SlideShare a Scribd company logo
1 of 54
Download to read offline
JANUSZ ŁOZOWSKI
KWANTOLOGIA STOSOWANA 7
opowiastki filozoficzno-fizyczne
dla dzieci dużych i małych
copyright © 2015 by Janusz Łozowski
wszelkie prawa zastrzeżone
ISBN 978-83-942582-3-8
ja.lozowski@gmail.com
1
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.1 – Obserwator przyrządowy.
Wiecie, ja władzę szanuję, ja uznaję, że władza ma rację - że stąd
ona jest władzą, że wie lepiej.
Nie, uchowaj, ja władzy nie krytykuję, mi takie coś w głowie nie i
nigdy nie. Tylko, widzicie, mam wątpliwości. Tak ostatnio mnie to
było naszło. W pracy byłem, rozumiecie, zadania powierzone oraz tak
ogólnie robiłem - słowem, przekładałem z kupi na kupkę.
Co ja tu będę wam detale w temacie zasuwał, sami tak zasuwacie, to
dobrze wiecie, jak to biegnie.
No i przychodzi do mego rewiru władza, kierownictwo i podobne. Się
rozgląda, przygląda i zagląda, znacie to. Tu zajrzy, tam pomaca, w
szczególności normy wyrobnicze kartkuje. Ja, wiecie, nic, pracuję
w trybie i w wydajności maksymalnej. Ale władza, wiecie, ma rację.
Więc władza kierująca powiada, że trzeba zwiększyć, że trzeba się w
wydajności postarać, że tak dalej - sami wiecie. I władza już na
odchodnym powiada, że obserwatora trzeba w okolicy wstawić, co by
pilnował tej narastającej produkcji.
Słowem, kamerę władza ustawiła tu i tam, a też popatruje na mnie i
innych.
Nie powiem, władza ma zawsze rację, punkt pierwszy i drugi regułą
tak się regulaminu pracowniczego pokazuje, ja tego nie krytykuję,
ja to szanuję, ja doceniam.
Tylko, widzicie, takie pogłębione ową sytuacją mnie myśli naszły na
okoliczność tej kamerowej aktywności kierownictwa.
Bo sami tak pomyślcie. Czy taka kamerka tu lub tam to ona prawdę o
życiu pracowniczym kierownictwu pod oczy podsuwa? Niby tak, można
powiedzieć, ale jednak nie, to też można powiedzieć. Bo to się tak
człowiek schyli do nożnego buta, coś tam pogmera - i nawet widok z
kamery nie pomoże, a sobie człowiek to oraz owo do domu przyniesie.
Sami to znacie.
Albo, rozumiecie, rzuci człek słowo materialne w stronę obiektową i
kamerującą, jakiś młotek na ten przykład - i jest ciemność, i jest
ubytek, i jest utrata widokowa kierownictwa. A człowiek, rozumiecie,
pięknie i akuratnie to lub tamto w domu ustawi na półeczce. Nic się,
widzicie, z tego kamerowania dobrego nie lęgnie.
Ale przecież kierownictwo swoje wie, dlatego ono kierownictwem jest.
Jak kierownictwo robolowi, to tak robol kierownictwu, takie generalne
prawo ewolucyjne jest. To sami wiecie.
Tylko że, rozumiecie, takie obserwowanie przyrządowe to szersze w
logiczności swojej zagadnienie - można powiedzieć, że filozoficzne
i fundamentalne. Kierownictwo, rozumiecie, spogląda detalicznie i
z bliska, czasowość i przestrzenność w powiązaniu zawsze posiada i
jedność czasu akcji zachowuje. Ale, pomyślcie tak zasadniczo - tak
po całości - czy człowiek może ufność w narzędziu pokładać?
2
Nie, sprawa głęboka, taka z samego dna tematycznego, ominąć tego i
przemilczeć nie sposób.
Bo, wiadomo, w robocie człowiek sobie tak w realności poukłada, że
sobie z kamerowaniem stanowiska roboczego poradzi, wszak każdy swój
pomyślunek odpowiedni posiada, zagadnienie na gruncie i w zależności
od okoliczności rozwiąże należycie. Sami to znacie, sami codziennie
praktykujecie.
Tylko że, widzicie, a co dalej? Co głębiej? Postawi władza jaka w
czasie i przestrzeni kamerkę albo inny przyrząd, zatrudni jakiegoś
jajogłowego do popatrywania - i może być problem. Powiadam, nie w
tym problem, że sobie jajogłowiec coś tam pozamienia w liczbach lub
innych tabelkach, tacy też bywają, ale to drobiazg bez znaczenia i
nie warto sobie takim główki zajmować. Jest, widzicie, poważne tak
dalece zagadnienie, że trzeba je pod uważność brać. Od niego, tak to
idzie, nasza, czyli ludzka, bytność zależy.
Sami pomędrkujcie. Jest taka przyrządowa kamerka czy inny podobny
wynalazek - i on coś tam sobie mierzy w fizycznym realu. Tu promień
świetlny jaki namierzy, tam elektronowe zawirowanie w drucie, a też
w innym jeszcze miejscu prędkość autka na szosie, to już mało jest
istotne. I, tak się teraz was pytam, co ten przyrząd mierzy? Czy owe
wszelkie wyniki, którymi nas fizykanci przeróżnej maści zalewają i
upewniają o ich poprawności, czy to prawdą prawdziwą jest? Czy owe
przyrządowe rezultaty to nasza prawda o świecie?
Ha, sami widzicie, że temat zasadniczo i fundamentalnie ważny. To nie
takie prostackie na logikę zagadnienie.
Bo, widzicie, to tak idzie, że każdy, każdy element rzeczywistości
swoją pozycję, tylko swoją w ogólnym rozkładzie posiada. Niby atom
od atomu się niczym nie różni, ale przecież każdy logicznie się na
innej półce dziejowej lokuje. Jeden tu powstał, inny w innej części
czasu i przestrzeni, ale zawsze tylko na swojej, tej tam izotopowej
grzędzie dziejowej się to znajduje.
Taki byt zawsze ma tylko i wyłącznie swój numerek w ogólnej zmianie
i zawsze ścisłą lokalizację na/w nieskończonej prostej.
I jest problem, mówię wam. Czy takie popatrywanie przez obserwatora
przyrządowego to nasze popatrywanie - i czy można mu ufać?
Niby, rozumiecie, oczywistość tym rządzi, takie kierownictwo jakoś
naczelne. Czyli że jest przyrząd i jest wynik pomiaru. A też niczego
innego nie ma, bo przecież ten przyrząd i jego obserwacja to już w
całości wszystko. Pomiar dokonany, wynik uzyskany – tylko czy tak w
ostateczności to mój, biologicznie czynny wynik jest?
Taka się, rozumiecie, w głowie człowieczej lęgnie myślowa szpilka i
kłuje dylematem.
Bo to jeszcze głębiej można zgłębić. Przecież człowiek to wszelkie
komórki, płyny, humory, sami rozumiecie. A taka przyrządowa bestia
to co? Jakieś metale przeróżne, kable, plastiki i pokrętła, dobrze
to sami obejmujecie. Stąd jest owo głęboko ważne pytanie: czy takie
materią i oddaleniem zaistnienia przyrządowe narzędzie pokazuje to,
3
co dla mnie jest w życiu ważne? Że coś pokazuje, tu obiektywna, a i
nawet pełna zgoda, ale czy to moja obiektywnie obserwacja jest - tu
jest pytanie. Może nawet i pies pogrzebany tu się znajduje.
Bo sami pomyślcie, jak się wynik jakiś pokaże, jak przyrząd poda w
jakiejś formule rezultat swojego mierzenia świata, to on sam i dla
siebie ten wynik podaje. Ja ze swoją rozlazłą cielesnością inaczej
się lokuję, co innego odczuwam, gdzieś dalej, czyli później się w
strukturze świata umiejscawiam. Przyrząd podaje prawidłowy wynik i
innego, powtarzam, być nie może - ale to nie jest mój wynik, to w
szczegółach dalekie od mojej pozycji. A jeżeli, zauważcie, o takie
szczegóły właśnie chodzi, o te detale drobne, które o być albo nie
być decydują, to co?
Czy można to tak pozostawić? Czy można się tym nie kłopotać?
Weźcie to na głęboką logikę, czy obserwator przyrządowy zawsze owe
wyniki podaje poprawnie? Jeden atom może być coś tam zmanierowany
i podeśle mi błędny rezultat, i co? Albo cały przyrząd w zabudowie
swojej będzie błędnie czytał świat, i co? Albo wszystkie narzędzia
przyrządowe będą podpowiadać wyniki, tylko że dla siebie, dla tej
ich konstrukcji, która przecież nie jest moją - i co?
Powiecie, że to niemożliwe, że się czepiam i wymyślam problemy tam
i takie, które są nie tego. - Powiecie, że można kolejny przyrząd w
pomiar zaprzęgnąć, że całe zbiory przyrządów można w ich pomiarach
porównywać i w ten sposób wyniki dobre wywieść ze świata. I tak w
ogóle to dylemat z sufitu, bo do tej pory problemu z przyrządami w
pomiarze nie było - najlepszy dowód, że człowiek w skomplikowanych
warunkach się odnajduje i drogę, na ten przykład, nie gubi.
Prawda, wszystko prawda - ale i ja swoją prawdę mam. Bo to weźcie w
uważanie taką sprawę, że niby foton od fotonu niczym się odmiennym
nie pokazuje, że choć raz to promieniowanie energetyczne, a innym
razem światło widzialne - ale sprawa poważniejsza się w tym kryje,
i to znacząco poważniejsza.
Bo, zauważcie, że takie tam widzialne światło to może niewielkie,
ale jednak znaczące zakresem w widmie promieniowania zdarzenie. I
ono przez różne byty i obiekty jest wyłapywane. Tylko że, tak się
to składa, nie dla wszystkich bytów ten sam zakres widzenia się w
ewolucji przydatnym okazuje. - Więc zadajcie sobie pytanie, takie z
tych najważniejszych: dlaczego to się tak stało? Co się kryje, bo
się przecież kryje, w ewolucji nic bez sensu się nie dzieje - co w
tym takiego, że jedne byty, na ten przykład owadzie, że one się w
świat poprzez zakres wysokich świetlnych drgań wpatrują, a my się
w innym lokujemy? - Co się za tym kryje, pytam.
Ha, ciekawostka, powiadacie, bez znaczenia, powiadacie, niech tam
sobie owady popatrują w innym kolorze, a my w innym, powiadacie, i
tak jest dobrze, powiadacie.
A ja wam na to powiem, że źle powiadacie, że błąd logiczny mocny i
zasadniczy robicie, że to temat podstawowy w swoim znaczeniu. To w
ewolucji jest głęboko ukryta prawda o świecie - o tym, jak wszystko
4
się zmienia, dlaczego tak i co z tego wynika. Bo za tym, widzicie,
za tym się kierownictwo sprawcze reguły światowej kryje. Tak i nie
inaczej. Pojmujecie?
Bo co wynika z tego, że jakiś tam owadzi byt popatruje w innym, w
naszym pojmowaniu dalekim fiolecie? To taka sobie tam ciekawostka,
jak to mówicie? Nie, i jeszcze raz nie, zapamiętajcie to sobie. Za
tym się kolejność tworzenia bytów, a szerzej świata kryje. Przecie
ten owadzi konstrukt zbudował się w takiej konkretnej postaci ileś
tam lat temu i w jego konstrukcji odcisnęła się okoliczność, jedna
i jedyna okoliczność dziejowa. W jego ciele i w sposobie, w jakim
ogląda świat - w tym jest zawarta informacja, co znajdowało się w
tym czasie w centrum, co wówczas było szczytem fali zdarzeń.
Owszem, fotony były fotonami, ale środek zmian lokował się w innym
punkcie niż dziś - i to do tamtego punktu dziejowego dopasowane w
maksymalnym stopniu jest postrzeganie tego owadziego obserwatora.
Dziś świat już jest w innym miejscu.
To było dawno temu, powstanie tych bytów to odległa historia, ale
w ich biologicznej budowie tamten moment jest ciągle obecny - więc
wpływa na ich dzisiejsze możliwości. Dopóki świat nie zmieni się w
tak zasadniczy sposób, że wówczas zaistniałe przestanie aktualnie
się sprawdzać, tak długo taka konstrukcja będzie istnieć. Jednak,
co zrozumiałe, biada tworom, które rozejdą się ze stanami świata,
ich koniec jest przesądzony.
Rozumiecie? Zawsze jest jakiś szczytowy stan na fali, taka dobra i
najlepsza okoliczność, taki, wiecie, szczyt góry, z której całość
aktualności widać. Tylko że, rozumiecie, ta fala sobie płynie i co
było przed momentem punktem najwyższym, teraz już przeszło, sobie do
historii odpłynęło - i inne jest tym szczytowym szczytem i na nim
się szarogęsi. Ale i ono za ciut zejdzie w otchłań czasu, i co innego
będzie w punkcie maksymalnym - i tak dalej. Rozumiecie? To zawsze
chwila i moment, nigdy coś trwałego, zawsze tu i teraz.
I taka to chwila, taki moment pokazuje się w ciele tego lub tamtego.
Jak powstało w konkretnym punkciku dziejów, to tak jego konstrukcja
to w sobie ciągnie pokoleniami i warunkuje jego istnienie - kiedyś
to tam się zadziało, a tu się pokazuje.
Rozumiecie?
Owady - trzeba mieć tego świadomość - zaistniały dalece przed nami,
my ze swoimi patrzałkami jesteśmy późniejszymi w historii. Dlatego
w chwili naszego formowania się dominował inny środek, widzimy coś
innego oraz inaczej. To nasza "półka" w czasoprzestrzeni, nikt inny
tutaj się nie lokuje. I tylko w tym miejscu możemy się całościowo i
w pełni znajdować, tylko tutaj jesteśmy dopasowani. My stąd i teraz.
I na zawsze tak.
Prawda, mamy wstęp do innych zakresów, ale tylko pośredni, poprzez
obserwacje innych bytów. Żeby zobaczyć, co się dzieje w tamtych i
dla nas nigdy bezpośrednio dostępnych miejscach, musimy korzystać z
przyrządów lub innych struktur. Każdy, powtarzam, każdy byt okupuje
swoje i tylko swoje miejsce w czasoprzestrzeni, więc tylko dla tej
chwili jego obserwacja jest poprawna - natomiast każda inna jest z
5
błędem. Im dalej, tym z większym błędem.
W przypadku obserwatora przyrządowego, więc cieleśnie i strukturą
bardzo odległego od tej naszej krwistej i wodnistej zabudowy, tak
pozyskane dane są z samej zasady mało przydatne. Bo to bardzo już
dalekie "spojrzenie" na świat - potrzebne i jedynie możliwe, ale w
bardzo zgrubnym ujęciu; to do nas mało zbieżne informacje, dlatego
trzeba mieć świadomość ich oddalenia i inności.
Coś to podpowiada, coś o otoczeniu mówi, jednak zawsze z błędem, z
głęboko skrytym błędem. I zawsze trzeba to w analizach uwzględnić.
A też poprawić oraz tłumaczyć z przyrządowego na nasze. Informacja
przyrządowa jest ważną, ale staje się poważnie istotną dopiero po
odniesieniu do naszej pozycji. W innym przypadku, bez wprowadzenia
poprawki, przyjmowanie wyników z pełnym zaufaniem jest zwyczajnie
nieporozumieniem.
I błędem. - Błędem, który może okazać się ostatnim.
Pojmujecie? Biada bytom, które czy to w swojej cielesności używają
nieaktualnych elementów, czy korzystają z pomocy obserwatorów już
dalekich od stanu środowiska - biada im, ponieważ opierają dalsze
swoje istnienie na zniekształconych danych.
Że to grozi kłopotami i wykolejeniem? Cóż, prawda...
Wszak, sami przecież rozumiecie, jak "kierownictwo" robolowi, tak
"robol" kierownictwu.
6
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.2 - Dusza-i-ciało.
Witam serdecznie.
Mamy dziś tak wielu słuchaczy, że zaczynam się niepokoić, czy aby
nie zaszła pomyłka wywołana tematem spotkania. Oczywiście jestem
rad, że państwo przyszliście tak tłumnie. I mam zarazem nadzieję,
że nawet jeżeli jest to powodowane nieporozumieniem, to wyjdziecie
zadowoleni. Chciałbym jednak sprawę wyjaśnić już na wstępie. To i
tak musiałoby się pojawić, ponieważ poprzednie z tego cyklu nasze
spotkanie było czas jakiś temu, więc w ramach przypomnienia coś o
sprawie trzeba powiedzieć - ale postaram się to zrobić w wymiarze o
stopnień większym od wstępnego założenia. Mogę bowiem zakładać, że
cześć z naszych gości jest tu pierwszy raz.
Muszę również uprzedzić, że nie jest to temat pojęty religijnie, a
więc tradycyjnie - to nie ten poziom dyskusji, to nie takie ujęcie,
to nie takie spotkanie. Jeżeli ktoś z zebranych przyszedł z myślą,
że czegoś się dowie o duszach, ich przemieszczaniu się, o zakresie
"poza", jakoś tam pojętym zakresie "poza", zależnie od osobistych
preferencji, cóż, być może się rozczaruje. A może nie, będę starał
się nie zanudzić. Z tym, co od razu dodaję na zachętę, odniesienia
do religii, różnych religii, będą częste, a wręcz są kanwą obecnej
prezentacji.
Religia, filozofia, logiczny namysł nad światem, to centralny w tym
dzisiejszym spotkaniu element dyskusji.
Witam raz jeszcze i przechodząc do tematu, chciałbym zacząć choćby
od ogólnego omówienia tego, co koledzy na poprzednich spotkaniach
prezentowali. Przypominam, a obecnych pierwszy raz informuję, że w
tamtych pogadankach, które nosiły tytuł "Dostawka do umysłu", były
to dwie prelekcje, wówczas została zaprezentowana myśl, że wielce
w kontakcie z naszym codziennym otoczeniem przydała by się swoista
"przystawka", czy jak to nazwać. Urządzenie, które przejmuje pełną
kontrolę nad łączeniem umysłu, właśnie umysłu, nie tylko mózgu, ze
światem zewnętrznym. Dziś, wystarczy się tylko rozejrzeć, jesteśmy
w pewnym, a nawet w dosłownym sensie niewolnikami. Owszem, każde z
widocznych urządzeń samo z siebie jest nam potrzebne, a nawet już
niezbędne do życia. I wszystko byłoby piękne. Ale każdy przyzna, że
zaczyna się to robić kłopotliwe. A to trzeba podładować, a to coś
ustawić lub poprawić, tu zmienić i dopilnować - i w ogóle czujemy
się zniewoleni. Kable, fale takie i inne, terminy, rozmowy zawsze
i wszędzie, bo naciskają - wszystko trzeba pilnować. Nie muszę się
dłużej rozwodzić, każdy to zna.
I teraz proszę sobie wyobrazić, że to wszystko jest w jednym, już
na zawsze jednym urządzeniu. A do tego nasza aktywność zupełnie w
nim nie musi grzebać, jest i jest - a człowiek korzysta w pełni, na
każdym kroku i zawsze. Ładnie brzmi? Widzę, że ładnie. Jedno takie
skromne urządzonko - a łączy, odbiera, pozwala włączyć co się chce
7
w technicznym otoczeniu, kontaktuje na wszelkie sposoby, które dziś
już znamy, albo kiedyś tam inżynierowie wymyślą. Każdy chciałby coś
w ten deseń posiadać. Ja na pewno.
Ale jest problem - zasadniczy: nasza indywidualność; osobnicza, tak
dla nas cenna osobowość. Cenna dla nas, ale ogromne wyzwanie, kiedy
to trzeba sprzęgnąć ze wspomnianym technicznym otoczeniem. Jednego
obywatela świata można zdekodować, odczytać jego sposób notowania
danych, ale milion, ale miliardy? To po prostu niemożliwe, nie da
się, żaden inżynier takiego zbioru nie odczyta. Problem? Tak, jest
problem.
Ale - to na pocieszenie nam natura daje - jeżeli jest problem, to i
rozwiązanie się znajdzie. Jak coś w świecie stanowi ścianę, której
podobno się nie pokona, to zawsze jakieś obejście też można odkryć
i ominąć zawalidrogę.
Jak to się powiada, głową muru nie pokonasz, ale jeżeli brak innych
narzędzi, warto spróbować.
Na poprzednich prelekcjach omówione to zostało szeroko - ograniczę
się więc do stwierdzenia, że wyjściem jest indywidualne, takie od
pierwszych chwil istnienia osobnika, notowanie jego funkcjonowania
w umyśle. W mózgu, jako faktu biologicznego, ale i umyśle, całości
funkcjonalnej. Czyli nośnika i treści abstrakcyjnej.
Zbudowanie i dalej wykorzystywanie tak rozumianej "przystawki", to
pozwala - już realnie i technicznie pozwala na pokonanie wspomnianej
bariery osobności-odrębności każdego bytu.
Jest "pośrednik", którym łączy ze światem i odbiera płynące z tegoż
świata sygnały. I fajnie.
Tylko że to jest najmniej ważne zagadnienie. W tej chwili zbliżam
się już do dzisiejszego tematu - poprzednie etapy to właśnie takie
podłączenie do otoczenia, wielce użyteczne, jednak banalne. Chodzi
o coś znacznie istotniejszego.
Proszę zwrócić uwagę, że "przystawka" - urządzenie działające sobie
"w tle" osobniczej aktywności, że ono nie tylko kontaktuje, ale też
zapisuje kwant po kwancie, element po elemencie taką osobowość - i
to w skali całego istnienia. Co więcej, działa technicznie tak, że
zachowuje, prezentuje się w swoich funkcjach identycznie, jak to w
przypadku mózgu można obserwować. Zgoda, materialna substancja do
tego działania użyta jest inna, praktycznie każda, która się nada -
ale funkcja, sposób reagowania, działanie jest identyczne.
Nie ma znaczenia nośnik - ważne, żeby procesy były takie same.
Nie ma znaczenia, w czym i na czym się myśli - najważniejsze, żeby
logicznie.
Czyli, to bardzo istotne, w chwili maksymalnie dla osobowości już
ważnej, w chwili końca istnienia, pojawia się taka konsekwencja i
niezwykłość tej "przystawki-dostawki": jeden obiekt, struktura ze
wszech miar pełna, ale biologiczna - to się kończy, a po drugiej i
ciągle aktywnej stronie jest owe "urządzenie".
8
I co? Proszę się na chwilę zastanowić - czy to dalej można określać
"urządzeniem", stąd znak umowności w wypowiedzi.
Czy to jest urządzenie? ...
Widzę pewne, a nawet spore zakłopotanie - i słusznie. To jest, i to
pod każdym względem, stan niezwykły, ale to na pewno nie urządzenie.
Dlaczego nie urządzenie? - Przecież, tak na oko, nic się w stosunku
do stanu "ciut" wcześniejszego nie zmieniło. Ta "drobna różnica" to
brak zauważalnej aktywności biologicznej konstrukcji, tak istotnej w
poprzednim okresie. Można by powiedzieć, że to banał, nic wielkiego,
ale nie zamierzam ironizować. Jednak w praktyce zachodzi tylko taka
różnica, nic więcej...
A zarazem jest zupełnie coś nowego, to się czuje - nawet nie trzeba
się w temat wgłębiać. Przecież poprzedniej osobowości już nie ma -
a jednocześnie jest dalej.
To jest konsekwencją tak pojmowanej "przystawki". Coś się zakończyło
- ale coś trwa dalej. I to aktywnie.
Słowem, warto to sobie uzmysłowić, w chwili przejścia, to pozornie
drugorzędne urządzonko, wychodzi na plan pierwszy. I to ono teraz
spełnia w świecie, i to w całej pełni, aktywną rolę osobowości. Po
prostu jest tą osobowością. Niczym, dosłownie niczym w zawartości
nie różni się od struktury biologicznej - na zmianę świata reaguje
tam samo, jak poprzedni byt - jest po całości tym bytem. Wszystkie
funkcje oraz "narowy" poprzednika są szczegół w szczegół zapisane w
archiwum, nośnik się zmienił, jednak zawartość pozostała i zmienia
się tak, jak poprzednia konstrukcja - wszystko, wszystko zachowane
i stabilne, a przecież inne.
Osobnik się skończył - osobnik istnieje.
Czy to czegoś nie przypomina? Zadaję to pytanie pod adresem osób,
które nie uczestniczyły w poprzednich spotkaniach, wówczas zostało
to zasygnalizowane. Czy to czegoś nie przypomina?
Dokładnie - dusza ulatuje w zaświaty. Czyli przechodzimy po wstępie
do zasadniczego dzisiejszego tematu: "wędrówki dusz". Ale zwracam
uwagę, że w liczbie mnogiej, to nie chodzi o jednorazowe takie tam
sobie przejście osobnicze, ani też jednostkowe. - Tu chodzi o fakty
liczne i powszechne. I techniczne.
Właśnie, techniczne. To w tej chwili jest zasadniczy, główny - ten
najważniejszy element rozumowania. W tej chwili chciałbym przejść
nie do ogólnych rozważań, jak się duszyczki przemieszczają, wędrują
po i w świecie, ale do zagadnień technicznych. Nie w szczegółach,
bo to niemożliwe, to zostanie wypracowane w przyszłości i na pewno
nie będzie łatwe do uzyskania, ale do samego faktu, że to staje na
porządku dnia - i staje się realnie dostępne. To już nie logiczne i
filozoficzne (albo religijne) ustalenie odnoszące się do skrajnego
faktu istnienia, czyli śmierci - ale zagadnienie może nie proste do
rozwiązania, ale również nie niemożliwe do pokonania. To już widać
na horyzoncie.
Mówiąc inaczej, "wędrówki dusz" - przesiadanie się z ciała do ciała
9
- to nie fantastyka czy modlitewne zawołanie, ale realność. Jeszcze
nie do przeprowadzenia, ale już do logicznego opisania. A skoro w
taki sposób jest to dostępne, to "za chwilę" zaistnieje fizycznie i
w codzienności.
Czy dla każdego? Cóż, zapewne będzie różnie, jak zawsze - ale tak w
przyszłości... Może i dla każdego.
Chcę mocno podkreślić ten techniczny i fizyczny aspekt zagadnienia
i jego znaczenie. To za moment pozwoli mi przejść dalej. - Chodzi o
to, że logicznie staje się strawne i łatwo akceptowalne to, co dla
wielu sceptycznie nastawionych do koncepcji "duszy" jest obecnie i
od dawna nie do przeskoczenia. Chodzi o fakt, że samo podejście i
analiza przechodzi z obszaru jakoś "poza", dziwnego i kłopotliwego
do pogłębionej analizy - w obszar codzienności, wręcz banalności.
Z niezwykłości logicznej, do zwykłości technicznej.
I to jest w tym tak istotne - to jest sedno zagadnienia.
Oto okazuje się - z pewnym zaskoczeniem dla obu stron dyskusji - że
pojęcie "duszy" upraszcza się, że to nic nadzwyczajnego. Ot, tylko
trzeba "zawartość" głowy osobnika poznać, zapisać na innym nośniku
i w chwili krańcowej przenieść w nową lokalizację. Że to realnie i
praktycznie przebiegać musi w sposób skomplikowany, już padło - ale
to w tym ujęciu jest sprawą którąś tam z rządu, technicznie ważną,
jednak w logicznym opisie zbędą. - Zwracam na to uwagę, za moment o
tym coś w opisach się pojawi.
Czyli coś do tej pory wręcz mistycznego i maksymalnie niezwykłego,
sławetna na wieki "dusza", to okazuje się odniesione do jednostki
i fizycznego zanotowania, zawsze tylko do jednostki. I traci przez
to charakter wyjątkowości - z wszelkimi tego konsekwencjami.
Czyli może być przenoszone, dosłownie już wędrować poprzez ciała, i
to najróżniejsze. Ograniczenia wynikają tylko z fizyki i pomysłowości
- lub zapotrzebowania; teoretycznie można się "wpisać" w każdy stan
tej tutejszej rzeczywistości.
I tym samym spełnia się to, co wiekami i przez wszelkie dyskusje w
dziejach było poodnoszone.
I to jest najciekawsze dla mnie w tej chwili - ten logiczny, idący
tysiącleciami i dowolnymi filozofiami koncept, że jest "dusza", że
może wędrować, że trzeba to a to wykonać, żeby taki stan osiągnąć
i zeń korzystać.
Zwracam na to uwagę, to było od zawsze. Obecnie w ujęciu logicznym
przechodzi do strefy technologii - ale myślowo to było "od zawsze".
Czy to przypadek? Oczywiście nie. Absolutnie nie. Ale nie dlatego,
to w stronę zwolenników koncepcji duszy, czegoś niematerialnego i
podobnego mówię, że treść pojęcia "dusza" jest taka, jak to sobie
w analizach państwo przedstawiacie. Ale też nie dlatego, to znów w
stronę przeciwników "duszy" mówię, że to pomysł bzdurny czy daleki
od świata, nic podobnego. - Pojęcie "duszy" jest jak najbardziej, i
to przecież powyżej pokazywałem, zasadne - to osobniczy zbiór tych
w głowie zawartych abstrakcji i pojęć. A przez to nie błąd, to nie
10
nadinterpretacja czy pobłądzenie w analizach. Że w działaniach na
pojęciach do tej pory to mistyka i filozofia zawłaszczyły - to nie
oznacza, że to był logiczny błąd. Bo nie był.
Po prostu aktualnie zaczynają się tym zagadnieniem zajmować osoby
techniczne, wcześniej nie było do tego podstaw. - Tematyka ta sama,
zmieniły się jedynie okoliczności.
Tak, trzeba wyjść od generalnego stwierdzenia: nie ma, nie ma - nie
może być analizy, żadnej konstrukcji logicznej, albo fizycznej tym
bardziej, która byłaby sprzeczna ze światem, z jego prawami. Może
na poziomie słownictwa i stosowanych obrazów mieć to różne, jakoś
tam wypracowane upostaciowanie, to wszystko jest jednak wyłącznie
powierzchnia, najmniej ważna - to literacka albo mityczna warstwa,
nic istotnego. Dla wielu najważniejsza oraz jedynie dostępna, ale
- patrząc logicznie - zupełnie nieistotna.
I teraz proszę tak właśnie potraktować koncepcję "duszy", jako coś
poprawnie wypreparowanego z otoczenia, ale tylko logicznie. Że to
stan realny potencjalnie, ale nie usamodzielniony, to nigdy nie jest
i nie może być odmaterializowany i jakoś tam nadrzędny fakt.
To nigdy nie jest "fakt", ale możliwość logicznie poprawna; na dziś,
aż do momentu zbudowania "przystawki", to tylko i wyłącznie możliwość
teoretyczna.
Warto sobie w tym momencie postawić pytanie, dlaczego taka formuła
definiowania świata i elementu świata się pojawiła? Czy to polega
na "objawieniu", "natchnieniu" - albo jakoś tak?
Moim zamiarem, i wszystkich tu występujących, jest chęć prezentacji
ważnego tematu, ale nie tworzenie negatywnych emocji lub obrażanie.
Dlatego nie chciałbym, żeby używane terminy wzbudzały takie stany -
nasze spotkania mają coś pokazać, ale nie drażnić. Mogę domniemywać,
że niektórym właśnie taki niezwyczajny ("duszny") poziom tłumaczenia
świata odpowiada, szanuję to...
Problem tylko w tym, drodzy państwo, że jest to pojęcie nadużywane,
to po pierwsze, a po drugie - co tu istotniejsze - mocno i głęboko
nieprecyzyjne. Niby wiadomo, o co chodzi, niby wiadomo to od razu i
dla każdego, jednak kiedy się wgłębić, kiedy analizować szczegół po
szczególe - kiedy odnosić do wielowątkowej i przez historię idącej
dyskusji na ten temat... to, sami państwo przyznacie, jedność duszy
okazuje się wielością, coś widać, ale nieostro, a wszystko zanurzone
jest w tak licznych indywidualnych skojarzeniach, że głębszy sens,
który w tym przecież jest - ten sens staje się nieuchwytny. Dlatego
uważam, że to pojęcie jest fundamentalnie "obciążone" - czyli można
go używać, ale na zasadzie ograniczonego zaufania.
Nie, nie jest fałszywe, jest jak najbardziej prawdziwe, poprawnie ze
świata zostało wywiedzione - więc jest prawdziwe. Ale jest zarazem
nieostre i wymaga wielu doprecyzowań. Również technicznych.
W takim ujęciu jest prawdziwe, że istnieje. Tak, dokładnie tak: coś
istniejącego nie jest błędne - istnieje, więc dopasowało się, spełnia
kryteria zaistnienia, spełnia wymogi świata. - Prawda, w przypadku
tu omawianym, duszy, taka abstrakcja pojawia się nagle, dla osobnika
11
tworzącego to pojęcie (czy podobne) ma to znamiona olśnienia, to coś
cudownego - to "sygnał" (i "spoza"). Wszystko biegnie w głowie, też
fizycznie, też podprogowo, dlatego byt nic nie wie o procesie i jego
uwarunkowaniach, które do takiego ustalenia doprowadziły.
Zwracam uwagę, dla osobnika to poziom skryty, wszystko poniżej jego
"myślenia", tego strumienia myśli - cały techniczny (technologiczny)
poziom jest skryty i z zasady niedostępny - warunkuje zmianę, jednak
nie jest poznawalny.
Dlatego rezultat operacji na abstrakcjach musi się wydać zaskakujący
- lub właśnie "objawiony". W tym rozumieniu to rzeczywiście proces
"spoza" - spoza poznania. Ale na pewno proces z zakresu doznawania
i komentowania. Stąd jego znaczenie oraz siła emocjonalnego rażenia,
że tak się wyrażę.
Ale zarazem jest to głęboko sprzeczne z logiką jako taką - bo nie
ma "objawienia": jest obróbka materii i na tej podstawie ustalanie
abstrakcyjne faktów. I zawsze tylko faktów. - Nie ma objawienia w
takim znaczeniu, że to jest absolutnie spoza, z "czegoś" czy "kogoś",
to zawsze stąd i teraz. I zawsze w tym konkretnym osobniku. - Tak
zwane "objawienie" czy olśnienie (sławetne "eureka!"), to efekt, i
to długiego, obrabiania abstrakcji, analizowania świata oraz relacji
w nim, to rezultat i skutek zmian - tylko że nagły; wcześniej były
etapy pośrednie, zanikły i zatarły się, a jest wynik. I on jawi się
jako niezwykły, podnieca i wzbudza emocje - albo wręcz "nakazuje"
jakieś zachowania.
Psychologicznie proste, fizycznie i cieleśnie banalne - ale skutek
dla użytkownika abstrakcji dojmujący. Przecież w jego głowie tworzy
się coś nowego - dla niego zupełnie z niczego. Dlaczego? Bo swojego
myślenia nie uważa za coś namacalnego - nie może tego poziomu nigdy
i w żaden sposób sięgnąć. Korzysta z niego, tworzy się wynik-myśl,
z którą się coś wiąże - ale procesu fizycznego nie sięga. Rezultat
operacji pozwala na przykład rozpalić ogień - albo i zasadę świata
wyjaśnia, to już nie ma znaczenia.
I teraz istotne w tym kontekście pytanie: czy religia, filozofia,
albo naukowe działanie (i zupełnie dowolne już działanie) - czy to
może prowadzić do fałszywego obrazu świata?
Ktoś powie, że może i że często może. I popełni błąd.
Tak, to warto - a nawet trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: nie ma i
nigdy nie było w dowolnie prowadzonym działaniu logicznym pojęcia
lub abstrakcji, która byłaby sprzeczna względem świata. Każda jest
poprawna i każda coś o świecie mówi.
Widzę ruch na sali i niedowierzanie. Tak, taka jest ostateczna, na
bazie logiki przeprowadzona analiza możliwych systemów odnoszących
się do środowiska. Nie ma błędnych, oderwanych od rzeczywistości i
przez to głupich czy jakoś tak określanych struktur. Nauka rodem z
najbardziej naukowego laboratorium - filozofia z najlepszego sortu
umysłu - religia lub magia - zawartość głowy osoby z psychiatryka -
to wszystko jest poprawne ujęcie świata. Jeżeli coś istnieje, to w
sobie zawiera poprawne odczytanie własności świata.
12
Powtarzam, jeżeli coś istnieje, fizycznie czy jako abstrakcja - to
jest poprawne - spełnia wymóg poprawnego zdekodowania świata.
Znów widzę poruszenie, a niesłusznie. Już z samego faktu, że coś w
realności funkcjonuje - już to oznacza, że zawiera w sobie reguły z
tym światem zgodne, z jego stanami.
Owszem, i stąd się zapewne bierze na sali widoczne zaniepokojenie,
owszem, jest zróżnicowanie w takim działaniu - w jego skuteczności.
W jego mniejszej albo większej do świata przystawalności. - Jednak
tylko tak.
Logicznie każdy system objawiający się zaistnieniem jest poprawny.
Coś istnieje - to oznacza, że uwzględnia reguły świata.
Mówiąc inaczej, jeżeli jakaś religia, dowolna religia, dopracowuje
się pojęcia "duszy", czy adekwatnego, to przecież wypracowuje to w
oparciu o stan świata - przecież niczego innego nie ma do odbioru i
poznawania. To fizyczność świata i zachodzące w nim zmienności, to
wyznacza zakres takiej analizy, jest punktem odniesienia - ale też
jest weryfikatorem ustaleń. Że dzieje się to najczęściej zupełnie
nieświadomie w głowie analizującego? Pełna zgoda. Inaczej zresztą
to nie może przebiegać. - Zasadniczo to całkowicie i zawsze dzieje
się bez świadomości takiego odniesienia. Osobnik w swoim zakamarku
rzeczywistości prowadzi eksperyment, fizycznie lub logicznie, ale i
tak zawsze jest skonfrontowany ze stanem świata - i nigdy inaczej.
Bo świat to jest wszystko, co ma w takiej analizie. I dlatego musi
uzyskać na końcu kombinowania pojęciowego opis świata we wszelkich
jego przeobrażeniach, niczego innego nie uzyska.
Może nie mieć zupełnie świadomości o mechanice kwantów i głębokiej
zasadzie rzeczywistości - i najczęściej jej nie ma - ale działając
w środowisku i w jego fizycznej zmianie zawsze się do tego rytmu i
tej reguły stosuje. Istnieje - wiec się stosuje. I tym samym może
uzyskać poprawny wynik operacji na kwantach, zupełnie nie wiedząc,
że coś takiego jest. Liczy się samo działanie, rezultat i tak musi
- musi być poprawny.
Owszem, jak to już mówiłem, na poziomie słów to może być różnorako
definiowane, to zależy od tego, co zostanie wstępnie wprzęgnięte w
taką analizę. Jak wyjdzie się od aniołów i podobnych, to przecież
na końcu nie pojawią się kwarki czy kwanty, to oczywiste. Ale gdy
jest to poprawnie przeprowadzony dowód logiczny, to głęboki zakres
analizy oddaje prawdę, jest opisem świata. Musi takim być.
Fakt i prawda, można w takim zbiorze logicznie równoważnych sobie
systemów, ale już zewnętrznie do tego zbioru, przeprowadzić coś na
podobieństwo drabiny użyteczności, czyli wprowadzić klasyfikację z
uwagi na korzyści dla stosującego taki system. I w tym już ujęciu
wcześniej ustalona jednakowa dobroć - to wygląda inaczej: uzyskuje
się gradację. Czyli okazuje się, że system, w którym dominuje, tak
przykładowo, podkowa przybita nad drzwiami na szczęście, że taki w
świecie ustalany porządek może i się sprawdza dla korzystającego z
niego, ale już dla innego osobnika nie, że tenże inny osobnik jest
sam dla siebie kowalem losu. W innym przypadku to dopiero zasada z
mechaniką kwantową okaże swoją przydatność, itd.
13
Co ważne, w takim zestawieniu, zwracam uwagę, podejście religijne
nie jest złe i na straconej pozycji. Dlaczego? Ponieważ powstawało
długo, dlatego mogło dopracować się, i to po wielekroć, zgodnych do
świata abstrakcji, ilość prób weryfikacyjnych była wielka i przez
wielu prowadzona. A to dalej oznacza, że skoro takie postrzeganie
otoczenia jest i posiada swoich użytkowników i zwolenników - to ma
dla nich praktyczne, życiowe znaczenie. - Czyli musi odpowiadać na
zapotrzebowanie, w jakimś zakresie się sprawdza. A skoro tak, jest
dobre i potrzebne. Dla tej konkretnej jednostki, ale potrzebne. I
nie można tego negować.
Że dziś takie podejście sprawdza się dla coraz mniejszego zbioru
odbiorców, a więc codziennych eksperymentatorów oraz coraz gorzej
- fakt. Po prostu w świecie zaszło tak wiele zmian, że odpowiedź w
formule religijnej zwyczajnie za tą zmiennością nie nadążą. Gdzieś
skrajnie, właśnie "dusznie", posiada to dla niektórych sens, tylko
już wyraźnie widać, że ten zakres tłumaczenia rzeczywistości spada
w hierarchii, z głównego i jedynego - do uzupełniającego, jeszcze
obecnego, ale już raczej magicznego. A nawet i zbędnego. Podejście
motywowane filozofią religijną, w zderzeniu z nauką i jej "cudami",
z technicznymi możliwościami... Cóż, wynik jest wiadomy.
Z religijnego pojęcia "duszy" można w analizie wycisnąć niewiele, z
pojęcia "materialnej duszy", tutaj w analizie prezentowanej - całe
zbiorowisko zastosowań. I to takich, o których mówiły najróżniejsze
religie. Tylko mówiły.
Czyli, jak sobie religia wypracowuje po iluś obrotach sfer pojęcie
"duszy", to oznacza, że pozyskuje je w oparciu o własności świata
i nie błądzi w takim działaniu. Bo nie może.
Fakt, może sobie jakiś filozof, co to w swojej jaskini przesiaduje
i do działania wystarczy mu miska zupy, może taki osobnik w chwili
wolnej byt i niebyt w jego wiecznej i nieskończonej formule raz i
po wielekroć analizować. I zawsze coś uzyska. Co, to już zależy od
tego, z czego wychodzi. Ale uzyska, musi; tak to się w głowie tego
osobnika dziać dzieje, i inaczej nie może. Abstrakcja z abstrakcją
wchodzą w związek fizyczny w tej głowie, stąd jest nowość, również
abstrakcyjna na wyjściu... Oczywiście pojawia się problem, jak to
zweryfikować, sprawdzić. - Czasami wystarczy przetrzeć oko, żeby w
analizie wykryć mało dokładne ustalenie, czasami trzeba tysiącleci
i wielkich konstrukcji, żeby "atom" rozbić na elementy.
Myśl wzlatuje swobodnie - choć zawsze materialnie - jednak zasady
fizycznego oraz zmiennego świata ustala się długo i wolno.
Odwołam się do wcześniej powiedzianego o "przystawce" - że pojawia
się w chwili brzegowej stan, że ciało odchodzi w niebyt, ale pełne
odwzorowanie zawartości osobniczej - że to pozostaje. I działa już
samodzielnie.
Przecież to techniczne zrealizowanie ujęcia duszy. W tym zawiera się
ten istotny fakt.
W zakresie religijnym trzeba to a to i odpowiednio wykonać - tu, w
świecie tranzystorów czy trybików, tak samo: też trzeba zestawić i
14
zestroić. Efekt logicznie jest ten sam: dusza - czyli już właśnie
fizycznie pojęta dusza. Przechodzi sobie z ciała w kolejne ciało,
"ulatuje", wydostaje się, uwalnia z formy poprzedniej - i znajduje
oparcie w kolejnym bycie. Fizycznym i zawsze fizycznym, a przecież
kolejnym. "Wędrująca dusza".
W ujęciu religijnym wystarczy spełnić rytuał, to w jednej z takich
form, albo przejść cały kołowrót możliwych cielesności, zanim się
w nieskończoności rozpuści - ale zasadniczo to to samo. Zresztą, to
warto podkreślić, nawet te sygnalizowane ujęcie, pozornie mityczne
tylko i literackie, tak na dnie odnoszą się do możliwych i realnie
technicznych do zastosowania dróg przemian. Czyli właśnie jedno i
ostateczne przejście w świat "dalszy" - albo mnogość cykli, aż się
to lokuje w dalekim horyzoncie wieczności. Słowna, abstrakcyjna w
takim opisie warstwa jest, w odniesieniu do poziomu technicznego,
dziwaczna i bez sensu, jednak logicznie, a więc głęboko, tożsama.
Czy to oznacza, że my człowiek wkraczamy w "erę duszy"?
Tak to trzeba postrzegać. Nam tu obecnym to w żadnym przypadku już
nie grozi ani jest osiągalne. Być może będziemy to obserwować, być
może nawet nie będzie to taki odległy punkt, wszystko dziś pędzi i
zmienia się szalenie, ale osobiście, jako byty fizyczne, już ziemi
"po drugiej stronie" chwili przejścia nie zobaczymy, to nie nasze
pokolenie. Ale jako zbiorowość musimy się na to szykować, to widać
już wyraźnie. Że będą problemy? Ech, przeliczne, ogromne, z naszej
dzisiejszej perspektywy niebotyczne. Choćby energetyczne, choćby z
tym, jak taką populację wyżywić, zająć czymś, itd. Ale to już nie
my, to nie nasze zmartwienie. Ale ono nastanie, nie ma od tego po
prostu odwołania.
Jeżeli coś jest możliwe, to zaistnieje.
Chyba, że analizującego nie będzie...
15
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.3 - Kredowe koło pojęć.
Sprawa, tak na oko, prosta i banalnością pospolita.
Wiadomo, język wyznacza granice świata, a stosowany zasób abstrakcji
- którymi znaczy się otoczenie - to wszystko, czym rozum jest. Oraz
wszystko, czym rozum dysponuje. I nie ma od tego odstępstwa.
Bo jak już osobnik zasiądzie pośród życiem się objawiających bytów
i jak go już w zakres zwyczajnie niezwyczajny żelazna logika rytmu
ewolucyjnego w całości wessie (czy wepchnie), to wszechkierunkowo się
rozgląda wzrokowo i wszelkie konstrukcje zmysłami doznawane jakoś tam
nazywa - tak osobnik ma, tak mu się w łepetynie poprzez wieki rozumem
rozrosłej to wszystko objawia.
Co se popatrzy w zakamarek materialny albo inną dziurkę w światowej
nieciągłości, to zaraz wyskakuje z niebytności nazwa abstrakcyjna czy
inna liczba. I sprawa jasna się robi, całość po horyzont obłaskawiona
i oswojona. A jak ponazywane, to i obmacane, czyli można krok pewnie
postawić i żadna przepastna czerń pod stopą się nie rozstąpi.
Wychodzi w takowym działaniu człek z aktualności i poprzez bolesne
obijanie się o kanty (i kwanty) bezkresu nabywa w omijaniu zasadzek
coraz większej wprawy, a pozyskane doświadczenie w reguły, a także
i rytuały przeróżne przyozdabia. I dobrze na tym wychodzi. Ogólnie
i generalnie dobrze.
Ale nie zawsze tak się to dzieje, abstrakcja pomaga kolejny krok w
realności wykonać, ale potrafi również zniewolić, kajdanami równie
silnymi, jak te materialne omotać - a nawet na zatratę wyprowadzić.
Bo pojęciowe nazewnictwo w sobie moc wielką zawiera i w realności
drogę zestawia oraz wspomaga w poznawaniu świata - ale też granicę
tym samym tworzy, językową zasłonę nieprzebytą z nitek zdań i słów
tka; zdradliwy urok "pajęczyny pojęć" wyznacza mój świat oraz jest
tym światem. - Tak to jest.
Siedzi sobie, na ten przykład, ktoś w chwili dziejowo początkowej,
jeszcze nie ogarniętej rozumnie w całej pełni, a nawet zupełnie w
ten czas jeszcze nie wyrozumowanej - siedzi dajmy na to w jaskini
albo na innym zadupiu przedpotopowym. I tam sobie kawałkiem materii
o drugi stuka. Tak to życiowe przypadłości urozmaica, bo akuratnie
szczęśliwym zbiegiem okoliczności najadł się był do sytości, a też
akuratnie na nikogo z dusz bratnich nie poluje - a i nikt na niego
się podstępnie nie zasadza.
Więc kiedy tak sobie hałasuje i nudę wiekuistą zapełnia, to dziwem
zupełnie przedziwnym - jeno przez sam fakt owego postukiwania - coś
się poczyna w owej realności.
Iskrzy to stukanie, rzuca w przestrzeń gorące i piekielnie ogniste
punkty w dowolną stronę - a w łepetynie coś się z tego wykluwa. Dla
onego ludzika nie wiedzieć, co konkretnie się wykluwa, ale on takie
16
czuje - wie, że to jest.
I jest zdumienie - i jest radość - i zysk z tego czegoś jest. Bo to
w głowie bytu abstrakcja się pojawiła. Tak się to dzieje.
Tylko że - i trzeba to usilnie podkreślić - czynność owa, banalna
i zwyczajna sama z siebie w stopniu maksymalnym, fundamentalnie w
doczesności fizycznej zakotwiczona przecież, na końcu mechanicznie
czynionego procederu owego - nienamacalną abstrakcją objawia się w
głowności osobniczej. Zaczyna się doświadczenie przypadkiem losowym
zainicjowane, a kończy - i to niespodziewanie, i to wbrew wstępnemu
założeniu osobnika - nazwą i symbolem krzesania w zwojach rozumnych
- nawet jak osobnik żadnego jeszcze słowa powiedzieć nie może. A to
radość wywołuje, aż ciarki po plecach wędrują.
Acz, to dla ścisłości trzeba dodać, w tak zakreślonej chwili samej
nazwy nie ma i długo jeszcze nie będzie, w żadnym głośnym narzeczu
ona się nie objawia. Ale coś już się zaczęło.
Notuje się abstrakcja trwale - jako rylcem na płycie się zapisuje -
krzaczasto odciska-buduje się śladem fizycznym w komórce mózgowej -
i jest odbiciem zaistniałego faktu, który osobnik może, ku pożytkowi
swojemu, po wielekroć powtórzyć.
Fakt, to zawsze jest "abstrakcja realna", czyli w eksperymencie oraz
materialnie wytworzone uogólnienie - jednak nic innego jeszcze nie
istnieje. Ale może. To w tej odległej chwili staje się potencjalnie
możliwe.
Tamto inne, już w postaci nadbudowanej kulturą, a później naukowo,
to się kiedyś tam pojawi - o ile proces będzie się toczył. Jednak w
owej chwili liczy się tylko to, że można ogień rozpalić i przeżyć.
Przecież niebo spuszcza na świat potoki deszczówki albo gniewnie, w
paroksyzmach gruntu, pluje wulkanicznie siarką - albo inne zasadzki
na byt czyni i wszelakim nieszczęściem doświadcza. Dlatego czas na
filozofowanie przyjdzie później. - Za kilka, kilkadziesiąt tysięcy
lat.
Jednak, co ważne, tak powstała abstrakcja już obrasta zachowaniami
pozwalającymi przetrwać w ciągle przemiennym środowisku - i dlatego
jest tak istotna.
Muszę w taki a taki sposób uderzyć kamyk o kamyk, żeby zeń wykrzesać
iskrę - tak i tylko tak ułożyć zebrane w pobliżu kawałki konkretnie
takiej a takiej materii - tak jej dokładać do stosu, żeby ogień się
utrzymał - itd.
Czynności z dzisiejszej perspektywy stosunkowo proste, jednak trzeba
się było ich dopracować - a to już banalne nie było.
Istotne, zasadnicze w ramach tutejszej opowiastki jest natomiast to,
że w trakcie takiego procesu powstaje ciąg zachowań wspomagających
istnienie - i to w osobniczej oraz zbiorowej skali.
A w powiązaniu, i to jako fakt absolutnie w tym zdarzeniu niezbędny,
tworzy się w opisywanym "badaniu" świata religia ognia. Naukowa jak
najbardziej, czyli ściśle zakotwiczona w eksperymencie, a też ciągle
weryfikowana w licznych powtórzeniach.
Z każdym kolejnym udanym rozpaleniem ogniska tak powstała abstrakcja
się potwierdza i zarazem utwardza, tak wytworzona hipoteza na temat
17
otoczenia nabiera znaczenia poprzez kolejne działanie; jest faktem
sprawdzonym, a przez to pewnikiem. Ale i dogmatem.
To warto i trzeba podkreślić: wytworzona z niczego abstrakcja (bo w
głowie), siłą swojego zaistnienia i braku konkurencji (nie ma innych
do równania), narzuca osobnikowi, który swoim działaniem powołał ją
do istnienia, jednoznaczne zachowanie oraz dyktuje warunki: musisz
zrobić dokładnie to, co trzeba, żeby przetrwać, żeby ogień rozpalić.
A jak zechcesz się wyłamać - zginiesz.
I nie ma od tego odwołania, ponieważ nie ma instancji odwoławczej:
pojęcie zaistniałe jest punktem odniesienia i reguluje, i warunkuje
następne kroki.
Kiedy duszyczka zapragnie, bo tak się jej zwidziało, tak się jej coś
w cielesności objawiło (za podszeptem) - kiedy zapragnie dominującą
powszechnie abstrakcję na nowo ułożyć, musi - musi się takowy ktoś
okazać zagrożeniem i osobnikiem niebezpiecznym, przecież występuje
przeciwko świętości. "Ukarać!", "na śmierć!", się wówczas rozlegnie.
I będą to słuszne głosy.
Przecież - warto to wziąć pod uwagę - taki wywrotowiec oraz heretyk
jest zagrożeniem ładu pojęciowego, który sprawdził się pokoleniami
i pozwala żyć, nowość może to zniszczyć i uświęconą drogę zburzyć,
dlatego trzeba nosiciela odmiennego postrzegania zlikwidować.
Nie ma odwołania - albo nowość, albo tradycja. Wygrywa silniejszy.
Im dłużej w czasie, im bardziej obszarowo roznosi się abstrakcja, im
więcej wyznaje i według niej zachowuje się osobników, tym trudniej
przełamać utrwaloną i ciągle sztywniejącą konstrukcję pojęciową.
W skrajnym przypadku jest to niemożliwe - aż do zatraty wyznawców,
aż do tchu ostatniego.
Bo co jest ostatecznym weryfikatorem pojęć? Jeżeli początkiem był
stan fizycznym, on powołał do istnienia abstrakcję - to również na
końcu (i w każdym momencie) punktem odniesienia jest stan świata.
Jeżeli abstrakcja jest tak wewnętrznie zbudowana, że potrafi w siebie
wprowadzić nowość oraz na tej podstawie wyprodukować dalsze, wyższe
uogólnienie zjawisk postrzeganych w środowisku, taka konstrukcja się
utrzyma - i zdobędzie kolejnych wyznawców. Czyli przetrwa w "doborze
naturalnym" pojęć. Ale kiedy nie dopuszcza poprawek i dogmatycznie
strzeże ognia (już świętego), to gaśnie zdmuchnięta siłą dziejowych
wichrów. I ginie w mrokach.
Los skostniałych pojęć jest przesądzony - los wyznawców dogmatów jest
nie do pozazdroszczenia.
Mam oto taką sytuację: wytworzona w umyśle abstrakcja jest jedyną,
a przez to z zasady prawdziwą - abstrakcje opowiadają stan świata,
i jest to jedynie dostępne "zeskanowanie" rzeczywistości - niczego
innego nie mam.
Wszelkie posiadane przeze mnie pojęcia są mną (to ja) i są odbiciem
otoczenia - zarchiwizowanym i zapisanym we mnie "odciskiem" świata
18
w jego przekształceniach.
Wszelkie pojęcia-abstrakcje, tak w bazie fizycznej, tak w logicznej
nadbudowie, to zakres przeze mnie rozpoznanego obszaru - to granice
wyspy, z której oglądam i definiuję wszystko wokół.
Przy czym nie ma znaczenia, czy jest to "wyspa" języka (dowolnie już
pojętego), czy rzeczywista lokalizacja pośród oceanu h2o - to zawsze
jest wyspa. Choroba jakoś odcinająca od otoczenia, zamknięcie oczu,
decyzja władz blokująca kontakt z innymi, symbole językowe, kultura,
religia, nauka - abstrakcje i wszelkie granice tworzą "wyspę" w/na
morzu rzeczywistości.
I ma to swoje konsekwencje. Poznawcze i w porozumiewaniu się.
Jeżeli stwierdzam, że osobnicze abstrakcje są jedynie dostępnymi i
poprawnymi z założenia, to - jako obywatel świata, który chce innego
obywatela do czegoś przekonać - muszę wyprowadzić z tego racjonalne
konsekwencje. Jeżeli inny osobnik posiada ugruntowany zestaw danych
o otoczeniu, to ani mam prawo szybko je zmieniać, ani nie osiągnę
celu poprzez pohukiwanie i pouczanie - ani nie uzyskam potrzebnej
zmiany swoją nadgorliwością. Kiedy jednak chcę taki cel osiągnąć,
muszę przejść na pozycje, które wyznacza druga strona. Czyli w tym
przypadku zestaw abstrakcji, którymi dysponuje modyfikowany układ.
Można działać tylko tak, jak stanowią granice konkretnej wyspy, a
nie moje zachcenia; żeby przekazać sygnał dalej, muszę uwzględnić
stan odbiorcy.
Świat jest taki, jak wydaje się, że jest. - Tak dla mnie, tak dla
każdego.
I jest to zagadnienie z gatunku ważnych i najważniejszych.
Moc, przemożna siła abstrakcji, więc "zamykanie" się w pojęciach, o
tym trzeba powiedzieć w kontekście zawartości łepetyny, i to bardzo
wyraźnie.
Ponieważ niczym więcej, poza w taki sposób "nanizanym" na fizyczne
elementy zbiorem pojęć, nie dysponuję.
Język, zbiór symboli, który stosuję do opisu świata, wyznacza zarazem
jego granice, abstrakcje "zamykają" mnie w sobie, a próba wychylenia
się poza nie jest trudna albo czasami i niemożliwa. "Ściana pojęć",
"zasłona abstrakcji" dosłownie i boleśnie wyznacza to, w jaki sposób
mogę postępować lub do jakiego punktu mogę dojść. Jawa to sen, który
śnię z innymi za pomocą wypracowanych symboli, jednak żeby ten sen
trwał długo, pojęciowe konstrukcje muszą sprawnie oddawać zależności
i stan środowiska. Bo jeżeli jest inaczej - to widzę to, czego nie
ma. A to już może być niebezpieczne.
W miarę trwania ewolucji abstrakcji przybywa w niej konkretów - i
to potwierdzonych; tworzą się "obiektywne" wartości, które coś na
temat świata mówią. Istotne jest jednak to, że tak zaistniały fakt
abstrakcyjny usamodzielnia się i jest punktem odniesienia działań
kolejnych. Weryfikacje pojęcia wzmacniają jego "(s)kostnienie", w
efekcie próba ułożenia obrazu na nowo, bo zmieniły się warunki - to
19
jest trudne lub niemożliwe.
Siła zaistniałej abstrakcji jest przemożna, zniewalająca. Wytworzone
pojęcie staje się mną, niczego innego poza takim zbiorem abstrakcji
nie posiadam - to jestem ja. Abstrakcje to ja.
I jest to moja (oraz grupowa) "zasłona" pojęć, zza której i poprzez
którą obserwuję i definiuję otoczenie. - I muszę mieć świadomość,
że tak jest.
To może być lokalny zbiór pojęć, konkretna nauka (np. matematyka),
to może być "miękki" język codzienności - to może być dowolny język
służący do znakowania i wyróżniania zawirowań w środowisku. Zawsze
jednak jest to symbol, chwilowo (i na fizycznym nośniku) zanotowany
symbol zmiany, jej dla mnie uchwytny (bo skromy energetycznie, więc
skrótowy) "znak".
Ale zarazem jest to wszystko czym dysponuję, niczego więcej nie ma
i być nie może. I kiedy o tym zapominam, kiedy nie próbuję wzbogacić
zbioru o kolejne elementy - kiedy nie stosuję innego punktu widzenia
- kiedy ograniczam się do "wyspy" (i znanego), sam siebie zamykam na
zawsze w więzieniu, z którego nie wyjdę. I to jest błąd.
Dlaczego? Ponieważ pokonanie bariery abstrakcji i odrzucenie złych
symboli, to warunek mojego przetrwania. Ale żeby zmienić siebie i
swoje poglądy na rzeczywistość, muszę zarazem w tej rzeczywistości
uczestniczyć, a do tego muszę posiadać pojęcia, które to działanie
umożliwiają. Więc jeżeli kiedyś-gdzieś, któryś z moich przodków, w
tej przysłowiowej jaskini, wyprodukował błędną abstrakcję, może to
okazać się barierą, której nie pokonam: zabraknie mi sił oraz odwagi
- lub determinacji do działania. W rezultacie ugrzęznę w "zasłonie
pojęć". I to na zawsze.
Zmiana warunków w środowisku, na które nie znajdę sposobu w zbiorze
posiadanych obrazów, "odsieje" mnie oraz wszystkich innych, którzy
podobne symbole stosują.
Tu nie ma litości ani drugiego podejścia - pobłądziłeś, znikasz z
rejestru.
Trudno przebić zasłonę abstrakcji, choć to życiowa konieczność na
kolejnych zakrętach. Ingerencja musi sięgnąć podstaw osobnika albo
grupy. Przestrojenie "złej" abstrakcji może-musi dokonać się przez
obudowanie nowym zbiorem pojęć starego elementu, ale zawsze trzeba
mieć świadomość, że nowość buduje się na przeszłości, że nie nigdy
ma absolutnej odnowy.
Abstrakcje to ja. Ja człowiek i "ja" Człowiek.
20
Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.4 – Droga.
Idzie sobie człowiek drogą, idzie – taką czy ową idzie – za młodu i
w starości idzie – i się nie zastanawia – i się nie dziwi – i nic
a nic ciekawego w tym nie widzi. Ech – i żeby to.
Droga jak droga, można powiedzieć, tu błoto albo asfalt, tu cement
albo kamień; albo jeszcze coś innego, takie miękkie i przetrawione
przez kogoś. Zawsze i wszędzie to samo. - A jednak nie to samo. I
nigdy to samo.
Można o drodze napisać esej, można wiersz; można kadrami filmowymi
pokazać, że ciągnie się w odległą dal, a można to streścić jednym
słowem i machnięciem ręki. Droga, twarda opoka. Droga materialna i
życia. A to przecież ta nasza proza codzienna, kilometry do pracy
i takie same z pracy. Kurz i smród, tłok i spocone ręce; zmęczenie
i senność; i złość na idiotę wyprzedzającego na ciągłej; wzniosłe
i wyblakłe widoki; i wyrwane koło, i nieruchome ciało na poboczu w
worku... Droga do...
Przyznaję, poniosło mnie, macie rację. Ale czy można się dziwić –
czy można odrzucić te wszystkie skojarzenia, które łączą się z tą
konkretną i dowolną drogą? Powiecie, że droga jak droga, nic w niej
ciekawego, co najwyżej męczącego i w gruncie rzeczy smutnego. - Bo
ma swój koniec. Był początek, to będzie koniec.
A tu, widzicie, was zaskoczę – i tak, i nie. Koniec dla was, no i
dla mnie, co zrozumiałe, ale nie koniec tak w ogóle. Że to mała w
sumie pociecha? Błąd oceny. Bo to, że zaistnieliśmy na tej naszej
drodze, to efekt tego, że te wcześniejsze się skończyły. A jak się
nasza skończy, to kiedyś i gdzieś ma szansę zbudować się inna. Też
gdzieś poprowadzi. I też się skończy.
Ale tego tak zostawić nie sposób, warto analizę skończoności drogi
i jej ulotność pociągnąć dalej.
Warto wyjść w takim filozofowaniu na temat drogi od obserwowanego
i doznawanego, więc konkretnego szlaku. Jest sobie ścieżka czy też
utwardzona autostrada, to nie ma znaczenia - niby wszystko poznane
i oczywiste od najpierwszego kroku. Ale...
Ale czy tak postrzegana i tak rozumiana droga istnieje? Czy to, co
uchodzi za grunt i co w szerszym spojrzeniu jest kulą u nogi – czy
coś takiego to fakt? Znów powiecie, że się czepiam, że dzielę kwant
na czworo, kiedy on w sobie już niepodzielny. Słowem, słuchać nie
zamierzacie, bo niczego tu ciekawego.
A ja wam na to powiem, że robicie błąd, że postrzegane i doznawane
bierzecie za wszystko, kiedy to dalece nie wszystko.
Niby więc jest taka tam sobie dróżka, solidny kawał materii. Tylko
czy w ujęciu filozoficznym on istnieje?
Gdzieś tam daleko i bardzo fundamentalnie zarazem w rzeczywistości,
21
tam (ale i tu) jest tylko kwant czegoś i jego ruch w bezkresie. Tak
się w tym nieskończonym Kosmosu zadziało, że się lokalnie wytworzyła
sfera tutejszego wszechświata. W sumie żadna tam dziwota, wcześniej
takie fakty były, później będą - aktualnie trzymamy się tutejszego
kilometra podłogi.
Słowem, pęd się tak po wszystkiemu dzieje i żadnej stabilizacji.
A nawet więcej trzeba powiedzieć, że zmysłowo odbierana stabilność
"drogi" to złudzenie tym właśnie pędem spowodowane.
To sobie tak w wieczności pędzi z punktu do punktu - to po wielokroć
zapętla się z podobnymi jedynkami czegoś - i to owo coś w chwilowym
zawirowaniu (i zawsze jako zbiór jednostek-cegiełek) buduje konkret.
Jakiś tam fizyczny konkret, foton, elektron, atom - czy też innego
osobnika.
Widać, a nawet czuć twardy grunt - a to w swojej podprogowości oraz
podszewce ruch. I to szalony ruch. Widać światło w jego maksymalnym
pędzie, a to złożenie wielu pomniejszych faktów. - Widać-czuć moje
"ja", a to wielowymiarowe, nieprzeliczalne swoją zbiorową zawartością
zdarzenie - to byt, który zakotwiczony jest w nieskończoności oraz
wieczności.
A skoro to pęd i zmienność odbierana jako stałość - to czy w takim
ujęciu droga - to, co uchodzi za drogę, czy takie coś istnieje? Czy
rzeczywistość istnieje tak, jak to postrzegam?
Jedyna logiczna odpowiedź jest taka, że nie, że niczego takiego nie
ma.
W postrzeganiu uczestnika marszu droga jest faktem, dla niego jest
i zawsze będzie niezbędnym elementem rozumowania o świecie - jednak
nie ma czegoś takiego. Nie ma żadnej "drogi".
Jest tylko i wyłącznie zmiana w trakcie zachodzenia i stan mocno -
mocno chwilowy.
Prawda, idzie przez wieki marzenie o wyznaczeniu położenia każdego
kwantu w ewolucji, ale to mrzonka.
Dlaczego? - Ponieważ nie można wyznaczyć rozmieszczenia czegoś, co
nigdy nie istnieje w formule i postaci, którą rejestruje obserwator.
Widzę "drogę", a to zmienny w swojej dynamice proces – widzę "atom",
a to struktura, którą do zaistnienia powołałem swoim wyróżnieniem;
stałość świata jest w moim spojrzeniu.
Czy jestem bez szans? Nie. Tego dowodzi choćby to, że istnieję - a
też rozliczne działania, które mogę podjąć.
To oznacza, że zmiana i jej rytm jest poznawalna. To oznacza, że moje
odczytanie zmiany - mniej lub lepiej przeprowadzone, z takich albo
innych abstrakcji budowane - to pozwala ustalić regułę i korzystać
z niej.
Przecież świat jest jeden, zmiana jest jedna, rytmika zmiany również
jedna. Dlatego wystarczy tylko (roz)poznać rozmieszczenie "słupków
milowych" - reszta jest pochodną.
22
Czym jest "droga"?
Z analizy wyłania się ujęcie, że obserwator znajduje - zawiera się
w "rozwijającej" się, układającej w czasoprzestrzeni "drodze". To
zawsze-i-tylko stan chwilowy oraz kawałek możliwy do zaobserwowania
i oparcia się na nim - ale to jest droga.
Do mnie, konkretnego bytu, przynależy "iks" jednostek tego szlaku,
a zbiór mi podobnych istnień liczy "iks" plus zbiór - na linii
idącej z nieskończoności w nieskończoność mam do dyspozycji odcinek
i z niego mogę okolicę postrzegać. A co przeżyję, to moje.
Wokół ciemność - dosłownie jest to ciemność - a ja idę wąziutką (i
to bardzo wąską) ścieżką, która buduje się tuż przede mną i tuż za
mną rozpada. I ja również. - I niczego więcej poza tak wyznaczoną
chwilą nie ma. Nie było i nie będzie.
Jednak ważne jest to, że droga buduje się w rytmie kwantowym - i że
jest poznawalna.
Zasadnicze dla obserwatora, który stara się opisać "drogę" w skali
lat-kilometrów, jest to, co się oraz gdzie na/w niej znajduje, gdzie
są wyboje i dziury - a gdzie na głowę spadają pociski. I taki opis
można zbudować.
Jak wyobrażać sobie "drogowe" istnienie ewolucji?
W płaskim ujęciu jako linię, nieskończoną linię, po której teraz i
tu idę. To droga jednokierunkowa. Nie ma na niej innych przeskoków
jak kwantowe, czyli na jednostkę. Nie ma tu zakrzywień i zapętleń,
pomimo że czasoprzestrzeń jest zwinięta i pokrzywa.
Na tej drodze nie ma zdarzeń innych niż mgnieniowe, logicznie jest
tylko punkt - a fizycznie kawałek rozbudowanej struktury.
Co więcej, obserwator-uczestnik marszu musi taką drogę dopełnić do
całości w umyśle, jako złożenie kolejnych kroków. Jego aktywna rola
w procesie budowania drogi jest fundamentalna - bez niej droga nie
zaistnieje. Dlatego im lepiej to robi, tym dalej sięga spojrzeniem
i tym dłużej kroczy po wertepach.
Fizycznie znajduje się wyłącznie w punkcie, logicznie ustali obraz
nieskończonego zbioru punktów; w chwili teraz "widzi" najbliższą mu
okolicę, ale w oparciu o zebrane w trakcie wędrówki jednostkowe i
konkretne dane może zbudować obraz wszystkiego i zawsze.
"Droga" jest zawsze tylko chwilą oraz zmianą, jej stałość jest moją
obserwacją - jest we mnie i dla mnie.
Czyli można na zmianę nanieść podziałkę, wyznaczyć "sekundy" oraz
"kilometry". Jednostka użyta do opisu i jej abstrakcyjna forma, to
nie ma znaczenia - liczy się to, że jest jednostką i że obserwator
dokonuje podziału jednolitego i nieskończonego procesu; działanie i
wypracowany rytm jest warunkiem poznania.
Podkreślam - liczy się sam akt podziału (znakowanie) rzeczywistości
(tu definiowanej jako "droga"). Każdy sposób jest dobry. Znaczenia
nie ma przyjęta jednostka i abstrakcja, znaczenia nie ma sposób czy
motywacja, czy odniesienie (powód) działania - liczy się to, że jako
23
istniejący byt dzielę (dla siebie) jednolitą w logicznym ujęciu, a
przez to nieskończoną i wieczną "płaszczyznę" - że dzielę ją na to
tu, na tamto, a też na jeszcze dalsze. Że dzielę ją według jakiegoś
przyjętego schematu - według rytmu - według reguły.
I to jest takie ważne i najważniejsze: wprowadzenie rytmu-reguły w
zmianę, nadanie jej (dla mnie) cech powtarzalności - skwantowanie.
Dlaczego? Ponieważ wówczas bezkresność i jednolitość (jedność) drogi
rozpada mi się w spojrzeniu na to, co było, co jest - ale też na to,
co będzie.
I tym samym mogę świat opisać (wyskalować) i sam w nim się umieścić
(zdefiniować).
W wyniku opisania czasoprzestrzeni w kilometrach i sekundach, takie
działanie wprowadza regularność w proces - wydarzenia opisane jako
układanie się na/w mapie w taki sposób, że znajdują się w tym a tym
kilometrze i w tej a tej dobie - to decyduje o wyniku i możliwości
fizycznego poznania.
Z jakich konkretnie "atomów" coś się złoży w linię drogi albo też
w element drogi? Nieważne, na pewno z odpowiednich - ponieważ inne
się nie liczą. A kiedy takich w konkretnej okolicy zabraknie - cóż,
nie będzie obserwatora. I nie będzie miał kto braku stwierdzić. I
narzekać na drogę nie będzie miał kto...
W przypadku postrzegania i opisywania "płaszczyzny ewolucyjnej" -
a więc rozciągniętej i "rozwalcowanej" wielowymiarowej ewolucji -
takie działanie jest drogą. Samo działanie poznawcze jest drogą w
czasoprzestrzeni, ale także uzyskany wynik i obraz to droga. Nawet
pojmowana dosłownie.
W tym maszerowaniu, w kolejnych etapach oraz w/na kolejnych punktach
doznawania i analizowania świata, równomiernie i nie losowo (choć to
początkowo wygląda na stan chaosu) - w tym działaniu pojawiają się
fakty. Także reguła.
Obserwuję, analizuję, wnioskuję. - Poznałem.
Zaistniałe fakty, stan przeszły oraz zapamiętany - poddany obróbce
rozumu - buduje, może i musi zbudować "narzut" na proces w formie
rytmu tej zmiany. Czyli obserwator (i zarazem uczestnik zmiany) musi
zbudować teorię, która tłumaczy to, co się zdarzyło. I wykracza tym
samym w przyszłość - poza aktualność swojej drogi. Buduje sam dla
siebie obraz tego, co ma się dopiero wydarzyć. Na fundamencie już
zaistniałych faktów, po ich zgromadzeniu oraz powiązaniu ze sobą w
zależnościach, konstruuje obraz zdarzeń, które jeszcze nie zaszły,
ale które zajdą, ponieważ stan aktualny warunkuje to, co się może
zbudować; obraz "dziś" przedłużony o "jutro" dlatego się sprawdza,
że dalsze jest pochodną obecnego - i reguły zmiany. Tutejsze jest
znane, reguła jest jedna i ustalona, dlatego wynik tej operacji na
elementach też jest poprawny.
Im wypracowany obraz pełniejszy, tym działanie sprawniejsze. Mogę
ustalić to, co było lub będzie, mogę zobaczyć "słupy milowe" drogi,
które oznaczają moje istnienie lub planety - które są pokoleniami
24
łańcucha życia albo łańcuchami górskimi.
Tej drogi nigdy-nigdy-nigdy nie ma łącznie, grunt pod moimi nogami
tworzy się w każdej sekundzie i natychmiast rozpada, a ja stawiam
krok tam, gdzie "przed chwilą" była pustka, a za chwilę zaistnieje
ponownie nieskończoność. Jednak "tu i teraz" mam pod stopami "fakt
materialny" i dlatego mogę iść.
Fizycznie jest zawsze stan chwilowy, szeroki na kwant - a "droga" i
jej obraz jest we mnie.
Ja i droga to jedność - istnieję na niej i w niej.
Dlatego postrzeganie rzeczywistości w formule tylko czasu lub tylko
przestrzeni - to musi się zmienić w postać "drogi". Czyli linii, a
więc płaskiego i rozciągniętego w czasoprzestrzeni wydarzenia. To
musi być płaszczyzna, która "rozciągnięta" w poznawaniu na kolejne
etapy jawi się jako "mapa" wydarzeń.
I dosłownie jako mapa, "płachta" papieru rozciągnięta i opisana w
jednostkach, z wszelkimi "poziomicami" czy "izobarami". Najlepszy
model zmiany to płaszczyzna, ogromna karta papieru, w której umysł
wyznacza, nanosi kolejne punkty-fakty. I wtórnie, ponownie zwija w
fizyczny kształt konkretnego ciała - planetę, dowolny byt.
Niby działanie zbędne, niby wiadomo, co jest pod nogami i co, i jak
się zmienia, a jednak po takim rozłożeniu na kolejne warstwy, plus
naniesieniu skwantowanej podziałki na zmianę i następnie ponownym
złożeniu w jedność - to zasadniczo zmienia sytuację obserwatora i
uczestnika zmiany: z zawsze i tylko doznającego stanu aktualnego,
staje się obserwatorem i uczestnikiem całości zmiany - zmiany w jej
absolutnym przebiegu. Zamiany, której w takiej postaci nigdy nie ma
i nie będzie.
Rzeczywistość to skwantowana zmiana - strumień kwantów w pędzie po
nicości, i nic więcej. Ale skwantowana zmiana plus suplement do tej
zmiany - czyli instrukcja obsługi z naniesionym na zmianę rytmem -
to warunek poruszania się po drodze.
Mówiąc inaczej, poznanie biegnie od zarejestrowania istnienia, np.
sfery w otoczeniu i ustaleniu faktów tworzących - dalej zmiana tak
postrzegana zostaje "rozpłaszczona" do stanu jednokwantowego, a to
podlega znakowaniu i skalowaniu - na końcu, kolejnymi krokami, to,
co zostało spłaszczone, ponownie podlega "zwinięciu" w "obiekt" i
fizyczny stan. Rozum początkowo zbiera dane, później "rozbiera", a
więc rozciąga złożoną i wielowymiarową ewolucję w kolejne "zwoje"
i ustala w tych zwojach "kilometraż " oraz "sekundy" - a następnie
znów, znając jednostki mapy, dokonuje "zwinięcia" w kulę. Czyli w
czasoprzestrzeń abstrakcyjną z naniesioną siatką kartograficzną, a
przez to poznawalną.
Tym razem jest to już siatka nadpisana na czymś, co nie istniało w
taki sposób i nie zaistnieje. - Skutek? proces staje się po takim
zabiegu przewidywalny. I to nawet wówczas, kiedy obserwator uznać
nie może, że rozpoznał wszystkie atomy w zmianie od przeszłości do
przyszłości.
Dlaczego? Ponieważ w tym ujęciu okazuje się to działaniem zbędnym.
25
Wiedza o zaistniałych faktach, którą przechowuje obserwator w swym
archiwum, to jest podstawą do zbudowania abstrakcji zmiany, która
toczy się zawsze w chwili aktualnej. A to pozwala następnie zrobić
sumowanie, pozwala łączyć nawet odlegle od siebie fakty i ustalać
związki. W efekcie coś, co nigdy nie istnieje zbornie, staje się w
postrzeganiu zdarzeniem łącznym i poznawalnym. I nie ma znaczenia,
co buduje konkretny fakt - liczy się skwantowana zmiana i jej rytm.
I niczego więcej nie trzeba.
Droga - ale jaka?
Szlak zdarzeń, codzienny i tutejszy drogowy ruch w rzeczywistości,
to jest znakowane w kilometrach i sekundach, generalnie w odrębnym
ujmowaniu. W skali wszechświata, ze względu na postrzegany dystans
- tu dominowały jednostki czasu. Ale niezależnie od opisywanego i
analizowanego zakresu zmiany, to zawsze jest droga, jednowymiarowy
szlak. To jest droga, a jej "słupki milowe" są rzeczywiście milami
i kilometrami. Dlatego przychodzi obecnie czas, żeby droga zaczęła
być postrzegana latami-i-kilometrami - jako czasoprzestrzeń. I to
w każdym miejscu i zawsze. Dlatego, że dopiero kilometry-lata mogą
posłużyć za wyznaczenie, gdzie w takiej myślowo rozciągniętej oraz
wielowymiarowej ewolucji się znajduję i gdzie znajduje się kolejny
jakoś dla mnie ważny punkt.
Bez "kilometrów" nie mogę powiedzieć, że konkret będzie podlegać
trzęsieniom ziemi, jednak opis wyłącznie czasem wnosi obraz ogólny
i niedokładny wobec potrzeb. Co mi po obliczeniu, że w roku "iks"
i sekundzie "igrek" ziemia w jakimś nieznanym zakątku się zatrzęsie
- to sucha informacja, wręcz zbędna, bo tworzy atmosferę strachu.
Ale informacja przeliczona na kilometry-sekundy i już ograniczona
do małego kręgu, to wiadomość istotna. To pozwala na ustalenie, w
ponownym nawinięciu warstw na siebie - w umyśle albo komputerze -
na jakiej głębokości zagrażający fakt wystąpi i jak się w odbiorze
zaprezentuje. W przypadku planety ma to cenę życia.
"Droga" biegnie z nieskończoności w nieskończoność. Jednak jest w
pełni poznawalna.
26
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.5 - Religia i świat.
Wiecie, z religiami różnie jest. Ja tam nie będę tego dokumentnie
słownictwem obrzucał, po kątach rozstawiał - choć, po prawdzie, to
by się przydało. Co tam sobie ręce brudzić terminologią, kiedy to
już schodzi ze sceny dziejowej i swoje niedopasowanie ewolucyjne i
wszelakie pokazuje.
Ale, widzicie, tematu zbyć nie można, zostawić na pastwę historii
nie wolno, przecież to światowa i osobnicza tradycja, jakoś to na
nasze zaistnienie oddziałało. Można zasadnie pokazywać i rzucać na
prawo i lewo przykładami, że taka czy inna pojęciowa abstrakcja po
rodowodzie religijnym, że takie coś swoich wyznawców na zatracenie
prowadziło, że szkodzi, że otumania niczym opium dla mas. Wszystko
prawda i wielokrotna prawda - ale to nie cała prawda.
Oczywista oczywistość, że nie w nadmiarowości pojęciowej ta prawda
się lokuje, że nie o fikuśne takie tam i niby zaświatowe się w tym
miejscu logika dopomina - ale o zasadniczy element rozumowania tu
idzie sprawa: o wartość poznania jako takiego. Ta czy tamta wizja
religijna, takie czy owakie słownictwo, to powierzchnia, bajkowość
i warstwa najmniej ważna - a właściwie zupełnie nieważna. Chodzi o
to, że w swojej głębokiej treści te słowne akrobacje właściwości i
zasady świata oddają, że to wiekami się potwierdzało w działaniu i
żyć pozwalało, a nawet jeszcze dziś dla niektórych się sprawdza -
i to trzeba ująć i uszanować, bez tego naszego dziś by nie było. I
to domaga się wyjaśnienia i podkreślenia, rozumiecie?
Wiadomo, siedział kiedyś tam sobie w tej przepastnej ciemnej epoce
prehistorycznej jaki małpolud i swoje pierwsze abstrakcje budował,
choć nic o tym fakcie nie wiedział i długo jeszcze nie wiedział. I
co, jak myślicie, mógł sobie tak z kapelusza te pojęcia wytworzyć,
je zupełnie losowo poukładać w słowa i pełne zdania na temat tego
całego widocznego i niewidocznego?
Znów oczywistość, nie mógł. Jak sobie już to ognisko rozpalił, jak
upiekł kawałek czegoś biologicznego, jak najadł się na dzień i noc
najbliższą, to mógł sobie te abstrakcje dalej w głowie obracać. I
z nich kolejne już budować, takie nadmiarowe do rzeczywistości, w
swojej znaczeniowej warstwie dalekie od tego namacalnego. - Słowem,
kult i kulturę tworzyć w zapamiętaniu.
Ale zauważcie, że w pustce jego głowy te pojęcia także dalej losowo
się nie lęgły, one do tej realności musiały się odnosić - i zawsze
tylko tak. Niczego innego ten małpolud nie miał do dyspozycji. Po
światowej fizyczności się przechadzał, zjadał, co ten świat dawał
do zjedzenia i zawsze się tylko na aktualnie obecnym opierał. I to
w oczywisty sposób musiało i w każdym działaniu musi wejść w ciąg
dalszy - w kolejne piętra obrabiania danych.
Wychodzi małpolud tak po całości od świata, jakimś dźwiękowym czy
innym znakiem to sobie znaczy, a na końcu jest system filozoficzny
27
czy inna religia. Nie ma w tym przypadku i nie ma oderwania od świata
- bo nie może być. Jak coś istnieje, czy to cieleśnie, czy pojęciami,
to zawsze, tak na zawsze jest zakotwiczone w fizyce. Ponieważ tego
inaczej by nie było. I niczego by nie było.
No więc tego, rozpalił ten nasz znajomy małpolud ognisko, zebrał w
sobie czynności do tego potrzebne, ustalił w nich kolejność - i po
kolejne dni stosuje. I w ten to sposób, zauważcie, metodologię - i
to taką na wskroś naukową - stosuje w tym swoim rozpalaniu ognia. W
tym jest i wstępna obserwacja świata, jest zbieranie danych, jest
hipoteza i jej następnie sprawdzanie w kolejnych eksperymentach - i
zawsze rygor badawczy jest zachowany. Bo jak coś pójdzie nie tak, to
ogień nie zapłonie i jadło będzie zimne. A dalej, wiadomo, w nerwy
to idzie, słownictwo gęsto pada i rękoczyny się stosuje pod adresem
różnym. Bywa, że ze skutkiem.
W takim działaniu jest głęboki sens, który o cechy świata zahacza w
każdym czynie. Że to tak bez wiedzy o złożoności, że poniekąd się
prezentuje jako uboczne? A czy to ma znaczenie, małpolud sobie na
ognisku piecze smakowity kąsek, dajmy na to z pobratymca w rozumie
i go dalej zjada - ale efekt jest, żyje i kolejny dzień może sobie
zaliczyć do udanych. I nam żadnym wyższościowym spojrzeniem tego w
ocenę nie wolno poddawać, przecież to nasza genealogia, przez to i
dzięki temu możemy te wspomnienia dziejowe sobie snuć. Jakby nieco
inaczej się to potoczyło - nas by nie było.
Ale, widzicie, jest takiego działania abstrakcyjnego konsekwencja,
ma to swoje znaczenie.
Bo, zauważcie, że taki eksperyment historyczny, to powtarzalne na
różne sposoby rozpalanie ognia, to się w kolejnych czynnościach na
beton i kamień utwardza - i to wyznacza zachowanie małpoluda, a na
dalszych etapach człowiekowatego. Przecież taki osobnik żadnej nie
ma w tym momencie świadomości, że to pospolita fizyka tak się jemu
objawia, on to za faktyczne objawienie z czegoś tam wyższego ma - i
odpowiednio traktuje. Czyli religijnie.
Ogień się zapali, łaska spływa i jest radość - ogień gaśnie z jakiś
powodów, jest niepokój lub nawet rozpacz. Albo i biczowanie takiego,
który to spieprzył. Albo płacz i zgrzytanie zębów. - Bo to przecież
coś złego oznacza i trzeba reagować.
I znów tego nie wolno oceniać z obecnej dziejowej okoliczności, w
której ognisko zapałką można rozpalić - w tamtym mrocznym czasie to
mogło oznaczać utratę kontaktu ze światem, czyli fundamentalnie na
dalsze istnienie wpłynąć. Że to pojęciowo dla tamtejszych łączyło
się z tym oraz tamtym w jakimś niebie - a co to ma za znaczenie? To
zupełnie marginalne.
Jeżeli ktoś się takimi bzdetami zajmuje, znaczy się sensu nie sięga;
jeżeli w mitologi, czy w wyrazach słownych, komuś sprawa zasadniczą
się pokazuje - to znaczy, że takowy osobnik niczego z wagi religii
nie pojął. Błądzi.
Tak, to trzeba podkreślić - w tym kryje się zasadnicza wartość oraz
znaczenie religii: że na tym wstępnym etapie zastępowała wszelkie
nauki, które dopiero za tysiące lat mogły się pojawić, po długim i
28
mozolnym zbieraniu danych. Czy to religia w naukowym eksperymencie
zakotwiczona, na przykład religia ognia, czy szamańskie zachowania
i rytuały - to ornamentyka, zewnętrzne zobrazowanie, które opisuje
świat jako taki i się z fizyki wywodzi. I pomaga przetrwać, pomaga
żyć - i to się tu liczy.
Nie ma znaczenia konkretny zbiór zachowań i nazw, w ostateczności ma
znaczenie to, czy wypracowana metoda działania pozwala zebrać kwant
energii do istnienia. To może być złożony rytuał religijny, to może
toczyć się naukowym schematem - jednak na końcu liczy się zdobycz,
którą można zjeść lub inaczej wykorzystać.
Tak czy owak, w kroku ostatnim zawsze pojawia się fizyka i dominuje.
Zupełnie nie ma znaczenia w sensie logicznym, czy za przyczynę tej
ognistej ewolucji odpowiada słowna konstrukcja rodem z koszmarów i
podświadomości, czy laboratoryjne działanie - liczy się efekt: aby
ogień płonął.
Że na końcowym etapie wyższość pokazuje laboratorium? Prawda. Tylko
że, aby ten fakt stwierdzić, trzeba było tu się znaleźć. To również
jest prawdą.
Można powiedzieć, że wszystko pięknie, że tak było kiedyś i że dziś
to już przeszłość - że religia to fakt bez znaczenia.
Nie do końca. I nie dla wszystkich.
System religijny, który powstał tam i kiedyś, a następnie utwardzał
się w każdym czynie, ciągnie ze sobą (jako fakt konieczny) fizykę i
własności świata - ale również nadbudowę, słowne zobrazowanie reguł
tegoż świata. O fizyce nic nie wie - i ciało często nawet pomija -
a na plan pierwszy wysuwa pojęcie, abstrakcje, które w swoim lokalnym
zakresie kodują procesy i zależności.
I byłoby wspaniale, gdyby nie zmieniający się świat i jego chwilowe
ułożenie.
Religia - czyli filozofia uproszczona - może sprawdzać się i spełniać
zadanie tłumaczenia świata (i wspomagać w życiu) tak długo, dopóki
w sposób zasadniczy nie odbiega od aktualności.
Kiedy abstrakcje oddalą się do realiów, kiedy ich wyznawcy tego nie
uwzględnią na czas - istnienie takich pojęć jest skończone. A przy
okazji odchodzą także w przeszłość wyznawcy nieadekwatnej do świata
abstrakcji.
Taka jest cena za niedostosowanie się do okoliczności i uparte, do
tchu ostatniego trwanie przy błędnych hipotezach. Takich uparciuchów
było wielu, został po nich tylko ślad. - Albo i śladu nawet nie ma.
Dowolny system religijny, to już padło, spełnia rolę objaśniacza i
przewodnika po świecie. I trzeba to uszanować. W najgłębszym swoim
znaczeniu przystaje do środowiska - operowanie pojęciami i tak się
ostatecznie zbiega w swoich wnioskach z tym, co ustala naukowe, w
taki sposób rozumiane analizowanie rzeczywistości. Różnica dotyczy
słów, warstwy znaków, które mogą zamykać wyznawców w kredowym kole
pojęć i uniemożliwiać zmianę - albo być systemem otwartym, który w
zbiór danych może wprowadzić nowość i dopasować się do środowiska.
Jeżeli może się zmieniać, to przetrwa i pomoże.
29
Można więc spytać, czy taki system, z zasady powierzchowny, zawsze
niepełny i posługujący się dalekimi wobec realiów nazwami - czy to
może dziś spełniać swoje zadanie i pomagać?
Może - tu nie ma i być nie może żadnych wątpliwości.
Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby każdy byt korzystał z tego, co
mu podpowiada zestaw naukowo zdobytych danych - byłoby, ale to nie
dla każdego jest dostępne. I nic w tym nadzwyczajnego. Bo to można
sobie dworować czy się krzywić, że komuś w życiu pomaga podkowa na
drzwiach przybita, czy chwytanie się za guzik na widok kominiarza.
Tylko że w tym nie ma niczego nienormalnego, w taki sposób objawia
się działanie umysłu: szuka związków przyczynowych między dowolnym
faktem a innym faktem. Jeżeli taki związek znajdzie, to z niego w
kolejnym kroku skorzysta, jeżeli nie - to odrzuci.
Że prowadzi to w takim wiązaniu faktów niekiedy do absurdu, że się
osobnik doszukuje związków tam, gdzie ich w żadnym głębszym sensie
nie ma? Znów trzeba powiedzieć, że to koszt działania centralnego
układu analizy. Coś się w umyśle z czymś zetknie, byle jak skojarzy
- i byt ma to za realność. A to tylko błędna interpretacja, losowa
zbieżność wynikła z chaosu panującego w osobniczym archiwum danych.
I jest tego skutek: błędny wniosek o otoczeniu. I jest problem. Tylko
czy to do końca głupie, czy w tym nie ma głębszego sensu?
To warto sobie w pełni uzmysłowić: w tej "metodzie" jest sens - tak
prowadzone działanie jest sensowne.
Otóż, zauważcie, niekiedy lepiej dążyć do złudzenia, które daje na
przykład wspomniana podkowa (co dalej podbudowuje zamiar osobnika
do wyjścia z domu i pozwala zrobić coś w środowisku) - to jest lepsze
niż trwanie w bezruchu, bo się nie chce, bo świat zły - bo coś tam,
coś tam.
Niekiedy lepiej dążyć do mirażu na horyzoncie, jak się kręcić bez
sensu w kółko i żadnego kroku w realu nie zrobić, rozumiecie?
Mimo że w punkcie startu powód działania jest zupełnie "od czapy",
poprzez samo działanie, można dojść do mety we właściwym czasie oraz
miejscu - liczy się przecież wędrówka i reguła "wędrówki". Bo wynik
i tak się pojawi.
Miraż nie miraż - wynik jakiś będzie.
Czy religia jest takim mirażem? Zapewne tak, jej metody pochodzą z
tego i tu, jednak cel ustawiają gdzieś i zawsze. I to oczywiście nic
innego jak złudzenie. Ale znów tylko w zakresie powierzchownym - w
opisie metod dochodzenia do takiego celu.
Jak to już wielokrotnie padło: nie można w świecie pobłądzić, nie ma
błędnych wniosków. Można w warstwie słownej pójść w bajkowość, ale
i tak w głębi znajdzie się prawda o tymże świecie - można wyjść w
analizie od stworków jakiś tam, a na końcu i tak będzie Kosmos i
jego przekształcenia. I też owa, tak dziejowo pokręcona dusza, jakże
by inaczej.
Wszystko się w tej kombinatoryce pojęciowej zgadza - oprócz tego, że
nic się nie zgadza.
30
Czy wiec należy odrzucić religie jako sposób tłumaczenia bytu tu i
teraz? Tak byłoby najlepiej.
Tylko że nie dotyczy to wszystkich. I trzeba to uwzględnić.
Nie ma przecież nigdy tak, że wszyscy korzystają z tego samego, że
wszystko jest zrozumiałe i przyswajalne. Dziś i zawsze dzieje się
to w taki sposób, że dla jednego bytu wyjaśnienie naukowe jest tym
najlepszym i sprawdza się - a dla drugiego filozofia uproszczona w
postaci religijnego katalogu odpowiedzi jest poprawna i pomaga żyć
na kolejnych zakrętach. I dobrze, nie musi być wszystko tak samo i
jednakowo. Dla jednego wiedza o wszechświecie jest potrzebną, żeby
rano spokojnie spojrzeć w lustro - a dla innego to zupełnie zbędne
i dalekie, dla niego telewizyjny przekaz o modzie jest pierwszy i
istotny. I wspaniale, i dobrze - i niech tak będzie. Jeżeli ogólny
poziom wiedzy w zbiorze będzie się podnosił, jeżeli ubędzie oglądu
zabobonnego, a przybędzie racjonalnego - wspaniale, o to chodzi w
tym wszystkim. Ale nie ma dramatu, jeżeli spojrzenie biegnie sobie
powierzchownie i abstrakcjami mitologicznymi - chodzi o proporcje,
żeby mitologia nie przesłoniła świata. Że trzeba się wysilać i też
niekiedy wyśmiać bajki - prawda. Ale bez paniki, liczy się całość
i końcowy efekt. A ten, jak dowodzi historia, udaje się osiągać. I
to nawet skutecznie.
Czy religia jest dziś potrzebna? Tak, ale już nie wszystkim i nie
zawsze.
Czy będzie potrzebna jutro? Tak, ale z malejącym zakresem wpływów,
na coraz niższych poziomach, dla coraz mniejszych grup.
A pojutrze?... A czy "pojutrze" będzie?
31
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 7.6 - Szósty zmysł.
Gdziekolwiek spojrzeć, tam zawierucha dziejowa. A co najmniej nie
tak to idzie, jakby potoczność podpowiadała.
W niedalekiej przestrzeni okolicznościowej, tak cirka plus dwieście
kilometrów w linii prostej, pokazał się szósty zmysł. Tak, mówię i
podkreślam, szósty zmysł pokazał swoje moce.
Powiecie, że to niemożliwe, że takie coś to antynaukowy przesąd i że
zmyślenie w każdym detalu i po całości - i że w ogóle pobocze, też
nawet ślepa droga rozumności. Powiecie, że tego żadnym przypadkiem w
przytomności przyczynowo-skutkowej tykać nie ma co. Cóż, wasza tam
wola, możecie tak mówić.
Tylko że, ja wam na to powiem, że mylicie się w swoim odrzuceniu i
negacji. - I więcej wam powiem, tematyka w sobie poważna jest, taka
z sensem bezspornym, poznawczo oraz życiowo obrosła w znaczenia. A
też warta przepuszczenia przez rozumne poznanie - tak bez wstępnego
wykrzywienia się warta poznania.
Bo, sami powiedzcie, czy to przystoi osobowości na poziomie wpadać w
dywagacje o zaletach na urząd osobnika K., albo wydmuszkę polityczną
D. takoż prześwietlać życiorysowo, kiedy tego życiorysu dziś nie ma
i nigdy nie będzie - albo laleczkę O., taką mizerną zieleninę w jej
śmiesznych fochach i achach oceniać, czy to warto? Przyznacie, że to
wsio swołocz pospolita, waszej uważności zupełnie niegodna. Swołocz
po każdym oddechu i słowie, jak to się mówi w środowisku naturalnie
naturalnym.
Co to w ogólności za sprawa? Żadna, można powiedzieć. I machnąć na
podobne wynalazki łapką.
Ale taki szósty zmysł, to, widzicie, istota i sendo, to rozum cały
do aktywności i wysilenia pobudza - to znane od zawsze, a jednak w
sobie nieznane; to emocje tworzy, krew naukową burzy, logikę mocno
szarpie w jej zależnościach fizycznych i filozoficznych. I dobrze,
tak być powinno. Bo ten szósty, ostatni naturalny zmysłowy łącznik
z otoczeniem, to nie byle co, to nie widzimisię napaleńców rodem z
podświadomości albo jaka inna konstrukcja abstrakcyjna, ale głęboka
prawda o świecie.
I warta waszej uwagi - i warta przedyskutowania ze sobą i pospołu.
Oj warta.
Powiecie, przymuszeni swoim negatywnym światopoglądem, że dodatkowy
kontakt zmysłowy z otoczeniem wam niepotrzebny - że do niczego, że
dziś dostępne pięć wtyczek do rzeczywistości to norma i spełnienie.
A ten szósty zmysł to coś tak egzotycznego, że to można sobie... no,
wiadomo gdzie.
Tylko, widźcie, ja wam na to powiem, że wy sobie możecie - ale nic
z waszego zaprzeczającego nastawienia nie wyjdzie, bo szósty zmysł
to faktem faktycznym fakt, a też, że on działa. W każdym bycie sobie
działa, w każdym rozumnym osobniku się pokazuje. Tak to idzie, tak
32
to sobie przedstawiajcie.
Ot, na ten przykład, był w takiej sobie pospolitej mieścinie Z., w
dalekim oddaleniu od światowego centrum, osobniczo odrębny od tego
świata byt człowieczy, niejaki J. Nic szczególnego, tyle a tyle w
latach, tak a tak umięśniony - nie a nie nastawiony do wszystkiego.
I do szóstego zmysłu, się rozumie, też na nie.
Tylko, widzicie, ów J., tak to się życiowo złożyło, rodzinkę miał
w oddaleniu niejakim, tak cirka plus dwieście kilometrów w linii i
po prostej. Niby nic, powiecie, co to wobec nieskończoności, ale w
analitycznym zapale trzeba to przedstawić, z szóstym zmysłowym do
świata kanałem powiązać. Niby nic, ale się liczy.
Więc siedzi albo też leży sobie raz tenże J., coś tak lekturowo na
tematy ogólne przegląda i słownictwo ze stron sczytuje. Aż tu się
nagle - ech, może nie aż tak wystrzałowo, ale w sumie nagle - z tej
pozycji relaksującej podnosi i nie wiedzieć czemu po dawno rzucone
na półkę urządzonko elektroniczne sięga. I chce je rozkręcać, nawet
o naprawianiu myśli.
Powiecie, że nic w tym dziwacznego, każdy tak od czasu do czasu ma
ze swoim jakimś tam lokalnym urządzonkiem czy inną czynnością. Tak
to się zdarza, że człek coś robi, ale po co to on robi i co z tego
ma wynikać dalszym ciągiem, to nie wiadomo.
Może wy i macie ogólnie rację w swoim wypowiadaniu się, tak to się
dokonuje powszechnie i pod każdą szerokością przyrodniczą, tylko że
w tym przypadku konkretnie nieco inaczej to trzeba zapodać, po innej
kolorystyce czynnościowej to odmalować.
Bo to, widzicie, sprawa w swojej historycznej aktualności nie taka
banalna, ona w tej i w tu dziejącej się osobniczo aktywności mocno
powiązana z całością życiorysu. Fakt, niby chwila jednoznacznie i w
pełni zdefiniowana, czyli gęsto szpikowana ciekawostkami o świecie
lektura jest w obrabianiu, niby wszystko opisywalne zachceniami i w
ciągu przyczynowo-skutkowym - ale aktualność niezrozumiała, taka w
sobie oderwana od wszystkiego; po jednej stronie czynność czytania,
a po drugiej odmiennie daleki od tego akt.
Niby jest konkret, ale jego zakotwiczenie nieoznaczone, podprogowe,
w całości przed osobnikiem skryte.
Ale tu wyjaśnienie paść musi, chwilowo cząstkowe. Czas temu, wobec
tej notowanej ciekawej okoliczności życiowej osobnika J., cirka i
plus rok z okładem wstecznie, rodzinka z nim się zgadała i powyżej
wzmiankowane urządzonko mu wręczyła. Żeby je do użyteczności jakim
tam działaniem naprawczym przywrócić. Wiadomo, aktualność podobnym
czynom anty rozwojowym jest mocno przeciwna, przecie nie po to lud
pracujący miast i wsi kapitalizm tu przeflancował, żeby dało się w
byle sklepiku część potrzebną do naprawy kupić - aż tak dobrze być
na świecie nie może. Stąd, co tu dużo mówić, urządzonko leżakowało
w ciszy i kurzu na półce i czekało lepszych widoków - może i nawet
ustrojowych.
Tylko że, widzicie, żadnej odmiany sprzęt się nie doczekał, a okres
dziejowy mijał i mijał; i tak trwało. Aż właśnie czyn osobniczy J.
33
z tej pozaczasowości urządzonko wydobył. Dzień żaden szczególny w
sobie, niedziela jaka czy piątek, a tu sięganie po przedmiot mocno
z przeszłości - po co, dlaczego, żadnego wyjaśnienia po horyzont i
poza niego.
Powiecie, że to dalej nic szczególnego, że tak bywa. Tak, bywa. Też
osobnik J. tak sobie pomyślał, przeklął w ciszy, co by nikomu nie
czynić złych wrażeń dźwiękowych w budownictwie wielorodzinnym - i
z odpowiednią siłą rzucił wzmiankowane elektroniczne urządzonko na
jego poprzednie miejsce leżakowania. Sam uskutecznianiem wiedzy z
przestrzeni książkowej się ponownie zajął w pozycji odpowiedniej. I
już po sprawie.
Może nie do końca... Bo to, widzicie, kilka godzin później tak się
w tym osobniczym świecie porobiło, że telefon się przebudził. Niby
też żadna w tym szczególność, sama w sobie pospolitość dźwięczała.
Tylko że, zauważcie i uwzględnijcie, sygnalizowana wcześniej i o te
cirka plus dwieście kilometrów odległa w linii prostej rodzinka ów
fakt dziejowy była sama z siebie wytworzyła - telefonu, znaczy się,
użyła w sprawie.
Tak a tak, powiada rodzinka, jest sprzęt elektryczno napędzany, że
zepsuty, że może rodzinka go podrzucić. - Że sobie rodzinka nieco o
tym wcześniej wewnętrznie dywagowała, więc może podrzucić. - I co w
temacie, pyta się rodzinka? W sumie to mało historycznie ciekawe i
osobniczo zbędne dopełnienie informacyjne, ale można powiedzieć i
dla potomności to odnotować, że J. przytaknął na propozycję, choć po
jakiego grzyba mu to było, to obecnie już niczym wyjaśnione być nie
może. W tym przypadku nawet szósty (oraz żaden dodatkowy) zmysł nie
wspomoże w analizie.
Mniejsza o pokręconą duszę osobnika J. i jego zamiłowanie do owych
nieco lub nawet bardzo sfatygowanych przedmiotów; są takie stworki
na świecie, tylko sensu zajmowania się nimi nie ma żadnego. I chyba
przyznacie mi rację.
Cóż, w sumie można by na tym opowiastkę zakończyć, przekaz w takim
punkcie zostawić - na los szczęścia i na osobniczą waszą aktywność
interpretacyjną to spuścić. Niby można by. Tylko to jakoś tak nie
wypada, opowiastka się finału doprasza i objaśnienia. Bez tego tak
w zawieszaniu to się buja i nic nie wnosi. I żal jest.
A przecież sprawa, powtarzam, ciekawa, tematycznie nośna, głęboko
w rzeczywistość sięga. Fizyczna ona w każdym calu, nic tu dziwne i
niewyjaśnialne, a przecież jednocześnie istotne filozoficznie - też
zwyczajnie poruszające.
Gdzie tu dziw, pytacie, niczego tu nie widzicie ważnego, mówicie.
A nie, tu wszystko ma znaczenie.
Spójrzcie, osobnik J. coś wykonuje - ale to coś nie jest kierowane
przypadkowością, to działanie ściśle i konkretnie skierowane. Tam,
w dalekiej rodzinnej lokalizacji, zachodzi proces, mowa jest tak a
tak, urządzonko elektryczne dostarczymy tam a tam. A w tym czasie
34
i w tym cirka plus oddaleniu, osobnik J. sięga - sam nie wiedząc z
jakiego powodu - po kiedyś tam wręczone i inne co prawda urządzonko,
ale dokładnie od tego samego bytu. A co więcej, też elektrycznego,
w detalach logicznych podobnego - acz nie funkcjonalnie zbieżnego.
Widzicie i dostrzegacie?
Dalej, nie tak hop siup, ale dopiero po kilku godzinach, kiedy już
w głowie zupełnie coś innego się dzieje, odzywa się telefon i jest
pytanie o dostarczenie kolejnego sprzętu. Czyli jest fakt, który z
wydarzeniami wcześniejszymi jest zupełnie bez powiązania. A jednak
w tutejszej prezentacji widać wyraźnie, że to powiązanie występuje
- i że to nie jest złudzenie.
Dlaczego należy odrzucić myśl, że to szukanie związków gdzie ich nie
ma, dlaczego nie można uznać tego za złudzenie i nadinterpretację?
Za dużo elementów wspólnych.
Po pierwsze, występują te same osobowości, sobie rodzinnie bliskie,
co również ma znaczenie w wyjaśnianiu szóstego zmysłu. Po drugie, tu
i tu rozchodzi się o sprzęt praktycznie taki sam oraz z tego samego
źródła. Po trzecie, do naprawy. Po czwarte, akcja czasowo przebiega
równolegle, jest zbieżna, to po fakcie może zostać odtworzone...
Powtarzam, za dużo zbieżności. Za dużo związków żeby potraktować to
wyłącznie jako rozkład losowy i zbieg okoliczności.
Dobrze, mówicie - niech będzie, mówicie. Nawet możecie przyjąć, tak
na czas tutejszy, że jakiś tam związek może i zachodzi - tylko co
i jak tu zachodzi, gdzie tu przyczyna, gdzie skutek - i gdzie coś,
co te fakty ze sobą łączy? Gdzie nośnik tego połączenia?
A, widzicie, w tym cały cymes tej opowiastki - właśnie w takim to
zagadnieniu kryje się sens i wartość logiczna.
Sprawa, widzicie, sięga daleko i głęboko - aż po zapchany w sobie
kwantami wszechświat na najniższym poziomie. Aż tak. Bez tego się
takiego faktu, czy podobnych - a przecież są liczne i od zawsze -
inaczej tego się nie wyjaśni.
Mówiąc inaczej, chodzi o kwantowe tło, o zapełnione do maksimum i
tym samym poddawane naciskowi tło wszechświata. Jeżeli taka sfera
zostanie w jakimś punkcie poruszona, jeżeli wystąpi nacisk, który
ma jak najbardziej realny powód, coś się zadziało - albo też coś z
wszechświata i jego kwantowego pola ubyło (to również możliwy tok
zjawisk) - czyli, jeżeli byt swoim istnieniem lub czynnością jaką
na otocznie oddziała, a przecież każdy byt wywiera taki nacisk i
każdy czyn ma skutek, to tym samym w takiej strukturze to się musi
"odbić", wytworzy się "odcisk" tej aktywności. - Albo wytworzy się
jej brak, to w przypadku ustania czynności, brak również może być
zarejestrowany.
Nie może być inaczej, jeżeli wszechświat jest zapchany kwantami, a
jest - jeżeli byt naciska swoim istnieniem i wszelkimi czynami na
otoczenie, a naciska - to tym samym każda czynność odkształca taką
strukturę (rozpychając się w niej oraz naciskając odwzorowuje swoje
czasoprzestrzenne rozłożenie).
Tworzy się "odcisk palca", odcisk całości osobowości, odcisk reakcji
i zachowania - i to w każdym momencie. W tym również, co ma istotne
35
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7

More Related Content

What's hot

Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Łozowski Janusz
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.kwantologia2
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2Łozowski Janusz
 
Kwantologia 7.2 dusza-i-ciało.
Kwantologia 7.2   dusza-i-ciało.Kwantologia 7.2   dusza-i-ciało.
Kwantologia 7.2 dusza-i-ciało.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
Kwantologia 4.9   nic, fundament.Kwantologia 4.9   nic, fundament.
Kwantologia 4.9 nic, fundament.Łozowski Janusz
 
Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.kwantologia2
 
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.SUPLEMENT
 
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.Łozowski Janusz
 

What's hot (16)

Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 5.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 5.2 dostawka do umysłu.
 
Zasada analogii.
Zasada analogii.Zasada analogii.
Zasada analogii.
 
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
Kwantologia 12.4 – zasada analogii.
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
 
Kwantologia 7.2 dusza-i-ciało.
Kwantologia 7.2   dusza-i-ciało.Kwantologia 7.2   dusza-i-ciało.
Kwantologia 7.2 dusza-i-ciało.
 
Dusza-i-ciało.
Dusza-i-ciało.Dusza-i-ciało.
Dusza-i-ciało.
 
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
Kwantologia 4.9   nic, fundament.Kwantologia 4.9   nic, fundament.
Kwantologia 4.9 nic, fundament.
 
NIC, fundament.
NIC, fundament.NIC, fundament.
NIC, fundament.
 
Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.Cząstki wirtualne.
Cząstki wirtualne.
 
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
Kwantologia 10.5 – cząstki wirtualne.
 
Ciemna energia.
Ciemna energia.Ciemna energia.
Ciemna energia.
 
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
 
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.Kwantologia 6.1   złudny wszechświat.
Kwantologia 6.1 złudny wszechświat.
 
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.Kwantologia 2.3   kosmos czy wszechświat.
Kwantologia 2.3 kosmos czy wszechświat.
 

Viewers also liked

Intosai gov 9100 на русском
Intosai gov 9100   на русскомIntosai gov 9100   на русском
Intosai gov 9100 на русскомOchir Consulting Ltd
 
P R O G N O Z A Final
P R O G N O Z A FinalP R O G N O Z A Final
P R O G N O Z A FinalPrezydent
 
MF: Minimalna suma gwarancyjna
MF: Minimalna  suma gwarancyjnaMF: Minimalna  suma gwarancyjna
MF: Minimalna suma gwarancyjnaAccadia Biuro
 
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebook
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebookEuropejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebook
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebooke-booksweb.pl
 
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowegoLukas Pobocha
 
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczek
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczekWartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczek
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczekPaweł Tomczuk
 
Master thesis praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...
Master thesis  praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...Master thesis  praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...
Master thesis praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...Andrzej Andrew Sulimierski
 
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w Warszawie
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w WarszawieZmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w Warszawie
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w WarszawieLOCzacki
 
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracyAktywBHP
 
Pedagogika - Z. Kwieciński, B. Śliwerski
Pedagogika -  Z. Kwieciński, B. ŚliwerskiPedagogika -  Z. Kwieciński, B. Śliwerski
Pedagogika - Z. Kwieciński, B. Śliwerskiknbb_mat
 
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017Amazon Web Services
 

Viewers also liked (17)

3
33
3
 
Platforma Usług Elektronicznych dla klientów ZUS
Platforma Usług Elektronicznych dla klientów ZUSPlatforma Usług Elektronicznych dla klientów ZUS
Platforma Usług Elektronicznych dla klientów ZUS
 
Intosai gov 9100 на русском
Intosai gov 9100   на русскомIntosai gov 9100   на русском
Intosai gov 9100 на русском
 
P R O G N O Z A Final
P R O G N O Z A FinalP R O G N O Z A Final
P R O G N O Z A Final
 
MF: Minimalna suma gwarancyjna
MF: Minimalna  suma gwarancyjnaMF: Minimalna  suma gwarancyjna
MF: Minimalna suma gwarancyjna
 
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebook
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebookEuropejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebook
Europejski Trybunał Praw Człowieka. Wybór orzeczeń 2009 - ebook
 
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego
4. Obliczanie i pomiary parametrów obwodu prądu jednofazowego
 
Audyt gliwicedts 2
Audyt gliwicedts 2Audyt gliwicedts 2
Audyt gliwicedts 2
 
2
22
2
 
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczek
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczekWartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczek
Wartość odżywcza i prozdrowotna ciast i ciasteczek
 
Master thesis praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...
Master thesis  praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...Master thesis  praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...
Master thesis praca magisterska Andrzej SUlimierski ksztalcenie fizjoterapeu...
 
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w Warszawie
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w WarszawieZmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w Warszawie
Zmiany klimatyczne i zanieczyszczenia w Warszawie
 
Malarz-tapeciarz
Malarz-tapeciarzMalarz-tapeciarz
Malarz-tapeciarz
 
Temat 6
Temat 6Temat 6
Temat 6
 
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy
8. kontrola ochrony przeciwpożarowej w zakładzie pracy
 
Pedagogika - Z. Kwieciński, B. Śliwerski
Pedagogika -  Z. Kwieciński, B. ŚliwerskiPedagogika -  Z. Kwieciński, B. Śliwerski
Pedagogika - Z. Kwieciński, B. Śliwerski
 
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017
Amazon Elastic Compute Cloud (EC2) - Module 2 Part 1 - AWSome Day 2017
 

Similar to Kwantologia stosowana 7

Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.kwantologia2
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.Łozowski Janusz
 
Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10kwantologia2
 
Kwantologia 6.7 umysł samobudujący się.
Kwantologia 6.7   umysł samobudujący się.Kwantologia 6.7   umysł samobudujący się.
Kwantologia 6.7 umysł samobudujący się.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 3.5 cząstki elementarne.
Kwantologia 3.5   cząstki elementarne.Kwantologia 3.5   cząstki elementarne.
Kwantologia 3.5 cząstki elementarne.Łozowski Janusz
 
Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5SUPLEMENT
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.Łozowski Janusz
 
Dostawka do umysłu 2.
Dostawka do umysłu 2.Dostawka do umysłu 2.
Dostawka do umysłu 2.kwantologia2
 
Kwantologia 6.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 6.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 6.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 6.2 dostawka do umysłu.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Łozowski Janusz
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.kwantologia2
 

Similar to Kwantologia stosowana 7 (19)

Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.Widmo promieniowania.
Widmo promieniowania.
 
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.Kwantologia 2.7   widmo promieniowania.
Kwantologia 2.7 widmo promieniowania.
 
Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.Złudny wszechświat.
Złudny wszechświat.
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
Kwantologia 6.7 umysł samobudujący się.
Kwantologia 6.7   umysł samobudujący się.Kwantologia 6.7   umysł samobudujący się.
Kwantologia 6.7 umysł samobudujący się.
 
Kwantologia 3.5 cząstki elementarne.
Kwantologia 3.5   cząstki elementarne.Kwantologia 3.5   cząstki elementarne.
Kwantologia 3.5 cząstki elementarne.
 
Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.Cząstki elementarne.
Cząstki elementarne.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.Kwantologia 8.2   wędrówki dusz.
Kwantologia 8.2 wędrówki dusz.
 
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
 
uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.
 
Dostawka do umysłu 2.
Dostawka do umysłu 2.Dostawka do umysłu 2.
Dostawka do umysłu 2.
 
Kwantologia 6.2 dostawka do umysłu.
Kwantologia 6.2   dostawka do umysłu.Kwantologia 6.2   dostawka do umysłu.
Kwantologia 6.2 dostawka do umysłu.
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
 
Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
 

More from Łozowski Janusz

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.Łozowski Janusz
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Łozowski Janusz
 

More from Łozowski Janusz (20)

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
Kwantologia 12.9 – ewolucja (kwantów).
 
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
Kwantologia 12.8 – czasoprzestrzeń abstrakcyjna.
 
Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.Kwantologia 12.7 – pole energii.
Kwantologia 12.7 – pole energii.
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
 
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
Kwantologia 12.5 – obserwator brzegowy.
 
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
Kwantologia 12.3 – wepchnięci w kanał.
 
Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.Kwantologia 12.1 – obserwator.
Kwantologia 12.1 – obserwator.
 
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
Kwantologia 11.8 – abstrakcja, czyli co.
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.
 
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
Kwantologia 11.6 – początek-środek-koniec.
 
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
Kwantologia 11.7 – poziomice, izobary, itp.
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
Kwantologia 11.2 – byty niematerialne.
 
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
Kwantologia 11.3 – informacja, czyli co.
 
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.Kwantologia 10.9 – eter, itp.
Kwantologia 10.9 – eter, itp.
 
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.Kwantologia 11.1 – x-y-z.
Kwantologia 11.1 – x-y-z.
 

Kwantologia stosowana 7

  • 1. JANUSZ ŁOZOWSKI KWANTOLOGIA STOSOWANA 7 opowiastki filozoficzno-fizyczne dla dzieci dużych i małych copyright © 2015 by Janusz Łozowski wszelkie prawa zastrzeżone ISBN 978-83-942582-3-8 ja.lozowski@gmail.com 1
  • 2. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.1 – Obserwator przyrządowy. Wiecie, ja władzę szanuję, ja uznaję, że władza ma rację - że stąd ona jest władzą, że wie lepiej. Nie, uchowaj, ja władzy nie krytykuję, mi takie coś w głowie nie i nigdy nie. Tylko, widzicie, mam wątpliwości. Tak ostatnio mnie to było naszło. W pracy byłem, rozumiecie, zadania powierzone oraz tak ogólnie robiłem - słowem, przekładałem z kupi na kupkę. Co ja tu będę wam detale w temacie zasuwał, sami tak zasuwacie, to dobrze wiecie, jak to biegnie. No i przychodzi do mego rewiru władza, kierownictwo i podobne. Się rozgląda, przygląda i zagląda, znacie to. Tu zajrzy, tam pomaca, w szczególności normy wyrobnicze kartkuje. Ja, wiecie, nic, pracuję w trybie i w wydajności maksymalnej. Ale władza, wiecie, ma rację. Więc władza kierująca powiada, że trzeba zwiększyć, że trzeba się w wydajności postarać, że tak dalej - sami wiecie. I władza już na odchodnym powiada, że obserwatora trzeba w okolicy wstawić, co by pilnował tej narastającej produkcji. Słowem, kamerę władza ustawiła tu i tam, a też popatruje na mnie i innych. Nie powiem, władza ma zawsze rację, punkt pierwszy i drugi regułą tak się regulaminu pracowniczego pokazuje, ja tego nie krytykuję, ja to szanuję, ja doceniam. Tylko, widzicie, takie pogłębione ową sytuacją mnie myśli naszły na okoliczność tej kamerowej aktywności kierownictwa. Bo sami tak pomyślcie. Czy taka kamerka tu lub tam to ona prawdę o życiu pracowniczym kierownictwu pod oczy podsuwa? Niby tak, można powiedzieć, ale jednak nie, to też można powiedzieć. Bo to się tak człowiek schyli do nożnego buta, coś tam pogmera - i nawet widok z kamery nie pomoże, a sobie człowiek to oraz owo do domu przyniesie. Sami to znacie. Albo, rozumiecie, rzuci człek słowo materialne w stronę obiektową i kamerującą, jakiś młotek na ten przykład - i jest ciemność, i jest ubytek, i jest utrata widokowa kierownictwa. A człowiek, rozumiecie, pięknie i akuratnie to lub tamto w domu ustawi na półeczce. Nic się, widzicie, z tego kamerowania dobrego nie lęgnie. Ale przecież kierownictwo swoje wie, dlatego ono kierownictwem jest. Jak kierownictwo robolowi, to tak robol kierownictwu, takie generalne prawo ewolucyjne jest. To sami wiecie. Tylko że, rozumiecie, takie obserwowanie przyrządowe to szersze w logiczności swojej zagadnienie - można powiedzieć, że filozoficzne i fundamentalne. Kierownictwo, rozumiecie, spogląda detalicznie i z bliska, czasowość i przestrzenność w powiązaniu zawsze posiada i jedność czasu akcji zachowuje. Ale, pomyślcie tak zasadniczo - tak po całości - czy człowiek może ufność w narzędziu pokładać? 2
  • 3. Nie, sprawa głęboka, taka z samego dna tematycznego, ominąć tego i przemilczeć nie sposób. Bo, wiadomo, w robocie człowiek sobie tak w realności poukłada, że sobie z kamerowaniem stanowiska roboczego poradzi, wszak każdy swój pomyślunek odpowiedni posiada, zagadnienie na gruncie i w zależności od okoliczności rozwiąże należycie. Sami to znacie, sami codziennie praktykujecie. Tylko że, widzicie, a co dalej? Co głębiej? Postawi władza jaka w czasie i przestrzeni kamerkę albo inny przyrząd, zatrudni jakiegoś jajogłowego do popatrywania - i może być problem. Powiadam, nie w tym problem, że sobie jajogłowiec coś tam pozamienia w liczbach lub innych tabelkach, tacy też bywają, ale to drobiazg bez znaczenia i nie warto sobie takim główki zajmować. Jest, widzicie, poważne tak dalece zagadnienie, że trzeba je pod uważność brać. Od niego, tak to idzie, nasza, czyli ludzka, bytność zależy. Sami pomędrkujcie. Jest taka przyrządowa kamerka czy inny podobny wynalazek - i on coś tam sobie mierzy w fizycznym realu. Tu promień świetlny jaki namierzy, tam elektronowe zawirowanie w drucie, a też w innym jeszcze miejscu prędkość autka na szosie, to już mało jest istotne. I, tak się teraz was pytam, co ten przyrząd mierzy? Czy owe wszelkie wyniki, którymi nas fizykanci przeróżnej maści zalewają i upewniają o ich poprawności, czy to prawdą prawdziwą jest? Czy owe przyrządowe rezultaty to nasza prawda o świecie? Ha, sami widzicie, że temat zasadniczo i fundamentalnie ważny. To nie takie prostackie na logikę zagadnienie. Bo, widzicie, to tak idzie, że każdy, każdy element rzeczywistości swoją pozycję, tylko swoją w ogólnym rozkładzie posiada. Niby atom od atomu się niczym nie różni, ale przecież każdy logicznie się na innej półce dziejowej lokuje. Jeden tu powstał, inny w innej części czasu i przestrzeni, ale zawsze tylko na swojej, tej tam izotopowej grzędzie dziejowej się to znajduje. Taki byt zawsze ma tylko i wyłącznie swój numerek w ogólnej zmianie i zawsze ścisłą lokalizację na/w nieskończonej prostej. I jest problem, mówię wam. Czy takie popatrywanie przez obserwatora przyrządowego to nasze popatrywanie - i czy można mu ufać? Niby, rozumiecie, oczywistość tym rządzi, takie kierownictwo jakoś naczelne. Czyli że jest przyrząd i jest wynik pomiaru. A też niczego innego nie ma, bo przecież ten przyrząd i jego obserwacja to już w całości wszystko. Pomiar dokonany, wynik uzyskany – tylko czy tak w ostateczności to mój, biologicznie czynny wynik jest? Taka się, rozumiecie, w głowie człowieczej lęgnie myślowa szpilka i kłuje dylematem. Bo to jeszcze głębiej można zgłębić. Przecież człowiek to wszelkie komórki, płyny, humory, sami rozumiecie. A taka przyrządowa bestia to co? Jakieś metale przeróżne, kable, plastiki i pokrętła, dobrze to sami obejmujecie. Stąd jest owo głęboko ważne pytanie: czy takie materią i oddaleniem zaistnienia przyrządowe narzędzie pokazuje to, 3
  • 4. co dla mnie jest w życiu ważne? Że coś pokazuje, tu obiektywna, a i nawet pełna zgoda, ale czy to moja obiektywnie obserwacja jest - tu jest pytanie. Może nawet i pies pogrzebany tu się znajduje. Bo sami pomyślcie, jak się wynik jakiś pokaże, jak przyrząd poda w jakiejś formule rezultat swojego mierzenia świata, to on sam i dla siebie ten wynik podaje. Ja ze swoją rozlazłą cielesnością inaczej się lokuję, co innego odczuwam, gdzieś dalej, czyli później się w strukturze świata umiejscawiam. Przyrząd podaje prawidłowy wynik i innego, powtarzam, być nie może - ale to nie jest mój wynik, to w szczegółach dalekie od mojej pozycji. A jeżeli, zauważcie, o takie szczegóły właśnie chodzi, o te detale drobne, które o być albo nie być decydują, to co? Czy można to tak pozostawić? Czy można się tym nie kłopotać? Weźcie to na głęboką logikę, czy obserwator przyrządowy zawsze owe wyniki podaje poprawnie? Jeden atom może być coś tam zmanierowany i podeśle mi błędny rezultat, i co? Albo cały przyrząd w zabudowie swojej będzie błędnie czytał świat, i co? Albo wszystkie narzędzia przyrządowe będą podpowiadać wyniki, tylko że dla siebie, dla tej ich konstrukcji, która przecież nie jest moją - i co? Powiecie, że to niemożliwe, że się czepiam i wymyślam problemy tam i takie, które są nie tego. - Powiecie, że można kolejny przyrząd w pomiar zaprzęgnąć, że całe zbiory przyrządów można w ich pomiarach porównywać i w ten sposób wyniki dobre wywieść ze świata. I tak w ogóle to dylemat z sufitu, bo do tej pory problemu z przyrządami w pomiarze nie było - najlepszy dowód, że człowiek w skomplikowanych warunkach się odnajduje i drogę, na ten przykład, nie gubi. Prawda, wszystko prawda - ale i ja swoją prawdę mam. Bo to weźcie w uważanie taką sprawę, że niby foton od fotonu niczym się odmiennym nie pokazuje, że choć raz to promieniowanie energetyczne, a innym razem światło widzialne - ale sprawa poważniejsza się w tym kryje, i to znacząco poważniejsza. Bo, zauważcie, że takie tam widzialne światło to może niewielkie, ale jednak znaczące zakresem w widmie promieniowania zdarzenie. I ono przez różne byty i obiekty jest wyłapywane. Tylko że, tak się to składa, nie dla wszystkich bytów ten sam zakres widzenia się w ewolucji przydatnym okazuje. - Więc zadajcie sobie pytanie, takie z tych najważniejszych: dlaczego to się tak stało? Co się kryje, bo się przecież kryje, w ewolucji nic bez sensu się nie dzieje - co w tym takiego, że jedne byty, na ten przykład owadzie, że one się w świat poprzez zakres wysokich świetlnych drgań wpatrują, a my się w innym lokujemy? - Co się za tym kryje, pytam. Ha, ciekawostka, powiadacie, bez znaczenia, powiadacie, niech tam sobie owady popatrują w innym kolorze, a my w innym, powiadacie, i tak jest dobrze, powiadacie. A ja wam na to powiem, że źle powiadacie, że błąd logiczny mocny i zasadniczy robicie, że to temat podstawowy w swoim znaczeniu. To w ewolucji jest głęboko ukryta prawda o świecie - o tym, jak wszystko 4
  • 5. się zmienia, dlaczego tak i co z tego wynika. Bo za tym, widzicie, za tym się kierownictwo sprawcze reguły światowej kryje. Tak i nie inaczej. Pojmujecie? Bo co wynika z tego, że jakiś tam owadzi byt popatruje w innym, w naszym pojmowaniu dalekim fiolecie? To taka sobie tam ciekawostka, jak to mówicie? Nie, i jeszcze raz nie, zapamiętajcie to sobie. Za tym się kolejność tworzenia bytów, a szerzej świata kryje. Przecie ten owadzi konstrukt zbudował się w takiej konkretnej postaci ileś tam lat temu i w jego konstrukcji odcisnęła się okoliczność, jedna i jedyna okoliczność dziejowa. W jego ciele i w sposobie, w jakim ogląda świat - w tym jest zawarta informacja, co znajdowało się w tym czasie w centrum, co wówczas było szczytem fali zdarzeń. Owszem, fotony były fotonami, ale środek zmian lokował się w innym punkcie niż dziś - i to do tamtego punktu dziejowego dopasowane w maksymalnym stopniu jest postrzeganie tego owadziego obserwatora. Dziś świat już jest w innym miejscu. To było dawno temu, powstanie tych bytów to odległa historia, ale w ich biologicznej budowie tamten moment jest ciągle obecny - więc wpływa na ich dzisiejsze możliwości. Dopóki świat nie zmieni się w tak zasadniczy sposób, że wówczas zaistniałe przestanie aktualnie się sprawdzać, tak długo taka konstrukcja będzie istnieć. Jednak, co zrozumiałe, biada tworom, które rozejdą się ze stanami świata, ich koniec jest przesądzony. Rozumiecie? Zawsze jest jakiś szczytowy stan na fali, taka dobra i najlepsza okoliczność, taki, wiecie, szczyt góry, z której całość aktualności widać. Tylko że, rozumiecie, ta fala sobie płynie i co było przed momentem punktem najwyższym, teraz już przeszło, sobie do historii odpłynęło - i inne jest tym szczytowym szczytem i na nim się szarogęsi. Ale i ono za ciut zejdzie w otchłań czasu, i co innego będzie w punkcie maksymalnym - i tak dalej. Rozumiecie? To zawsze chwila i moment, nigdy coś trwałego, zawsze tu i teraz. I taka to chwila, taki moment pokazuje się w ciele tego lub tamtego. Jak powstało w konkretnym punkciku dziejów, to tak jego konstrukcja to w sobie ciągnie pokoleniami i warunkuje jego istnienie - kiedyś to tam się zadziało, a tu się pokazuje. Rozumiecie? Owady - trzeba mieć tego świadomość - zaistniały dalece przed nami, my ze swoimi patrzałkami jesteśmy późniejszymi w historii. Dlatego w chwili naszego formowania się dominował inny środek, widzimy coś innego oraz inaczej. To nasza "półka" w czasoprzestrzeni, nikt inny tutaj się nie lokuje. I tylko w tym miejscu możemy się całościowo i w pełni znajdować, tylko tutaj jesteśmy dopasowani. My stąd i teraz. I na zawsze tak. Prawda, mamy wstęp do innych zakresów, ale tylko pośredni, poprzez obserwacje innych bytów. Żeby zobaczyć, co się dzieje w tamtych i dla nas nigdy bezpośrednio dostępnych miejscach, musimy korzystać z przyrządów lub innych struktur. Każdy, powtarzam, każdy byt okupuje swoje i tylko swoje miejsce w czasoprzestrzeni, więc tylko dla tej chwili jego obserwacja jest poprawna - natomiast każda inna jest z 5
  • 6. błędem. Im dalej, tym z większym błędem. W przypadku obserwatora przyrządowego, więc cieleśnie i strukturą bardzo odległego od tej naszej krwistej i wodnistej zabudowy, tak pozyskane dane są z samej zasady mało przydatne. Bo to bardzo już dalekie "spojrzenie" na świat - potrzebne i jedynie możliwe, ale w bardzo zgrubnym ujęciu; to do nas mało zbieżne informacje, dlatego trzeba mieć świadomość ich oddalenia i inności. Coś to podpowiada, coś o otoczeniu mówi, jednak zawsze z błędem, z głęboko skrytym błędem. I zawsze trzeba to w analizach uwzględnić. A też poprawić oraz tłumaczyć z przyrządowego na nasze. Informacja przyrządowa jest ważną, ale staje się poważnie istotną dopiero po odniesieniu do naszej pozycji. W innym przypadku, bez wprowadzenia poprawki, przyjmowanie wyników z pełnym zaufaniem jest zwyczajnie nieporozumieniem. I błędem. - Błędem, który może okazać się ostatnim. Pojmujecie? Biada bytom, które czy to w swojej cielesności używają nieaktualnych elementów, czy korzystają z pomocy obserwatorów już dalekich od stanu środowiska - biada im, ponieważ opierają dalsze swoje istnienie na zniekształconych danych. Że to grozi kłopotami i wykolejeniem? Cóż, prawda... Wszak, sami przecież rozumiecie, jak "kierownictwo" robolowi, tak "robol" kierownictwu. 6
  • 7. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.2 - Dusza-i-ciało. Witam serdecznie. Mamy dziś tak wielu słuchaczy, że zaczynam się niepokoić, czy aby nie zaszła pomyłka wywołana tematem spotkania. Oczywiście jestem rad, że państwo przyszliście tak tłumnie. I mam zarazem nadzieję, że nawet jeżeli jest to powodowane nieporozumieniem, to wyjdziecie zadowoleni. Chciałbym jednak sprawę wyjaśnić już na wstępie. To i tak musiałoby się pojawić, ponieważ poprzednie z tego cyklu nasze spotkanie było czas jakiś temu, więc w ramach przypomnienia coś o sprawie trzeba powiedzieć - ale postaram się to zrobić w wymiarze o stopnień większym od wstępnego założenia. Mogę bowiem zakładać, że cześć z naszych gości jest tu pierwszy raz. Muszę również uprzedzić, że nie jest to temat pojęty religijnie, a więc tradycyjnie - to nie ten poziom dyskusji, to nie takie ujęcie, to nie takie spotkanie. Jeżeli ktoś z zebranych przyszedł z myślą, że czegoś się dowie o duszach, ich przemieszczaniu się, o zakresie "poza", jakoś tam pojętym zakresie "poza", zależnie od osobistych preferencji, cóż, być może się rozczaruje. A może nie, będę starał się nie zanudzić. Z tym, co od razu dodaję na zachętę, odniesienia do religii, różnych religii, będą częste, a wręcz są kanwą obecnej prezentacji. Religia, filozofia, logiczny namysł nad światem, to centralny w tym dzisiejszym spotkaniu element dyskusji. Witam raz jeszcze i przechodząc do tematu, chciałbym zacząć choćby od ogólnego omówienia tego, co koledzy na poprzednich spotkaniach prezentowali. Przypominam, a obecnych pierwszy raz informuję, że w tamtych pogadankach, które nosiły tytuł "Dostawka do umysłu", były to dwie prelekcje, wówczas została zaprezentowana myśl, że wielce w kontakcie z naszym codziennym otoczeniem przydała by się swoista "przystawka", czy jak to nazwać. Urządzenie, które przejmuje pełną kontrolę nad łączeniem umysłu, właśnie umysłu, nie tylko mózgu, ze światem zewnętrznym. Dziś, wystarczy się tylko rozejrzeć, jesteśmy w pewnym, a nawet w dosłownym sensie niewolnikami. Owszem, każde z widocznych urządzeń samo z siebie jest nam potrzebne, a nawet już niezbędne do życia. I wszystko byłoby piękne. Ale każdy przyzna, że zaczyna się to robić kłopotliwe. A to trzeba podładować, a to coś ustawić lub poprawić, tu zmienić i dopilnować - i w ogóle czujemy się zniewoleni. Kable, fale takie i inne, terminy, rozmowy zawsze i wszędzie, bo naciskają - wszystko trzeba pilnować. Nie muszę się dłużej rozwodzić, każdy to zna. I teraz proszę sobie wyobrazić, że to wszystko jest w jednym, już na zawsze jednym urządzeniu. A do tego nasza aktywność zupełnie w nim nie musi grzebać, jest i jest - a człowiek korzysta w pełni, na każdym kroku i zawsze. Ładnie brzmi? Widzę, że ładnie. Jedno takie skromne urządzonko - a łączy, odbiera, pozwala włączyć co się chce 7
  • 8. w technicznym otoczeniu, kontaktuje na wszelkie sposoby, które dziś już znamy, albo kiedyś tam inżynierowie wymyślą. Każdy chciałby coś w ten deseń posiadać. Ja na pewno. Ale jest problem - zasadniczy: nasza indywidualność; osobnicza, tak dla nas cenna osobowość. Cenna dla nas, ale ogromne wyzwanie, kiedy to trzeba sprzęgnąć ze wspomnianym technicznym otoczeniem. Jednego obywatela świata można zdekodować, odczytać jego sposób notowania danych, ale milion, ale miliardy? To po prostu niemożliwe, nie da się, żaden inżynier takiego zbioru nie odczyta. Problem? Tak, jest problem. Ale - to na pocieszenie nam natura daje - jeżeli jest problem, to i rozwiązanie się znajdzie. Jak coś w świecie stanowi ścianę, której podobno się nie pokona, to zawsze jakieś obejście też można odkryć i ominąć zawalidrogę. Jak to się powiada, głową muru nie pokonasz, ale jeżeli brak innych narzędzi, warto spróbować. Na poprzednich prelekcjach omówione to zostało szeroko - ograniczę się więc do stwierdzenia, że wyjściem jest indywidualne, takie od pierwszych chwil istnienia osobnika, notowanie jego funkcjonowania w umyśle. W mózgu, jako faktu biologicznego, ale i umyśle, całości funkcjonalnej. Czyli nośnika i treści abstrakcyjnej. Zbudowanie i dalej wykorzystywanie tak rozumianej "przystawki", to pozwala - już realnie i technicznie pozwala na pokonanie wspomnianej bariery osobności-odrębności każdego bytu. Jest "pośrednik", którym łączy ze światem i odbiera płynące z tegoż świata sygnały. I fajnie. Tylko że to jest najmniej ważne zagadnienie. W tej chwili zbliżam się już do dzisiejszego tematu - poprzednie etapy to właśnie takie podłączenie do otoczenia, wielce użyteczne, jednak banalne. Chodzi o coś znacznie istotniejszego. Proszę zwrócić uwagę, że "przystawka" - urządzenie działające sobie "w tle" osobniczej aktywności, że ono nie tylko kontaktuje, ale też zapisuje kwant po kwancie, element po elemencie taką osobowość - i to w skali całego istnienia. Co więcej, działa technicznie tak, że zachowuje, prezentuje się w swoich funkcjach identycznie, jak to w przypadku mózgu można obserwować. Zgoda, materialna substancja do tego działania użyta jest inna, praktycznie każda, która się nada - ale funkcja, sposób reagowania, działanie jest identyczne. Nie ma znaczenia nośnik - ważne, żeby procesy były takie same. Nie ma znaczenia, w czym i na czym się myśli - najważniejsze, żeby logicznie. Czyli, to bardzo istotne, w chwili maksymalnie dla osobowości już ważnej, w chwili końca istnienia, pojawia się taka konsekwencja i niezwykłość tej "przystawki-dostawki": jeden obiekt, struktura ze wszech miar pełna, ale biologiczna - to się kończy, a po drugiej i ciągle aktywnej stronie jest owe "urządzenie". 8
  • 9. I co? Proszę się na chwilę zastanowić - czy to dalej można określać "urządzeniem", stąd znak umowności w wypowiedzi. Czy to jest urządzenie? ... Widzę pewne, a nawet spore zakłopotanie - i słusznie. To jest, i to pod każdym względem, stan niezwykły, ale to na pewno nie urządzenie. Dlaczego nie urządzenie? - Przecież, tak na oko, nic się w stosunku do stanu "ciut" wcześniejszego nie zmieniło. Ta "drobna różnica" to brak zauważalnej aktywności biologicznej konstrukcji, tak istotnej w poprzednim okresie. Można by powiedzieć, że to banał, nic wielkiego, ale nie zamierzam ironizować. Jednak w praktyce zachodzi tylko taka różnica, nic więcej... A zarazem jest zupełnie coś nowego, to się czuje - nawet nie trzeba się w temat wgłębiać. Przecież poprzedniej osobowości już nie ma - a jednocześnie jest dalej. To jest konsekwencją tak pojmowanej "przystawki". Coś się zakończyło - ale coś trwa dalej. I to aktywnie. Słowem, warto to sobie uzmysłowić, w chwili przejścia, to pozornie drugorzędne urządzonko, wychodzi na plan pierwszy. I to ono teraz spełnia w świecie, i to w całej pełni, aktywną rolę osobowości. Po prostu jest tą osobowością. Niczym, dosłownie niczym w zawartości nie różni się od struktury biologicznej - na zmianę świata reaguje tam samo, jak poprzedni byt - jest po całości tym bytem. Wszystkie funkcje oraz "narowy" poprzednika są szczegół w szczegół zapisane w archiwum, nośnik się zmienił, jednak zawartość pozostała i zmienia się tak, jak poprzednia konstrukcja - wszystko, wszystko zachowane i stabilne, a przecież inne. Osobnik się skończył - osobnik istnieje. Czy to czegoś nie przypomina? Zadaję to pytanie pod adresem osób, które nie uczestniczyły w poprzednich spotkaniach, wówczas zostało to zasygnalizowane. Czy to czegoś nie przypomina? Dokładnie - dusza ulatuje w zaświaty. Czyli przechodzimy po wstępie do zasadniczego dzisiejszego tematu: "wędrówki dusz". Ale zwracam uwagę, że w liczbie mnogiej, to nie chodzi o jednorazowe takie tam sobie przejście osobnicze, ani też jednostkowe. - Tu chodzi o fakty liczne i powszechne. I techniczne. Właśnie, techniczne. To w tej chwili jest zasadniczy, główny - ten najważniejszy element rozumowania. W tej chwili chciałbym przejść nie do ogólnych rozważań, jak się duszyczki przemieszczają, wędrują po i w świecie, ale do zagadnień technicznych. Nie w szczegółach, bo to niemożliwe, to zostanie wypracowane w przyszłości i na pewno nie będzie łatwe do uzyskania, ale do samego faktu, że to staje na porządku dnia - i staje się realnie dostępne. To już nie logiczne i filozoficzne (albo religijne) ustalenie odnoszące się do skrajnego faktu istnienia, czyli śmierci - ale zagadnienie może nie proste do rozwiązania, ale również nie niemożliwe do pokonania. To już widać na horyzoncie. Mówiąc inaczej, "wędrówki dusz" - przesiadanie się z ciała do ciała 9
  • 10. - to nie fantastyka czy modlitewne zawołanie, ale realność. Jeszcze nie do przeprowadzenia, ale już do logicznego opisania. A skoro w taki sposób jest to dostępne, to "za chwilę" zaistnieje fizycznie i w codzienności. Czy dla każdego? Cóż, zapewne będzie różnie, jak zawsze - ale tak w przyszłości... Może i dla każdego. Chcę mocno podkreślić ten techniczny i fizyczny aspekt zagadnienia i jego znaczenie. To za moment pozwoli mi przejść dalej. - Chodzi o to, że logicznie staje się strawne i łatwo akceptowalne to, co dla wielu sceptycznie nastawionych do koncepcji "duszy" jest obecnie i od dawna nie do przeskoczenia. Chodzi o fakt, że samo podejście i analiza przechodzi z obszaru jakoś "poza", dziwnego i kłopotliwego do pogłębionej analizy - w obszar codzienności, wręcz banalności. Z niezwykłości logicznej, do zwykłości technicznej. I to jest w tym tak istotne - to jest sedno zagadnienia. Oto okazuje się - z pewnym zaskoczeniem dla obu stron dyskusji - że pojęcie "duszy" upraszcza się, że to nic nadzwyczajnego. Ot, tylko trzeba "zawartość" głowy osobnika poznać, zapisać na innym nośniku i w chwili krańcowej przenieść w nową lokalizację. Że to realnie i praktycznie przebiegać musi w sposób skomplikowany, już padło - ale to w tym ujęciu jest sprawą którąś tam z rządu, technicznie ważną, jednak w logicznym opisie zbędą. - Zwracam na to uwagę, za moment o tym coś w opisach się pojawi. Czyli coś do tej pory wręcz mistycznego i maksymalnie niezwykłego, sławetna na wieki "dusza", to okazuje się odniesione do jednostki i fizycznego zanotowania, zawsze tylko do jednostki. I traci przez to charakter wyjątkowości - z wszelkimi tego konsekwencjami. Czyli może być przenoszone, dosłownie już wędrować poprzez ciała, i to najróżniejsze. Ograniczenia wynikają tylko z fizyki i pomysłowości - lub zapotrzebowania; teoretycznie można się "wpisać" w każdy stan tej tutejszej rzeczywistości. I tym samym spełnia się to, co wiekami i przez wszelkie dyskusje w dziejach było poodnoszone. I to jest najciekawsze dla mnie w tej chwili - ten logiczny, idący tysiącleciami i dowolnymi filozofiami koncept, że jest "dusza", że może wędrować, że trzeba to a to wykonać, żeby taki stan osiągnąć i zeń korzystać. Zwracam na to uwagę, to było od zawsze. Obecnie w ujęciu logicznym przechodzi do strefy technologii - ale myślowo to było "od zawsze". Czy to przypadek? Oczywiście nie. Absolutnie nie. Ale nie dlatego, to w stronę zwolenników koncepcji duszy, czegoś niematerialnego i podobnego mówię, że treść pojęcia "dusza" jest taka, jak to sobie w analizach państwo przedstawiacie. Ale też nie dlatego, to znów w stronę przeciwników "duszy" mówię, że to pomysł bzdurny czy daleki od świata, nic podobnego. - Pojęcie "duszy" jest jak najbardziej, i to przecież powyżej pokazywałem, zasadne - to osobniczy zbiór tych w głowie zawartych abstrakcji i pojęć. A przez to nie błąd, to nie 10
  • 11. nadinterpretacja czy pobłądzenie w analizach. Że w działaniach na pojęciach do tej pory to mistyka i filozofia zawłaszczyły - to nie oznacza, że to był logiczny błąd. Bo nie był. Po prostu aktualnie zaczynają się tym zagadnieniem zajmować osoby techniczne, wcześniej nie było do tego podstaw. - Tematyka ta sama, zmieniły się jedynie okoliczności. Tak, trzeba wyjść od generalnego stwierdzenia: nie ma, nie ma - nie może być analizy, żadnej konstrukcji logicznej, albo fizycznej tym bardziej, która byłaby sprzeczna ze światem, z jego prawami. Może na poziomie słownictwa i stosowanych obrazów mieć to różne, jakoś tam wypracowane upostaciowanie, to wszystko jest jednak wyłącznie powierzchnia, najmniej ważna - to literacka albo mityczna warstwa, nic istotnego. Dla wielu najważniejsza oraz jedynie dostępna, ale - patrząc logicznie - zupełnie nieistotna. I teraz proszę tak właśnie potraktować koncepcję "duszy", jako coś poprawnie wypreparowanego z otoczenia, ale tylko logicznie. Że to stan realny potencjalnie, ale nie usamodzielniony, to nigdy nie jest i nie może być odmaterializowany i jakoś tam nadrzędny fakt. To nigdy nie jest "fakt", ale możliwość logicznie poprawna; na dziś, aż do momentu zbudowania "przystawki", to tylko i wyłącznie możliwość teoretyczna. Warto sobie w tym momencie postawić pytanie, dlaczego taka formuła definiowania świata i elementu świata się pojawiła? Czy to polega na "objawieniu", "natchnieniu" - albo jakoś tak? Moim zamiarem, i wszystkich tu występujących, jest chęć prezentacji ważnego tematu, ale nie tworzenie negatywnych emocji lub obrażanie. Dlatego nie chciałbym, żeby używane terminy wzbudzały takie stany - nasze spotkania mają coś pokazać, ale nie drażnić. Mogę domniemywać, że niektórym właśnie taki niezwyczajny ("duszny") poziom tłumaczenia świata odpowiada, szanuję to... Problem tylko w tym, drodzy państwo, że jest to pojęcie nadużywane, to po pierwsze, a po drugie - co tu istotniejsze - mocno i głęboko nieprecyzyjne. Niby wiadomo, o co chodzi, niby wiadomo to od razu i dla każdego, jednak kiedy się wgłębić, kiedy analizować szczegół po szczególe - kiedy odnosić do wielowątkowej i przez historię idącej dyskusji na ten temat... to, sami państwo przyznacie, jedność duszy okazuje się wielością, coś widać, ale nieostro, a wszystko zanurzone jest w tak licznych indywidualnych skojarzeniach, że głębszy sens, który w tym przecież jest - ten sens staje się nieuchwytny. Dlatego uważam, że to pojęcie jest fundamentalnie "obciążone" - czyli można go używać, ale na zasadzie ograniczonego zaufania. Nie, nie jest fałszywe, jest jak najbardziej prawdziwe, poprawnie ze świata zostało wywiedzione - więc jest prawdziwe. Ale jest zarazem nieostre i wymaga wielu doprecyzowań. Również technicznych. W takim ujęciu jest prawdziwe, że istnieje. Tak, dokładnie tak: coś istniejącego nie jest błędne - istnieje, więc dopasowało się, spełnia kryteria zaistnienia, spełnia wymogi świata. - Prawda, w przypadku tu omawianym, duszy, taka abstrakcja pojawia się nagle, dla osobnika 11
  • 12. tworzącego to pojęcie (czy podobne) ma to znamiona olśnienia, to coś cudownego - to "sygnał" (i "spoza"). Wszystko biegnie w głowie, też fizycznie, też podprogowo, dlatego byt nic nie wie o procesie i jego uwarunkowaniach, które do takiego ustalenia doprowadziły. Zwracam uwagę, dla osobnika to poziom skryty, wszystko poniżej jego "myślenia", tego strumienia myśli - cały techniczny (technologiczny) poziom jest skryty i z zasady niedostępny - warunkuje zmianę, jednak nie jest poznawalny. Dlatego rezultat operacji na abstrakcjach musi się wydać zaskakujący - lub właśnie "objawiony". W tym rozumieniu to rzeczywiście proces "spoza" - spoza poznania. Ale na pewno proces z zakresu doznawania i komentowania. Stąd jego znaczenie oraz siła emocjonalnego rażenia, że tak się wyrażę. Ale zarazem jest to głęboko sprzeczne z logiką jako taką - bo nie ma "objawienia": jest obróbka materii i na tej podstawie ustalanie abstrakcyjne faktów. I zawsze tylko faktów. - Nie ma objawienia w takim znaczeniu, że to jest absolutnie spoza, z "czegoś" czy "kogoś", to zawsze stąd i teraz. I zawsze w tym konkretnym osobniku. - Tak zwane "objawienie" czy olśnienie (sławetne "eureka!"), to efekt, i to długiego, obrabiania abstrakcji, analizowania świata oraz relacji w nim, to rezultat i skutek zmian - tylko że nagły; wcześniej były etapy pośrednie, zanikły i zatarły się, a jest wynik. I on jawi się jako niezwykły, podnieca i wzbudza emocje - albo wręcz "nakazuje" jakieś zachowania. Psychologicznie proste, fizycznie i cieleśnie banalne - ale skutek dla użytkownika abstrakcji dojmujący. Przecież w jego głowie tworzy się coś nowego - dla niego zupełnie z niczego. Dlaczego? Bo swojego myślenia nie uważa za coś namacalnego - nie może tego poziomu nigdy i w żaden sposób sięgnąć. Korzysta z niego, tworzy się wynik-myśl, z którą się coś wiąże - ale procesu fizycznego nie sięga. Rezultat operacji pozwala na przykład rozpalić ogień - albo i zasadę świata wyjaśnia, to już nie ma znaczenia. I teraz istotne w tym kontekście pytanie: czy religia, filozofia, albo naukowe działanie (i zupełnie dowolne już działanie) - czy to może prowadzić do fałszywego obrazu świata? Ktoś powie, że może i że często może. I popełni błąd. Tak, to warto - a nawet trzeba sobie wyraźnie powiedzieć: nie ma i nigdy nie było w dowolnie prowadzonym działaniu logicznym pojęcia lub abstrakcji, która byłaby sprzeczna względem świata. Każda jest poprawna i każda coś o świecie mówi. Widzę ruch na sali i niedowierzanie. Tak, taka jest ostateczna, na bazie logiki przeprowadzona analiza możliwych systemów odnoszących się do środowiska. Nie ma błędnych, oderwanych od rzeczywistości i przez to głupich czy jakoś tak określanych struktur. Nauka rodem z najbardziej naukowego laboratorium - filozofia z najlepszego sortu umysłu - religia lub magia - zawartość głowy osoby z psychiatryka - to wszystko jest poprawne ujęcie świata. Jeżeli coś istnieje, to w sobie zawiera poprawne odczytanie własności świata. 12
  • 13. Powtarzam, jeżeli coś istnieje, fizycznie czy jako abstrakcja - to jest poprawne - spełnia wymóg poprawnego zdekodowania świata. Znów widzę poruszenie, a niesłusznie. Już z samego faktu, że coś w realności funkcjonuje - już to oznacza, że zawiera w sobie reguły z tym światem zgodne, z jego stanami. Owszem, i stąd się zapewne bierze na sali widoczne zaniepokojenie, owszem, jest zróżnicowanie w takim działaniu - w jego skuteczności. W jego mniejszej albo większej do świata przystawalności. - Jednak tylko tak. Logicznie każdy system objawiający się zaistnieniem jest poprawny. Coś istnieje - to oznacza, że uwzględnia reguły świata. Mówiąc inaczej, jeżeli jakaś religia, dowolna religia, dopracowuje się pojęcia "duszy", czy adekwatnego, to przecież wypracowuje to w oparciu o stan świata - przecież niczego innego nie ma do odbioru i poznawania. To fizyczność świata i zachodzące w nim zmienności, to wyznacza zakres takiej analizy, jest punktem odniesienia - ale też jest weryfikatorem ustaleń. Że dzieje się to najczęściej zupełnie nieświadomie w głowie analizującego? Pełna zgoda. Inaczej zresztą to nie może przebiegać. - Zasadniczo to całkowicie i zawsze dzieje się bez świadomości takiego odniesienia. Osobnik w swoim zakamarku rzeczywistości prowadzi eksperyment, fizycznie lub logicznie, ale i tak zawsze jest skonfrontowany ze stanem świata - i nigdy inaczej. Bo świat to jest wszystko, co ma w takiej analizie. I dlatego musi uzyskać na końcu kombinowania pojęciowego opis świata we wszelkich jego przeobrażeniach, niczego innego nie uzyska. Może nie mieć zupełnie świadomości o mechanice kwantów i głębokiej zasadzie rzeczywistości - i najczęściej jej nie ma - ale działając w środowisku i w jego fizycznej zmianie zawsze się do tego rytmu i tej reguły stosuje. Istnieje - wiec się stosuje. I tym samym może uzyskać poprawny wynik operacji na kwantach, zupełnie nie wiedząc, że coś takiego jest. Liczy się samo działanie, rezultat i tak musi - musi być poprawny. Owszem, jak to już mówiłem, na poziomie słów to może być różnorako definiowane, to zależy od tego, co zostanie wstępnie wprzęgnięte w taką analizę. Jak wyjdzie się od aniołów i podobnych, to przecież na końcu nie pojawią się kwarki czy kwanty, to oczywiste. Ale gdy jest to poprawnie przeprowadzony dowód logiczny, to głęboki zakres analizy oddaje prawdę, jest opisem świata. Musi takim być. Fakt i prawda, można w takim zbiorze logicznie równoważnych sobie systemów, ale już zewnętrznie do tego zbioru, przeprowadzić coś na podobieństwo drabiny użyteczności, czyli wprowadzić klasyfikację z uwagi na korzyści dla stosującego taki system. I w tym już ujęciu wcześniej ustalona jednakowa dobroć - to wygląda inaczej: uzyskuje się gradację. Czyli okazuje się, że system, w którym dominuje, tak przykładowo, podkowa przybita nad drzwiami na szczęście, że taki w świecie ustalany porządek może i się sprawdza dla korzystającego z niego, ale już dla innego osobnika nie, że tenże inny osobnik jest sam dla siebie kowalem losu. W innym przypadku to dopiero zasada z mechaniką kwantową okaże swoją przydatność, itd. 13
  • 14. Co ważne, w takim zestawieniu, zwracam uwagę, podejście religijne nie jest złe i na straconej pozycji. Dlaczego? Ponieważ powstawało długo, dlatego mogło dopracować się, i to po wielekroć, zgodnych do świata abstrakcji, ilość prób weryfikacyjnych była wielka i przez wielu prowadzona. A to dalej oznacza, że skoro takie postrzeganie otoczenia jest i posiada swoich użytkowników i zwolenników - to ma dla nich praktyczne, życiowe znaczenie. - Czyli musi odpowiadać na zapotrzebowanie, w jakimś zakresie się sprawdza. A skoro tak, jest dobre i potrzebne. Dla tej konkretnej jednostki, ale potrzebne. I nie można tego negować. Że dziś takie podejście sprawdza się dla coraz mniejszego zbioru odbiorców, a więc codziennych eksperymentatorów oraz coraz gorzej - fakt. Po prostu w świecie zaszło tak wiele zmian, że odpowiedź w formule religijnej zwyczajnie za tą zmiennością nie nadążą. Gdzieś skrajnie, właśnie "dusznie", posiada to dla niektórych sens, tylko już wyraźnie widać, że ten zakres tłumaczenia rzeczywistości spada w hierarchii, z głównego i jedynego - do uzupełniającego, jeszcze obecnego, ale już raczej magicznego. A nawet i zbędnego. Podejście motywowane filozofią religijną, w zderzeniu z nauką i jej "cudami", z technicznymi możliwościami... Cóż, wynik jest wiadomy. Z religijnego pojęcia "duszy" można w analizie wycisnąć niewiele, z pojęcia "materialnej duszy", tutaj w analizie prezentowanej - całe zbiorowisko zastosowań. I to takich, o których mówiły najróżniejsze religie. Tylko mówiły. Czyli, jak sobie religia wypracowuje po iluś obrotach sfer pojęcie "duszy", to oznacza, że pozyskuje je w oparciu o własności świata i nie błądzi w takim działaniu. Bo nie może. Fakt, może sobie jakiś filozof, co to w swojej jaskini przesiaduje i do działania wystarczy mu miska zupy, może taki osobnik w chwili wolnej byt i niebyt w jego wiecznej i nieskończonej formule raz i po wielekroć analizować. I zawsze coś uzyska. Co, to już zależy od tego, z czego wychodzi. Ale uzyska, musi; tak to się w głowie tego osobnika dziać dzieje, i inaczej nie może. Abstrakcja z abstrakcją wchodzą w związek fizyczny w tej głowie, stąd jest nowość, również abstrakcyjna na wyjściu... Oczywiście pojawia się problem, jak to zweryfikować, sprawdzić. - Czasami wystarczy przetrzeć oko, żeby w analizie wykryć mało dokładne ustalenie, czasami trzeba tysiącleci i wielkich konstrukcji, żeby "atom" rozbić na elementy. Myśl wzlatuje swobodnie - choć zawsze materialnie - jednak zasady fizycznego oraz zmiennego świata ustala się długo i wolno. Odwołam się do wcześniej powiedzianego o "przystawce" - że pojawia się w chwili brzegowej stan, że ciało odchodzi w niebyt, ale pełne odwzorowanie zawartości osobniczej - że to pozostaje. I działa już samodzielnie. Przecież to techniczne zrealizowanie ujęcia duszy. W tym zawiera się ten istotny fakt. W zakresie religijnym trzeba to a to i odpowiednio wykonać - tu, w świecie tranzystorów czy trybików, tak samo: też trzeba zestawić i 14
  • 15. zestroić. Efekt logicznie jest ten sam: dusza - czyli już właśnie fizycznie pojęta dusza. Przechodzi sobie z ciała w kolejne ciało, "ulatuje", wydostaje się, uwalnia z formy poprzedniej - i znajduje oparcie w kolejnym bycie. Fizycznym i zawsze fizycznym, a przecież kolejnym. "Wędrująca dusza". W ujęciu religijnym wystarczy spełnić rytuał, to w jednej z takich form, albo przejść cały kołowrót możliwych cielesności, zanim się w nieskończoności rozpuści - ale zasadniczo to to samo. Zresztą, to warto podkreślić, nawet te sygnalizowane ujęcie, pozornie mityczne tylko i literackie, tak na dnie odnoszą się do możliwych i realnie technicznych do zastosowania dróg przemian. Czyli właśnie jedno i ostateczne przejście w świat "dalszy" - albo mnogość cykli, aż się to lokuje w dalekim horyzoncie wieczności. Słowna, abstrakcyjna w takim opisie warstwa jest, w odniesieniu do poziomu technicznego, dziwaczna i bez sensu, jednak logicznie, a więc głęboko, tożsama. Czy to oznacza, że my człowiek wkraczamy w "erę duszy"? Tak to trzeba postrzegać. Nam tu obecnym to w żadnym przypadku już nie grozi ani jest osiągalne. Być może będziemy to obserwować, być może nawet nie będzie to taki odległy punkt, wszystko dziś pędzi i zmienia się szalenie, ale osobiście, jako byty fizyczne, już ziemi "po drugiej stronie" chwili przejścia nie zobaczymy, to nie nasze pokolenie. Ale jako zbiorowość musimy się na to szykować, to widać już wyraźnie. Że będą problemy? Ech, przeliczne, ogromne, z naszej dzisiejszej perspektywy niebotyczne. Choćby energetyczne, choćby z tym, jak taką populację wyżywić, zająć czymś, itd. Ale to już nie my, to nie nasze zmartwienie. Ale ono nastanie, nie ma od tego po prostu odwołania. Jeżeli coś jest możliwe, to zaistnieje. Chyba, że analizującego nie będzie... 15
  • 16. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.3 - Kredowe koło pojęć. Sprawa, tak na oko, prosta i banalnością pospolita. Wiadomo, język wyznacza granice świata, a stosowany zasób abstrakcji - którymi znaczy się otoczenie - to wszystko, czym rozum jest. Oraz wszystko, czym rozum dysponuje. I nie ma od tego odstępstwa. Bo jak już osobnik zasiądzie pośród życiem się objawiających bytów i jak go już w zakres zwyczajnie niezwyczajny żelazna logika rytmu ewolucyjnego w całości wessie (czy wepchnie), to wszechkierunkowo się rozgląda wzrokowo i wszelkie konstrukcje zmysłami doznawane jakoś tam nazywa - tak osobnik ma, tak mu się w łepetynie poprzez wieki rozumem rozrosłej to wszystko objawia. Co se popatrzy w zakamarek materialny albo inną dziurkę w światowej nieciągłości, to zaraz wyskakuje z niebytności nazwa abstrakcyjna czy inna liczba. I sprawa jasna się robi, całość po horyzont obłaskawiona i oswojona. A jak ponazywane, to i obmacane, czyli można krok pewnie postawić i żadna przepastna czerń pod stopą się nie rozstąpi. Wychodzi w takowym działaniu człek z aktualności i poprzez bolesne obijanie się o kanty (i kwanty) bezkresu nabywa w omijaniu zasadzek coraz większej wprawy, a pozyskane doświadczenie w reguły, a także i rytuały przeróżne przyozdabia. I dobrze na tym wychodzi. Ogólnie i generalnie dobrze. Ale nie zawsze tak się to dzieje, abstrakcja pomaga kolejny krok w realności wykonać, ale potrafi również zniewolić, kajdanami równie silnymi, jak te materialne omotać - a nawet na zatratę wyprowadzić. Bo pojęciowe nazewnictwo w sobie moc wielką zawiera i w realności drogę zestawia oraz wspomaga w poznawaniu świata - ale też granicę tym samym tworzy, językową zasłonę nieprzebytą z nitek zdań i słów tka; zdradliwy urok "pajęczyny pojęć" wyznacza mój świat oraz jest tym światem. - Tak to jest. Siedzi sobie, na ten przykład, ktoś w chwili dziejowo początkowej, jeszcze nie ogarniętej rozumnie w całej pełni, a nawet zupełnie w ten czas jeszcze nie wyrozumowanej - siedzi dajmy na to w jaskini albo na innym zadupiu przedpotopowym. I tam sobie kawałkiem materii o drugi stuka. Tak to życiowe przypadłości urozmaica, bo akuratnie szczęśliwym zbiegiem okoliczności najadł się był do sytości, a też akuratnie na nikogo z dusz bratnich nie poluje - a i nikt na niego się podstępnie nie zasadza. Więc kiedy tak sobie hałasuje i nudę wiekuistą zapełnia, to dziwem zupełnie przedziwnym - jeno przez sam fakt owego postukiwania - coś się poczyna w owej realności. Iskrzy to stukanie, rzuca w przestrzeń gorące i piekielnie ogniste punkty w dowolną stronę - a w łepetynie coś się z tego wykluwa. Dla onego ludzika nie wiedzieć, co konkretnie się wykluwa, ale on takie 16
  • 17. czuje - wie, że to jest. I jest zdumienie - i jest radość - i zysk z tego czegoś jest. Bo to w głowie bytu abstrakcja się pojawiła. Tak się to dzieje. Tylko że - i trzeba to usilnie podkreślić - czynność owa, banalna i zwyczajna sama z siebie w stopniu maksymalnym, fundamentalnie w doczesności fizycznej zakotwiczona przecież, na końcu mechanicznie czynionego procederu owego - nienamacalną abstrakcją objawia się w głowności osobniczej. Zaczyna się doświadczenie przypadkiem losowym zainicjowane, a kończy - i to niespodziewanie, i to wbrew wstępnemu założeniu osobnika - nazwą i symbolem krzesania w zwojach rozumnych - nawet jak osobnik żadnego jeszcze słowa powiedzieć nie może. A to radość wywołuje, aż ciarki po plecach wędrują. Acz, to dla ścisłości trzeba dodać, w tak zakreślonej chwili samej nazwy nie ma i długo jeszcze nie będzie, w żadnym głośnym narzeczu ona się nie objawia. Ale coś już się zaczęło. Notuje się abstrakcja trwale - jako rylcem na płycie się zapisuje - krzaczasto odciska-buduje się śladem fizycznym w komórce mózgowej - i jest odbiciem zaistniałego faktu, który osobnik może, ku pożytkowi swojemu, po wielekroć powtórzyć. Fakt, to zawsze jest "abstrakcja realna", czyli w eksperymencie oraz materialnie wytworzone uogólnienie - jednak nic innego jeszcze nie istnieje. Ale może. To w tej odległej chwili staje się potencjalnie możliwe. Tamto inne, już w postaci nadbudowanej kulturą, a później naukowo, to się kiedyś tam pojawi - o ile proces będzie się toczył. Jednak w owej chwili liczy się tylko to, że można ogień rozpalić i przeżyć. Przecież niebo spuszcza na świat potoki deszczówki albo gniewnie, w paroksyzmach gruntu, pluje wulkanicznie siarką - albo inne zasadzki na byt czyni i wszelakim nieszczęściem doświadcza. Dlatego czas na filozofowanie przyjdzie później. - Za kilka, kilkadziesiąt tysięcy lat. Jednak, co ważne, tak powstała abstrakcja już obrasta zachowaniami pozwalającymi przetrwać w ciągle przemiennym środowisku - i dlatego jest tak istotna. Muszę w taki a taki sposób uderzyć kamyk o kamyk, żeby zeń wykrzesać iskrę - tak i tylko tak ułożyć zebrane w pobliżu kawałki konkretnie takiej a takiej materii - tak jej dokładać do stosu, żeby ogień się utrzymał - itd. Czynności z dzisiejszej perspektywy stosunkowo proste, jednak trzeba się było ich dopracować - a to już banalne nie było. Istotne, zasadnicze w ramach tutejszej opowiastki jest natomiast to, że w trakcie takiego procesu powstaje ciąg zachowań wspomagających istnienie - i to w osobniczej oraz zbiorowej skali. A w powiązaniu, i to jako fakt absolutnie w tym zdarzeniu niezbędny, tworzy się w opisywanym "badaniu" świata religia ognia. Naukowa jak najbardziej, czyli ściśle zakotwiczona w eksperymencie, a też ciągle weryfikowana w licznych powtórzeniach. Z każdym kolejnym udanym rozpaleniem ogniska tak powstała abstrakcja się potwierdza i zarazem utwardza, tak wytworzona hipoteza na temat 17
  • 18. otoczenia nabiera znaczenia poprzez kolejne działanie; jest faktem sprawdzonym, a przez to pewnikiem. Ale i dogmatem. To warto i trzeba podkreślić: wytworzona z niczego abstrakcja (bo w głowie), siłą swojego zaistnienia i braku konkurencji (nie ma innych do równania), narzuca osobnikowi, który swoim działaniem powołał ją do istnienia, jednoznaczne zachowanie oraz dyktuje warunki: musisz zrobić dokładnie to, co trzeba, żeby przetrwać, żeby ogień rozpalić. A jak zechcesz się wyłamać - zginiesz. I nie ma od tego odwołania, ponieważ nie ma instancji odwoławczej: pojęcie zaistniałe jest punktem odniesienia i reguluje, i warunkuje następne kroki. Kiedy duszyczka zapragnie, bo tak się jej zwidziało, tak się jej coś w cielesności objawiło (za podszeptem) - kiedy zapragnie dominującą powszechnie abstrakcję na nowo ułożyć, musi - musi się takowy ktoś okazać zagrożeniem i osobnikiem niebezpiecznym, przecież występuje przeciwko świętości. "Ukarać!", "na śmierć!", się wówczas rozlegnie. I będą to słuszne głosy. Przecież - warto to wziąć pod uwagę - taki wywrotowiec oraz heretyk jest zagrożeniem ładu pojęciowego, który sprawdził się pokoleniami i pozwala żyć, nowość może to zniszczyć i uświęconą drogę zburzyć, dlatego trzeba nosiciela odmiennego postrzegania zlikwidować. Nie ma odwołania - albo nowość, albo tradycja. Wygrywa silniejszy. Im dłużej w czasie, im bardziej obszarowo roznosi się abstrakcja, im więcej wyznaje i według niej zachowuje się osobników, tym trudniej przełamać utrwaloną i ciągle sztywniejącą konstrukcję pojęciową. W skrajnym przypadku jest to niemożliwe - aż do zatraty wyznawców, aż do tchu ostatniego. Bo co jest ostatecznym weryfikatorem pojęć? Jeżeli początkiem był stan fizycznym, on powołał do istnienia abstrakcję - to również na końcu (i w każdym momencie) punktem odniesienia jest stan świata. Jeżeli abstrakcja jest tak wewnętrznie zbudowana, że potrafi w siebie wprowadzić nowość oraz na tej podstawie wyprodukować dalsze, wyższe uogólnienie zjawisk postrzeganych w środowisku, taka konstrukcja się utrzyma - i zdobędzie kolejnych wyznawców. Czyli przetrwa w "doborze naturalnym" pojęć. Ale kiedy nie dopuszcza poprawek i dogmatycznie strzeże ognia (już świętego), to gaśnie zdmuchnięta siłą dziejowych wichrów. I ginie w mrokach. Los skostniałych pojęć jest przesądzony - los wyznawców dogmatów jest nie do pozazdroszczenia. Mam oto taką sytuację: wytworzona w umyśle abstrakcja jest jedyną, a przez to z zasady prawdziwą - abstrakcje opowiadają stan świata, i jest to jedynie dostępne "zeskanowanie" rzeczywistości - niczego innego nie mam. Wszelkie posiadane przeze mnie pojęcia są mną (to ja) i są odbiciem otoczenia - zarchiwizowanym i zapisanym we mnie "odciskiem" świata 18
  • 19. w jego przekształceniach. Wszelkie pojęcia-abstrakcje, tak w bazie fizycznej, tak w logicznej nadbudowie, to zakres przeze mnie rozpoznanego obszaru - to granice wyspy, z której oglądam i definiuję wszystko wokół. Przy czym nie ma znaczenia, czy jest to "wyspa" języka (dowolnie już pojętego), czy rzeczywista lokalizacja pośród oceanu h2o - to zawsze jest wyspa. Choroba jakoś odcinająca od otoczenia, zamknięcie oczu, decyzja władz blokująca kontakt z innymi, symbole językowe, kultura, religia, nauka - abstrakcje i wszelkie granice tworzą "wyspę" w/na morzu rzeczywistości. I ma to swoje konsekwencje. Poznawcze i w porozumiewaniu się. Jeżeli stwierdzam, że osobnicze abstrakcje są jedynie dostępnymi i poprawnymi z założenia, to - jako obywatel świata, który chce innego obywatela do czegoś przekonać - muszę wyprowadzić z tego racjonalne konsekwencje. Jeżeli inny osobnik posiada ugruntowany zestaw danych o otoczeniu, to ani mam prawo szybko je zmieniać, ani nie osiągnę celu poprzez pohukiwanie i pouczanie - ani nie uzyskam potrzebnej zmiany swoją nadgorliwością. Kiedy jednak chcę taki cel osiągnąć, muszę przejść na pozycje, które wyznacza druga strona. Czyli w tym przypadku zestaw abstrakcji, którymi dysponuje modyfikowany układ. Można działać tylko tak, jak stanowią granice konkretnej wyspy, a nie moje zachcenia; żeby przekazać sygnał dalej, muszę uwzględnić stan odbiorcy. Świat jest taki, jak wydaje się, że jest. - Tak dla mnie, tak dla każdego. I jest to zagadnienie z gatunku ważnych i najważniejszych. Moc, przemożna siła abstrakcji, więc "zamykanie" się w pojęciach, o tym trzeba powiedzieć w kontekście zawartości łepetyny, i to bardzo wyraźnie. Ponieważ niczym więcej, poza w taki sposób "nanizanym" na fizyczne elementy zbiorem pojęć, nie dysponuję. Język, zbiór symboli, który stosuję do opisu świata, wyznacza zarazem jego granice, abstrakcje "zamykają" mnie w sobie, a próba wychylenia się poza nie jest trudna albo czasami i niemożliwa. "Ściana pojęć", "zasłona abstrakcji" dosłownie i boleśnie wyznacza to, w jaki sposób mogę postępować lub do jakiego punktu mogę dojść. Jawa to sen, który śnię z innymi za pomocą wypracowanych symboli, jednak żeby ten sen trwał długo, pojęciowe konstrukcje muszą sprawnie oddawać zależności i stan środowiska. Bo jeżeli jest inaczej - to widzę to, czego nie ma. A to już może być niebezpieczne. W miarę trwania ewolucji abstrakcji przybywa w niej konkretów - i to potwierdzonych; tworzą się "obiektywne" wartości, które coś na temat świata mówią. Istotne jest jednak to, że tak zaistniały fakt abstrakcyjny usamodzielnia się i jest punktem odniesienia działań kolejnych. Weryfikacje pojęcia wzmacniają jego "(s)kostnienie", w efekcie próba ułożenia obrazu na nowo, bo zmieniły się warunki - to 19
  • 20. jest trudne lub niemożliwe. Siła zaistniałej abstrakcji jest przemożna, zniewalająca. Wytworzone pojęcie staje się mną, niczego innego poza takim zbiorem abstrakcji nie posiadam - to jestem ja. Abstrakcje to ja. I jest to moja (oraz grupowa) "zasłona" pojęć, zza której i poprzez którą obserwuję i definiuję otoczenie. - I muszę mieć świadomość, że tak jest. To może być lokalny zbiór pojęć, konkretna nauka (np. matematyka), to może być "miękki" język codzienności - to może być dowolny język służący do znakowania i wyróżniania zawirowań w środowisku. Zawsze jednak jest to symbol, chwilowo (i na fizycznym nośniku) zanotowany symbol zmiany, jej dla mnie uchwytny (bo skromy energetycznie, więc skrótowy) "znak". Ale zarazem jest to wszystko czym dysponuję, niczego więcej nie ma i być nie może. I kiedy o tym zapominam, kiedy nie próbuję wzbogacić zbioru o kolejne elementy - kiedy nie stosuję innego punktu widzenia - kiedy ograniczam się do "wyspy" (i znanego), sam siebie zamykam na zawsze w więzieniu, z którego nie wyjdę. I to jest błąd. Dlaczego? Ponieważ pokonanie bariery abstrakcji i odrzucenie złych symboli, to warunek mojego przetrwania. Ale żeby zmienić siebie i swoje poglądy na rzeczywistość, muszę zarazem w tej rzeczywistości uczestniczyć, a do tego muszę posiadać pojęcia, które to działanie umożliwiają. Więc jeżeli kiedyś-gdzieś, któryś z moich przodków, w tej przysłowiowej jaskini, wyprodukował błędną abstrakcję, może to okazać się barierą, której nie pokonam: zabraknie mi sił oraz odwagi - lub determinacji do działania. W rezultacie ugrzęznę w "zasłonie pojęć". I to na zawsze. Zmiana warunków w środowisku, na które nie znajdę sposobu w zbiorze posiadanych obrazów, "odsieje" mnie oraz wszystkich innych, którzy podobne symbole stosują. Tu nie ma litości ani drugiego podejścia - pobłądziłeś, znikasz z rejestru. Trudno przebić zasłonę abstrakcji, choć to życiowa konieczność na kolejnych zakrętach. Ingerencja musi sięgnąć podstaw osobnika albo grupy. Przestrojenie "złej" abstrakcji może-musi dokonać się przez obudowanie nowym zbiorem pojęć starego elementu, ale zawsze trzeba mieć świadomość, że nowość buduje się na przeszłości, że nie nigdy ma absolutnej odnowy. Abstrakcje to ja. Ja człowiek i "ja" Człowiek. 20
  • 21. Kwantologia stosowana – kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.4 – Droga. Idzie sobie człowiek drogą, idzie – taką czy ową idzie – za młodu i w starości idzie – i się nie zastanawia – i się nie dziwi – i nic a nic ciekawego w tym nie widzi. Ech – i żeby to. Droga jak droga, można powiedzieć, tu błoto albo asfalt, tu cement albo kamień; albo jeszcze coś innego, takie miękkie i przetrawione przez kogoś. Zawsze i wszędzie to samo. - A jednak nie to samo. I nigdy to samo. Można o drodze napisać esej, można wiersz; można kadrami filmowymi pokazać, że ciągnie się w odległą dal, a można to streścić jednym słowem i machnięciem ręki. Droga, twarda opoka. Droga materialna i życia. A to przecież ta nasza proza codzienna, kilometry do pracy i takie same z pracy. Kurz i smród, tłok i spocone ręce; zmęczenie i senność; i złość na idiotę wyprzedzającego na ciągłej; wzniosłe i wyblakłe widoki; i wyrwane koło, i nieruchome ciało na poboczu w worku... Droga do... Przyznaję, poniosło mnie, macie rację. Ale czy można się dziwić – czy można odrzucić te wszystkie skojarzenia, które łączą się z tą konkretną i dowolną drogą? Powiecie, że droga jak droga, nic w niej ciekawego, co najwyżej męczącego i w gruncie rzeczy smutnego. - Bo ma swój koniec. Był początek, to będzie koniec. A tu, widzicie, was zaskoczę – i tak, i nie. Koniec dla was, no i dla mnie, co zrozumiałe, ale nie koniec tak w ogóle. Że to mała w sumie pociecha? Błąd oceny. Bo to, że zaistnieliśmy na tej naszej drodze, to efekt tego, że te wcześniejsze się skończyły. A jak się nasza skończy, to kiedyś i gdzieś ma szansę zbudować się inna. Też gdzieś poprowadzi. I też się skończy. Ale tego tak zostawić nie sposób, warto analizę skończoności drogi i jej ulotność pociągnąć dalej. Warto wyjść w takim filozofowaniu na temat drogi od obserwowanego i doznawanego, więc konkretnego szlaku. Jest sobie ścieżka czy też utwardzona autostrada, to nie ma znaczenia - niby wszystko poznane i oczywiste od najpierwszego kroku. Ale... Ale czy tak postrzegana i tak rozumiana droga istnieje? Czy to, co uchodzi za grunt i co w szerszym spojrzeniu jest kulą u nogi – czy coś takiego to fakt? Znów powiecie, że się czepiam, że dzielę kwant na czworo, kiedy on w sobie już niepodzielny. Słowem, słuchać nie zamierzacie, bo niczego tu ciekawego. A ja wam na to powiem, że robicie błąd, że postrzegane i doznawane bierzecie za wszystko, kiedy to dalece nie wszystko. Niby więc jest taka tam sobie dróżka, solidny kawał materii. Tylko czy w ujęciu filozoficznym on istnieje? Gdzieś tam daleko i bardzo fundamentalnie zarazem w rzeczywistości, 21
  • 22. tam (ale i tu) jest tylko kwant czegoś i jego ruch w bezkresie. Tak się w tym nieskończonym Kosmosu zadziało, że się lokalnie wytworzyła sfera tutejszego wszechświata. W sumie żadna tam dziwota, wcześniej takie fakty były, później będą - aktualnie trzymamy się tutejszego kilometra podłogi. Słowem, pęd się tak po wszystkiemu dzieje i żadnej stabilizacji. A nawet więcej trzeba powiedzieć, że zmysłowo odbierana stabilność "drogi" to złudzenie tym właśnie pędem spowodowane. To sobie tak w wieczności pędzi z punktu do punktu - to po wielokroć zapętla się z podobnymi jedynkami czegoś - i to owo coś w chwilowym zawirowaniu (i zawsze jako zbiór jednostek-cegiełek) buduje konkret. Jakiś tam fizyczny konkret, foton, elektron, atom - czy też innego osobnika. Widać, a nawet czuć twardy grunt - a to w swojej podprogowości oraz podszewce ruch. I to szalony ruch. Widać światło w jego maksymalnym pędzie, a to złożenie wielu pomniejszych faktów. - Widać-czuć moje "ja", a to wielowymiarowe, nieprzeliczalne swoją zbiorową zawartością zdarzenie - to byt, który zakotwiczony jest w nieskończoności oraz wieczności. A skoro to pęd i zmienność odbierana jako stałość - to czy w takim ujęciu droga - to, co uchodzi za drogę, czy takie coś istnieje? Czy rzeczywistość istnieje tak, jak to postrzegam? Jedyna logiczna odpowiedź jest taka, że nie, że niczego takiego nie ma. W postrzeganiu uczestnika marszu droga jest faktem, dla niego jest i zawsze będzie niezbędnym elementem rozumowania o świecie - jednak nie ma czegoś takiego. Nie ma żadnej "drogi". Jest tylko i wyłącznie zmiana w trakcie zachodzenia i stan mocno - mocno chwilowy. Prawda, idzie przez wieki marzenie o wyznaczeniu położenia każdego kwantu w ewolucji, ale to mrzonka. Dlaczego? - Ponieważ nie można wyznaczyć rozmieszczenia czegoś, co nigdy nie istnieje w formule i postaci, którą rejestruje obserwator. Widzę "drogę", a to zmienny w swojej dynamice proces – widzę "atom", a to struktura, którą do zaistnienia powołałem swoim wyróżnieniem; stałość świata jest w moim spojrzeniu. Czy jestem bez szans? Nie. Tego dowodzi choćby to, że istnieję - a też rozliczne działania, które mogę podjąć. To oznacza, że zmiana i jej rytm jest poznawalna. To oznacza, że moje odczytanie zmiany - mniej lub lepiej przeprowadzone, z takich albo innych abstrakcji budowane - to pozwala ustalić regułę i korzystać z niej. Przecież świat jest jeden, zmiana jest jedna, rytmika zmiany również jedna. Dlatego wystarczy tylko (roz)poznać rozmieszczenie "słupków milowych" - reszta jest pochodną. 22
  • 23. Czym jest "droga"? Z analizy wyłania się ujęcie, że obserwator znajduje - zawiera się w "rozwijającej" się, układającej w czasoprzestrzeni "drodze". To zawsze-i-tylko stan chwilowy oraz kawałek możliwy do zaobserwowania i oparcia się na nim - ale to jest droga. Do mnie, konkretnego bytu, przynależy "iks" jednostek tego szlaku, a zbiór mi podobnych istnień liczy "iks" plus zbiór - na linii idącej z nieskończoności w nieskończoność mam do dyspozycji odcinek i z niego mogę okolicę postrzegać. A co przeżyję, to moje. Wokół ciemność - dosłownie jest to ciemność - a ja idę wąziutką (i to bardzo wąską) ścieżką, która buduje się tuż przede mną i tuż za mną rozpada. I ja również. - I niczego więcej poza tak wyznaczoną chwilą nie ma. Nie było i nie będzie. Jednak ważne jest to, że droga buduje się w rytmie kwantowym - i że jest poznawalna. Zasadnicze dla obserwatora, który stara się opisać "drogę" w skali lat-kilometrów, jest to, co się oraz gdzie na/w niej znajduje, gdzie są wyboje i dziury - a gdzie na głowę spadają pociski. I taki opis można zbudować. Jak wyobrażać sobie "drogowe" istnienie ewolucji? W płaskim ujęciu jako linię, nieskończoną linię, po której teraz i tu idę. To droga jednokierunkowa. Nie ma na niej innych przeskoków jak kwantowe, czyli na jednostkę. Nie ma tu zakrzywień i zapętleń, pomimo że czasoprzestrzeń jest zwinięta i pokrzywa. Na tej drodze nie ma zdarzeń innych niż mgnieniowe, logicznie jest tylko punkt - a fizycznie kawałek rozbudowanej struktury. Co więcej, obserwator-uczestnik marszu musi taką drogę dopełnić do całości w umyśle, jako złożenie kolejnych kroków. Jego aktywna rola w procesie budowania drogi jest fundamentalna - bez niej droga nie zaistnieje. Dlatego im lepiej to robi, tym dalej sięga spojrzeniem i tym dłużej kroczy po wertepach. Fizycznie znajduje się wyłącznie w punkcie, logicznie ustali obraz nieskończonego zbioru punktów; w chwili teraz "widzi" najbliższą mu okolicę, ale w oparciu o zebrane w trakcie wędrówki jednostkowe i konkretne dane może zbudować obraz wszystkiego i zawsze. "Droga" jest zawsze tylko chwilą oraz zmianą, jej stałość jest moją obserwacją - jest we mnie i dla mnie. Czyli można na zmianę nanieść podziałkę, wyznaczyć "sekundy" oraz "kilometry". Jednostka użyta do opisu i jej abstrakcyjna forma, to nie ma znaczenia - liczy się to, że jest jednostką i że obserwator dokonuje podziału jednolitego i nieskończonego procesu; działanie i wypracowany rytm jest warunkiem poznania. Podkreślam - liczy się sam akt podziału (znakowanie) rzeczywistości (tu definiowanej jako "droga"). Każdy sposób jest dobry. Znaczenia nie ma przyjęta jednostka i abstrakcja, znaczenia nie ma sposób czy motywacja, czy odniesienie (powód) działania - liczy się to, że jako 23
  • 24. istniejący byt dzielę (dla siebie) jednolitą w logicznym ujęciu, a przez to nieskończoną i wieczną "płaszczyznę" - że dzielę ją na to tu, na tamto, a też na jeszcze dalsze. Że dzielę ją według jakiegoś przyjętego schematu - według rytmu - według reguły. I to jest takie ważne i najważniejsze: wprowadzenie rytmu-reguły w zmianę, nadanie jej (dla mnie) cech powtarzalności - skwantowanie. Dlaczego? Ponieważ wówczas bezkresność i jednolitość (jedność) drogi rozpada mi się w spojrzeniu na to, co było, co jest - ale też na to, co będzie. I tym samym mogę świat opisać (wyskalować) i sam w nim się umieścić (zdefiniować). W wyniku opisania czasoprzestrzeni w kilometrach i sekundach, takie działanie wprowadza regularność w proces - wydarzenia opisane jako układanie się na/w mapie w taki sposób, że znajdują się w tym a tym kilometrze i w tej a tej dobie - to decyduje o wyniku i możliwości fizycznego poznania. Z jakich konkretnie "atomów" coś się złoży w linię drogi albo też w element drogi? Nieważne, na pewno z odpowiednich - ponieważ inne się nie liczą. A kiedy takich w konkretnej okolicy zabraknie - cóż, nie będzie obserwatora. I nie będzie miał kto braku stwierdzić. I narzekać na drogę nie będzie miał kto... W przypadku postrzegania i opisywania "płaszczyzny ewolucyjnej" - a więc rozciągniętej i "rozwalcowanej" wielowymiarowej ewolucji - takie działanie jest drogą. Samo działanie poznawcze jest drogą w czasoprzestrzeni, ale także uzyskany wynik i obraz to droga. Nawet pojmowana dosłownie. W tym maszerowaniu, w kolejnych etapach oraz w/na kolejnych punktach doznawania i analizowania świata, równomiernie i nie losowo (choć to początkowo wygląda na stan chaosu) - w tym działaniu pojawiają się fakty. Także reguła. Obserwuję, analizuję, wnioskuję. - Poznałem. Zaistniałe fakty, stan przeszły oraz zapamiętany - poddany obróbce rozumu - buduje, może i musi zbudować "narzut" na proces w formie rytmu tej zmiany. Czyli obserwator (i zarazem uczestnik zmiany) musi zbudować teorię, która tłumaczy to, co się zdarzyło. I wykracza tym samym w przyszłość - poza aktualność swojej drogi. Buduje sam dla siebie obraz tego, co ma się dopiero wydarzyć. Na fundamencie już zaistniałych faktów, po ich zgromadzeniu oraz powiązaniu ze sobą w zależnościach, konstruuje obraz zdarzeń, które jeszcze nie zaszły, ale które zajdą, ponieważ stan aktualny warunkuje to, co się może zbudować; obraz "dziś" przedłużony o "jutro" dlatego się sprawdza, że dalsze jest pochodną obecnego - i reguły zmiany. Tutejsze jest znane, reguła jest jedna i ustalona, dlatego wynik tej operacji na elementach też jest poprawny. Im wypracowany obraz pełniejszy, tym działanie sprawniejsze. Mogę ustalić to, co było lub będzie, mogę zobaczyć "słupy milowe" drogi, które oznaczają moje istnienie lub planety - które są pokoleniami 24
  • 25. łańcucha życia albo łańcuchami górskimi. Tej drogi nigdy-nigdy-nigdy nie ma łącznie, grunt pod moimi nogami tworzy się w każdej sekundzie i natychmiast rozpada, a ja stawiam krok tam, gdzie "przed chwilą" była pustka, a za chwilę zaistnieje ponownie nieskończoność. Jednak "tu i teraz" mam pod stopami "fakt materialny" i dlatego mogę iść. Fizycznie jest zawsze stan chwilowy, szeroki na kwant - a "droga" i jej obraz jest we mnie. Ja i droga to jedność - istnieję na niej i w niej. Dlatego postrzeganie rzeczywistości w formule tylko czasu lub tylko przestrzeni - to musi się zmienić w postać "drogi". Czyli linii, a więc płaskiego i rozciągniętego w czasoprzestrzeni wydarzenia. To musi być płaszczyzna, która "rozciągnięta" w poznawaniu na kolejne etapy jawi się jako "mapa" wydarzeń. I dosłownie jako mapa, "płachta" papieru rozciągnięta i opisana w jednostkach, z wszelkimi "poziomicami" czy "izobarami". Najlepszy model zmiany to płaszczyzna, ogromna karta papieru, w której umysł wyznacza, nanosi kolejne punkty-fakty. I wtórnie, ponownie zwija w fizyczny kształt konkretnego ciała - planetę, dowolny byt. Niby działanie zbędne, niby wiadomo, co jest pod nogami i co, i jak się zmienia, a jednak po takim rozłożeniu na kolejne warstwy, plus naniesieniu skwantowanej podziałki na zmianę i następnie ponownym złożeniu w jedność - to zasadniczo zmienia sytuację obserwatora i uczestnika zmiany: z zawsze i tylko doznającego stanu aktualnego, staje się obserwatorem i uczestnikiem całości zmiany - zmiany w jej absolutnym przebiegu. Zamiany, której w takiej postaci nigdy nie ma i nie będzie. Rzeczywistość to skwantowana zmiana - strumień kwantów w pędzie po nicości, i nic więcej. Ale skwantowana zmiana plus suplement do tej zmiany - czyli instrukcja obsługi z naniesionym na zmianę rytmem - to warunek poruszania się po drodze. Mówiąc inaczej, poznanie biegnie od zarejestrowania istnienia, np. sfery w otoczeniu i ustaleniu faktów tworzących - dalej zmiana tak postrzegana zostaje "rozpłaszczona" do stanu jednokwantowego, a to podlega znakowaniu i skalowaniu - na końcu, kolejnymi krokami, to, co zostało spłaszczone, ponownie podlega "zwinięciu" w "obiekt" i fizyczny stan. Rozum początkowo zbiera dane, później "rozbiera", a więc rozciąga złożoną i wielowymiarową ewolucję w kolejne "zwoje" i ustala w tych zwojach "kilometraż " oraz "sekundy" - a następnie znów, znając jednostki mapy, dokonuje "zwinięcia" w kulę. Czyli w czasoprzestrzeń abstrakcyjną z naniesioną siatką kartograficzną, a przez to poznawalną. Tym razem jest to już siatka nadpisana na czymś, co nie istniało w taki sposób i nie zaistnieje. - Skutek? proces staje się po takim zabiegu przewidywalny. I to nawet wówczas, kiedy obserwator uznać nie może, że rozpoznał wszystkie atomy w zmianie od przeszłości do przyszłości. Dlaczego? Ponieważ w tym ujęciu okazuje się to działaniem zbędnym. 25
  • 26. Wiedza o zaistniałych faktach, którą przechowuje obserwator w swym archiwum, to jest podstawą do zbudowania abstrakcji zmiany, która toczy się zawsze w chwili aktualnej. A to pozwala następnie zrobić sumowanie, pozwala łączyć nawet odlegle od siebie fakty i ustalać związki. W efekcie coś, co nigdy nie istnieje zbornie, staje się w postrzeganiu zdarzeniem łącznym i poznawalnym. I nie ma znaczenia, co buduje konkretny fakt - liczy się skwantowana zmiana i jej rytm. I niczego więcej nie trzeba. Droga - ale jaka? Szlak zdarzeń, codzienny i tutejszy drogowy ruch w rzeczywistości, to jest znakowane w kilometrach i sekundach, generalnie w odrębnym ujmowaniu. W skali wszechświata, ze względu na postrzegany dystans - tu dominowały jednostki czasu. Ale niezależnie od opisywanego i analizowanego zakresu zmiany, to zawsze jest droga, jednowymiarowy szlak. To jest droga, a jej "słupki milowe" są rzeczywiście milami i kilometrami. Dlatego przychodzi obecnie czas, żeby droga zaczęła być postrzegana latami-i-kilometrami - jako czasoprzestrzeń. I to w każdym miejscu i zawsze. Dlatego, że dopiero kilometry-lata mogą posłużyć za wyznaczenie, gdzie w takiej myślowo rozciągniętej oraz wielowymiarowej ewolucji się znajduję i gdzie znajduje się kolejny jakoś dla mnie ważny punkt. Bez "kilometrów" nie mogę powiedzieć, że konkret będzie podlegać trzęsieniom ziemi, jednak opis wyłącznie czasem wnosi obraz ogólny i niedokładny wobec potrzeb. Co mi po obliczeniu, że w roku "iks" i sekundzie "igrek" ziemia w jakimś nieznanym zakątku się zatrzęsie - to sucha informacja, wręcz zbędna, bo tworzy atmosferę strachu. Ale informacja przeliczona na kilometry-sekundy i już ograniczona do małego kręgu, to wiadomość istotna. To pozwala na ustalenie, w ponownym nawinięciu warstw na siebie - w umyśle albo komputerze - na jakiej głębokości zagrażający fakt wystąpi i jak się w odbiorze zaprezentuje. W przypadku planety ma to cenę życia. "Droga" biegnie z nieskończoności w nieskończoność. Jednak jest w pełni poznawalna. 26
  • 27. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.5 - Religia i świat. Wiecie, z religiami różnie jest. Ja tam nie będę tego dokumentnie słownictwem obrzucał, po kątach rozstawiał - choć, po prawdzie, to by się przydało. Co tam sobie ręce brudzić terminologią, kiedy to już schodzi ze sceny dziejowej i swoje niedopasowanie ewolucyjne i wszelakie pokazuje. Ale, widzicie, tematu zbyć nie można, zostawić na pastwę historii nie wolno, przecież to światowa i osobnicza tradycja, jakoś to na nasze zaistnienie oddziałało. Można zasadnie pokazywać i rzucać na prawo i lewo przykładami, że taka czy inna pojęciowa abstrakcja po rodowodzie religijnym, że takie coś swoich wyznawców na zatracenie prowadziło, że szkodzi, że otumania niczym opium dla mas. Wszystko prawda i wielokrotna prawda - ale to nie cała prawda. Oczywista oczywistość, że nie w nadmiarowości pojęciowej ta prawda się lokuje, że nie o fikuśne takie tam i niby zaświatowe się w tym miejscu logika dopomina - ale o zasadniczy element rozumowania tu idzie sprawa: o wartość poznania jako takiego. Ta czy tamta wizja religijna, takie czy owakie słownictwo, to powierzchnia, bajkowość i warstwa najmniej ważna - a właściwie zupełnie nieważna. Chodzi o to, że w swojej głębokiej treści te słowne akrobacje właściwości i zasady świata oddają, że to wiekami się potwierdzało w działaniu i żyć pozwalało, a nawet jeszcze dziś dla niektórych się sprawdza - i to trzeba ująć i uszanować, bez tego naszego dziś by nie było. I to domaga się wyjaśnienia i podkreślenia, rozumiecie? Wiadomo, siedział kiedyś tam sobie w tej przepastnej ciemnej epoce prehistorycznej jaki małpolud i swoje pierwsze abstrakcje budował, choć nic o tym fakcie nie wiedział i długo jeszcze nie wiedział. I co, jak myślicie, mógł sobie tak z kapelusza te pojęcia wytworzyć, je zupełnie losowo poukładać w słowa i pełne zdania na temat tego całego widocznego i niewidocznego? Znów oczywistość, nie mógł. Jak sobie już to ognisko rozpalił, jak upiekł kawałek czegoś biologicznego, jak najadł się na dzień i noc najbliższą, to mógł sobie te abstrakcje dalej w głowie obracać. I z nich kolejne już budować, takie nadmiarowe do rzeczywistości, w swojej znaczeniowej warstwie dalekie od tego namacalnego. - Słowem, kult i kulturę tworzyć w zapamiętaniu. Ale zauważcie, że w pustce jego głowy te pojęcia także dalej losowo się nie lęgły, one do tej realności musiały się odnosić - i zawsze tylko tak. Niczego innego ten małpolud nie miał do dyspozycji. Po światowej fizyczności się przechadzał, zjadał, co ten świat dawał do zjedzenia i zawsze się tylko na aktualnie obecnym opierał. I to w oczywisty sposób musiało i w każdym działaniu musi wejść w ciąg dalszy - w kolejne piętra obrabiania danych. Wychodzi małpolud tak po całości od świata, jakimś dźwiękowym czy innym znakiem to sobie znaczy, a na końcu jest system filozoficzny 27
  • 28. czy inna religia. Nie ma w tym przypadku i nie ma oderwania od świata - bo nie może być. Jak coś istnieje, czy to cieleśnie, czy pojęciami, to zawsze, tak na zawsze jest zakotwiczone w fizyce. Ponieważ tego inaczej by nie było. I niczego by nie było. No więc tego, rozpalił ten nasz znajomy małpolud ognisko, zebrał w sobie czynności do tego potrzebne, ustalił w nich kolejność - i po kolejne dni stosuje. I w ten to sposób, zauważcie, metodologię - i to taką na wskroś naukową - stosuje w tym swoim rozpalaniu ognia. W tym jest i wstępna obserwacja świata, jest zbieranie danych, jest hipoteza i jej następnie sprawdzanie w kolejnych eksperymentach - i zawsze rygor badawczy jest zachowany. Bo jak coś pójdzie nie tak, to ogień nie zapłonie i jadło będzie zimne. A dalej, wiadomo, w nerwy to idzie, słownictwo gęsto pada i rękoczyny się stosuje pod adresem różnym. Bywa, że ze skutkiem. W takim działaniu jest głęboki sens, który o cechy świata zahacza w każdym czynie. Że to tak bez wiedzy o złożoności, że poniekąd się prezentuje jako uboczne? A czy to ma znaczenie, małpolud sobie na ognisku piecze smakowity kąsek, dajmy na to z pobratymca w rozumie i go dalej zjada - ale efekt jest, żyje i kolejny dzień może sobie zaliczyć do udanych. I nam żadnym wyższościowym spojrzeniem tego w ocenę nie wolno poddawać, przecież to nasza genealogia, przez to i dzięki temu możemy te wspomnienia dziejowe sobie snuć. Jakby nieco inaczej się to potoczyło - nas by nie było. Ale, widzicie, jest takiego działania abstrakcyjnego konsekwencja, ma to swoje znaczenie. Bo, zauważcie, że taki eksperyment historyczny, to powtarzalne na różne sposoby rozpalanie ognia, to się w kolejnych czynnościach na beton i kamień utwardza - i to wyznacza zachowanie małpoluda, a na dalszych etapach człowiekowatego. Przecież taki osobnik żadnej nie ma w tym momencie świadomości, że to pospolita fizyka tak się jemu objawia, on to za faktyczne objawienie z czegoś tam wyższego ma - i odpowiednio traktuje. Czyli religijnie. Ogień się zapali, łaska spływa i jest radość - ogień gaśnie z jakiś powodów, jest niepokój lub nawet rozpacz. Albo i biczowanie takiego, który to spieprzył. Albo płacz i zgrzytanie zębów. - Bo to przecież coś złego oznacza i trzeba reagować. I znów tego nie wolno oceniać z obecnej dziejowej okoliczności, w której ognisko zapałką można rozpalić - w tamtym mrocznym czasie to mogło oznaczać utratę kontaktu ze światem, czyli fundamentalnie na dalsze istnienie wpłynąć. Że to pojęciowo dla tamtejszych łączyło się z tym oraz tamtym w jakimś niebie - a co to ma za znaczenie? To zupełnie marginalne. Jeżeli ktoś się takimi bzdetami zajmuje, znaczy się sensu nie sięga; jeżeli w mitologi, czy w wyrazach słownych, komuś sprawa zasadniczą się pokazuje - to znaczy, że takowy osobnik niczego z wagi religii nie pojął. Błądzi. Tak, to trzeba podkreślić - w tym kryje się zasadnicza wartość oraz znaczenie religii: że na tym wstępnym etapie zastępowała wszelkie nauki, które dopiero za tysiące lat mogły się pojawić, po długim i 28
  • 29. mozolnym zbieraniu danych. Czy to religia w naukowym eksperymencie zakotwiczona, na przykład religia ognia, czy szamańskie zachowania i rytuały - to ornamentyka, zewnętrzne zobrazowanie, które opisuje świat jako taki i się z fizyki wywodzi. I pomaga przetrwać, pomaga żyć - i to się tu liczy. Nie ma znaczenia konkretny zbiór zachowań i nazw, w ostateczności ma znaczenie to, czy wypracowana metoda działania pozwala zebrać kwant energii do istnienia. To może być złożony rytuał religijny, to może toczyć się naukowym schematem - jednak na końcu liczy się zdobycz, którą można zjeść lub inaczej wykorzystać. Tak czy owak, w kroku ostatnim zawsze pojawia się fizyka i dominuje. Zupełnie nie ma znaczenia w sensie logicznym, czy za przyczynę tej ognistej ewolucji odpowiada słowna konstrukcja rodem z koszmarów i podświadomości, czy laboratoryjne działanie - liczy się efekt: aby ogień płonął. Że na końcowym etapie wyższość pokazuje laboratorium? Prawda. Tylko że, aby ten fakt stwierdzić, trzeba było tu się znaleźć. To również jest prawdą. Można powiedzieć, że wszystko pięknie, że tak było kiedyś i że dziś to już przeszłość - że religia to fakt bez znaczenia. Nie do końca. I nie dla wszystkich. System religijny, który powstał tam i kiedyś, a następnie utwardzał się w każdym czynie, ciągnie ze sobą (jako fakt konieczny) fizykę i własności świata - ale również nadbudowę, słowne zobrazowanie reguł tegoż świata. O fizyce nic nie wie - i ciało często nawet pomija - a na plan pierwszy wysuwa pojęcie, abstrakcje, które w swoim lokalnym zakresie kodują procesy i zależności. I byłoby wspaniale, gdyby nie zmieniający się świat i jego chwilowe ułożenie. Religia - czyli filozofia uproszczona - może sprawdzać się i spełniać zadanie tłumaczenia świata (i wspomagać w życiu) tak długo, dopóki w sposób zasadniczy nie odbiega od aktualności. Kiedy abstrakcje oddalą się do realiów, kiedy ich wyznawcy tego nie uwzględnią na czas - istnienie takich pojęć jest skończone. A przy okazji odchodzą także w przeszłość wyznawcy nieadekwatnej do świata abstrakcji. Taka jest cena za niedostosowanie się do okoliczności i uparte, do tchu ostatniego trwanie przy błędnych hipotezach. Takich uparciuchów było wielu, został po nich tylko ślad. - Albo i śladu nawet nie ma. Dowolny system religijny, to już padło, spełnia rolę objaśniacza i przewodnika po świecie. I trzeba to uszanować. W najgłębszym swoim znaczeniu przystaje do środowiska - operowanie pojęciami i tak się ostatecznie zbiega w swoich wnioskach z tym, co ustala naukowe, w taki sposób rozumiane analizowanie rzeczywistości. Różnica dotyczy słów, warstwy znaków, które mogą zamykać wyznawców w kredowym kole pojęć i uniemożliwiać zmianę - albo być systemem otwartym, który w zbiór danych może wprowadzić nowość i dopasować się do środowiska. Jeżeli może się zmieniać, to przetrwa i pomoże. 29
  • 30. Można więc spytać, czy taki system, z zasady powierzchowny, zawsze niepełny i posługujący się dalekimi wobec realiów nazwami - czy to może dziś spełniać swoje zadanie i pomagać? Może - tu nie ma i być nie może żadnych wątpliwości. Oczywiście najlepiej byłoby, gdyby każdy byt korzystał z tego, co mu podpowiada zestaw naukowo zdobytych danych - byłoby, ale to nie dla każdego jest dostępne. I nic w tym nadzwyczajnego. Bo to można sobie dworować czy się krzywić, że komuś w życiu pomaga podkowa na drzwiach przybita, czy chwytanie się za guzik na widok kominiarza. Tylko że w tym nie ma niczego nienormalnego, w taki sposób objawia się działanie umysłu: szuka związków przyczynowych między dowolnym faktem a innym faktem. Jeżeli taki związek znajdzie, to z niego w kolejnym kroku skorzysta, jeżeli nie - to odrzuci. Że prowadzi to w takim wiązaniu faktów niekiedy do absurdu, że się osobnik doszukuje związków tam, gdzie ich w żadnym głębszym sensie nie ma? Znów trzeba powiedzieć, że to koszt działania centralnego układu analizy. Coś się w umyśle z czymś zetknie, byle jak skojarzy - i byt ma to za realność. A to tylko błędna interpretacja, losowa zbieżność wynikła z chaosu panującego w osobniczym archiwum danych. I jest tego skutek: błędny wniosek o otoczeniu. I jest problem. Tylko czy to do końca głupie, czy w tym nie ma głębszego sensu? To warto sobie w pełni uzmysłowić: w tej "metodzie" jest sens - tak prowadzone działanie jest sensowne. Otóż, zauważcie, niekiedy lepiej dążyć do złudzenia, które daje na przykład wspomniana podkowa (co dalej podbudowuje zamiar osobnika do wyjścia z domu i pozwala zrobić coś w środowisku) - to jest lepsze niż trwanie w bezruchu, bo się nie chce, bo świat zły - bo coś tam, coś tam. Niekiedy lepiej dążyć do mirażu na horyzoncie, jak się kręcić bez sensu w kółko i żadnego kroku w realu nie zrobić, rozumiecie? Mimo że w punkcie startu powód działania jest zupełnie "od czapy", poprzez samo działanie, można dojść do mety we właściwym czasie oraz miejscu - liczy się przecież wędrówka i reguła "wędrówki". Bo wynik i tak się pojawi. Miraż nie miraż - wynik jakiś będzie. Czy religia jest takim mirażem? Zapewne tak, jej metody pochodzą z tego i tu, jednak cel ustawiają gdzieś i zawsze. I to oczywiście nic innego jak złudzenie. Ale znów tylko w zakresie powierzchownym - w opisie metod dochodzenia do takiego celu. Jak to już wielokrotnie padło: nie można w świecie pobłądzić, nie ma błędnych wniosków. Można w warstwie słownej pójść w bajkowość, ale i tak w głębi znajdzie się prawda o tymże świecie - można wyjść w analizie od stworków jakiś tam, a na końcu i tak będzie Kosmos i jego przekształcenia. I też owa, tak dziejowo pokręcona dusza, jakże by inaczej. Wszystko się w tej kombinatoryce pojęciowej zgadza - oprócz tego, że nic się nie zgadza. 30
  • 31. Czy wiec należy odrzucić religie jako sposób tłumaczenia bytu tu i teraz? Tak byłoby najlepiej. Tylko że nie dotyczy to wszystkich. I trzeba to uwzględnić. Nie ma przecież nigdy tak, że wszyscy korzystają z tego samego, że wszystko jest zrozumiałe i przyswajalne. Dziś i zawsze dzieje się to w taki sposób, że dla jednego bytu wyjaśnienie naukowe jest tym najlepszym i sprawdza się - a dla drugiego filozofia uproszczona w postaci religijnego katalogu odpowiedzi jest poprawna i pomaga żyć na kolejnych zakrętach. I dobrze, nie musi być wszystko tak samo i jednakowo. Dla jednego wiedza o wszechświecie jest potrzebną, żeby rano spokojnie spojrzeć w lustro - a dla innego to zupełnie zbędne i dalekie, dla niego telewizyjny przekaz o modzie jest pierwszy i istotny. I wspaniale, i dobrze - i niech tak będzie. Jeżeli ogólny poziom wiedzy w zbiorze będzie się podnosił, jeżeli ubędzie oglądu zabobonnego, a przybędzie racjonalnego - wspaniale, o to chodzi w tym wszystkim. Ale nie ma dramatu, jeżeli spojrzenie biegnie sobie powierzchownie i abstrakcjami mitologicznymi - chodzi o proporcje, żeby mitologia nie przesłoniła świata. Że trzeba się wysilać i też niekiedy wyśmiać bajki - prawda. Ale bez paniki, liczy się całość i końcowy efekt. A ten, jak dowodzi historia, udaje się osiągać. I to nawet skutecznie. Czy religia jest dziś potrzebna? Tak, ale już nie wszystkim i nie zawsze. Czy będzie potrzebna jutro? Tak, ale z malejącym zakresem wpływów, na coraz niższych poziomach, dla coraz mniejszych grup. A pojutrze?... A czy "pojutrze" będzie? 31
  • 32. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). Część 7.6 - Szósty zmysł. Gdziekolwiek spojrzeć, tam zawierucha dziejowa. A co najmniej nie tak to idzie, jakby potoczność podpowiadała. W niedalekiej przestrzeni okolicznościowej, tak cirka plus dwieście kilometrów w linii prostej, pokazał się szósty zmysł. Tak, mówię i podkreślam, szósty zmysł pokazał swoje moce. Powiecie, że to niemożliwe, że takie coś to antynaukowy przesąd i że zmyślenie w każdym detalu i po całości - i że w ogóle pobocze, też nawet ślepa droga rozumności. Powiecie, że tego żadnym przypadkiem w przytomności przyczynowo-skutkowej tykać nie ma co. Cóż, wasza tam wola, możecie tak mówić. Tylko że, ja wam na to powiem, że mylicie się w swoim odrzuceniu i negacji. - I więcej wam powiem, tematyka w sobie poważna jest, taka z sensem bezspornym, poznawczo oraz życiowo obrosła w znaczenia. A też warta przepuszczenia przez rozumne poznanie - tak bez wstępnego wykrzywienia się warta poznania. Bo, sami powiedzcie, czy to przystoi osobowości na poziomie wpadać w dywagacje o zaletach na urząd osobnika K., albo wydmuszkę polityczną D. takoż prześwietlać życiorysowo, kiedy tego życiorysu dziś nie ma i nigdy nie będzie - albo laleczkę O., taką mizerną zieleninę w jej śmiesznych fochach i achach oceniać, czy to warto? Przyznacie, że to wsio swołocz pospolita, waszej uważności zupełnie niegodna. Swołocz po każdym oddechu i słowie, jak to się mówi w środowisku naturalnie naturalnym. Co to w ogólności za sprawa? Żadna, można powiedzieć. I machnąć na podobne wynalazki łapką. Ale taki szósty zmysł, to, widzicie, istota i sendo, to rozum cały do aktywności i wysilenia pobudza - to znane od zawsze, a jednak w sobie nieznane; to emocje tworzy, krew naukową burzy, logikę mocno szarpie w jej zależnościach fizycznych i filozoficznych. I dobrze, tak być powinno. Bo ten szósty, ostatni naturalny zmysłowy łącznik z otoczeniem, to nie byle co, to nie widzimisię napaleńców rodem z podświadomości albo jaka inna konstrukcja abstrakcyjna, ale głęboka prawda o świecie. I warta waszej uwagi - i warta przedyskutowania ze sobą i pospołu. Oj warta. Powiecie, przymuszeni swoim negatywnym światopoglądem, że dodatkowy kontakt zmysłowy z otoczeniem wam niepotrzebny - że do niczego, że dziś dostępne pięć wtyczek do rzeczywistości to norma i spełnienie. A ten szósty zmysł to coś tak egzotycznego, że to można sobie... no, wiadomo gdzie. Tylko, widźcie, ja wam na to powiem, że wy sobie możecie - ale nic z waszego zaprzeczającego nastawienia nie wyjdzie, bo szósty zmysł to faktem faktycznym fakt, a też, że on działa. W każdym bycie sobie działa, w każdym rozumnym osobniku się pokazuje. Tak to idzie, tak 32
  • 33. to sobie przedstawiajcie. Ot, na ten przykład, był w takiej sobie pospolitej mieścinie Z., w dalekim oddaleniu od światowego centrum, osobniczo odrębny od tego świata byt człowieczy, niejaki J. Nic szczególnego, tyle a tyle w latach, tak a tak umięśniony - nie a nie nastawiony do wszystkiego. I do szóstego zmysłu, się rozumie, też na nie. Tylko, widzicie, ów J., tak to się życiowo złożyło, rodzinkę miał w oddaleniu niejakim, tak cirka plus dwieście kilometrów w linii i po prostej. Niby nic, powiecie, co to wobec nieskończoności, ale w analitycznym zapale trzeba to przedstawić, z szóstym zmysłowym do świata kanałem powiązać. Niby nic, ale się liczy. Więc siedzi albo też leży sobie raz tenże J., coś tak lekturowo na tematy ogólne przegląda i słownictwo ze stron sczytuje. Aż tu się nagle - ech, może nie aż tak wystrzałowo, ale w sumie nagle - z tej pozycji relaksującej podnosi i nie wiedzieć czemu po dawno rzucone na półkę urządzonko elektroniczne sięga. I chce je rozkręcać, nawet o naprawianiu myśli. Powiecie, że nic w tym dziwacznego, każdy tak od czasu do czasu ma ze swoim jakimś tam lokalnym urządzonkiem czy inną czynnością. Tak to się zdarza, że człek coś robi, ale po co to on robi i co z tego ma wynikać dalszym ciągiem, to nie wiadomo. Może wy i macie ogólnie rację w swoim wypowiadaniu się, tak to się dokonuje powszechnie i pod każdą szerokością przyrodniczą, tylko że w tym przypadku konkretnie nieco inaczej to trzeba zapodać, po innej kolorystyce czynnościowej to odmalować. Bo to, widzicie, sprawa w swojej historycznej aktualności nie taka banalna, ona w tej i w tu dziejącej się osobniczo aktywności mocno powiązana z całością życiorysu. Fakt, niby chwila jednoznacznie i w pełni zdefiniowana, czyli gęsto szpikowana ciekawostkami o świecie lektura jest w obrabianiu, niby wszystko opisywalne zachceniami i w ciągu przyczynowo-skutkowym - ale aktualność niezrozumiała, taka w sobie oderwana od wszystkiego; po jednej stronie czynność czytania, a po drugiej odmiennie daleki od tego akt. Niby jest konkret, ale jego zakotwiczenie nieoznaczone, podprogowe, w całości przed osobnikiem skryte. Ale tu wyjaśnienie paść musi, chwilowo cząstkowe. Czas temu, wobec tej notowanej ciekawej okoliczności życiowej osobnika J., cirka i plus rok z okładem wstecznie, rodzinka z nim się zgadała i powyżej wzmiankowane urządzonko mu wręczyła. Żeby je do użyteczności jakim tam działaniem naprawczym przywrócić. Wiadomo, aktualność podobnym czynom anty rozwojowym jest mocno przeciwna, przecie nie po to lud pracujący miast i wsi kapitalizm tu przeflancował, żeby dało się w byle sklepiku część potrzebną do naprawy kupić - aż tak dobrze być na świecie nie może. Stąd, co tu dużo mówić, urządzonko leżakowało w ciszy i kurzu na półce i czekało lepszych widoków - może i nawet ustrojowych. Tylko że, widzicie, żadnej odmiany sprzęt się nie doczekał, a okres dziejowy mijał i mijał; i tak trwało. Aż właśnie czyn osobniczy J. 33
  • 34. z tej pozaczasowości urządzonko wydobył. Dzień żaden szczególny w sobie, niedziela jaka czy piątek, a tu sięganie po przedmiot mocno z przeszłości - po co, dlaczego, żadnego wyjaśnienia po horyzont i poza niego. Powiecie, że to dalej nic szczególnego, że tak bywa. Tak, bywa. Też osobnik J. tak sobie pomyślał, przeklął w ciszy, co by nikomu nie czynić złych wrażeń dźwiękowych w budownictwie wielorodzinnym - i z odpowiednią siłą rzucił wzmiankowane elektroniczne urządzonko na jego poprzednie miejsce leżakowania. Sam uskutecznianiem wiedzy z przestrzeni książkowej się ponownie zajął w pozycji odpowiedniej. I już po sprawie. Może nie do końca... Bo to, widzicie, kilka godzin później tak się w tym osobniczym świecie porobiło, że telefon się przebudził. Niby też żadna w tym szczególność, sama w sobie pospolitość dźwięczała. Tylko że, zauważcie i uwzględnijcie, sygnalizowana wcześniej i o te cirka plus dwieście kilometrów odległa w linii prostej rodzinka ów fakt dziejowy była sama z siebie wytworzyła - telefonu, znaczy się, użyła w sprawie. Tak a tak, powiada rodzinka, jest sprzęt elektryczno napędzany, że zepsuty, że może rodzinka go podrzucić. - Że sobie rodzinka nieco o tym wcześniej wewnętrznie dywagowała, więc może podrzucić. - I co w temacie, pyta się rodzinka? W sumie to mało historycznie ciekawe i osobniczo zbędne dopełnienie informacyjne, ale można powiedzieć i dla potomności to odnotować, że J. przytaknął na propozycję, choć po jakiego grzyba mu to było, to obecnie już niczym wyjaśnione być nie może. W tym przypadku nawet szósty (oraz żaden dodatkowy) zmysł nie wspomoże w analizie. Mniejsza o pokręconą duszę osobnika J. i jego zamiłowanie do owych nieco lub nawet bardzo sfatygowanych przedmiotów; są takie stworki na świecie, tylko sensu zajmowania się nimi nie ma żadnego. I chyba przyznacie mi rację. Cóż, w sumie można by na tym opowiastkę zakończyć, przekaz w takim punkcie zostawić - na los szczęścia i na osobniczą waszą aktywność interpretacyjną to spuścić. Niby można by. Tylko to jakoś tak nie wypada, opowiastka się finału doprasza i objaśnienia. Bez tego tak w zawieszaniu to się buja i nic nie wnosi. I żal jest. A przecież sprawa, powtarzam, ciekawa, tematycznie nośna, głęboko w rzeczywistość sięga. Fizyczna ona w każdym calu, nic tu dziwne i niewyjaśnialne, a przecież jednocześnie istotne filozoficznie - też zwyczajnie poruszające. Gdzie tu dziw, pytacie, niczego tu nie widzicie ważnego, mówicie. A nie, tu wszystko ma znaczenie. Spójrzcie, osobnik J. coś wykonuje - ale to coś nie jest kierowane przypadkowością, to działanie ściśle i konkretnie skierowane. Tam, w dalekiej rodzinnej lokalizacji, zachodzi proces, mowa jest tak a tak, urządzonko elektryczne dostarczymy tam a tam. A w tym czasie 34
  • 35. i w tym cirka plus oddaleniu, osobnik J. sięga - sam nie wiedząc z jakiego powodu - po kiedyś tam wręczone i inne co prawda urządzonko, ale dokładnie od tego samego bytu. A co więcej, też elektrycznego, w detalach logicznych podobnego - acz nie funkcjonalnie zbieżnego. Widzicie i dostrzegacie? Dalej, nie tak hop siup, ale dopiero po kilku godzinach, kiedy już w głowie zupełnie coś innego się dzieje, odzywa się telefon i jest pytanie o dostarczenie kolejnego sprzętu. Czyli jest fakt, który z wydarzeniami wcześniejszymi jest zupełnie bez powiązania. A jednak w tutejszej prezentacji widać wyraźnie, że to powiązanie występuje - i że to nie jest złudzenie. Dlaczego należy odrzucić myśl, że to szukanie związków gdzie ich nie ma, dlaczego nie można uznać tego za złudzenie i nadinterpretację? Za dużo elementów wspólnych. Po pierwsze, występują te same osobowości, sobie rodzinnie bliskie, co również ma znaczenie w wyjaśnianiu szóstego zmysłu. Po drugie, tu i tu rozchodzi się o sprzęt praktycznie taki sam oraz z tego samego źródła. Po trzecie, do naprawy. Po czwarte, akcja czasowo przebiega równolegle, jest zbieżna, to po fakcie może zostać odtworzone... Powtarzam, za dużo zbieżności. Za dużo związków żeby potraktować to wyłącznie jako rozkład losowy i zbieg okoliczności. Dobrze, mówicie - niech będzie, mówicie. Nawet możecie przyjąć, tak na czas tutejszy, że jakiś tam związek może i zachodzi - tylko co i jak tu zachodzi, gdzie tu przyczyna, gdzie skutek - i gdzie coś, co te fakty ze sobą łączy? Gdzie nośnik tego połączenia? A, widzicie, w tym cały cymes tej opowiastki - właśnie w takim to zagadnieniu kryje się sens i wartość logiczna. Sprawa, widzicie, sięga daleko i głęboko - aż po zapchany w sobie kwantami wszechświat na najniższym poziomie. Aż tak. Bez tego się takiego faktu, czy podobnych - a przecież są liczne i od zawsze - inaczej tego się nie wyjaśni. Mówiąc inaczej, chodzi o kwantowe tło, o zapełnione do maksimum i tym samym poddawane naciskowi tło wszechświata. Jeżeli taka sfera zostanie w jakimś punkcie poruszona, jeżeli wystąpi nacisk, który ma jak najbardziej realny powód, coś się zadziało - albo też coś z wszechświata i jego kwantowego pola ubyło (to również możliwy tok zjawisk) - czyli, jeżeli byt swoim istnieniem lub czynnością jaką na otocznie oddziała, a przecież każdy byt wywiera taki nacisk i każdy czyn ma skutek, to tym samym w takiej strukturze to się musi "odbić", wytworzy się "odcisk" tej aktywności. - Albo wytworzy się jej brak, to w przypadku ustania czynności, brak również może być zarejestrowany. Nie może być inaczej, jeżeli wszechświat jest zapchany kwantami, a jest - jeżeli byt naciska swoim istnieniem i wszelkimi czynami na otoczenie, a naciska - to tym samym każda czynność odkształca taką strukturę (rozpychając się w niej oraz naciskając odwzorowuje swoje czasoprzestrzenne rozłożenie). Tworzy się "odcisk palca", odcisk całości osobowości, odcisk reakcji i zachowania - i to w każdym momencie. W tym również, co ma istotne 35