po prostu w społeczeństwie płynnej ponowocze- sności wszystko ma być płynne, również odczucie płci. Bardziej czy mniej wolni? Redefinicja małżeństwa i rodziny oraz delegitymizacja społecznego znaczenia płci biologicznej przeprowadzana jest w imię zwiększenia przestrzeni wolności jako możliwości podejmowania i nieustannego korygowania przez jednostki in- dywidualnych wyborów — ale traktowanych tak, jakby nie miały konsekwencji dla innych osób lub jakby konsekwencje te były nieistotne. Czy jednak w post­ modernistycznym, dekonstruowanym świecie faktycznie stajemy się bardziej wolni? Kiedy jesteśmy wolni: wówczas, gdy przełamujemy naturę, próbując wyzwo- lić się z jej ograniczeń, czy wówczas, gdy owe ograniczenia akceptujemy jako naturalne ramy naszej codziennej egzystencji? Moim zdaniem, wolność przynosi druga postawa4. Nikt nie wybiera momentu swoich narodzin, każdemu z nas życie zostało dane: ludzie wierzący powiedzą, że przez Boga za pośrednictwem ludzi, niewierzący — że przez innych ludzi. Nie jesteśmy (tu na ziemi) nieśmiertelni. To właśnie akceptacja życia „tu i teraz” oraz nieuchronności śmierci, jak to już odkryli stoicy, wyzwala. Na podobnej zasadzie nie wybieramy też swej płci, ale — właśnie w wol- ności — możemy starać się przeżywać swoje życie jako kobieta lub mężczyzna, 4 Jestem świadomy, że wielu zwolenników głębokiej dekonstrukcji (jeśli nie wszyscy) programowo odrzuca istnienie natury. Ale tylko w ten sposób potrafię wyjaśnić istotę formułowanego tu poglądu. Zaznaczmy przy tym, że spór o to, czy istnieje natura, wykracza poza nauki społeczne, gdyż jest sporem filozoficznym.
  • 30.  29 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? dążąc do zintegrowania różnych sfer i aspektów własnej egzystencji. Poziom tej integracji jest w tym ujęciu miarą osobistej dojrzałości człowieka. Utopijna z kolei jest chęć wyzwolenia jednostek spod kontroli społecznej. Émile Durkheim zauważył: „Życie zbiorowe nie zrodziło się z życia indywidu- alnego, ale — wprost przeciwnie — drugie powstało z pierwszego. Tylko pod tym warunkiem można wyjaśnić sobie, w jaki sposób ukształtowała się i rozwi- nęła indywidualność jednostkowa bez spowodowania rozpadu społeczeństwa”5. Innymi słowy, zależność od społeczeństwa w Durkheimowskim ujęciu nie jest ograniczeniem wolności, ale stanem obiektywnym, a nawet pożądanym: „Wol- ność jednostek jest bowiem rezultatem dobrej organizacji życia społecznego. To nie wolne jednostki zakładają społeczeństwo, jak widzi to teoria liberalna, ale odpowiednio zorganizowane społeczeństwo gwarantuje wolność jednostkom”6. Paradoksalnie, wraz z realizacją kolejnych postulatów „obozu postępu” — postępuje zwiększanie kontrolnej funkcji państwa. To klasyczny efekt odwrócenia, używając określenia Raymonda Boudona, czyli wywoływanie zmian odwrotnych do zamierzonych. Progresiści odrzucają kontrolę społeczną jako społeczną ramę funk- cjonowania jednostek, uznając, że to raczej jednostki powinny kontrolować społe- czeństwo, domagając się „aktywnego uznania” i akceptacji przez zbiorowość dla swych indywidualnych tożsamości (jakiekolwiek by one były, a zwłaszcza wówczas, gdy są one „niestandardowe”). Oczywiście, poszczególne jednostki takiej władzy symbolicznej nie mają. W ich imieniu funkcję tę podejmuje więc aparat państwa w ramach szczególnej ochrony mniejszości oraz promocji kulturowej różnorodno- ści. Kontrola społeczna zostaje tym samym zamieniona na kontrolę państwową. Nie- którzy progresiści oczekują, że ta kontrola przyjmie charakter totalny, w imię hasła „zero tolerancji dla wrogów tolerancji”. Jak rewolucja, to rewolucja. I jak za każdej rewolucji, wolności obywatelskie jako dobro gwarantowane wszystkim członkom politycznej wspólnoty zostaną, koniec końców, poświęcone na ołtarzu postępu. Co z czym się łączy? Podejście gender mainstreaming nie jest tożsame z rewolucją kulturową. Wizja płynnej ponowoczesności z samouzgadnianą przez jednostki własną płciowością bynajmniej nie pokrywa się z wizją odgórnie uporządkowanego świata różnych instytucji społecznych w proporcji 50:50 ze względu na płeć. Dlatego można popierać politykę równości płci, nie akceptując propozycji rewolucji kulturowej (przynajmniej tych najbardziej radykalnych). Choć można też łączyć oba po- ziomy, np. próbując wprowadzać do programu gender mainstreaming elementy „dekonstrukcji głębokiej”. To właśnie odkrycie tych ostatnich w progenderowym 5 É. Durkheim, O podziale pracy społecznej, przeł. K. Wakar, Warszawa 2011, s. 354. 6 Zob. M. Rymsza, Polityka aktywizacji. W stronę rekonstrukcji europejskich welfare states?, Warszawa 2013.
  • 31.  30  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza programie edukacji przedszkolnej wywołało w Polsce falę społecznych protestów rodziców, które zaowocowały „sporem wokół gender”. Dlatego nie sposób za- przeczyć związkom między rewolucją kulturową a podejściem gender. Jak ten związek wytłumaczyć? Wydaje się, że dobrym tropem będzie tu wska- zanie na „zmienne pośredniczące”. Pierwszą są związki podejścia gender z nurtem feministycznym. Radykalny feminizm charakteryzuje „ukąszenie heglowskie”, prze- jawiające się w głębokiej niechęci do kultury mieszczańskiej jako formy „patriarchal- nej opresji” oraz w tendencji do urzeczywistniania utopii społecznych. Drugą taką „zmienną” jest podejście konstruktywistyczne, które w swej radykalnej wersji traktuje wszystkie aspekty życia społecznego jako konstrukty społeczne. Zadaniem badacza staje się wówczas ich dekonstruowanie, a stąd już tylko krok do formułowania po- stulatów dekonstrukcyjnych nie w ramach procesu poznawczo-wyjaśniającego, ale projektującego. To tutaj następuje „przeskok” od traktowania płci kulturowej jako typu idealnego do postrzegania w niej typu wzorcowego. Dość łatwo to przeoczyć. Jeśli moje rozumowanie jest trafne, to ci badacze problematyki płci kulturo- wej, którzy wolni są od ukąszenia heglowskiego oraz nie są zwolennikami rady- kalnego konstruktywizmu, nie będą też przejawiali większego zainteresowania rewolucją kulturową; co więcej, mogą być do niej zdystansowani. A z kolei my- śliciele szkoły marksowskiej (nie musi to być marksizm, ale także jego pochodne, jak marksizujący nurt w myśli feministycznej) oraz radykalni konstruktywiści chętniej będą popierać postulaty kulturowej rewolucji. Gorliwa aktywność tych drugich sprawia, że w polskiej debacie publicznej wśród obrońców podejścia gen­ der dominują głosy odrzucające uznawanie tego podejścia za ideologię. Trudniej zaś usłyszeć głosy badaczy społeczno-kulturowych aspektów płci odcinających się od postulatów rewolucji kulturowej. Sprzeciwianie się zarzutom kwestionującym „naukową prawomocność” własnego nurtu jest oczywistą reakcją środowiskową. Myślę, że w ten sposób reagowaliby przedstawiciele wszystkich innych nurtów w naukach społecznych, gdyby spotkali się z zarzutem, że uprawiają ideologię, nie naukę. Natomiast dy- stansowanie się od postulatów, które się czynnie popiera lub które są popularne w bliskim nam środowisku — przychodzi znacznie trudniej. Spór antropologiczny, nie religijny Warto też postawić pytanie o rolę religii w sporze o kulturę. Na przełomie 2013 i 2014 roku spór o kulturowe imponderabilia interpretowany jest bowiem w Pol- sce jako spór między siłami modernizacyjnymi a Kościołem katolickim. Moim zdaniem, najważniejszym wkładem chrześcijaństwa do owego sporu kulturowego jest przekonanie wyrażone przez św. Tomasza, że „łaska (Boża) buduje na naturze”, a nie przeciw naturze i nie obok natury. Skoro zaś taki jest zamysł Boga, który jedynie odkrywamy (prawa naturalne nie są ustanawiane, ale właśnie odkrywane i potwierdzane), to i my sami, „czyniąc sobie ziemię poddaną”,
  • 32.  31 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? powinniśmy postępować podobnie. Naszą kulturę winniśmy zatem budować na naturze, a nie przeciw niej czy obok niej. Wbrew temu, co sugeruje „obóz postępu”, Kościół katolicki nie wymyślił i nikomu nie narzucił ani tradycyjnie pojmowanego małżeństwa, ani tradycyjnie definiowanej rodziny. Wcale też nie oczekuje od wszystkich swych wiernych wstępowania w związki małżeńskie i rodzenia jak najwięcej dzieci. Co więcej, przez wieki kościelny ideał „świętego życia” kojarzony był raczej z wyborem życia w celibacie. Tyle że w sankcjonowanym przez religię chrześcijańską porządku społecznym każdy (przyszły) święty przychodził na świat w rodzinie i to rodzice mieli za zadanie wprowadzać go w prawdy wiary. Małżeństwo jako wspólną drogę uświęcenia małżonków Kościół katolicki odkrył tak naprawdę dopiero w XX wieku. Zaledwie w 2001 r. Jan Paweł II po raz pierwszy beatyfikował równocześnie oboje małżonków — właśnie jako parę małżeńską7. Broniąc małżeństwa i rodziny przed radykalną rekonstrukcją, a właściwie dekonstrukcją, Kościół katolicki bynajmniej nie broni „swojego”. W moim przeko- naniu raczej spłaca dług zaciągnięty wobec kultury8. Kościół jako wspólnota ludzi wierzących nie jest więc samodzielną stroną współczesnego sporu o kulturowe imponderabilia. Jest raczej zbiorowym sojusznikiem tych, którzy sprzeciwiają się progresywnej dekonstrukcji. Innymi słowy, obrona „tradycyjnej” i społecznie ugruntowanej, także w okresie już nowożytnym, definicji rodziny i małżeństwa wcale nie jest próbą podtrzymania rozwiązań religijnych w sekularyzujących się społeczeństwach zachodnich. Widzialność stanowiska Kościoła w Polsce jest, jak mi się wydaje, pochodną słabej organizacji społeczeństwa obywatelskiego i daleko posuniętego społecznego konformizmu w sytuacji presji politycznej poprawności ze strony lewicowo-liberalnych środowisk opiniotwórczych. Ale właśnie dlatego ubieranie krytyki „obozu postępu” w szaty religijnej kru- cjaty uważam za strategiczny błąd i w gruncie rzeczy nieporozumienie. Mówiąc najkrócej, to, co progresiści nazywają społecznym postępem, może okazać się „antropologicznym regresem”, by posłużyć się określeniem papieża Franciszka. Osobiście tak właśnie uważam, co starałem się powyżej uzasadnić. Małżeństwo jest przed nami O ile w warstwie instrumentarium polityki społecznej gender mainstreaming wy- korzystuje rozwiązania jej socjaldemokratycznego modelu, to kulturowa „głęboka dekonstrukcja” w swej warstwie aksjologicznej bliska jest nie tylko ideologicz- nemu programowi nowej lewicy, ale i założeniom kulturowego liberalizmu. Siła 7 Więcej na ten temat: Z. Nosowski, Parami do nieba. Małżeństwo jako droga świętości, Warszawa 2010. 8 Nieco więcej piszę o tym w: M. Rymsza, Małżeństwo — kryzys czy reaktywacja?, „Teologia i Mo- ralność”, tom 12, 2012.
  • 33.  32  WIĘŹ  Wiosna 2014 Marek Rymsza oddziaływania „obozu postępu” i jego atrakcyjność bierze się w moim przekona- niu między innymi właśnie z umiejętnego programowego połączenia wątków so- cjaldemokratycznych z liberalnymi, co z kolei umożliwiło zepchnięcie nurtu kon- serwatywnego do politycznej (i ideologicznej) defensywy. Przypomnijmy, że siła europejskich powojennych welfare states przez kilka kolejnych dziesięcioleci opie- rała się na sojuszu nurtu konserwatywnego z socjaldemokratycznym, co z kolei do- prowadziło do zepchnięcia na margines klasycznej wolnorynkowej myśli liberalnej. Zahamowanie rewolucji kulturowej nie wydaje się możliwe bez zbudowania szerszego porozumienia społecznego i politycznego. Jednocześnie nie ma co liczyć na kompromis z obozem progresywnym. Co prawda, nie wszyscy zwolennicy kulturowej modernizacji opowiadają się za rozwiązaniami najbardziej radykal- nymi. W państwach Zachodniej Europy ton nadają jednak radykałowie i dlatego określenie „rewolucja kulturowa” jest, moim zdaniem, terminem adekwatnym. Dobrą ilustracją jest tu sytuacja we Francji9. W 1999 roku wprowadzono tam instytucję paktów solidarności z intencją właśnie kompromisową: zagwa- rantowania określonych uprawnień cywilno-prawnych związkom niemałżeńskim (w tym parom jednopłciowym), z deklaracją niezrównywania tych związków z in- stytucją małżeństwa. W 2013 roku prezydent Hollande doprowadził jednak — nie zważając na wcześniejszą deklarację władzy publicznej ani na skalę społecznych protestów — do pełnego zrównania tych związków i redefinicji samej instytucji małżeństwa. Strategię progresywną określić zatem można jako kroczenie po równi pochyłej10. Doprowadzenie do przyjęcia rozwiązań mniej radykalnych by- najmniej nie ogranicza formułowania propozycji bardziej radykalnych, ale na ogół wręcz im sprzyja — aż do głębokiej dekonstrukcji tradycyjnego ładu społecznego i pełnej emancypacji jednostek. Z drugiej strony przypadek Hiszpanii pokazuje, że po okresie wdrażania radykalnej rewolucji kulturowej w ramach programu politycznego socjalistycz- nego premiera Zapatero tempo zmian progresywnych zostało zahamowane, a w pewnym zakresie ich kierunek nawet odwrócono. Polska zaś może posłużyć jako przykład kraju, w którym konsekwentne działania współpracujących ze sobą ruchów i organizacji obrony życia doprowadziły do zmiany w społecznym postrzeganiu aborcji: nie wiadomo jeszcze, na ile trwałej, ale odnotowywanej w badaniach opinii publicznej. Dlatego w zaistniałej sytuacji warto budować jak najszersze społeczne po- rozumienie wokół definicji małżeństwa jako związku mężczyzny i kobiety oraz rodziny nuklearnej jako grupy społecznej współtworzonej przez matkę, ojca i dziecko (dzieci); ale możliwie wolnej od ideologizacji. Innymi słowy, warto podążać drogą zaproponowaną przez Brigitte i Petera Bergerów. Tyle że 30 lat 9 Więcej na ten temat: J. Pietrzak-Thebault, Formy życia wspólnego Francuzów, WIĘŹ 2009, nr 11—12. 10 Więcej o strategii równi pochyłej: A. Rymsza, Poza kolejną granicą — społeczno-etyczne implikacje sklonowania embrionu, WIĘŹ 2002, nr 12.
  • 34.  33 Dżenderyzłei dobre Razem na rzecz małżeństwa i rodziny? po publikacji ich propozycji jest to zadanie niewspółmiernie trudniejsze. Prak- tyka społeczna pokazuje jednak, że trwały konsens czy porozumienie buduje się zawsze wokół czegoś, a nie przeciwko komuś. Raz jeszcze podkreślę, że analizowany tu spór o małżeństwo i rodzinę nie jest sporem między tym, co świeckie, a tym, co religijne. Uproszczeniem jest także traktowanie go jako sporu między tym, co „stare”, i tym, co „nowe”. Małżeństwo przeżywane jako „radykalna bliskość kobiety i mężczyzny”11 — uwolnione z ograniczeń kultury mieszczańskiej, a jednocześnie niepoddane progresyw- nej dekonstrukcji — jest doświadczeniem egzystencjalnym nie do zastąpienia, je- śli chodzi o kształtowanie zintegrowa- nej tożsamości płciowej oraz o dostrzeżenie i akceptację równości i zarazem komplementarnej odmienności kobiety i mężczyzny. Małżeństwo tworzy też najlepsze środowisko do wychowywania dzieci. Jestem głęboko przekonany, że tak postrzegane małżeństwo jest raczej przed nami niż za nami. Warto też w ży- ciu osobistym takie podejście do małżeństwa urzeczywistniać. Owoce każdego udanego życia małżeńskiego są najlepszym dowodem na rzecz sugerowanego tu szerokiego porozumienia. Szkoda tylko, że istnieje ryzyko, iż odkrywanie małżeństwa na nowo, za- miast przybrać formę stopniowego oczyszczania z „zakrzywiających” jego istotę naleciałości czasów minionych, będzie musiała poprzedzić jego społeczna reak- tywacja12, jeśli rewolucja kulturowa zostanie urzeczywistniona. Ale nawet jeśli do tego dojdzie — uważam, że będzie to jedynie okresowe zwycięstwo strony progresywnej. Natury ludzkiej (rozumianej jako kategoria przyrodnicza i filozo- ficzna, a nie typ idealny nauk społecznych) na dłuższą metę zmienić się nie da. Warto ją natomiast zaakceptować i mądrze na niej budować. Marek Rymsza Marek Rymsza — ur. 1966. Doktor socjologii, pracuje w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych Uniwersytetu Warszawskiego. Współpracuje z Instytutem Spraw Publicz- nych — m.in. jest redaktorem naczelnym wydawanego przez ISP kwartalnika „Trzeci Sek- tor”. Specjalizuje się w zagadnieniach polityki społecznej i społeczeństwa obywatelskiego. Członek redakcji WIĘZI i Zespołu Laboratorium WIĘZI. 11 Por. Małżeństwo: reaktywacja. Podsumowanie raportu Laboratorium WIĘZI, WIĘŹ 2009, nr 11—12. 12 Tamże. Ubieranie krytyki „obozu postępu” w szaty religijnej krucjaty uważam za strategiczny błąd.
  • 35.  34  WIĘŹ  Wiosna 2014 Znane jest twierdzenie José Ortegi y Gasseta o tym, że „człowiek nie ma natury, ma tylko historię”. Zawarta w nim dychotomia to uproszczone, ale sensowne pod- sumowanie sporu, który drąży polskie życie religijne i społeczne od kilku miesięcy. Spór o kobiecość i męskość (tym właściwie zajmują się studia nad kategorią gender) dotyczy w istocie relacji pomiędzy naturą i biologią z jednej, a kulturą i hi- storią z drugiej strony. Odczytywany jest jako zderzenie religijnej wizji człowieka (w Polsce: antropologii katolickiej) z podejściem genderowym. I choć nie można tego sporu sprowadzić do kwestii wiary, to jednak trzeba przyznać, że różnice mię- dzy tymi dwoma podejściami istnieją, są istotne i dotyczą kwestii fundamentalnych. Chciałabym tu porównać oba te stanowiska i sporządzić „protokół rozbież- ności”. Ma to pomóc w refleksji, czy jest możliwe ich zbliżenie i czy zbliżać je w ogóle warto. Jak istnieje kobiecość? Upraszczając, można powiedzieć, że antropologia katolicka stoi na stanowisku, że pierwszorzędne znaczenie ma natura, podczas gdy podejście genderowe kła- dzie nacisk na kulturę. Oczywiście doprecyzowanie pojęcia „natury” jest bardzo trudne, a ma daleko idące implikacje. Niektórzy na przykład utożsamiają „na- turę” jakiegoś bytu (tu: kobiety) z naturą w sensie biologicznym. Inni krytykują aprioryczne uznanie natury czegoś za dobro moralne. Czym jest antropologia katolicka, a czym jest gender1? Katolicka myśl antro- pologiczna to z jednej strony dorobek niezależnej myśli teologicznej o człowieku, 1 Rzecz jasna, muszę tu dokonywać licznych uproszczeń. Zwłaszcza antropologia genderowa jest wielonurtowa, wydaje się jednak, że wskazuję niżej jej punkty wspólne. Choć moje opinie opieram na literaturze przedmiotu, mają charakter probabilistyczny i są otwarte na głosy polemiczne. Justyna Melonowska Człowiek – osoba czy jednostka? Protokół rozbieżności dwóch antropologii
  • 36.  35 Dżenderyzłei dobre Człowiek – osoba czy jednostka? z drugiej zaś poświęcone człowiekowi obszary nauczania Magisterium Kościoła. Tutaj odwoływać się będę głównie do myśli Karola Wojtyły o płci, ponieważ reprezentuje on tak teologię akademicką, jak i Magisterium. Był też głównym konstruktorem XX-wiecznej katolickiej myśli antropologicznej, a zwłaszcza my- śli o kobiecości. Fundują ją pojęcia: osoby, natury i istoty, z których wynika określona koncepcja kobiecości i męskości. Zasadniczo myśl ta jest — czy winna być — chrystocentryczna, przy czym w myśli o kobiecie wyraźnie zaznacza się, a niekiedy dominuje, linia mariologiczna i mariocentryczna. Gender natomiast to pewien sposób analizy i rozumienia zjawisk społecz- nych, a zwłaszcza społecznej doniosłości płci, który historycznie ma związek z tzw. drugą falą feminizmu, tj. latami 70. XX wieku. Jest mniej jednorodny, jednak w swym źródle zasadniczo spójny. Przyjmuje i dowodzi, że społeczeń- stwa używają płci biologicznej jako budulca dla ładu społecznego pożądanego przez grupy dominujące. Czynią to, tworząc koncepcje „kobiecości” i „męsko- ści”, a dalej zachowań właściwych dla obu płci (uzasadnianych zwykle właśnie działaniem „natury”) oraz fundujących ich wzajemne relacje. Owe — kulturowo wytwarzane — kategorie kobiecości i męskości zabezpieczają interes społeczny grupy dominującej, tj. mężczyzn. Studia gender badają dalej, jak to się dzieje, że grupy zależne internalizują obraz siebie wytworzony przez grupę dominującą (np. kobiety chcą reprezentować kobiecość wytworzoną przez dyskurs patriar- chalny i pozostającą de facto w jego służbie). Od pewnego czasu szczególnym obszarem zainteresowania gender studies jest nienormatywność płciowa, tj. homo-, trans-, interseksualność, androgynia. Ważną rolę pełni tu teoria queer, zakładająca, że samo pojęcie orientacji płciowej jest opresyjne, ponieważ zmusza jednostki do opowiedzenia się i zamknięcia swej tożsamości seksualnej w zastanej, nieela- stycznej i narzuconej formule. Zakłada się tu, że tożsamość seksualna jest niejako płynna, ciągle stająca się. Czym jest natura? Najbardziej ogólny, ale i fundamentalny poziom tej różnicy stanowisk zawiera się w kilku pytaniach: czy istnieje natura człowieka? Czy istnieje natura kobieca i natura męska? Jeśli tak, to jak mają się do owej ogólnej natury człowieka? I jak te dwie „subnatury” (czyli kobiecość i męskość) mają się do siebie? Jest to kwestia o kolosalnym znaczeniu, a od jej rozstrzygnięcia zależy los wszystkich dalszych problemów, takich jak rozumienie seksualności i rodziciel- stwa, regulacji poczęć, aborcji, nieheteroseksualności, praw człowieka, obywatel- skości kobiet i instytucjonalizacji macierzyństwa oraz relacji pomiędzy równością a sprawiedliwością. Podstawową tezą antropologii katolickiej jest stwierdzenie: człowiek jest osobą. Pojęcie osoby sięga swymi korzeniami teatru antycznego, choć jego znacze- nie religijne (teologiczne i filozoficzne) narodziło się w trakcie wczesnych sporów
  • 37.  36  WIĘŹ  Wiosna 2014 chrystologicznych w IV wieku, gdy dyskutowano podwójną, Bosko-ludzką naturę Chrystusa i szukano pojęcia zdolnego przybliżyć tę prawdę. Dziś traktowane jest jak banał czy coś zrozumiałego per se, pozostaje jednak najbardziej fundamen- talnym i rozjaśniającym twierdzeniem o człowieku. Co znaczy: być osobą? Jedna część ludzkiego bytu reprezentuje świat anima­ lia, a więc bytów zwierzęcych, niższych. Osoba ma więc popędy i instynkty. Zara- zem jednak inną swą częścią zdolna jest transcendować ów świat (właśnie poprzez to osobowe uposażenie), czyli ma wolę i rozum zdolne kierować tym, co niższe. Osobowy wymiar człowieka zarządza i panuje nad jego wymiarem naturalnym i niejako zwierzęcym. Człowiek — jako osoba — jest wręcz wezwany do tego, by nad sobą panować. Czyni to, używa- jąc rozumu, aby kontrolować w sobie to, co wynika bezpośrednio z natury utożsamianej tu z biologią. Osoba jest sui iuris (pod swym własnym prawem) i alteri incommunicabilis (nieprzekazy- walna drugiemu). Jej sposób istnienia charakteryzują zaś takie potencje, jak samoopanowanie, samostanowienie, indeterminacja—autodeterminacja, proste i złożone akty woli i uczestnictwo, czyli zaangażowanie. Człowiek jako osoba jest wyposażony w pewną przestrzeń pomiędzy tym, kim jest, a tym, co czyni. Przestrzeń tę nazywa się wolnością. Najwyższym celem wolności, do którego ona zmierza i w którym znajduje wyraz, jest miłość oblubieńcza, czyli miłość wzajemna Boga i człowieka oraz kobiety i mężczyzny. Jednak — dowodzi dalej antropologia katolicka — człowiek jest osobą jako kobieta i mężczyzna, a uczyniony przez Boga osobą wraz ze swą płcią wpisuje się w porządek stworzenia. Przyjmuje się tu zatem, że Bóg stworzył nie tylko kobiety i mężczyzn, ale kobiecość i męskość (katolicyzm posługuje się konsekwentnie terminami „kobieta” i „mężczyzna” w liczbie pojedynczej, co sygnalizuje, że mowa o pewnym typie). Ta kobiecość i męskość wyrażają różnicę ontologiczną, to znaczy, że kobiety i mężczyźni są bytami innymi, ufundowanymi na podstawowej różnicy. Relacje między płciami opisuje się również jako różne i wzajemnie się dopełniające, czyli komplementarne. Zasadnicze znaczenie ma tu pojęcie natury (kobiecej i męskiej), przy czym natura ta rozumiana jest, zwłaszcza w przypadku kobiet, jako ich biologia (zdolność prokreacyjna, macierzyńska) i mające stąd wynikać uposażenie psychiczne, osobowościowe, duchowe. Jan Paweł II powiada w katechezie z 20 lipca 1994 r.: Niezależnie od tego, jak wiele ról może pełnić kobieta, wszystko w niej — fizjologia, psychologia, naturalna obyczajowość, poczucie moralne, religijne, a nawet estetyczne — to wszystko ujawnia i podkreśla jej postawę, zdolność i misję wydania na świat nowego istnienia. Rodzicielstwo angażuje ją pełniej niż mężczyznę. Dla podejścia gender człowiek jest nie osobą, lecz jednostką. Natura jest przez perspektywę genderową postrzegana głównie jako czynnik opresyjny.
  • 38.  37 Dżenderyzłei dobre Człowiek – osoba czy jednostka? Tutaj jednak antropologia ta wpada w pewną zasadzkę. Gdy mowa o charaktery- stykach osoby — takich jak samostanowienie, samoposiadanie, autodeterminacja — nie mówi się bowiem, że mają one jakiś inny, zależny od płci charakter. Że, na przykład, samostanowienie kobiet jest inne niż samostanowienie mężczyzn. Ta trudność znajduje swą kulminację w koncepcji płci Karola Wojtyły — Jana Pawła II2. Dla podejścia gender człowiek jest nie osobą, lecz jednostką. Natura (a w każ- dym razie argument z natury) jest przez perspektywę genderową postrzegana głównie jako czynnik opresyjny. Nic dziwnego. Wszak jeśli coś jest naturalne, to znaczy, że jest nam przypisane, dane, zastane. Nie jest zatem performatywne — nie wytwarzamy tego i nie podlega to naszemu oddziaływaniu. Jako takie jest zatem potencjalnie źródłem opresji. Tym bardziej że natura ma w dyskursie religijnym znaczenie normatywne. Jeśli przyjmujemy istnienie szczególnej natury kobiecej i męskiej, tym samym sankcjonujemy wynikające stąd normy i zalecenia dla każdej z płci (kobiety mają być kobiece, a to znaczy najczęściej: zaabsorbowane innymi, troskliwe, opiekuńcze, wybaczające, czyli wyrażające cechy, które kojarzą się z macierzyństwem, bo wszak macierzyństwo w myśli katolickiej jest właściwą naturą kobiety). Różni – ale czy równi? Jeżeli przyjmiemy, że kobiety i mężczyźni są różni, to natychmiast rozstrzygnięcia wymagają dwie kwestie: czy i jaka jest zasada ich dopasowania, a zatem, co z tej różnicy właściwie wynika, oraz: która płeć jest pierwsza i wzorcza względem której? W antropologii katolickiej można na przestrzeni wieków wyodrębnić trzy stanowiska. 1. Kobieta i mężczyzna są nierówni w porządku stworzenia i winni być nierówni w porządku społecznym, zatem Ewa jest podporządkowana Ada- mowi tak w porządku ontologicznym, jak w porządku społecznym; 2. Kobieta i mężczyzna są równi w porządku ontologicznym (jako osoby), ale nierówni w porządku społecznym. Tak twierdził jeszcze Pius XI w encyklice Casti connubii z 1930 roku3; 3. Kobieta i mężczyźni są równi tak w porządku nadprzyrodzonym, jak i w porządku społecznym. To jest stanowisko odnowionej, posoborowej an- tropologii katolickiej z Karolem Wojtyłą — Janem Pawłem II na czele. 2 Ten wątek rozwinę w jednym z kolejnych numerów WIĘZI. Wyjaśnię tym samym dokładniej, dlaczego uważam, że antropologia katolicka ma znaczny potencjał opresyjny i niejako uzasadnia istnienie gender studies. 3 Pius XI pisał w niej: „Równouprawnienia, o którym się z taką przesadą mówi i o które się tak głośno woła, gdzie indziej szukać należy. Stanowi je uznanie wartości osoby i godności ludzkiej i także prawa z istoty małżeństwa wynikające. Tu bowiem oboje małżonkowie równym cieszą się prawem, jako też równe mają obowiązki. Poza tym zaś powinna panować nierówność pewna i podporządkowanie się jednej strony wobec drugiej. Tego domaga się dobro rodziny oraz ko- nieczna jedność i stałość oraz ład społeczności rodzinnej”.
  • 39.  38  WIĘŹ  Wiosna 2014 Justyna Melonowska Jednak połączenie tezy o równości z tezą o inności kobiet i mężczyzn ozna- cza w praktyce, że kobiety i mężczyźni winni zajmować inne obszary w życiu społecznym, wykonywać różne zawody i mieć inny — komplementarny — zakres obowiązków i odpowiedzialności w rodzinie. To właśnie w imię tego przekonania katolicy bronią zdania, zgodnie z którym kobieta winna zajmować się domem i dziećmi, a mężczyzna winien rodzinę ochraniać i być jej głównym, jeśli nie jedynym, żywicielem. Gender zaś ma zupełnie inne spojrzenie na powszechność i inwariantność typów ludzkich. Po pierwsze, trudno jest obronić tezę, że wszystkie kobiety są sobie podobne i w zasadniczy sposób różnią się od wszystkich mężczyzn, którzy również są sobie podobni. Zmienność typów w obrębie płci jest zawsze większa niż pomiędzy płciami. Kobiety są bardzo różne i bardzo różni są mężczyźni. Po drugie, proste stwierdzenie „Miejsce kobiety jest w domu” (czy szerzej: w sferze prywatnej) oznacza również, że: „Miejsce kobiety nie jest np. w polityce” (w sfe- rze publicznej); „Miejsce mężczyzny nie jest w domu” oraz „Miejsce mężczyzny jest w polityce”. Po trzecie, porządek społeczny przez wieki odzwierciedlał — a w wielu kulturach nadal odzwierciedla — owe esencjalne przekonania na temat istotnościowej różnicy pomiędzy kobietami i mężczyznami i zazwyczaj ma to fatalne konsekwencje dla kobiet. Uznanie różnicy oznacza dla nich zwykle pasmo poniżeń i przemocy oraz wieloraką zależność tak od mężczyzn4, jak od innych kobiet i instytucji broniących status quo. Normy jako źródło opresji Gender — mimo swego zróżnicowania — broni stanowiska egalitarnego5. Zakłada pewne ogólne podobieństwo istot ludzkich, niezależnie od ich płci, ale też uznaje i dopuszcza dużą zmienność cech. Twierdzi zatem raczej, że kobiety i mężczyźni są różni, a nawet niezwykle różni. O ile jednak stanowisko katolickie operuje dość sztywnymi kategoriami normy i patologii czy dewiacji, o tyle podejście gender (a zwłaszcza rozwinięte w podejście queer) odrzuca jakąkolwiek koncepcję normy i dewiacji. Wszystko, co ludzkie w sensie biologicznym, uznane jest również za moralne. Z tego punktu widzenia jedyną dewiacją jest ścisłe przylgnięcie do jakichś przyjętych norm, ponieważ muszą one prowadzić do opresji społecznej. Zawsze są bowiem tacy, którzy jakiejś normie nie podlegają czy się z niej wy- łamują. Dlatego łatwiej jest przyjąć, że wszystko jest w bezustannym stawaniu się, a naczelną zasadą współżycia społecznego staje się ekspresywizm (w zna- 4 Uznanie tej różnicy krzywdzi tak samo mężczyzn, którym trudno zazdrościć władzy, jaką po- siadają nad innymi istotami ludzkimi. Tego rodzaju władza poniża bowiem ich samych, choć oczywiście jest to temat wymagający oddzielnego studium. 5 Oczywiście na poziomie deklaratywnym stanowisko katolickie również jest egalitarne, płcie są bowiem różne, ale równe.