1. Kwantologia stosowana – kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
Część 3.6 – Osobliwość niejedno ma imię.
Najlepiej być średniakiem.
Takie, widzicie, prawo ewolucyjne jest. Może ono i mało efektowne,
może swoją zawartością nieciekawe na pierwsze oko – ale jest. No i
wszechświatowa zmiana je na każdym kroku preferuje.
Bo, dajmy na to, taki mikry. Wiadomo, coś takiego podskakuje i się
rzuca, ale na boisku toto pokopią po kostkach - albo i wyżej. A jak
się wnerwią, to i konusem nazwą – albo i gorzej. Czasami takiemu z
ambicji ślina cieknie, łokciami się w zbiorowości rozpycha i nawet
do stanowisk z tego przerostu dochodzi. Ale przecież i tak wie, że
na niego inni z góry patrzą, uwagi robią - nawet i celowo czy przez
nieuwagę spluną. Słowem, żadna przyjemność być maluchem.
A duży? Też nie inaczej. Również się głową w autobusie po suficie to
obija, nogi gdzieś daleko w dole się snują i nie wiadomo, w co się
włazi. No i w ogóle końcówki cielesne jakieś takie niezgrabne są u
takiego i jakby samoistne w przemieszczaniu. Słowem, duża ciałem i
gabarytem ewolucja to żadna tam przyjemność.
Ale najgorzej, widzicie, mają byty w sobie rozrosłe - takie w jedną
stronę rozrosłe, w drugą, a nawet i w każdą. Takie, co to grubasem w
podwórkowej mowie się określa. Nagromadzi taki byt w sobie zapasów
kwantowej energii, zajmuje siedzenie w pojeździe albo i dwa, obficie
się poci, sapie na chodach, w ogóle ciężko idzie i źle funkcjonuje w
każdym wymiarze. Słowem, przykrość na to patrzeć.
Prawda, sprawiedliwie trzeba opis uzupełnić, że taka olbrzymia, i w
sobie obficie ciałem obrosła ewolucja, to rzadko z zachcenia tak w
tę energetyczną nadmiarowość popada - że to zrządzenie losowe takim
kieruje i przypadek. Że tak się w okolicy ewolucyjnej porobiło, tak
wirowało kwantami, że olbrzym teraz się kręci albo i nadolbrzym. A
to, też wiadomo, nic dobrego tej nadmiernej konstrukcji nie wróży.
To się szybko dzieje i wybuchowo się dzieje.
Słowem, widzicie, średniactwo w ewolucji jest najlepsze.
Powiecie, że to tylko tak chwilowo, że lokalnie, że dawniej aż tak
nie było, bo i zasobów do skonsumowania nie było. Powiecie, że się
rozpędziłem w stanowieniu reguły.
A nie, zupełnie i nie. Na ten przykład spójrzcie w górę i światową
dal czasową oraz przestrzenną, w te tam gwiazdowe układy spójrzcie
i się przyjrzyjcie. I jak, widzicie? Jak jaka wielka w sobie taka
gwiazdowość, jak napakowana energią, to i od razu wiadomo, że długo
w swoim świeceniu nie pociągnie. A i koniec też ma spektakularny -
można powiedzieć, że wybuchowy. A nawet, że osobliwy. Jak olbrzymi
taki się bączek kręci, to się zaraz rozleci - w siebie się głęboko
zapadnie, a nadmiarowość prochem i pyłem po okolicy się rozejdzie.
Taka, widzicie, czarna dziura w czasoprzestrzeni z takiego bytu, co
to nadwagą się objawia – taki dół ciemnością wypełniony jedynie
się w obserwacji jakoś pokazuje.
2. I dużo tego jest w każdym kierunku.
Ale powyższe to tak ogólnie i na rozgrzewkę, dla wprowadzenia oraz
pokazania związku między gabarytami a szansą na istnienie. I nie o
ten element układanki gwiazdowej tu chodzi.
Pytanie, widzicie, w temacie jest ważniejsze: czy czarny dół, taka
osobliwość w ewolucji – czy to zbiór, czy jednostka?
Powiecie, że to pytanie z gatunku niedorzecznych i odlotowych, że
przecież badanie, że obserwacja, że wzorki – że wszystko w oczywisty
sposób podtyka zbiór i że tylko zbiór. Jaka galaktyka albo nawet i
lokalne zgrupowanie czegoś, tam się osobliwość pokazuje, mimo że jej
tak wprost nie widać.
A ja wam na to powiem, że wasza racja i owszem jest - ale ona taka
w sobie połowiczna; że wasza racja fizycznie pełna - ale mimo tego
dalej logicznie jednostronna i niepełna.
Spójrzcie na to tak - jest "twarz"? Jest. A jest każdorazowo inna?
Jest.
I z tego, widzicie, wynika szersze ustalenie.
Że jest logiczna jednostka (owa "twarzyczka") i że jest konkretnie
i detalicznie fizyczna jednostka (faktyczna buźka osobnicza).
Że jest "czarna dziura" - osobliwość znaczy się – i że jest takiego
czegoś konkretne i fizyczne w formie zbioru rozłożenie w świecie.
Że jest logiczna jednostka, która realizuje się fizycznie zbiorem.
Filozoficznie "twarz" – fizycznie twarz.
I zawsze tak. Rozumiecie?
A co więcej, że osobliwość to nie tylko zapaść, to nie tylko czerń i
horyzont zdarzeń – ale i druga postać brzegu: maksymalne oddalenie
elementów od siebie.
Jest osobliwość maksymalnego zbiegnięcia, tutaj w formule "czarnej
dziury", ale jest również osobliwość rozbiegnięcia, a więc "chmura
kwantów".
Z jednej strony logicznie ustalam w zmianie kierunek do zapaści – z
drugiej kierunek do rozproszenia. A zakres pomiędzy, to to wszystko,
co można tak czy owak zaobserwować.
Nie jedna, już opisana forma osobliwości, ale dwie - nie jeden brzeg
ewolucji, lecz dwa. I oba wzajemnie ściśle powiązane – wzajemnie się
warunkujące – wzajemnie i zawsze łącznie oddające to, co określa się
rzeczywistością.
Osobliwość to nie jeden brzeg ewolucyjnej zmiany, ale dwa - "góra"
i "dół" - maksymalne rozproszenie oraz maksymalne zbiegnięcie.
Rozumiecie?
W takiej analitycznej procedurze trzeba wyjść od stanu zero - czyli
pierwszej w nieskończoności Kosmosu zarysowanej sfery, wytworzonej
warstwy kwantowej. Zaistniała jako skutek nacisku zewnętrznego. Ale
3. i zmienia się kwantowo, według reguły.
Czyli - pierwszym stanem jest maksymalne oddalenie jednostek, które
tworzą zbiór w postaci wszechświata. A raczej, na taki moment, jest
to dopiero "zadatek", który może przekształcić się w wszechświat z
jego rytmem zmian. Proces w sensie logicznym rozpoczyna się stanem
maksymalnego, ale już wspólnego istnienia elementów składowych.
W maksymalnie logicznym sensie, gdzie wchodzi w grę nieskończoność,
w takim ujęciu przedłużenie torów oddalających się od wszechświata
kwantów można poprowadzić również w nieskończoność - i to byłoby w
analizie kosmicznej obecne. Jednak w tym przypadku, dla konkretnej
ewolucji, tu stanem maksymalnym jest jednokwantowa powłoka sfery, w
której następnie zaistnieje świat. Ten i tylko ten.
I proces dociskania, "pompowania" kwantami tej sfery trwa – długo
trwa. Kwanty tworzące to jednostki niepodzielne już do niczego, a
więc zapełnienie zakreślonej tak przestrzeni musi trwać. Tylko że w
takim przebiegu miliard w tę czy drugą stronę nie ma znaczenia – w
takim przebiegu do zaistnienia obserwatora, który to skonstatuje (a
i same miliardy wprowadzi w liczenie) - do tego momentu daleko albo
i jeszcze dalej...
Czy dla niezaistniałego bytu ma to jakieś znaczenie, czy wielki aż
po bezkres dystans czasu i przestrzeni ma dla takiego wartość inną
niż liczbowa?
Absolutnie nie - i żadne nie. Prawda?
Pompuje się, pompuje – pompuje – pompuje ten wszechświatowy balon,
zagęszcza w sobie - ciśnienie wewnętrzne pod naciskiem zewnętrznym
narasta – i w pewnym tam momencie to "iskrzy". Znaczy się zapala w
sobie, światłem czy innym podobnym fotonem rzuca się w przyrząd i
w obserwację. - Taka chwila, widzicie, w tym pompowaniu świata sobie
nastaje, że kwant do kwantu się zbliża, ciepło zaczyna drgać, jak w
każdym pompowaniu być to powinno, rozgrzewa się ciało, znaczy się w
tym nabieraniu-pozyskiwaniu masy ono się rozgrzewa, drga w sobie –
i się budzi do istnienia.
Pustka się kwantem w kwant zapełniła i zagęściła - no i fizycznego
coś może powstać.
Powstanie jedno, drugie, nawet i trzecie – czyli piramida elementów
się tworzy, a wszędzie na "zakrętach" zmiany osobliwość zaczyna po
oczach dawać sygnały.
Po prawdzie brzegowa osobliwość żadnych tam w odbiorze sygnałów nie
rzuca, chowa się poza obserwacją, ale czy to ważne – czy nie można
sobie na licencję poetyczną pozwolić przy takim czymś? No, można.
Tego żadnym tam sposobem nie widać, to tylko pośrednio daje o sobie
znać, ale osobliwość jest – musi być w tym przebiegu. W każdym ona
musi być.
Bo co jest końcem takiego zapadania się warstw kwantowych? Brzeg i
jego maksymalne zbiegnięcie.
Kiedy ściskać elementy do siebie, to w tym działaniu jest oczywisty
kres: można docisnąć kwanty na tyle, że już dalej się nie da. - To
fizycznie ekstremalnie kłopotliwy do opisu proces, zbliżanie się do
granicy zawsze jest trudne (a w tym przypadku szczególnie), jednak
logicznie i filozoficznie nie ma w tym niczego nadzwyczajnego – ot,
4. kwanty zbliżyły się tak do siebie, że już nie ma wolnego miejsca i
wszystko uprzednio odrębne, teraz jest już jednym ciałem, jednostką.
I kwantem tym samym.
Podkreślam - w opisie, który może prowadzić fizyk, w takim obrazie
nie ma miejsca na etap brzegowy, na punkt.
Kiedy fizyk opisuje przebieg zagęszczania się, więc dąży do granicy
i osobliwości, to dla niego zbliżanie się do takiego momentu zawsze
jest procesem o charakterze nie-skończonym – taki proces musi, musi
się toczyć w nieskończoność. W jego wewnętrznym, zbieżnym ze zmianą
opisem-doznaniem, tu nie ma brzegu, to jest poza.
Kiedy jest zmiana i opis - jest fizyk. Kiedy zmiana ustaje - nie ma
opisu i fizyka.
I jest zakres "poza". Wewnętrzny we wszechświecie, widać skutki tej
struktury, ale nie ma jej w obserwacji. Istnienie osobliwości jest
domeną filozofii. I tylko filozofii. Czyli zewnętrznego spojrzenia
na zmianę i jej rytmikę.
Słowem, końcem jest jednostka, kwant w formule "czarna dziura". A w
innym nazwaniu, ewolucyjnie szerszym – osobliwość.
I jest to osobliwość maksymalnego połączenia.
Na początku linii zmian jest osobliwość maksymalnego rozproszenia,
na końcu natomiast tworzy się osobliwość maksymalnego zbiegnięcia,
połączenie wszystkich wcześniejszych elementów w jednostkę.
Nie ma znaczenia, jak wielka to będzie jednostka. To może posiadać
gabaryty planety, gwiazdy czy wszechświata - ale będzie jednostką.
Skoro w tym "obiekcie" nie ma elementów składowych, skoro wszystko
tak zbiło się ze sobą, że nie ma pustki - to takie ciało jest tylko
i wyłącznie kwantem, jedynką w rozumieniu logicznym.
Na początku jest "chmura" jedynek (i kwantów) w zbiorze - na końcu
zapaści jest jedynka kwantowa i potencjalny, w tej chwili brzegowej
"zastygły" zbiór. Jednak za chwilę to się zmieni. Natomiast w takim
szczególnym i osobliwym punkcie jest tylko kwant - jest jednostka.
"Czarna dziura" to punkt-jednostka.
Ale, widzicie, to nie koniec, absolutnie nie koniec.
Bo co się dzieje, kiedy proces zmian osiąga maksymalne zbiegnięcie?
Ustaje, degraduje się, kończy?
Nic z tych rzeczy.
Przecież z chwilą maksymalnego połączenia się w jednostkę, w takie
"na mgnienie" zastygłe w zmianie ciało - teraz już nic na nie ciśnie
- bo co ma cisnąć?
W tym układzie nie ma siły, która mogłaby jeszcze coś więcej wcisnąć
w byt. W byt, który jest przecież maksymalnie, do ostatniego kwantu
dociśnięty.
W takim kwancie-jednostce proces uzyskuje swoje maksymalne w ewolucji
wszechświata złożenie. Jest jednostką.
I co może dziać się dalej?
Skoro nic nie ciśnie, to proces ani się zatrzyma w tym stadium, ani
będzie dziwaczny, ani nie pobiegnie w gdzieś czy kiedyś tam.
Jest osobliwość zawarta we wszechświecie? No jest. Może proces się
5. zatrzymać? Nie może. Jeżeli brak czynnika nacisku czy hamowania,
proces nie może się zatrzymać. A czy może przekształcać się inaczej
niż kwantowo? Nie może.
Czyli co może? - Może się warstwa po warstwie elementów złuszczać,
tracić zbiegnięte wcześniej w punkt kwanty na rzecz środowiska.
Oczywiście zawsze jednostkami, niepodzielnymi do niczego mniejszego
kwantami - ale musi tracić zasoby.
I nie tak jakoś delikatnie, więc przez parowanie - to jest wybuch. I
to w formule maksymalnie szybkiego oddalania się jednostek od stanu
osobliwego.
Że to w środowisku jest tonowane, że to nie jest absolutnie swobodny
albo niestabilny kierunkowo wybuch?
To oczywista oczywistość, przecież te kwanty mają do pokonania całą
strukturę wszechświata - po wiele razy wejdą w fizyczne konstrukcje
i ciała; zanim na dobre (na zawsze) opuszczą ten świat i popędzą do
nieskończoności, wielokrotnie się sprawdzą w dopełnianiu lokalnych
istnień.
Dlatego to nie jest "wybuch", a "proces wybuchania" – to wybuch pod
kontrolą samego wybuchu.
Do jakiego momentu może biec rozpraszanie elementów?
Do maksimum.
A więc tak daleko i długo - jak może. Czyli w większości do stanu
maksymalnego rozproszenia w tym wszechświecie. Do postaci kwantowej
chmury jednostek – do tła-brzegu.
Przecież warstwy oddalające się od osobliwości w niewielkim stopniu
od razu dotrą do brzegu i się oddalą w bezkres, większość od takiej
granicznej strefy się odbije, większość nie zostanie przepuszczona
przez ten graniczny ścisk i wróci, ponownie wejdzie w przebieg "do
środka", do maksymalnego zagęszczenia.
I przebędzie tę drogę wielokrotnie, zanim faktycznie ucieknie.
I dobrze, bo w ten sposób – nieco ubocznie – po drodze (to i owo) w
tym wielokrotnym zapętleniu może powstać.
Na przykład obserwator.
Czyli w historii "wszechświata" są aż trzy stany osobliwe.
W takiej zmianie, która oznacza ten świat i jego logiczną (podległą
regule, policzalną i przewidywalną) procedurę – w tym przebiegu można
wyróżnić etap pierwszy, maksymalne rozproszenie elementów – w drugim
i środkowym, maksymalne zbiegnięcie – w trzecim ponownie maksymalne
rozproszenie.
To jest pełny cykl zmian w ujęciu generalnym.
I osobliwość w formule "czarna dziura", czy zbiór takich faktów, to
tylko jeden z etapów zmiany.
Ważny, bardzo ważny - ale pozostałe są równie istotne. I wspólnie,
w jedności tworzą, warunkują to wszystko wokół
Dlatego - żeby całość wokół była zrozumiała, żeby nie potykać się o
6. sprzeczności i dylematy, w opis ewolucji (wszech)świata musi wejść,
na zasadzie koniecznej i łącznej, jeden oraz drugi punkt brzegowy
– muszą się w zobrazowaniu znaleźć dwie formy osobliwości.
"Czarne doły" to dobrze widoczny w powierzchownym (czyli fizycznym)
opisie skraj zmiany, jednak sam z siebie nie do wyjaśnienia; jeżeli
nie zostanie obudowany i dopełniony zakresem drugim, chmurą kwantów
– pozostanie logicznym dziwem.
"Czarne dziury" to wielce istotne (i pożyteczne) "zjawisko", wszak
zasilają podporogowo rzeczywistość. Ale zasilają jednostkami, czyli
elementami drugiego stanu osobliwego – kwantami logicznymi. Zasilają
poniżej rejestracji – więc są pomijane, niemierzalne. Ale na równi
tworzą to, co fizyk bada.
Dlatego obie formy osobliwości są istotne, odpowiadają za kształt i
stan postrzeganego.
Dla fizyka rozpad osobliwości ("czarnej dziury") do stanu-postaci w
formule osobliwości chmury (jednostek) – na skutek zachodzenia niżej
progu jego postrzegania – to prezentuje się jako niezwykłość, jako
"ciśnienie ujemne".
Przecież rejestruje skutek takiego przechodzenia od osobliwości do
osobliwości, wszystko od wszystkiego się oddala – a jednak wewnątrz
panuje stabilne ciśnienie. Dziw. - Że odpowiada za to tak pojmowana
i opisywana "zmiana osobliwa"? To fakt spoza fizyki – filozoficzny.
Dla fizyka wewnątrz zjawisko to ma postać "wybijania" energii "spod
podłogi" – tworzenia elementów z niczego, itp.
Czyli dziw dziwem poganiany – i w ogóle niedocieczone to jest.
Tylko że ten wypływający spod progu strumień elementów, który toczy
się zawsze do przodu (i przed siebie), to nic nadzwyczajnego – tak
przebiega zmiana od jednego stanu osobliwego do drugiego.
Raz proces dociera do jednego brzegu i się od niego odbija, a drugi
raz znajduje się na krawędzi i się zapada do jedności – i ponownie
zawraca. Raz się skupia (w czarny dół), a raz rozprasza do (chmury)
– i tak po wielekroć.
Wszystko pomiędzy tymi brzegami to fizyka. Zmiana zawsze toczy się
do przodu, choć zawsze w zapętleniu. A lokalnie w tym obserwator.
Ważne w tym opisie, zauważcie, jest filozoficzne spojrzenie – nie w
tym konkretnym, czyli w przebiegu dla tutejszego wszechświata, ale
faktycznie już dla całości zrozumienia.
Że, po pierwsze, są trzy etapy dla każdej ewolucji. - I że są dwa w
zmianie brzegi i punkty osobliwe, to po drugie.
Osobliwość to nie jedna forma, osobliwość niejedno ma imię. I każdej
bez wyjątku ewolucji to dotyczy. Każdej bez wyjątku.
Zauważcie, że nie ma znaczenia, co wezmę do analizy, jaki będę na
stoliku w laboratorium (czy na kartce papieru), obrabiał logicznie
w jego etapach pośrednich proces - w każdym wyróżnię początek, stan
maksymalnie rozproszony, później środek i maksymalne zrównoważenie
składników, czyli "po równo" stanu połączenia i rozproszenia – no
i na drugim brzegu koniec zmiany, ponownie osobliwość rozproszenia
7. składników. Aż do nieskończoności.
Maksymalne oddalenie, maksymalne połączenie, maksymalne oddalenie
– tak wygląda schemat zmiany w maksymalnym ujęciu. To są punkty w
zmianie, jej punkty brzegowe i osobliwe.
A co więcej, to też musicie uwzględnić w analizie, zawsze – zawsze
dopełnieniem jednej formy osobliwości jest w środowisku stan drugi
i symetrycznie w zmianie rozłożony.
Jeżeli wyróżniam - na przykład - w ewolucji osobliwość zbiegnięcia,
"czarną dziurę", mam w otoczeniu dopełnienie w postaci rozproszenia,
tło-brzeg jest zapełnione jednostkami kwantowymi. Jeżeli w procesie
wyróżniam maksymalne rozproszenie, to dopełnia to zbiór w ogromnej i
również rozproszonej postaci czarnych dołów. A dlatego rozproszonej,
że przecież funkcjonalnie to zbiór. Logicznie "czarne dziury" są w
analizie jednostką (spełniają te same funkcje) - ale realnie takich
obiektów jest wiele (i mnogość), dlatego są fizycznie wielością, są
zbiorem.
Dlatego każde wyróżnienie w zmianie jest jej zafałszowaniem, tylko
łączny obraz jest ujęciem poprawnym - i jedynie możliwym.
Ale na koniec jeszcze jedno warto sobie w kontekście osobliwości i
zakresu brzegowego w ewolucji przywołać. Tak dla rozrywki, ale też
żeby sobie skojarzyć to i owo.
Ot, takie tam komórki elementarne, po jednej stronie "jajeczko", a
po drugiej "plemniki". Niby tutejsze i niezwykłe w swojej ewolucji
zdarzenia – tak "podnoszone" i wyróżniane.
A to przecież realizacja tej generalnej ewolucyjnej procedury – to w
jednym przypadku maksymalne zbiegnięcie do postaci jednej kwantowej
struktury, a w drugim maksymalne rozproszenie w formie kwantowych
jednostek; tu jedynka, tu zbiór jedynek; tu jedynka w otoczeniu i w
dopełnieniu chmurą jedynek – tu chmura jako zbiór, ale zarazem też
jednostka liczenia; a tu jedynka i kwant, ale zarazem w zbiorze do
tego jajeczka podobnych jajeczek - już w innych ewolucjach i bytach
fizycznych.
A proces ewolucyjny to przechodzenie ze strony na stronę, raz się w
osobliwość jednego typu przeleje, raz w drugą – a pomiędzy, tak "po
drodze", coś się zadzieje.
Osobliwość niejedno ma imię. Na przykład moje. Albo Twoje.
cdn.
Janusz Łozowski