2. H Projekt
Ośrodek Wsparcia
Ekonomii Społecznej
Ewelina Kustra
Dziewczęca siła
Historia działalności fundacji Sue Ryder to przede wszystkim fascynująca opowieść
o aktywnych kobietach, które wiedzą, czego chcą, i konsekwentnie realizują swoje plany.
I o ludziach, których spotykają na swojej drodze.
Domy Sue Ryder. Zakłady opiekuńczo‑lecznicze,
Mammobusy, czyli autobusy do diagnostyki
mammograficznej, Fundusz Pierwszy Krok starający się
pomagać osobom, które w wyniku wypadku drogowego
lub skoku do wody doznały uszkodzenia kręgosłupa,
aukcje charytatywne, wernisaże… Tą działalnością można
by obdzielić kilka placówek. A jednak to wszystko robi
tylko jedna fundacja: Sue Ryder – założona w 1953 roku
przez Angielkę pragnącą nieść pomoc potrzebującym. Dziś
to synonim zaradności i siły.
Aktywność ponad wszystko
Teresa Pieczychlebek pracowała w wielu fundacjach
i stowarzyszeniach, w zasadzie od kiedy zaczęły
w Polsce istnieć takie organizacje. Jednak ich problemy
z terminowym rozliczaniem pensji dla pracowników
skłaniały ją do zmian zajęcia średnio co cztery, pięć lat.
Na szczęście jest osobą aktywną, ambitną, która lubi
wyzwania i chce się dokształcać. Każde nowe miejsce
pracy traktowała więc jak możliwość nauczenia się
czegoś nowego. I okazję do poznawania nowych osób.
Z wykształcenia magister pedagogiki specjalnej, przez
15 lat pracowała w Polskim Związku Głuchych, jako
specjalista ds. rehabilitacji społeczno‑zawodowej.
Instytucja nie wytrzymała procesu transformacji polskiej
gospodarki. Jednak pani Teresa świetnie wiedziała, że nie
zrezygnuje ze swojego zawodu. To jej działka: warsztaty
terapii zajęciowej, kontakt z drugim człowiekiem – w tym
czuje się dobrze. – W mojej rodzinie każdy reprezentuje
inną branżę. Jednak ekonomia i księgowość to nie dla mnie,
potworna nuda – opowiada ze śmiechem.
Do Fundacji Sue Ryder trafiła, jak to często bywa,
przez przypadek, dokładnie dwa lata temu. – Szukałam
Brytyjka Lady Sue Ryder
of Warsaw była drobną
brunetką. W latach
pięćdziesiątych założyła
fundację, by pomagać
osobom odrzuconym.
Dzisiaj jej nazwisko jest
rozpoznawalne na całym
świecie i kojarzone
z efektywnymi działaniami
charytatywnymi.
3. H Projekt
Ośrodek Wsparcia
Ekonomii Społecznej
nowej pracy, a w przypadku kobiety, która skończyła
pięćdziesiątkę, to wcale nie jest łatwe! – wspomina
dziś. Udało się. Oficjalnie do jej zadań należą prace
administracyjno‑biurowe, ale w związku z tym, że
pracowników jest tu niewiele, często dochodzą rozliczne
zadania, jak to sama określa, „wynikające z potrzeby
chwili”. Od kontaktów z wolontariuszami i koordynowania
ich pracy po doglądanie fundacyjnego sklepu przy
warszawskim placu Unii Lubelskiej. Sklep prowadzony
jest w ramach odpłatnej działalności statutowej – jest
to działalność zapisana w ustawie o działalności pożytku
publicznego i wolontariacie. – Wszyscy członkowie zarządu
są wolontariuszami – mówi Joanna Chodor, szefowa biura
fundacji.
Coś dla każdego na cele fundacji
Takich sklepów, które zostały stworzone w celu
finansowania swojej działalności, Sue Ryder założyła
na świecie sześćset. W każdym z nich sprzedawane są
rzeczy wyprodukowane przez pensjonariuszy domów opieki
prowadzonych przez fundację. Są tu też przedmioty, które
ktoś po prostu przyniesie i zdecyduje się oddać. Sklepy
niejednokrotnie stają się częścią życia towarzyskiego
samej instytucji, miejscem, w którym krzyżują się
najróżniejsze życiowe historie. – Kiedyś trafił się pan,
który chciał wstawić do sklepu piękną karafkę. Długo się
wahał, bo darzył ten przedmiot szczególnym sentymentem.
Był to prezent ślubny. Zaczęłyśmy zatem nalegać, by
ją zachował, skoro było to coś o wielkiej wartości
sentymentalnej. Dopiero po jakimś czasie dowiedziałyśmy
się, że mężczyzna ten był… czterokrotnie żonaty!
– wspomina dziś pani Teresa. Karafkę zostawił.
W sklepie często bywa spory tłum. Ludzie wpadają, coś
przynoszą, czasem potrafią zadumać się przez kilka godzin
nad jakimś przedmiotem lub też długo rozważają, czy warto
coś kupić. Takie zamieszanie niejednokrotnie może być
przyczyną zabawnych sytuacji. Tak jak wtedy, gdy jedna
z pracownic położyła na ladzie swoje okulary słoneczne,
a inna omyłkowo je sprzedała, myśląc, że stanowią
asortyment sklepu.
W sklepie często widać dziarską Joannę Chodor. Gdy
trzeba (czytaj: zawsze) potrafi zakasać rękawy i z resztą
zespołu bierze się do pracy. Bo, jak to często bywa w takich
przypadkach, jest człowiekiem orkiestrą. Z fundacją jest
związana od 2007 roku. Wcześniej pracowała w kilku
organizacjach pozarządowych. Jednak, jak twierdzi, dopiero
w fundacji Sue Ryder odnalazła tak wysoki stopień poczucia
zawodowej satysfakcji. Jest pełna pomysłów i chęci do
zmian. – Trzeba przy tym pamiętać, że siłą jest tradycja,
jaką mamy. Dlatego na przykład nie zdecydowałam
się na zmianę logo fundacji, choć wielokrotnie nam
Fundacja otacza opieką
osoby niepełnosprawne
i potrzebujące. Mówi się
o „dziewczynkach Sue
Ryder”. Za wszystkimi
działaniami stoją energiczni
wolontariusze. Ci, którzy
zorganizują każdą
aukcję, wernisaż, akcję
społeczną. Sprzedadzą
w sklepie internetowym
Allegro płyty z piosenkami
Elvisa Presleya i tomiki
dziewiętnastowiecznej poezji
w oryginale.
4. H Projekt
Ośrodek Wsparcia
Ekonomii Społecznej
proponowano, by je uwspółcześnić. Być może jest odrobinę
staroświeckie, ale przypomina nam o czymś ważnym
– wyjaśnia Joanna.
Czerpać siły z innych
Skąd ona czerpie tak wielką energię? – Z satysfakcji
moralnej – jak sama mówi. A tę daje jej obcowanie ze
wszystkimi szczególnymi osobami, jakie w fundacji spotyka.
Mowa tu przede wszystkim o „dziewczynkach Sue Ryder”
– podopiecznych konstancińskiego Instytutu Reumatologii.
To miejsce wyjątkowe, tak jak osoby (niemal same kobiety),
które przebywają tam od ponad pół wieku. Sama Sue
Ryder odwiedziła to miejsce dwukrotnie podczas pobytów
w Polsce i nazwała zdrobniale jego podopieczne. Nazwa
została do dziś, choć, jak nietrudno się domyślić, panie
są już w mocno dojrzałym wieku, skoro większość z nich
przebywa tam od 50 lat. Chore na reumatoidalne zapalenie
stawów, chorobę uszkadzającą w postępujący sposób
wszystkie stawy i w większości przypadków znacznie
utrudniającą lub całkowicie uniemożliwiającą chodzenie,
tworzą razem coś szczególnego: małą społeczność. Kiedyś
było ich 800, były wspólnie leczone, ale co ciekawe, miały
też miejsce pracy – Spółdzielnię Inwalidów, w której
rezydentki domu opieki były zatrudnione w wymiarze
czterech godzin dziennie.
– Znam opowieść o jednej z „dziewczynek”, Lucynie,
która była wesołym, dziewięcioletnim dzieckiem i nagle
zachorowała właśnie na reumatoidalne zapalenie stawów.
Choroba postępowała tak szybko, że dziecko niemal z dnia
na dzień przestało chodzić i z rozbrykanej, roześmianej
osóbki stało się nieruchomą zabawką. Ojciec przyniósł
Lucynkę do ośrodka na rękach – wspomina opowieść
Joanna.
Dobrze się stało. Dziś „dziewczynki” są dla pracowników
fundacji łącznikiem z przeszłością. Widać, że przebywanie
w grupie osób, którym przytrafiło się coś podobnego,
pozwalało im odzyskać pewności siebie, wiarę w sens
życia i w ludzi. A taka podbudowa psychiczna, pozytywne
nastawienie otwierały drogę do lepszych efektów leczenia
i dawały szansę na większą skuteczność prowadzonej
terapii.
Wszystkie metody: leczenia, rehabilitacji i kształcenia
„dziewczynek”, a następnie zapewnienia im pracy,
to rozwiązania mocno innowacyjne. Rzeczy, które zrobią
w czasie zajęć, można kupić w sklepie przy placu Unii
Lubelskiej. Fundusze w ten sposób zdobyte przeznacza się
na prowadzenie fundacji. Również dzięki ich pracy fundacja
zyskuje środki na prowadzenie działalności statutowej.
Kolejne przedsięwzięcie? Muzeum Sue Ryder. Takie
muzeum już kiedyś działało w pierwszej siedzibie fundacji
w angielskim Cavendish w hrabstwie Suffolk. Jednak po
Fundacja Sue Ryder
prowadzi domy opieki dla
osób niepełnosprawnych.
Wspiera ofiary wypadków,
organizuje darmowe badania
mammograficzne dla kobiet
mieszkających w małych
miejscowościach. Prowadzi
sklep przy pl. Unii Lubelskiej,
w którym sprzedawane są
przedmioty z darowizn.
5. H Projekt
Ośrodek Wsparcia
Ekonomii Społecznej
śmierci Sue Ryder zostało zamknięte. Część zbiorów Anglicy
przekazali do Polski już w 2005 roku. Niedługo będą one
miały szansę ujrzeć światło dzienne nad Wisłą. – Na razie
znajdują się u mnie w domu – opowiada Joanna. Sue miała
dużo pamiątek, część z nich stanowiły wykonane przez
podopiecznych prezenty, jak model żaglowca zrobiony
przez młodego inwalidę z Czarnogóry. Do tego suknia, którą
Joanna rozpoznała kiedyś na fotografii Sue, jej ulubiony
granatowy beret z aksamitu i para rękawiczek, biurko,
pęk kluczy, fotel męża Leonarda oraz… stos paszportów,
które Sue tak szybko zużywała, nieustannie podróżując
po świecie. Warto teraz pozwolić, by pamięć o niej żyła,
dostępna dla jak największego grona zainteresowanych.