SlideShare uma empresa Scribd logo
1 de 53
Baixar para ler offline
Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
część ... - NIC-i-COŚ.
- ... masz rację, forma i styl opisu, sposób prezentacji tematu jest
bardzo istotny, i nie chodzi wyłącznie o zrozumienie. Powiem nawet
więcej, w naszym pięknym grajdołku to głównie forma decyduje o tym,
czy przekazywana treść zostanie zaliczona do poważnych oraz godnych
zauważenia, czy pozostanie na marginesie i będzie przywoływana tylko
okazjonalnie. Jeżeli słownictwo jest zagmatwane, wielopiętrowe, a do
tego obco brzmiące, to taki zbiór zdań mniej lub bardziej sprawnie
gramatycznie powiązanych wydaje się z samej swojej pokrętności ważny
i szacowny; czyli mało rozumiem, dlatego musi to być istotne. Język
klarowny, przystawalny do posiadanych pojęć - no nie, to nie uchodzi
w poważnej dyskusji.
- Coś mi się zdaje, że...
- To było tak ogólnie, ku pokrzepieniu serc - i nie wyciągaj z tego
daleko idących wniosków. Jednak rzeczywiście uważam, że formuła opisu
jest niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym elementem zrozumienia - że
zastosowany język decyduje o odebraniu przekazu lub nie. I dlatego
staram się tak prowadzić nasze rozmowy, żeby były maksymalnie - na
ile mnie stać - bliskie zebranym (poprzez nasze istnienie) obrazom
świata, a z drugiej strony odnosiły się do zakresu poznawanego.
Jeżeli więc w tym momencie nasza rozmowa ponownie musi - a musi, z
uwagi na istotę oraz znaczenie tego obszaru - zahaczyć o Kosmos i
fundament rozumienia, to nie mogę w tej granicznej strefie stosować
pojęć wstępnie już rozbudowanych, odnosić się np. do energii, kwantów
czy pól, żeby odwołać się tylko do fizycznego, tak ci bliskiego (i
znanego) słownictwa. Maksymalna prostota omawianej treści zakłada,
wręcz wymusza maksymalną prostotę opisu, żadna nadmiarowość nie jest
tu wskazana ani potrzebna.
- Dlatego "coś" i "nic"?
- Tak. Z tym, że stosuję zapis z wielkich liter - chodzi właśnie o
graniczny i skrajny element pojmowania, wykraczający poza tak zwany
wszechświat; dalej w analizie pójść nie można, i to w żaden sposób.
- Dlaczego?
- Zauważ, jest całe spektrum możliwości obserwacji, postrzegasz fakt,
na przykład kamień czy podobnie, tylko że kiedy tę jednostkę świata
zbadasz w kolejnym kroku za pomocą jakiegoś działania, rozbijesz czy
w inny sposób rozdrobnisz (albo odniesiesz do zakresu nadrzędnego),
to stwierdzisz, że w tym działaniu nie ma kresu - dla ciebie będzie
to nieskończony ciąg działań, nigdy brzegu "drobienia" nie dojdziesz.
Z powodu? Ponieważ w twojej obserwacji (działaniu) nie ma jednostki
tworzącej, nie ma elementarnego składnika, który - logicznie biorąc
- musi się w świecie znajdować. I jest kłopot.
Kłopot, którego bez odniesienia do tła (do otoczenia-środowiska) nie
rozwiążesz, bez tego elementu rozumowania z paradoksów opisu nigdy
się nie wydostaniesz. - Na przykład dylematu, czy podział jest, czy
nie jest skończony, bez poszerzenia analizy o tło zagadnienie jest
nierozwiązywalne, bez punktu odniesienia to niemożliwe.
- Tło jako konieczność.
1
- I to zawsze. Nie ma znaczenia, co analizujesz, każdorazowo musisz
to odnieść, umiejscowić - powiązać z tłem, bo zawsze jest jakieś tło
wobec wyróżnionego faktu. Zgoda, możesz tło w opisie pomijać, możesz
nawet nie wiedzieć, że dalszy zakres zjawisk dopełnia postrzegane,
ale tło zawsze jest, umożliwia i warunkuje twoje działanie w każdym
zakresie. Czy ustalasz fakt w postaci "kamienia", czy produkujesz w
zapale poznawczym abstrakcję "jednostka logiczna zmiany" - zawsze do
tak ustalonego składnika (czy to świata, czy twojego myślenia) jest
dopełniające tło. A co jest tym tłem, to już pochodna twoich starań
oraz możliwości.
- W sensie absolutnym to będzie NIC? Tłem granicznym jest NIC?
- Tak. Każdy wyodrębniony przez ciebie fakt dopełniony jest tłem, w
zakresie fundamentalnym jest to "nicość", NIC. - A co więcej, co ma
znaczenie, NIC dopełnia zawsze, wszędzie, na każdym poziomie świata
wyróżniony fakt - o tym jeszcze w trakcie tej rozmowy przyjdzie się
wspomnieć kilka razy.
- Ależ we wszechświecie nie ma próżni, otaczająca nas próżnia to nie
jest próżnia w sensie logicznym.
- Prawda, ale błędna. To nie żart... Zgoda, tu wokół (i po horyzont)
nie ma wolnego kawałka, tu wszystko zapchane po ostatnie - zapchane w
takim stopniu, żeby jeszcze był możliwy ruch, żeby nie było zastoju.
"Fałszywa próżnia", czy jakby tego nie definiować, to wyznacza nasze
działanie, postrzeganie oraz rozumienie tego wszystkiego. Tylko że
logicznie to nie jest wszystko, to część tego wszystkiego, co składa
się na nas i nasz świat. Ponieważ jest jeszcze "pustka absolutna",
NIC...
W tym momencie dosłownie kilka zdań o poznaniu, o działaniu, które
jako fizyk prowadzisz, sprawa później wróci, i to w szerszym ujęciu.
Jak biegnie twoje "obmacywanie" świata? Wyróżniasz element, proces -
dowolny stan w rzeczywistości (w tym, co uznajesz za rzeczywistość)
i działasz w oparciu o te elementy. I to jest dla ciebie wszystko,
niczego więcej nie ma. Jest "fakt" i jest eksperyment na/w nim - a
wszystko "poza" już w zakres pomiaru (postrzegania) nie wchodzi, w
twoim działaniu tego "poza" nie ma. - Nawet więcej, nie może być, bo
dlaczego masz dopisać do elementu jego brak i badać ten brak? Ciebie
interesuje tylko-i-wyłącznie "widoczne", a pustka-brak to nie twój
zakres operacji. - Zresztą, po drugie, jak zmierzyć brak czegoś, to
niemożliwe. To już nie jest fizyka.
Tylko że, weź to pod uwagę, twoje działanie zawsze odnosi się oraz
operuje zbiorem - dla ciebie zawsze dostępny w badaniu jest zbiór,
skomplikowany wewnętrznym rozkładem elementów zbiór, nigdy jednostka
- tej nie możesz sięgnąć. Jednostki granicznej i tworzącej pomiar nie
sięgniesz, to niemożliwe.
Co nie znaczy, to również oczywiste, że jakiejś jednostki (na tu i
teraz analizowanym poziomie) nie postrzegasz, bo postrzegasz. Tylko
że to jest zawsze stan skomplikowany, rozbudowany i zmieszany - to
jest jednostka dla ciebie i na ten moment badania, ale to nie jest
"jednostka elementarna"...
Dla ciebie tym samym zawsze dostępne jest COŚ (i poza nie nigdy się
w eksperymencie nie wychylasz, nawet o tym nie myślisz) - tylko że
to wielkie i zmieszane "coś". W twojej powierzchownej i rozwleczonej
w czasie i przestrzeni obserwacji (a innej fizycznie nie ma) - dla
ciebie w tym mało dokładnym oraz mało wprawnym ujęciu (bo fizycznym,
2
bez poszerzenia o zakres logiczny), w tym ujęciu NIC nie występuje,
bo na jakiej podstawie i jak by się miało w tym działaniu znaleźć?
Przyrządem nicości nie zbadasz, pustka jest poza odnoszącym się do
"czegoś" czynem badawczym.
- Nawet jako tło?
- Nawet jako tło. Fizycznie dla ciebie tego zakresu nie ma - wszak
skupiasz się, powtarzam, przecież możesz operować tylko "czymś" oraz
w ramach tego czegoś. W twoim pomiarze miejsca na NIC nie ma. Ono,
co zrozumiałe, tam jest, i to w sposób absolutnie konieczny - jednak
jest nie do ustalenia metodą fizyczną, jedynie dostępną dla ciebie
metodą...
Owszem, już wiesz, że zawsze jest jakieś tło, że musi być dopełnienie
do postrzeganego, żeby to można było wyjaśnić w jego złożonościach i
zależnościach. Dlatego też ustalasz te swoje różne "etery" (czy dziś
"pola"), a w konsekwencji musisz - sam to przyznasz - traktować to
jako byty matematyczne, za pomocne w opisie konstrukcje, jednak nie
wiadomo do jakiego stopnia realne. I gmatwasz się w analizie, i co
rusz ustalasz sprzeczności - a tu ten świat przecież jest, i nawet
działa...
- Znów wpadasz w ton, że fizyka nie może tego lub tamtego, że sama,
bez filozofii, sobie nie poradzi - to denerwujące. Nie chcę przez to
powiedzieć, że takie postawienie sprawy nie ma sensu, jednak dajemy
sobie radę, to i owo udało się poznać.
- Jeszcze o tym porozmawiamy, dzisiejszy temat jest bogaty w różne
odniesienia, które muszą zostać wyraźnie, wręcz dobitnie nazwane -
ale rzeczywiście warto to zrobić w strawnej i logicznej kolejności.
Którą, mam taką nadzieję, uda mi się zachować. Jeżeli zboczę, cóż -
interweniuj.
- W tym możesz na mnie liczyć.
- Chodzi o to, że dotarcie do najbardziej skrajnego i granicznego w
świecie zakresu (a wiec do fundamentów rzeczywistości) - to wymaga
wprowadzenia, a dalej operowania maksymalnie prostymi elementami, to
konieczność. To tak, jak ustalić aksjomaty w matematyce i operować
nimi, cały gmach jest na tym oparty...
A nawiasem, odniesienia do matematyki będą w tej pogadance nagminne,
to nieuniknione. Po pierwsze z szacunku dla takiego sposobu opisu, a
po drugie, że w tym obszarze można szukać inspiracji dla tutejszego
działania (wszak składniki tego rozumowania są tu obecne "od zawsze"
i są już solidnie doprecyzowane - choć niekoniecznie uświadamiane w
powiązaniu z otoczeniem). A po trzecie, warto matematyczny produkt
skonfrontować z fizycznym światem, czyli realną zawartością opisu.
Bo abstrakcja abstrakcją, jednak coś się za nią kryje.
- Cóż za odmiana, do tej pory preferowałeś abstrakcje słowne, a tu,
proszę, matematyka.
- Słowa są nam bliższe, dlatego je wybieram w pierwszej kolejności.
W słownym (w tak naturalnie naturalnym) języku łatwiej prowadzić i
analizę, i opis - prowadzić ją dla siebie i dla innych. Kiedy operuję
językiem, który dobrze znam, a również odbiorca opanował go w stopniu
pozwalającym na zrozumienie treści, to - pozostając na tym wspólnym
poziomie - można się porozumieć, bo jest baza (fundament) do wymiany
danych. I o to chodzi. Co mi (lub innym) po niebywale nawet pięknym
i skomplikowanym języku, jak nikt więcej go nie zna - jeżeli w takim
formułuję swoje zdania i uwagi, to taki komunikat trafia w pustkę,
3
dosłownie w pustkę, i nie ma odzewu. Ja coś mówię, a mówię w ramach
zbioru pojęć maksymalnie bliskich tobie i mnie, czyli jest wspólnota,
jest "kanał" przenoszący sygnał (zestawiamy go między sobą z kwantów
języka) - i jest przekaz treści. Ja wiem, co mówię, a ty wiesz, co do
ciebie dociera. Wspólny poziom jest warunkiem przesłania wiadomości;
jak jest bardzo bliski (na ile tylko możliwe, identyczny nigdy nie
będzie) - to lepszy, skutecznie dociera do odbiorcy.
I to się sprawdza. Im bardziej ogólny i odnoszący się do doznawanej
wspólnoty świata język, tym jego zasięg większy - banał, ale jakże
często zapominany przez różnych takich, co to przemawiają do "ludu"
z wysokości swojej "katedry" (albo ambony), przemawiają w dostępnym
sobie (i dla nich zrozumiałym żargonie), a następnie dziwią się, że
słuchacze ich nie rozumieją... Każdy specjalistyczny żargon, każdy
lokalny język jest sprawny (i potrzebny) w zakresie, do którego się
odnosi - ale musi (musi!) być tłumaczony "na ludzkie", kiedy chcesz
treść przekazać komuś, kto nie jest wtajemniczony i tego języka nie
zna; porozumienie wymaga operowania na/w tym samym poziomie.
Co nie oznacza, przyznasz, że nie warto skorzystać z innego zasobu
"słów", że nie warto poszerzyć pola obserwacji. Zwłaszcza jeżeli w
takim szerszym ujęciu znajdą się długo i skutecznie wypracowywane
pojęcia - jak coś się sprawdziło, to znaczy, że niesie ze sobą treść.
Ponieważ obecna rozmowa dotyczy skrajnych, granicznych zagadnień, a
te było "od zawsze" obecne w matematyce (nawet jeżeli matematyczni
o tym nie wiedzieli), to warto posiłkować się ich osiągnięciami. Nie
zamierzam ograniczać się do jednego punktu widzenia, to zawsze źle
rokuje opisywaczowi - najmniej dwa, a najlepiej kilka obserwacyjnych
punktów ustala prawdę. Ot taka myśl, co by uwzględnić w maszerowaniu
przez rzeczywistość zmatematyzowaną drogę.
A po kolejne - matematyka i jej abstrakcje to też słowa, "znaki" do
symbolicznego (umownego) definiowania zmiany. To swoisty język, ale
na pewno język, więc generalnie mieści się w proponowanym sposobie
opisu.
- Stąd NIC i COŚ.
- Na samym dnie rozumowania o świecie, w fundamencie logiki, już bez
definiowania, czy chodzi o zakres fizyczny czy Fizyczny, zastosowany
tutaj termin "świat" oznacza już wszystko (co w dowolny sposób można
ująć pojęciem, myślą po prostu) - i właśnie dlatego, że są różnorodne
języki opisu, że odnoszą się do jakiegoś zakresu oraz stosują różne
abstrakcje - z tego powodu na dnie rozumowania konieczne okazują się
maksymalnie proste, a przez to wspólne dla wszystkich dróg poznania
elementy. I tymi elementami są NIC oraz COŚ. Czyli "fakty", kwanty,
jednostki rozumowania, których niczym nie można zastąpić, absolutnie
do niczego innego redukowalne składowe.
- Przecież COŚ można opisywać na różne sposoby.
- Nie COŚ, ale zależności. To są już zależności "czegoś" i "niczego",
i to będzie musiało się w kolejnym kroku rozmowy pojawić, to ważny
składnik definiowania świata. Jednak w tym momencie niezwykle mocno
podkreślam, że wprowadzone dwa elementy rozumowania stanowią granicę,
poza którą nie ma jak się przedostać - "dalszego" (co by sobie pod
to nie podkładać) nie ma w żadnej postaci...
Owszem, możesz sobie powiedzieć, że odrzucasz "COŚ" i że tym samym
masz NIC - banalne działanie, które zawsze w takich okolicznościach
się pojawia (i również pojawiało się w naszych rozmowach). Tylko że
4
skutki takiego działania, do których jeszcze wrócimy, te skutki są
istotne: negujesz swoje istnienie. A to przecież nie koniec sprawy,
to nie usuwa dylematów. Bo kiedy odrzucasz COŚ, to krokiem dalszym
musi być zanegowanie NIC, przecież to równie ważny składnik takiego
działania - a jak, powiedz, jak odrzucić NIC? Jak zanegować takowy
element rozumowania?... A jak nawet to zrobisz, bo to przeprowadzić
można (nie z takimi czynami mierzy się umysł - i to niekoniecznie w
stanie wskazującym) - to pojawia się najważniejsze pytanie, które
można (i trzeba) w takich okolicznościach zadać: co zamiast NIC?...
Co zamiast NIC? ...
Kiedy dokonujesz operacji na podstawowych elementach logicznych - i
tym samym fizycznie negujesz energię i próżnię (albo matematycznie
jedynkę i zero) - kiedy odrzucasz taki fundament własnego działania,
to zaraz pojawia się pytanie, a co zamiast pustki? Owszem, COŚ można
usunąć, bowiem w zapasie jest jeszcze NIC, ale konsekwentnie również
trzeba odrzucić owo NIC, zanegować pustkę, ponieważ to jest ten sam
ciąg rozumowania, to samo działanie logiczne.
W konsekwencji pojawia się oczywista, mam nadzieję, że już oczywista
dla ciebie myśl i refleksja, że takiego czynu nie można przeprowadzić
- że nie możesz usunąć z analizy NIC. Nie możesz, ponieważ NIC jest,
z samej swojej "nicości", nieredukowalne - NIC jest fundamentalnym
składnikiem rozumowania, którego w żaden sposób nie usuniesz.
Nie usuniesz nicości, ponieważ nie masz żadnego innego elementu do
działania, usuwając NIC, negujesz wszelkie działanie. I siebie samego
na dokładkę, rozumiesz?... NIC, a dalej i w powiązaniu COŚ (przecież
istniejesz i składasz się z tego COŚ), to są krańcowe i do niczego
już redukowalne pojęcia, które opisują rzeczywistość - to fundament.
Dla ciebie, dla fizyka, NIC (pustka pojęta absolutnie) to nie jest
obiekt badań, jednak logicznie to konieczność, bez takiego elementu
objaśnienie świata, już takie do końca-dna logiki, bez tego jest to
niemożliwe.
...
- Przyjmuję do wiadomości, ale proszę o uzasadnienie.
- Zaznaczyłem, że wszystkie przez wieki oraz dziś stosowane pojęcia,
wspominane siły, energie, kwanty czy pola, zwał jak zwał, to zawsze
jest i musi być złożenie, a też skomplikowanie - to lokalny, zawsze
do danego zakresu możliwości poznawania świata odnoszący się termin.
Raz, na przykład, stosuje się "eter", a po kilku wiekach "pole", to
tak dla urozmaicenia w nazewnictwie - żadna odmiana, sam rozumiesz,
przecież chodzi o to samo... Nie machaj, to to samo, różnica pojawia
się tylko w ilości szczegółów, które są zawarte w opisie, ale głęboka
treść jest taka sama: zakres dopełniający poznawane, jednak badaniem
nieuchwytny. A nawet, jak w przypadku "pola", jest sporne, czy mowa
o konkrecie, czy o "bycie matematycznym". - Czyli komplikacja rośnie
w siłę (i dobrobyt obracających takim pięciem), obraz zagęszcza się
ilością "pikseli", jednak treść pozostaje ta sama; rośnie zbiór detali
i zależności między nimi, jednak wiedza ogólna (o świecie) pozostaje
na tym samym poziomie.
- Szczegóły są ważne.
- Ależ ja nie zamierzam ich wyrzucać - są nie tylko ważne, decydują
wręcz o zrozumieniu (wiedza ogólna bez "suplementu", dopełniającej tę
wiedzę instrukcji obsługi, jest bezużyteczna w sensie praktycznym).
Podkreślam jedynie, że "tkany" w taki sposób obraz świata, właśnie
5
poprzez te poziomy i ich szczegóły, on się zwyczajnie gmatwa oraz na
różne sposoby zapętla, dlatego trudno się w nim skutecznie poruszać,
o zrozumieniu nawet nie wspominając.
Stąd, zauważ, to tak dojmujące dla wielu dłubiących w rzeczywistości
odczucie, że w miarę poznawania otoczenia ono okazuje się zapchane
detalami i coraz bardziej skomplikowane, wręcz wydaje się, że to tak
musi być: na początku prostota i kilka elementów, a później to już
trudniej i trudniej. I, co więcej (co poraża i wprowadza zwątpienie),
być może nigdy finał takiego poznawania.
Tylko takie pytanie: czy owa trudność jest w tym onym świecie, czy
w poznającym, w jego sposobie opisu i metodzie działania? Czy świat
w podszewce to splątanie i zagmatwanie, czy przeciwnie, prostota - i
to maksymalna prostota?
- Niech zgadnę, twoim zdaniem w poznającym?
- Tak, ale... Sprawa nie jest taka prosta. Dlatego tak podkreślam,
że wszelkie "piksele", szczegóły poznania są ważne, ponieważ bez nich
nie można przejść na kolejny poziom poznania; to "kwanty", cegiełki
wiedzy usypują pagórek, na który może się wdrapać obserwator. A po
kolejne - z niego rozejrzeć. Im więcej takich "kamyków", tym dalszy
widok.
Problem tylko w tym, żeby w pewnej chwili ustalone szczegóły zebrać
i zbudować na ich podstawie całościowy obraz.
- I to, pragnę podkreślić, jest czynione. Nawet z sukcesami. Sam to
potwierdzisz.
- W ramach zakresu fizycznego, w ramach tzw. "wszechświata" - tak,
masz rację, tu się to sprawdza. Ale aktualnie, zauważ i uwzględnij,
docieramy do granicy (i zarazem obszaru maksymalnego), gdzie takimi
szczegółami poznania stają się jednostki - czyli kwanty.
Mówiąc inaczej, poznawcze "drobienie" otoczenia - tak w głąb, tak w
dal - tu te drogi mierzenia rzeczywistości spotykają się, na/w tej
granicznej strefie najmniejsze i największe fakty stają się jednym
i tym samym (zbiegają w jedność).
Czyli początek okazuje się istnieć wszędzie, koniec zbudowany jest z
tych samych elementów co początek - i wszędzie, i zawsze (i w każdym
przebiegu) można się owych "jedynek" czegoś doszukać. Wszystko łączy
się ze wszystkim - i to poprzez wszystko.
To już widać, to już wiadome - tylko metody prezentacji, tylko reguły
oddającej tę wszechłączność nie ma.
- I sposobem ma być prostota opisu?
- To konieczność. Choćby po to, żeby można to było opisać. A dalej
przetłumaczyć (a dalej wykorzystać) w innych sposobach definiowania -
żeby to można było wyrazić w innych "językach".
Nie krzyw się, chodzi o to, żeby teraz, w/na tym skrajnym zakresie,
ponownie sięgnąć do najprostszych elementów opisu i z nich - ale z
całym bagażem wypracowanych szczegółów i odnosząc się do nich - żeby
w takim zestawieniu wypracować maksymalne, a przede wszystkim z tymi
szczegółami niesprzeczne ujęcie...
Co więcej, i podaję ci to jako argument za tym tokiem rozumowania i
postępowania, kwantem jest to, co za kwant uznam, zauważ i uwzględnij
ten fakt w postępowaniu. W tym przypadku chodzi mi o kwanty języka,
o jedynki znakowania świata, abstrakcyjnego ujmowania rzeczywistości.
I więcej: o wszelkie "jedynki" dowolnego języka.
Przecież nie ma znaczenia formuła wyrażania - to może być codzienny
6
i potoczny język, może być literacki, może być matematyka ze swoim
zbiorem symboli - albo dowolnie inny. Każdy język jest elementem tego
świata, rzeczywistości po prostu - i dlatego w każdym jakąś jedynkę
sobie ustalisz. A to na poziomie "litery", a to "wyrazu" - a to na
poziomie "zdania", całej "książki" lub "biblioteki"; zawsze masz w
opisie jednostkę zliczania tak wyróżnionego zbioru.
Czyli osobnik opisujący świat i zawierając się w nim - nawet o tym
nie mając pojęcia - elementy tego świata (oraz "składnię") stosuje,
nie może się z tego świata wyprowadzić. Jest jego składową, dlatego
reguły i jednostki zmiany musi stosować - nie ma wyjścia. I dlatego
"język" jest skutecznym narzędziem opisu.
Byt, żeby zrozumieć otoczenie (i żeby samemu być zrozumianym), musi
reguły świata stosować. On musi, ale i każdy inny uczestnik świata
(co by pod pojęcie "uczestnik" nie podkładać). Po prostu obserwator
zawiera w sobie cechy świata i je stosuje - i więcej: jest odbiciem
i "klonem" świata i jego reguł. Dlatego powstający język, żeby był
sprawny, musi formować się w świecie oraz oddawać jego własności -
inaczej go nie będzie; nie ma języka "nie z tego świata", ponieważ
sprzeczność nie istnieje...
A to dalej oznacza, i o to chodziło mi w tej przydługiej wypowiedzi,
że w sposobie opisu również można wyróżnić kwant tego opisu, element
nieredukowalny - czyli aksjomat, który należy przyjąć (tu: ustalić
logicznie), ponieważ niczego więcej wypracować nie można.
Czy będzie chodziło o zgłoskę czy literę, czy o dowolnie inny znak
dowolnego języka - nie ma znaczenia, jest kwant tego zbioru, a dalej
operacje na nim i z jego pomocą. Tak samo, jak z cegły budujesz dom,
tak z "cegiełki" języka budujesz abstrakcyjny "dom" - obraz świata
wobec ciebie zewnętrznego. Język zawiera się w świecie, więc oddaje
jego reguły - a to oznacza, że można w opisie oprzeć się na języku
(każdym języku) - i że będzie to skuteczne.
Zresztą i tak niczego więcej nie masz do dyspozycji, to zawsze kwanty
(abstrakcje) takiego czy innego języka.
Skoro proces zawsze jest ten sam - i w świecie, i w tobie, i w języku
- to możesz tak postępować...
Czyli, idąc tym tokiem rozumowania i żeby wyrazić to w jednoznaczny
sposób, nie mogę zastosować skomplikowanego pojęcia, owych "pól" na
przykład, ponieważ to jest któreś tam piętro poznania, konieczne -
ale wewnętrzne wobec maksymalnej strefy, o którą tu chodzi, a przez
to mało przydatne; to szczebelek poznania, ale nie jego fundament.
Owe wszelkie inne pojęcia ciągną ze sobą bagaż skojarzeń i odnoszą
się do konkretnego czasu, miejsca wypracowania, osobnika, który je
wprowadził, dlatego są obciążone tymi uwarunkowaniami. Natomiast w
przypadku "COŚ" (w powiązaniu z "NIC") - tu tego nie ma, w dowolnym
systemie znaków nie ma zaburzającej odbiór nadmiarowości; tych pojęć,
i to w żadnym języku, zredukować do prostszego nie można. Można je
inaczej zapisać, inaczej wymówić, jednak kodowana za ich pomocą treść
jest granicznie fundamentalna. Żeby maksymalnie prosto zdefiniować
otoczenie, kwantem opisu, który będzie do przyjęcia dla każdego, musi
być maksymalnie proste, a zarazem maksymalnie ogólne pojęcie.
- Więc "COŚ"?
- Czy masz bardziej elementarne i jednocześnie tak szerokie nazwanie
świata oraz składowych świata? Moim zdaniem nie ma - uważam, że nie
ma równie silnego i podstawowego.
7
"COŚ", taki termin, to z jednej strony kwant rozumowania, jednostka
już do niczego mniejszego sprowadzalna (wszak jedynka to "coś") - a
po drugiej kwant maksymalny i graniczy, przecież nie można w jednym
znaku zawrzeć więcej. "COŚ" to wszystko, całość wszelakich elementów,
i to dowolnie wyróżnialnych w tle.
"COŚ", po prostu coś innego od "NIC" - to jest ten poszukiwany (na
różne sposoby) i konieczny kwant opisu, w tym przypadku wewnętrznie
podwojony kwant rozumowania. A dlatego jest to podwojony kwant, że
chodzi o "stan" COŚ-NIC, tylko tak poprowadzone zdefiniowanie nie
wnosi sprzeczności, to jedynie możliwe ujęcie. Dowód poniżej.
- A dlaczego nie "energia", na przykład?
- Ponieważ, jak powiedziałem, są "naleciałości" i skojarzenia z tym
terminem związane - a nawet wzory, które coś takiego dookreślają. A
po drugie, co w naszej rozmowie ma istotne znaczenie, takie pojęcie
już wstępnie zawęża zakres stosowania do fizyki, a obecnie rozchodzi
się o Fizykę, o wszelkie sposoby opisu i postrzegania rzeczywistości.
Każdy inny termin jest "genetycznie obciążony", co skutecznie jego
stosowanie ogranicza... Owszem, takie "obciążenie" również dotyczy
zaproponowanych słów, jednak one - przez swoją skrajną zawartość -
odnoszą się do wszystkiego, a przecież o to mi chodzi.
Na początku jest tylko i wyłącznie NIC i COŚ, to jednostka-element
rozumowania, wszystko inne jest pochodną. I naprawdę niczego więcej
nie potrzeba do opisania rzeczywistości (w każdym jej przejawie, w
wszelkich stanach i własnościach). Jest zero i jeden w matematyce,
próżnia i jednostka w Fizyce, wszelkie pozostałe "fakty" są jedynie
przypisem, to wynikające jako konieczność zdarzenia, a całość układa
się samoistnie.
Z zero i jeden wyprowadzisz matematykę, operując NIC i COŚ uzyskasz
Fizykę.
...
- To nie wystarczy, uważam, że "COŚ" potrzebuje doprecyzowania, i to
głębszego. A "NIC" jest co najmniej dyskusyjne.
- Wiem. Dla ciebie, dla fizyka, który operuje "czymś" oraz odnosi się
do "czegoś", dla kogoś takiego trudno zaakceptować NIC - uznać, że
jest tu i wszędzie. Pustkę w jej wszechświatowym - więc "fałszywym"
rozedrganiu i rozumieniu - tu nie ma problemu, ale NIC (czyli pustkę
tak pustą, że aż pustą), z tym jest kłopot, powtarzam, uzasadniony.
Bo w ramach fizyki tej-takiej pustki nie ma, jest zmieszanie, ale nie
pustka absolutna.
Co więcej, nawet dla logika, który operuje i odnosi się do fizycznego
i codziennego ("namacalnego") zakresu świata (i ten zakres uznaje
"za wszystko"), również dla kogoś takiego akceptacja "niczego" jest
kłopotem - bo nie widzi, nie rejestruje wokół pustki definiowanej
logicznie. Przecież jej nie ma w ramach fizyki. Filozof, ograniczając
się tylko do "banalnej" fizyki, ma te same kłopoty, co ty - jeżeli
nie zbuduje Fizyki, polegnie w dociekaniach.
Tylko że to nie oznacza, zauważ, że pustki nie ma w granicznym, więc
w poza fizyczny eksperyment wykraczającym obszarze, że bez takiego
dopełnienia można się w analizie obyć. Bo nie można. Chodzi o tło, o
maksymalne otoczenie do COŚ. A tło, wiadomo, z zasady jest poniżej
progu poznania i dopóki nie jest niezbędne w opisie, to pozostaje w
cieniu i niezauważone...
A jeżeli chodzi o "własności" i zależności "COŚ", to przejdziemy do
8
tego w dalszej części, to musi się pojawić. Upieram się jednak, że
zastosowany termin jest dlatego najlepszy, że na tym fundamentalnym
poziomie jest najogólniejszy, nie zawiera i nie odnosi się do żadnych
własności. One, prawda, są skutkiem tego dwoistego stanu NIC-COŚ, i
samoistnie wyłonią się w dalszym toku opisu, jednak pozostając tylko
w ramach terminu (tylko w obrębie "jedynki", czyli "coś") - tutaj nie
ma i być nie może żadnych dodatkowych elementów...
Mówić inaczej, "COŚ" dlatego jest opisywalne (poznawalne w dowolny
sposób), że jest logiczne dopełnione drugim "stanem", który sobie
definiujemy jako "NIC". Czyli że do jedynki matematycznej można, a
nawet trzeba dodać zero - pustkę (brak "czegoś"). Dodać dla wygody
opisywacza i dla klarowności opisu, dodać dlatego, że to wspomaga i
warunkuje działania konstrukcyjne i zrozumienie... Niby NIC, a takie
istotne...
Bez "zera" nie zbudujesz żadnej matematyki, nie sformułujesz żadnego
języka i nie będziesz mógł go używać. - Dlaczego? Ponieważ w każdym
języku jest "znak" oraz jego otocznie, czyli "cisza", pustka. To na
takim tle (i w takim tle) można stosować "język"; bez ciszy nie ma
języka, bez pustki nie ma ewolucji "czegoś". Bez "NIC" nie ma "COŚ".
...
- Tylko jak zdefiniować NIC?
- Dobrze, przechodzimy do komplikowania naszego obrazu i dodawania
kolejnych "pikseli". Może nie wszystko już padło, ale ogólny schemat
już chyba akceptujesz?
- Mniej więcej.
- Na dnie, w fundamencie rzeczywistości - w ujęciu językowym, a tylko
takie jest nam realnie dostępne - tu znajduje się, i to we wzajemnym
połączeniu, "COŚ"-"NIC", to punkt wyjścia czy dojścia analizy. Dalej
w naszym wgryzaniu w otoczenie się nie posuniemy, nie można.
Można to różnie nazywać, jednak nie chodzi o taką czy inną etykietkę,
na potrzeby tego zapisu stosuję takie terminy i mam nadzieję, że są
już przez ciebie akceptowalne; nie ma znaczenia "dźwięk", liczy się
symbolizowana przez pojęcie treść.
- Akceptuję. Do pewnego stopnia.
- Na ten moment to mi wystarczy... Już padło, że NIC i COŚ są wobec
siebie zależne, że to jedność wewnętrznie podwojona. Dlatego tak, że
nie można, nie sposób tego opisywać w rozdzieleniu. Przecież, weź to
pod uwagę, żeby zdefiniować "COŚ", więc namacalny konkret, muszę to
odnieść do tła - w tym przypadku do NIC. Powód? Tylko w ramach tła,
tylko w ramach takiego "zerowego" poziomu, tylko do takiego zakresu
mogę się w tym działaniu odwołać - przecież "czegoś" do "czegoś" nie
przyrównam, bo to to samo.
Zgoda, mogę opisać - tak najbanalniej w świecie "zauważyć" owo COŚ
(zauważyć w tym przypadku oczywiście logicznie, jednak w/na innych
zakresach jak najbardziej realnie; "zasada tła", powtarzam, dotyczy
każdego faktu) - ale mogę to wyróżnić dlatego, że "jest coś innego"
wobec COŚ. - Że nazywam to "NIC" (niczym), a co to ma za znaczenie?
Umożliwia opis, umożliwia postrzeganie - więc "jest", nawet jeżeli
to "jest" trzeba opatrywać znakiem umowności, bo "NIC" z zasady nie
ma postaci. Zero jest logicznie absolutnie koniecznym "faktem", bez
niego opis byłby niemożliwy.
COŚ jest widoczne, ale jest widoczne dlatego, że jest NIC - jedynka
matematyczna dlatego jest widoczna (i zrozumiała), że jest "zerowe"
9
tło. I to dopełniające działanie tło jest takim nawet wówczas, kiedy
stosujący matematykę, a tak było na wczesnym etapie dziejów - kiedy
nawet stosowacz matematycznych znaków nie ma o tym pojęcia; wiedza,
że jest-istnieje zero nie jest potrzebna, aby poprawnie nim operować
- świat zawiera zero, i to wystarczy.
Czyli byt matematyczny dokonuje operacji na jakiś (i jakoś) dla niego
dostępnych jedynkach - pozyskuje wynik tych operacji, nawet one się
zgadzają z widocznym (oraz innymi językami) - jednak dlatego to się
zgadza, że "w stałej pamięci" świata jest owo zero, czyli nic. Zero
warunkuje działanie, jest w każdym fakcie, ale pozostaje w cieniu -
dosłownie w cieniu, przecież nie można oświetlić NIC.
- Matematyk mówi prozą, ale o tym nie wie?
- Stosuje nicość, to konieczność jego operacji, jednak albo pomija
ją, bo niepotrzebna lub wręcz przeszkadzająca, albo nawet nie wie,
że "miejsce zerowe" we wzorze to pustka, i do tego nieskończona. Po
prostu renormalizuje znaczki - i się zgadza.
...
I tu przechodzimy do kolejnych dookreśleń, komplikujemy tak pozornie
banalnie prosty obraz.
Jest sobie NIC i COŚ... Zauważ, fundament maksymalnie prosty - tak
prosty, że logicznie prostszy być nie może, niczego prostszego nie
wypracujesz, ale analiza tego obrazu, poprzez wprowadzanie własności
i zależności między takimi kwantami rozumowania - to powoduje, że
ujęcie zaczyna się zaciemniać, kolejne poziomy wynikają z poprzednich
jako konieczność i budują świat (to, co masz za swój świat), jednak
całość jest niewyraźna - i domaga się objaśnienia...
Pytanie: dlaczego NIC musi być zdefiniowane jako niekończone?
- Bo nie ma granic.
- To zbyt ogólne stwierdzenie, acz poprawne... NIC, z samej swojej
nicości, jest nieskończone - z NIC nic nie można zrobić.
Przecież tego nie podzielisz, nie dodasz NIC do NIC, nie wyznaczysz
granic, więc początek ani koniec się do NIC nie odnosi, itd. NIC z
samej swojej nicości jest nieskończone, i nie może być inne. - A co
więcej, przyjmując i wprowadzając ten element do opisu Kosmosu, już
tylko z tego faktu wynika, że Kosmos jest nieskończony - przecież,
to zrozumiałe, element zbioru dookreśla zbiór.
- Z NIC zawsze są kłopoty.
- Myślisz o tych różnych kwantyfikatorach, które trzeba stosować do
opisu czegoś "takiego"? Fakt, są potrzebne. Ale dlatego, weź to pod
uwagę, że opis prowadzi się z pozycji "coś", czyli z wnętrza zmiany
i jako byt skomplikowany. Dlatego trzeba odnosić się do dostępnego,
do znanego oraz fizycznie "dotykalnego". A w konsekwencji wymaga to
"dodatków", że tak to określę - NIC trzeba opisywać wraz z czymś, bo
inaczej jest nieuchwytne, niezrozumiałe, tak zwyczajnie "niewidoczne"
(jakby to w tym przypadku śmiesznie nie brzmiało).
I jeszcze więcej, tu zaczyna się opis tego nicościowego "stanu", to
wstęp do dalszego - ale trzeba to przejść. I to pomimo, że nawet w
samej warstwie językowej analiza przysparza ogromu kłopotów. Bo jak
sensownie mówić o niczym? - Zajmuję się "niczym", powiesz, a na sali
śmiech. Ale, widzisz, można. Można coś o NICzym powiedzieć.
- Że jest nieskończone?
- Że bezkresne. Że nie można, że nie ma jak tego "zakresu" podzielić;
że jest jednostką i jednością. I jest fundamentem logiki.
10
NIC nie można ruszyć z posad, to opoka - nieruchoma, nieskończona,
wieczna. I tylko taka.
- Ale przecież COŚ to zmiana, ewolucja, przekształcanie się - gdzie
tu miejsce na NIC?
- NIC można zdefiniować, to już padło - i należy to zrobić. I należy
takie pojęcie wprowadzić jako absolutną konieczność do Fizyki. Oraz
do wszelkiego pojmowania, filozoficznego w szczególności. Dlatego,
że inaczej nie byłoby tak podkreślanej przez ciebie zmiany - tego,
co uznajesz za zmianę.
Samo i w sobie COŚ przecież nie może się zmienić, bo jak? Zauważ, że
COŚ, że takie maksymalnie ogólne i szerokie pojęcie, mimo że się w
nim "wyczuwa" fizyczne (i konieczne) wewnętrzne "rozdrobnienie" na
elementy składowe (po prostu trudno to postrzegać i traktować jako
jedność; obraz zawsze jest "ziarnisty", nawet jeżeli to się pomija)
- ten "stan" świata, logicznie biorąc, jest jedynką oraz jednością.
COŚ, mimo elementów składowych i "pokawałkowania", to to samo - w
nieskończoność.
Jedynka, analogicznie jak zero, jest jednością - przecież w jedynkę
niczego nie wciśniesz, jedynki nie podzielisz. Samo dla siebie COŚ
jest jedynką. O ile COŚ nie odniesiesz do NIC i pozostaniesz w ramach
"czegoś" - to, przyznasz, nie możesz nic o COŚ powiedzieć, bo jak?
Jak wpiszesz w "jedynkę" (oraz jedność) zmianę? Podzielisz "coś" bez
odniesienia do tła?
- Ułamki i tak dalej.
- No nie, przyjacielu, mówimy o fundamencie, nie o skomplikowaniu -
wszelkie składowe "jedynki" to poziom wewnętrzny (i rozbudowany). I
tylko w ramach zbioru możesz tak definiować, w ramach "wszechświata"
czy podobnie... To oczywiście zawsze jest jedynka, np. kamień - tak
sobie określasz fakt, a następnie dzielisz w zapamiętaniu fizycznie
czy matematycznie. Tylko że to są poziomy wewnętrzne i zawierające
się w ramach mocno skomplikowanego zakresu, i dlatego poddające się
podziałowi. Natomiast w/na brzegu są tylko i wyłącznie jednostki -
niepodzielne jedynki "czegoś".
- Może.
- Nie może, tak jest. Granica zbioru dlatego jest jego skrajnym, a
w efekcie wyraźnym w tle stanem, że tworzą go najmniejsze elementy
tego zbioru - jednostki.
- Nie w fizyce.
- Ale Fizycznie, ale logicznie jak najbardziej... Mniejsza o to. W
tym miejscu należy wprowadzić, ponownie na zasadzie konieczności (i
to absolutnej konieczności), tak przez ciebie podkreślaną zmianę -
czyli ruch. Bo w Kosmosie ruch jest oczywistością-i-koniecznością,
nie ma zatrzymania... I wynika to wprost i bezpośrednio z tych dwu
wstępnie przyjętych elementów rozumowania. Jeżeli jest NIC i COŚ, to
musi być zmiana-ruch.
- Z powodu?
- Banalne, proste, naturalne: jedynka COŚ w ramach NIC - to musi się
"osuwać", przemieszczać, być w nie-skończonym ruchu.
Jedynka "się osuwa", spada, opada - znów nie ma znaczenia słowo, tu
chodzi o jednoznacznie wynikający z faktu "istnienia" NIC ruch. Musi
być w Kosmosie zmiana, ponieważ NIC nie może COŚ zatrzymać, wyhamować
czy ograniczyć w ruchu - i to potencjalnie (logicznie) nieskończonego
ruchu.
11
Nieskończonego w rozumieniu "przestrzeni" (czyli bezkresnego) - w
rozumieniu "czasu" (czyli wiecznego) - ale również nieskończonego w
rozmienieniu prędkości. Bo skoro nie ma niczego (hamującego), to w
takim odniesieniu prędkość jest-musi być nieskończona.
- Ale...
- Pomijam tu oczywiście dylematy, jak i wobec czego wyznaczyć taką
prędkość, to zagadnienie w tej chwili nie ma znaczenia, jednak tak
to musi być logicznie prezentowane. Że "realnie" taki ruch musi być
jakoś ograniczony, choćby przez zderzenia z innymi jedynkami (których
jest nieskończenie wiele), to prawda, tylko że na gruncie "czystej"
analizy logicznej jest to prędkość pojęta maksymalnie.
...
- Zaraz, "COŚ" to nieskończoność jedynek - czy jedność i jedynka? To
dla mnie nie jest jasne.
- To kolejny poziom analizy, która - jak widzisz - wychodząc od tak
prostego ustalenia, że jest COŚ i NIC, poprzez ustalenie, że to COŚ
w tym NIC musi się poruszać (więc pozwala obserwatorowi w odległym
planie o tym mówić, przecież byt wykorzystuje zmianę do prowadzenia
operacji pojęciowych i działa w ramach zmiany) - otóż można w tym
momencie i na takiej podstawie stwierdzić, że COŚ to nieskończoność,
że podobnie do NIC, zawierając się w ramach jedynki i tylko odnosząc
się do niej, nie sposób - nie ma jak wprowadzić granicy. W zbiorze
granicą jest najmniejszy stan tego zbioru, ale jeżeli jest to zbiór
jednoelementowy, to granicą tego zbioru jest tenże element - jeżeli
jest to COŚ, wszystkim pojętym-zdefiniowanym jako COŚ (nawet będąc w
logicznym, Fizycznym rozproszeniu), to ten fakt jest jednostką oraz
jednością...
- Uff, ale ci zdanie wyszło - a przecież to takie proste...
- Analogią, która pozwala to uchwycić, jest odniesienie do "twarzy"
i zbioru twarzy. W jednym przypadku, zauważ, jest logiczny znak, a
więc "symbol", pojęcie zbiorcze odnoszące się do dowolnej twarzy, a
w drugim już konkretna i osobnicza twarz; z jednej strony logiczny
symbol, z drugiej fizyczna jednostka. - COŚ w jednym ujęciu jest dla
ciebie w postrzeganiu (i rozumieniu) konkretnym kwantem i jednostką
najmniejszą z najmniejszych opisywanego zbioru, a w drugim stanowi
jedność takich kantów, jest wszystkim łącznie.
O COŚ możesz myśleć jako o zbiorze nieskończonym, z jedynkami gdzieś
"na dnie" - albo o zbiorze jednoelementowym, gdzie "wszystko" inne
od NIC ujmujesz łącznie i jako jedność - logiczną jedność. I w tej
jedności prowadzisz, starasz się prowadzić działania. Ale to zawsze
jest COŚ - coś innego od NIC.
- Pokrętne.
- Możesz wypracować pojęcie nieskończoności? Możesz. Bezkres jest w
definiowaniu świata abstrakcją maksymalną, podpowiada go konstrukcja
logiczna opisująca zmianę, wnosi go matematyczny wzór - nie można się
bez niego obyć (nawet usunięcie z wzoru jest czymś motywowane). A
pojęcie "bezkres" jest - niech będzie, że to rozumienie potocznie i
dalekie od precyzji - tożsame z "wszystko", z "nieskończonością" -
że oznacza "nie ma niczego więcej". Czyli, jeżeli po jednej stronie
masz nieskończoność, a po drugiej "wszystko", to te maksymalne pojęcia
są równoważne, to to samo.
Bo NIC jest jedno, ale i COŚ jest jedno - w sensie logicznym COŚ to
jednostka...
12
COŚ, z samej swojej jedności-jedyności fundamentalnie pojętej (wszak
nie ma innego "czegoś"), taki "fakt" jest jednością i jedynką. COŚ
w Kosmosie jest jedno oraz jedyne. A skoro jedyne, to nieskończone.
- Ale są różne jedynki...
- Czekaj, nie gorączkuj się, są, jak najbardziej są. Ale aktualnie
omawiane to ważny element rozumowania, dlatego staram się to określić
dokładnie, na ile mnie stać...
Zauważ, COŚ - w sensie logicznym - to jedność i jedyność w Kosmosie.
Dlaczego? Ponieważ nie ma i nie może być niczego innego w bezkresie
- inne i odmienne od COŚ to sprzeczność, konflikt logiczny. A przede
wszystkim Fizyczny. COŚ z samej zasady jest jedno, wieczne i zawsze
takie same. - Zgoda, występuje w różnych stanach skupienia, w różnym
rozmieszczeniu w bezkresie, ale jest jedno. A logicznie jest jedynką
rozumowania.
- Tyle słów, a przecież nie ma żadnego problemu, aby stwierdzić, że
jest jedynka lub jej nie ma.
- W tym kłopot, o taki sposób rozumowania i postrzegania idzie w tej
analizie, przydługiej, nie zaprzeczam, ale koniecznej. Chodzi o to,
że postrzegasz "jedynkę" z zewnątrz, ustalasz taki fakt umieszczając
się poza "faktem". Widzisz jedność dlatego, że nieświadomie odnosisz
to do tła - wprowadzasz w swój opis tło, w tym przypadku bezkresne.
I inaczej nie możesz postąpić.
Ale zarazem, zobacz, redukujesz w swoim działaniu pustkę, bo jej nie
zauważasz, bo niepotrzebna. I następnie na tej podstawie - już tylko
w ramach "czegoś" ustalasz, że jest jedynka. Cała operacja dlatego
była możliwa, że stosowałeś "zero", tylko że ty widzisz i odnosisz
się do "jedynki", a to co najmniej niepełny obraz, by nie powiedzieć,
że fałszywy.
- I nie wynika z niego nieskończoność jedynki?
- Jednoznacznie nie wynika. Mogę to postulować, uznawać, że nie może
być inaczej, bo skoro NIC jest nieskończone, to dlaczego COŚ miałoby
mieć inny "stan" - mogę twierdzić, że skoro COŚ jest jednostką, to
z tego wprost wynika nieskończoność tego pojęcia, itd. Jednak chyba
sam czujesz, że to nie jest tak oczywiste jak w przypadku zera. A w
tym dowodzie na nieskończoność COŚ chodzi o to, żeby opis wyłącznie
w oparciu o taki element poprowadzić, tylko odnosząc się do COŚ. I
żeby było jasne, że COŚ jest nieskończone z samego swojego "bycia"
w Kosmosie.
Oczywiście chodzi umownie o opis, przecież pozostając-zawierając się
w ramach jedynki nie można wykonać żadnego ruchu - w "jedności" (tu:
w jedynce) nie ma składowych i tym samym nie ma oraz być nie może
żadnego ruchu-działania...
Jeszcze inaczej - można podejść do tego od tej strony, że "jedynka"
(co by nią nie było) jest całością i wszystkim, ale również jest (o
ile potrafię to ustalić) sumą wszystkich jedynek - że to logicznie
jedność, ale Fizycznie (lub tylko potencjalnie) zbiór. I ten łączny
stan - mimo jego faktycznego upostaciowania (w rozproszeniu lub nie)
- jest jednością, kwantem prowadzonych operacji. Ten "zbiór" można
zdefiniować jako "COŚ" - to jest jedynka.
Jak nie możesz podzielić na elementy składowe, jak nie rozróżnisz w
jednostce kwantów, to masz jedynkę. Tylko jedynkę.
To może być ogromna jedynka, nawet potencjalnie zawierająca w sobie
"wszystko", ale to w opisie jest jedynka - bo jak nie ma możliwości
13
wydzielenia elementów, to takie "coś" jest jednym i jedynym...
To, że można w ramach COŚ (na/w kolejnych etapach poznania) składowe
wyróżnić, to - po pierwsze - efekt, skutek, rezultat "istnienia" NIC,
a po drugie wprowadza to ustalenie, że COŚ liczbą składowych, które
się na to składają, jest nieskończone.
Dlaczego? Skoro NIC jest nieskończone, to żeby "zapełnić" pustkę i
żeby przebiegało to na zasadzie zero-jeden-zero-jeden..., to "czegoś"
również musi być nieskończenie wiele - strony tego równania muszą
być sobie równe (i nieskończone).
Czyli, tak jak jedynka COŚ (więc suma logiczna "czegoś" - wszelkie
kwanty łącznie, tu: "zbrylone" w jednostkę) może dopełnić bez reszty
"jedynkę" NIC, bo żadnej "reszty" nie ma (jest wówczas tylko NIC i
COŚ, zero i jedynka) - tak samo jedynki logiczne COŚ (najmniejsze z
najmniejszych) mogą zapełnić NIC bez reszty. Te nieskończoności są
sobie równe.
Nie wiem, czy to cię przekonuje, jednak na ten moment niech wystarczy
- może nie w jednym akapicie dalszej rozmowy to się doprecyzuje, ale
kolejne cegiełki znajdą się i dodadzą do ogólnego obrazu.
...
- Tylko że to prowadzi do absurdu, wyklucza zmianę.
- Nie, ale doceniam twoją spostrzegawczość. Jeżeli COŚ jest, jak to
padło, nieskończone - jeżeli NIC jest nieskończone - i jeżeli są to
równe sobie nieskończoności (bo inne przecież być nie mogą, acz jest
pewien niuans, o czym za chwilę) - to tym samym COŚ wypełnia NIC w
nieskończoności dokumentnie, po prostu zajmuje miejsce "po całości",
to wynika z odniesienia do siebie tych zakresów. A skoro tak, to w
taki sposób definiowanym Kosmosie nie może być ruchu, przecież COŚ
samo w sobie zmienić się nie może (tylko "jest"). Mimo rozmieszczenia
zero-jedynkowego elementów składowych (i to, zauważ, niezależnie od
stanu-formy COŚ, czy jednostka, czy zbiór jednostek), na skutek tak
zaistniałej równowagi, ruch-zmiana w zapełnionym logicznie zakresie
nie może się zdarzyć - bo skoro wszystko już obsadzone, to ruchu nie
ma...
- Co było do udowodnienia.
- Tryskasz humorem, mój drogi, tylko że popełniasz błąd. Konieczny w
tym zakresie, dlatego się nie stresuj, jednak warto spojrzeć szerzej
na sprawę.
Nieprzypadkowo kilka razy nadmieniłem, że chodzi o jedność podwojoną
wewnętrznie. A podkreślam ten aspekt zagadnienia z tego powodu, że
jest kluczem do zrozumienia świata i nas w nim... Otóż, kiedy ustalasz
w otoczeniu fakt i kiedy ograniczysz się tylko do niego, kiedy opis
prowadzisz w taki sposób, że odnosisz się tylko do jednej strony, a
więc albo zafiksujesz się na COŚ, albo na NIC (widzisz jednostronnie
i z jednego punktu) - to taki tok działania prowadzi cię do zapętleń
i absurdów, z których się nie wydobędziesz.
I dzieje się tak nawet wówczas, kiedy o tym wiesz - nawet wiedza o
stronnym opisie nie uwalnia od paradoksów. Dlaczego? Ponieważ nasze
operowanie pojęciami tak przebiega, musimy składać obraz w jedność
po kawałku, ale on z tego powodu długo nie może się ustabilizować.
A skoro, jak tutaj, sprawa dotyczy brzegu, jednoznaczność jest tym
bardziej kłopotliwą do wypracowania...
Zastanów się, jeżeli NIC jest nieskończone i COŚ jest nieskończone,
to nie oznacza, że do wyjaśnienia ruchu w Kosmosie należy wprowadzić
14
podwojenie NIC, że nicość to "nieskończoność razy dwa" (lub więcej)
- ponieważ inaczej sprzeczność w dowodzie. Znów daje o sobie znać to
stronne widzenie zmiany i świata.
Dlaczego nie dwie nieskończoności? Nie są potrzebne. W definiowaniu
zależności NIC oraz COŚ wystarczy jedna nieskończoność. Istniejesz,
a to znaczy, że sprawa jest rozwiązywalna i nie ma zatrzymania (ani
wiekuistej stabilizacji)...
- Tak to mi się składa. Czyli że jedna nieskończoność jest okupowana
przez COŚ, a obok, jako tło, jest druga nieskończoność, tylko że w
podwojeniu. Bo jeżeli jest to "jeden do jednego", jeżeli "zakresem"
COŚ i NIC to to samo - to skąd ten ruch?
- Nie, jest tylko jedna i jedyna nieskończoność; Kosmos jest jeden i
nieskończoność jest jedna. I jest to "stan" maksymalnie i absolutnie
jednoznacznie (na wieczność) ustalony, jest wartością graniczną: jest
nieskończony.
Nie ma innej tak oczywistej wartości, nieskończoności nie można ani
powiększyć, ani zmniejszyć, koniec, kropka. Tego logicznego poziomu
w żadnym ujęciu nie wolno ruszać, to fundament absolutny.
- A ruch? A różne dziwy w analizie?
- Jak najbardziej zasadne. Tylko że nie chodzi o tzw. nieskończoność
aktualną, czyli "przestrzeń absolutną".
- A o co?
- O nieskończoność potencjalną, o "czas absolutny" (w innym nazwaniu
wieczność). Chodzi o sumę "stanów aktualnych" - o sumę "tyknięć" w
Kosmosie.
To również już wiesz: nieskończony ruch w nieskończonym Kosmosie to
wieczność - bezkresna i tocząca się "w dal" zmiana musi realizować
się wiecznie. To wprost wynika z przyjęcia w fundamencie NIC i ruchu
COŚ w tym NIC. Dziwy, tak emocjonalnie i na różne sposoby opisywane,
to domena wieczności, zasiedlanie tego samego kawałka podłogi przez
"gości hotelowych" dokonuje się następczo...
- Dobrze, ale jeżeli jest "po równo" na każdą ze stron tego opisu,
to skąd zmiana? To nie jest dla mnie oczywiste.
- Wspomniałem, jest niuans tego opisu. A nawet dwa, ale tutaj trzeba
wspomnieć o pierwszym z nich. Chodzi o równowagę w formule: "prawie
równowaga". Natomiast drugi jest taki, że każda chwila aktualna jest
dopełniona koleją i dalszymi.
Kosmos to NIC i COŚ, to nieskończona jedność wewnętrznie podwojona.
Skoro tak, to teoretycznie może zajść sytuacja, że COŚ w NIC rozłoży
się równomiernie, że będzie to ciąg zero-jeden-zero-jeden..., takiej
okoliczności nie można wykluczyć, w wiecznym bezkresie może się tak
zdarzyć.
- Jednak jesteśmy. Obserwuję, więc jestem.
- I to jest najlepszy dowód, że Ewolucja w Kosmosie zachodzi.
- Dlaczego?
- Teoretycznie, wracam do powiedzianego, skoro COŚ jest jedno i się
dzieli na elementy składowe, a tych elementów jest nieskończoność -
to takie jedynki (najmniejsze z najmniejszych, kwanty czegoś), one
mogą tak zapełnić NIC, że nie będzie wolnego toru do zmiany - więc
jak to się dzieje, że taka sytuacja nie zachodzi? ...
A nawiasem, żebym nie zapomniał - i jako konieczny wtręt do opisu,
łączy się bezpośrednio z tematem - sam już chyba widzisz, że NIC to
nie jest banał, że to nie taki tam sobie "stan". Może i nieuchwytny
15
językowo, może i jest potrzebny i dopełnia logiczną analizę, ale w
gruncie rzeczy można go pominąć, bo to takie nic... Sam dostrzegasz,
że to nie jest i nie może być tak, że kiedy wrzucić do NIC "grudkę"
czegoś, to taka grudka gdzieś tam (w dal) spokojnie się przemieści -
nic z tego. Wielki błąd.
Takie podejście do NIC (nicości) to zasadniczy błąd w postrzeganiu,
NIC to "dynamiczny" - destrukcyjny dla COŚ "obszar".
- Dynamiczny? NIC ma własności?
- Nie chwytaj za słówka, przecież muszę to jakoś zdefiniować i ubrać
w pojęcia, bez tego nie ma zrozumienia. NIC jest stanem dynamicznym,
ale w odniesieniu i w odwołaniu do COŚ, przecież samo z siebie jest
niedefiniowalne. Podobnie jak jedność COŚ.
Czyli, jeżeli w Kosmosie jest COŚ, dajmy na to "zbrylone" (w chwili
obecnej powodu tego zsumowania się jednostek nie podnoszę, to dalej
się pojawi) - to taka bryłka czegoś nie tylko musi się przemieszczać
szybko (i bardzo szybko), ale też rozpadać. Powód, pytasz o powód?
Otóż jeżeli COŚ zawiera w sobie elementy składowe, a z każdej twojej
obserwacji świata (czy siebie w nim) wynika, że COŚ jest złożeniem -
to taka grudka wrzucona w NIC, ona nie tylko będzie przemieszczać się
"do nieskończoności", ale przede wszystkim będzie się jednocześnie
degradowała do składników. Musi się rozpadać.
- Bo nic nie hamuje.
- Właśnie. Ruch w nicości jest konieczną oczywistością, ponieważ nie
ma czynnika hamującego, ale również rozpad struktury skomplikowanej
jest oczywistą koniecznością, bo nie ma czynnika hamującego.
Wrzucona w NIC gruda czegoś nie może tak sobie i do nieskończoności
oddalać się, ponieważ to nie jest obojętne oraz pomijalne otoczenie
- nicość to "czynnik" zasadniczy, który tę grudkę niszy, po prostu
"rozdrabnia" do maksymalnie prostego elementu. Wszystko złożone musi
się w takiej nicościowej okolicy rozpadać (i to szybko, "wybuchowo"),
rozpadać do momentu, że już dalej nie może. - Grudka czegoś może się
rozpadać tak długo, jak może.
A to przy okazji załatwia logiczny dylemat, czy podział COŚ jest, a
może nie jest skończony. Jest nieskończony dla obserwatora zawartego
w zmianie, czyli fizycznego; pozostając wewnątrz świata brzegu dojść
nie można, nie można sięgnąć jednostki tworzącej. Ale jednocześnie
podział jest logicznie skończonym - bo nie ma podziału dalej niż do
stanu najmniejszego elementu; jest jedna nieskończoność, dlatego nie
można jej dopełnić nieskończonym ciągiem (na to samo miejsce i w tym
samym czasie nie można wprowadzić, "zameldować" kolejnej jedynki).
Może być wielokrotność podziału (kolejne etapy w wieczności), i taki
ciąg jest niewyczerpywalny (w rozumieniu: nieskończony - nie kończący
się), ale nie ma podziału nieskończonego "w pionie". Nie ma, bowiem
"na dole" jest punkt, element najmniejszy z najmniejszych, a górną
granicą jest suma wszystkich jedynek czegoś, czyli COŚ.
COŚ w Kosmosie jest jedno i nieskończone, ale również składowe tego
zakresu (tu: suma jedynek) jest zbiorem nieskończonym. Jednak tylko
nieskończonym, nie większym.
- A mniejszym?...
- Ech, no tak, to jest ten wspomniany niuans. Po prostu nie może być
dokładnie po równo (do kwantu, do jednostki nieskończoności), bo by
nie było zmiany. Skoro jest, to oznacza, że NIC jest więcej niż COŚ.
Dokładnie o jednostkę więcej. Czyli, żeby to wyrazić w matematycznych
16
symbolach, że COŚ to nieskończoność minus jeden, a NIC to tylko/aż
nieskończoność.
- Lub odwrotnie.
- Nie upieram się przy takim opisie. Prowadzone tu analizy odnoszą
się do strefy granicznej i przebiegają na maksymalnym skraju logiki,
dlatego dopuszczam myśl, że błędnie to wyceniam. Ale nie pasuje mi
ujęcie, przyznam, że jest więcej "czegoś" ("czynnika męskiego", COŚ),
stawiam na "bierny", na NIC. W każdym razie taka nierównowaga musi
logicznie występować, przecież o tym dyskutujemy.
...
- A dlaczego tak usilnie podkreślasz podwojenie?
- Dobre pytanie, idziemy dalej w analizie...
Dlaczego podkreślam podwojenie? Ponieważ inaczej tworzy się logiczne
zapętlenie, absurd. Kiedy analizujesz i opisujesz rzeczywistość tylko
z pozycji COŚ (i konsekwentnie pomijasz NIC), to ani istnienia zmiany
i jej formy nie wyjaśnisz, ani lokalnego zgęszczenia COŚ (na przykład
we własne "ja") nie zdefiniujesz - ani nie masz sposobu wykazać, że
takie lokalne fakty (zbrylenia) mogą występować w nieskończoności.
Bo na jakiej podstawie, przecież nie masz punktu odniesienia.
Co więcej, można logicznie przyjąć, i to nie jest sprzeczne z regułą
(to kolejne nawiązanie do tematu nieskończoności COŚ), że wszystkie
jednostki "czegoś" zbiegły się w jednostkę, że nie tylko logicznie
traktujesz to jako jedność, ale że Fizycznie to jest jednostka. Co,
można tak zrobić? Można.
I, zastanów się, jak "w takich okolicznościach" przeprowadzisz swoje
analizy, co z czym i do czego porównasz? Jeżeli COŚ to wszystko, a
ty niczego innego nie bierzesz do opisu, to ustalisz (lub wykonasz)
"w takim czymś" ruch, dojrzysz zmianę, jakieś wnioski wyciągniesz?
To jedność oraz wszystko, więc nic o tym nie możesz powiedzieć, nie
ma tu żadnej aktywności - nawet sam siebie w takiej jedności żadnym
sposobem nie wyodrębnisz, ponieważ w jedynce nie ma niczego, nawet
twojej myśli (o cielesnej postaci nie wspominając).
Tylko, zastanów się (poważnie się zastanów), czy to oznacza, że to
Kosmos się zbiegł, zsumował w jednostkę?...
No nie. Dlaczego? To tylko i jedynie zgromadziła się połowa Kosmosu,
"zbryliło się" w jednostkę COŚ, jednak NIC dalej (i na zawsze) jest
nieskończone.
NIC jest jedno i nieskończone i w tym ujęciu dopełnia (na zasadzie
koniecznej) zbrylone COŚ - ale jest bezkresne, więc Kosmos pozostaje
niezmiennie bezkresnym. Punkt w postaci COŚ, sam w sobie i dla siebie
nieskończony, dopełniony w tle jest nieskończonością NIC. I dlatego
zmiana, po tym chwilowym zbiegnięciu, może dalej się toczyć.
Kosmos - jako stan logicznie nadrzędny i wewnętrznie podwojony - to
nie podlega już żadnej odmianie, nie może. To ostateczny (w opisie
"w górę", tu: hierarchicznie) zakres-stan logiczny - nie ma niczego
wyżej-dalej...
Czyli ponownie należy zanotować ustalenie, że zmiana w Kosmosie nie
może wyhamować i że Ewolucja musi biec. Jednak bez podwojenia takie
stwierdzenie nie jest możliwe - bo albo prowadzisz je w cyklicznym
zapętleniu i nakładasz na nieskończoność kolejne nieskończoności (bo
nie wiesz, że chodzi o wieczność), albo dochodzisz do granicy i tym
samym ciągu dalszego nie ma. Pozostając w ramach jednej strony nigdy
się nie dopracujesz, dlaczego możesz o tym pomędrkować. Co najwyżej
17
wyprodukujesz multum sprzecznych oraz wzajemnie wykluczających się
obrazów - i na tym się zatrzymasz. Bo jak znaleźć drogę, kiedy nie ma
punktu odniesienia?
Skoro jednak jesteśmy - a to jest argumentem rozstrzygającym - to
znaczy, że COŚ jest dopełnione NIC, że Kosmos to nie to albo to, ale
to i to. To NIC-COŚ. To dwuelementowa jedność...
- NIC i COŚ jako fundament?
- I to absolutny, już do niczego innego sprowadzalny. I co więcej, w
łącznym zapisie, jako zero-jeden. A nawet, żeby podkreślić ten stan,
trzeba to pisać jako "zerojeden", może niepoprawnie z uwagi na reguły
gramatyczne, ale jako oddanie treści...
Czyli nie jest to nawet dwuelementowość, więc dwa odrębne składniki,
które dopiero logika i głęboki namysł zespala w jedność, ale chodzi
o łączny fakt. I dopiero taka jedynka definiuje (oraz oznacza) kwant
działania. I rozumowania tym samym.
- Zawsze?
- W każdym przypadku, nie ma odwołania. A w sposób szczególny mam na
myśli obecnie matematykę - z uwagi na jej funkcjonalność, a przede
wszystkim skuteczność. Z czego ona wynika? A no z tego, że w każdym
wzorze i w każdym przeprowadzonym działaniu analizującym świat przy
pomocy matematycznych znaczków, w tym działaniu zawarte jest zero.
Jest i współtworzy każdą jedynkę i każdy znak wzoru.
Oczywiście trudno prowadzić operacje na zerze, to jest niemożliwe po
prostu, ale to zero, jako składnik integralny i niezbywalny - pustka
i nicość w tym działaniu są zawarte, zawsze w nim występują. Dlatego
matematyk może zero pomijać, ponieważ zawsze nim operuje - zero jest
"w stałej pamięci świata". I dlatego wynik jest poprawny.
- Jednak fizycznie liczy się COŚ...
- Skoro każde działanie (w tym objaśniające rzeczywistość) - każdy
czyn fizyczny (a takim jest też działanie objaśniające) zawiera już
pustkę (i zawiera zawsze), to można zaniedbać ten powtarzający się
element dowodu, dla skuteczności można NIC pomijać, a koncentrować
się na COŚ, zwłaszcza że COŚ jest po prostu widoczne i namacalne. Ale
w granicznych zakresach - a o tym teraz mówimy - tu trzeba (i to jako
absolutną konieczność) wprowadzić wcześniej wyrzuconą pustkę - bez
tego działanie jest niewytłumaczalne; brak zera we wzorze nie podważa
wzoru, on się sprawdza, ale dlatego się sprawdza, że to zero w nim
podprogowo tkwi. Logicznie i filozoficznie NIC musi się w analizie
świata znaleźć, bo bez pustki świata by nie było oraz rozumowania o
świecie by nie było.
NIC to fundament, i to ten najważniejszy. NIC z logiki nie tylko, że
nie wolno usuwać - nie można tego zrobić. COŚ można (teoretycznie)
zanegować, jednak NIC negacji nie podlega.
...
I jeszcze jedno, na zasadzie dygresji, tylko pozornie niezwiązane z
tematem oraz odlegle od omawianego - jest jednak niebywale istotne w
budowaniu obrazu całości, dlatego trzeba o tym wspomnieć: granicami
mojego świata jest mój język.
- Nie powiem, że to bardzo odkrywcze stwierdzenie.
- Muszę je tutaj przywołać, ponieważ jest tak samo fundamentalne, jak
wszelkie ustalenia odnoszące się do Kosmosu (oraz jego składowych).
Konieczna jest wiedza i świadomość, że poza zbiór abstrakcji, który
jako jednostka (i społeczeństwo) wypracowałem - że nigdy nie wyjdę
18
poza taki zbiór znaków nazywających-kodujących zmianę, że niczego
więcej poza tym zbiorem nie ma.
To, jak "naprawdę" gdzieś-tam czy tu-obok realizuje się zmiana, jak
naprawdę wygląda przekształcanie się kwantów czegoś w pustce Kosmosu
- to nie jest istotne. A nawet więcej: nie jest bezpośrednio dostępne
w żaden sposób. Zmiana się toczy, jestem jej wytworem i składową, na
co dzień i od święta z tego korzystam - i dobrze. Czy to biegnie tak,
jak sobie wyobrażam, czy zupełnie inaczej, a co to ma za znaczenie?
Jeżeli mogę w oparciu o te wyobrażenia zrobić krok i nie trafiam w
ścianę czy materialne zapadlisko, to znaczy, że moje znaki kodujące
jakoś odpowiadają stanom świata, coś o zakresie poza moim bytem mówią
- i jest to warunkiem działania. I wystarczy.
Liczy się jedynie to, czy wyprodukowane symbole języka potwierdzają
się w/na kolejnych etapach życia i czy przeprowadzony w taki sposób
czyn znakujący otoczenie nie tworzy zagrożenia. Jeżeli potwierdza
się, to znaczy, że coś o COŚ (i NIC) mówi, że oddaje zależności. Ale
muszę mieć świadomość, że to zawsze (i na zawsze) jest całość mojego
zasobu - nie wypracuję niczego więcej... Abstrakcje to ja, i zawsze
tylko ja.
- Ale język to tylko jeden ze sposobów opisu świata, są inne - nie
muszę odwoływać się do słownika, żeby przekazać wiadomość, to równie
dobrze mogą być obrazy.
- Jeżeli tak podkreślam granice języka i zbioru abstrakcji w opisie
(pojmowaniu otoczenia), to mam na myśli cały zbiór pojęć i wszelkie
języki. Tu nie chodzi o konkretny i "słownikowy" język, samo słowo
"język" pojawia się tu w najszerszym z możliwych znaczeń: to dowolny
znak i system znaków symbolizujących zmianę.
Nie ma przecież znaczenia, czy tym-takim językiem są wyróżnione (na
podbudowie zmysłów) i pozyskane z otocznia kolejne obrazy płynącej
rzeki, czy jest to zbiór w postaci dźwiękowej lub zapisanej i przez
to nazywający mniejszy albo większy fragment świata - nie ma żadnego
znaczenia, czy chodzi o matematyczny symbol, o fizyczny kwant (czy
Fizyczne COŚ). Nie ma znaczenie, ponieważ to zawsze jest abstrakcja,
czyli dodatek, narzut na postrzeganą-doznawaną zmianę zachodzącą w
obserwatorze lub w świecie, który obserwuje.
Wszelkie znaki, wszelkie sposoby znakowania są "językiem", to elementy
uniwersalnego języka, z których powstaje całościowy już język służący
poznaniu.
Wszelkie wyprodukowane poprzez historię języki służą na/w kolejnych
etapach do podzielenia nieskończonej i wiecznej zmiany w Kosmosie,
do jej nazwania i oswojenia - po prostu zrozumienia. I są wszystkim,
czym dysponuję. "Nazywanie", definiowanie wychodzi od wielkich, ale
przez to jaskrawo widocznych faktów w otoczeniu, przechodzi w miarę
nabywania sprawności (i narzędzi) do coraz niżej położonych rejonów,
aż dociera do granicy, do fundamentów logiki - i ostatecznie wyróżnia
w Kosmicznej jedności NIC oraz COŚ (a dalej ustala zależności tych
składowych). I niczego więcej nie można zrobić - i niczego więcej w
świecie nie ma - i niczego więcej nie można w języku wyrazić.
Ten język, co ważne, buduję dla siebie, przecież zmiana się toczy i
nic o takim działaniu nie wie. To ja ją dzielę na kwanty, na "moje"
kwanty (efekt mojego sposobu postrzegania i możliwości technicznych).
Później je w emocjonalnym wzmożeniu nazywam w lokalnym narzeczu - a
jeszcze w kolejnym kroku nimi operuję (ustalam zależności). I zawsze
19
są to jedyne znaki, którymi dysponuję - niczego więcej nie ma, nie
było, nie będzie...
Ale, co trzeba podkreślić, to zawsze jest jeden i tylko jeden język,
niezależnie od czasu zaistnienia, sposobu wyrażania - i niezależnie
od tego, kto go tworzy. - Dlaczego? Ponieważ konstruowanie "języka"
przebiega w jednej rzeczywistości, na jednym i tym samym nośniku - i
dzieje się to w otoczeniu jednej nicości. I wyraża się w prostym
jednym rytmie... A że lokalnie ma to postać obrazu, w innym przypadku
dźwięku oznaczającego słowo, czy jest dowolnym znakiem w zbiorze,
który coś dla mnie oznacza - to drobnostka.
Każdy wyróżniony w świecie fakt to "litera" albo "wyraz" języka, za
pomocą którego wyraża się zmiana, wszystko wokół to elementy-treść
tego języka. I wszystkie one są dla mnie abstrakcjami.
Dlatego abstrakcjami, ponieważ notuję je, poznaję w złożeniu, jako
sumę zdarzeń, które zaistniały i już są historią. Doznaję zmiany w
sposób bezpośredni, uczestniczę w niej - problem jednak w tym, że o
fakcie zaistnienia zmiany dowiaduję się dalece po jej zrealizowaniu;
zmianę doznaję, ale poznanie to odległy etap działań.
Doznaję to, co jest - widzę to, co było. I muszę mieć świadomość, że
tak odbieram świat.
- Wszystko jest językiem oraz abstrakcją?
- Tak. Wszelkie, absolutnie wszelkie tak zwane fakty, wszystko, co w
dowolny sposób w otoczeniu lub w sobie wyróżniam - wszelkie byty nie
byty, czy zależności i własności, wszelkie pozornie dla mnie trwałe
składowe świata, np. kamień czy komórka mojego ciała - to zawsze w
moim spojrzeniu i rozumowaniu abstrakcja.
Widzę, rejestruję taki fakt w postaci zbioru, ustalam jego istnienie
w formule złożenia - coś z nieskończonego strumienia kwantów w ruchu
wyodrębniam, od tego do tego miejsca-momentu wyznaczam granicę - i
nazywam, traktuję za jednostkę lub zbiór jednostek (w zależności od
tego, na czym skupię uwagę). Ale to ja, obserwator tej zmiany, to ja
tak czynię, to moja decyzja i sposób działania te granice tworzy i
decyduje, że w nich to a to się znajduje. - To nie świat produkuje
"kamień" czy "literę", to ja jestem twórcą takiego "faktu". Kamień
jest zbiorem atomów, dalej i w podszewce jest połączony z innymi a
drobniejszymi elementami - a jeszcze dalej i głębiej jest wytworem
"pola". Czyli w tym ciągu nie ma niczego definitywnie wydzielającego
i ograniczającego - "kamień" jest kamieniem dla mnie, i tylko dla
mnie... Przecież ktoś inny, w innym czasie i z innymi możliwościami
podziału strumienia kwantów będzie to widział i ujmował odmiennie,
na przykład zaliczy wzmiankowany kamień do zbioru w formule widocznej
obok góry kamieni - albo dowolnie inaczej przypisze fakt do innego
elementu otoczenia. To moja decyzja i moje możliwości budują świat,
budują język, którym znakuję rzeczywistość. I są tylko-i-wyłącznie
abstrakcjami.
Obrazy są kwantami "języka obrazowego", słowa języka mówionego, itd.
Abstrakcje zmysłowe dlatego są ważne i wymagają wyróżnienia w toku
opisu, ponieważ są pierwsze w poznawaniu świata, są wcześniejsze o
krok od uogólnienia - warunkują kroki następne, jednak w logicznym
sensie każdy z języków jest tym samym: znakuje zmianę dokonującą się
w świecie lub w obserwatorze.
Język słownikowy to późny w osobniczym istnieniu sposób definiowania
zmiany, a jeszcze kolejnymi są filozofia i matematyka, najbardziej
20
skrajne w symbolicznym nazywaniu i znakowaniu systemy. Ale to tylko
język, zawsze język - metafora, symbol, znak zmiany i jej składowych
jakoś tam wyodrębnionych.
Zauważ, że każdy byt to swoista językowa "wieża babel" oraz wielość
systemów językowych (tak cielesnych, tak pojęciowych). Co więcej, te
systemy trzeba wzajemnie do siebie odnosić i tłumaczyć, co przecież
nie jest prostym i szybko osiąganym w rozwoju etapem.
I jeszcze po kolejne, trzeba takie działania tłumaczące-objaśniające
prowadzić aż do zbudowania jednego, maksymalnego już języka opisu,
w którym wszelkie wypracowane elementy są składową. To odnosi się do
każdego osobnika i każdej zbiorowości. - Bez uzgadniania języków nie
ma istnienia; konstrukcja poddana sprzecznym sygnałom rozsypie się.
- Czyli podział na język i inne sposoby znakowania jest chwilowy i
umowny?
- Oczywiście, wynika to z obecnego sposobu rozumienia oraz dzielenia
jedności. I musi w pewnej chwili zostać zarzucone, na końcu musi się
okazać jednością. Nie ma języków, jest tylko język i składające się
na niego abstrakcje.
...
- Odniosę się do powiedzianego, czy to znaczy, że nie ma niczego, co
jest obiektywne, to byt poznający - poprzez budowę systemu znaków -
tworzy język, a w konsekwencji świat?
- Przecież to padło wprost (a historycznie znane jest "od zawsze").
Rozumiem jednak, że takie stwierdzenie może wywoływać emocje, wszak
"coś" w otoczeniu jest i je postrzegam - dlatego traktuję jako stan
obiektywny.
Tylko że, zauważ, z tego nie można wyprowadzić wniosku, że to jest
dokładnie to, co mi się wydaje, że postrzegam. Dlaczego? Już tylko z
faktu skończonej prędkości przenoszenia się sygnałów wynika, że widzę
przeszłość (nie fakt, tylko "echo" faktu). A po drugie, rejestracja
nie jest biernym odbiorem sygnału, ale rozbudowanym (i to na różnych
piętrach) opracowywaniem strumienia energii. Zmysły, owszem, są "w
świecie" zanurzone i są efektem zmiany, ale treść, którą przenoszą -
tę treść poznajemy daleko po jej zaistnieniu... To my i zawsze dla
siebie taką treść tworzymy (składamy w "fakt"), to działanie twórcze
i osobnicze. I nigdy inne.
Zmiany (w jej przebiegu) nie poznamy inaczej jak poprzez symbole tej
zmiany, a te są w nas i dla nas. Nic poza tym nie istnieje. I musimy
mieć tego świadomość. Prawdą jest to, co sami uznajemy za prawdę. I
jeżeli ustalenie się potwierdza, jest prawdziwe. A że odległe wobec
tego, co "widzimy" w fundamencie? To nie ma znaczenia, ponieważ tego
w żaden inny sposób nie poznamy.
Możemy to przeczuwać, możemy o tym nawet mówić, tylko co z tego? Nic,
absolutnie nic. Dla nas dostępne są "znaki" symbolizujące zmianę i
tylko w oparciu o nie możemy prowadzić analizy.
To oczywiście nie jest złudzenie, nie żyjemy w symulacji (albo jakoś
podobnie), świat jest jak najbardziej Fizycznie realny. Tylko że to
nie oznacza, zauważ, że jest poznawalny fizycznym eksperymentem "do
samego dna" - bo nie jest. To "dno" (świata, ale też rozumowania o
nim) jest, ale "paluszkami" tego nie chwycisz.
Kwanty logiczne zmiany są wszędzie, w świecie i w nas - ale są poza
pomiarem, a nam dostępny jest tylko symboliczny i zawsze rozbudowany
w skomplikowaniu daleki ich "pogłos" (zawsze zdeformowane cienie).
21
Nam są dostępne tylko "zbrylenia", fizyczne konkrety, które doznajemy
w aktualności, ale poznajemy daleko po zaistnieniu i jako abstrakcje.
Nasza prawda jest dalekim efektem procesu, tylko że to jedyna prawda;
dla nas świat poza jaskinią nie istnieje.
A nawet, tak po prawdzie - w ogóle nie istnieje. To tylko nasza, z
wnętrza "jaskini" prowadzona obserwacja - to mówi o jakimś zakresie
"poza". Ale jest tylko jaskinia i jej prawda, nic więcej.
Tak, nie ma niczego obiektywnego. Ostateczną paradą jest to, że nie
ma żadnej "prawdy ostatecznej" - prawdą jest to, co sobie o świecie
wypracujemy. I nie ma innej prawdy. I nie może być innej prawdy.
...
- To wszystko, koniec opisu zależności?
- Nic podobnego, dopiero poruszyliśmy kilka tematów wiążących się z
proponowanym tu podejściem do Kosmosu i rzeczywistości. I to tylko
wstępnie, i to w formie ogólnej, przecież to tylko szkic.
Powtarzam, z przyjęcia, że jest NIC i COŚ, z tego wynika wszystko to,
co sobie sam czy wespół z innymi w rzeczonej sprawie jesteś zdolny
wytworzyć - w tym tak prostym założeniu jest wszystko, czym zajmuje
się dowolny język czy nauka, nie ma wyjątków.
- Grawitacja też?
- Dlaczego grawitacja?
- Tak mi się skojarzyło. Bo jeżeli w Kosmosie tworzą się "zgęstki"
czegoś, to musi być przyczyna, która za tym stoi - czysta losowość
nie połączy na trwałe, a raczej na wystarczający okres swobodnych i
niezależnych jednostek, nie widzę żadnej siły w takim zakresie, która
do tego doprowadzi. A przecież rozmawiamy o tym.
- No tak, dobre pytanie. I znajduje się jak najbardziej w tematycznym
ciągu, prędzej czy później trzeba by o tym powiedzieć... Cóż, nie ma
rady, przechodzimy w naszym dialogowaniu do kolejnych uwarunkowań -
co było opisem ogólnym już padło, teraz szczegóły.
- Do gry wchodzi fizyka.
- Powoli kolego z fizycznych, to ciągle Fizyka - tu eksperyment (a
więc macanie różnopłciowej materii) nie ma zastosowania, do wtykania
paluszków w struktury (wszech)świata jeszcze daleko.
- Skoro tak, to co "spaja" kwanty? Proste pytanie, prawda?
- Nie odniosę się do zaczepki, acz pytanie jest rzeczywiście proste
(w sensie jednoznaczne). Co nie oznacza, że można to zbyć szybko i w
kilku zdaniach. Ewolucja sobie z dylematem radzi bardzo skutecznie i
właśnie prosto, jednak opis tego krok po korku i w zbiorze abstrakcji
posiadanych - no cóż, to musi przybrać postać nawet nie strumienia
kwantów, ale rzeki - albo wręcz oceanu słów.
- Mnie się nigdzie nie spieszy. Ale jeżeli zaczniesz przynudzać, to
się nie zdziw, jak się zdrzemnę.
- Na pewno nie zaśniesz, intryga wciąga, zapewniam.
- Skoro wciąga...
- Odwołam się do obrazu Kosmosu, który już musiałeś sobie zbudować,
a który jest skutkiem naszej dotychczasowej rozmowy. Że to "realnie"
wygląda inaczej, to zaznaczyłem, ale sprawa jeszcze wróci, ponieważ
są ważne szczegóły. Aktualnie schemat zmiany i relacje NIC oraz COŚ
prezentują się następująco.
NIC otacza, dopełnia COŚ, oba elementy są nieskończone i razem tworzą
podwojoną jedność Kosmosu. A to oznacza, że COŚ przemieszcza się, a
nawet pędzi w tym NIC jednostkami najmniejszymi z najmniejszych - i
22
się "od czasu do czasu" w tymże Kosmosie jedynki "czegoś" zderzają.
Bo jak jest nieskończoność oraz jest zapełniona nieskończoną liczbą
czegoś, to to COŚ musi się zderzać - nie może być inaczej. Jak padło,
sprawa w czystej statystyce.
O jakich "przedziałach czasu" i o jakich skalach tu mówimy? Ech, to
również nie ma znaczenia - na pewno jakiś.
To może być niebywale, nieskończenie wielki odcinek "czasu" (a też
"przestrzeni") między zderzeniami - to może być nieskończenie mały
odcinek "czasu" - ale pewne jest, że to nie może być zero "czasu", że
proces dokonuje się bez etapów pośrednich.
Zapewne nie muszę podkreślać, że abstrakcje "czas", "proces", "etap"
są w tym przypadku umową, odniesieniem do naszego świata i analogią
- jednak muszę tak prowadzić opis, ponieważ nie mam innych pojęć do
działania. - A po drugie, co istotniejsze, inaczej tego zrobić nie
mogę, bo nie zrozumiem.
Czyli jest "co jakiś czas" zderzenie, losowo albo nie, ale jedynki
czegoś się zderzają. A jak się zderzają, to się zagęszczają. Bo skoro
jedynek jest nieskończenie wiele, to zderzenia też są liczne. To nie
jest nieskończony zbiór zdarzeń, jednak COŚ lokalnie zderza się w
ilości znacznej, i o to chodzi.
- I dlatego są zbrylenia w Kosmosie...
- Tak, to kolejny etap definiowania tego zakresu - to konsekwencja
dopełniania się NIC i COŚ.
- Czyli znów o braku czynnika hamującego?
- Nie tylko. Jeżeli jest zmiana, a ona wprost wynika z przywołanego
przez ciebie ustalenia o braku oporu, to tym samym w nieskończoności
musi to skutkować lokalnymi zagęszczeniami - po prostu innym, wobec
otoczenia, zbiegnięciem się jedynek czegoś.
Jak jest ruch, to nie ma zmiłuj, musi "po jakimś czasie" tak się w
bezkresie zadziać, że w jednym "punkcie" jest czegoś więcej, w innym
mniej - to czysta statystyka, tak na tę chwilę to zdefiniujmy. Jak
puścisz po stole bilardowym bile, to one będą się zderzały, a dalej
ustali się na mgnienie stabilny układ. Na mgnienie, ponieważ zawsze
jest wobec tak wyróżnionego faktu otoczenie, wolny tor ruchu - więc
jakieś zaburzenie oddziała i wpłynie na stan układu.
Czyli będzie rejon wyróżniony zagęszczeniem, a w innym będzie pusto
- banał Fizyczny; są w nieskończoności wyróżnione miejsca, w których
liczba elementów jest większa niż w środowisku. Czy jest to czysta
losowość, czy przebiega w rytmie nadrzędnym oraz fundamentalnym (a
przebiega), to nie ma obecnie znaczenia, istotne jest to, że takie
"wyspy" COŚ w NIC są - i że rozdziela je pustka. Plus, co ważne, że
wszelkie elementy zawsze pozostają w ruchu.
Tak rozumiana i postrzegana nieskończoność Kosmosu jest warunkiem
poprawnego zdefiniowania.
...
- I to tak samo z siebie się zderza?
- Jednak nie przysnąłeś. Powiedziałem, że jest w tym pewna głębsza
regularność, ale do niej dopiero dojdziemy - reguła zmiany jest tu
efektem przyjętych elementów rozumowania, ale trzeba dojść do tego
w kolejnych krokach, inaczej pojawią się sprzeczności. Aktualnie nie
mogę wprowadzić rytmu, bo skąd-dlaczego miałby się stworzyć? Zmiana
biegnie, COŚ pędzi poprzez NIC - wokół niczego więcej, to co powoduje
zbiegnięcie w "grudkę" i tworzy rytm skupiania?...
23
W tym punkcie analizy wystarczy statystyka - losowości zanegować nie
możesz.
- No.
- Jakby długo "czasowo" nie przebiegała zmiana, prędzej czy później
w nieskończoności - tylko opierając się na losowych zderzeniach - w
Kosmosie zaistnieje (w takim "bilardzie" jedynek) "wyspa" czegoś, i
będzie znacząco "gęściejsza" od pustego środowiska. Musi, musi się
tak stać.
- No.
- Zbryli się, to fakt. I wystarczy do tego prostackie zderzanie się
o siebie jednostek.
Ale, i tu jest problem, to przecież nie znaczy, że na długo - bo jak
nic nie hamuje... Już to znasz.
Zderzenia zderzeniami, coś się zagęściło, tylko że kłopot w tym, że
na chwilę, na mgnienie, bo nie ma ośrodka oporowego do oddalania się
elementów... A jak jest wolny tor ruchu, to jedynki nie mają powodu
utrzymywać się w stabilizacji oraz bliskości - uciekają, oddają się
stąd do wieczności.
- Nie ma siły spajającej? Skoro to już zbiór, to powinno pojawić się
scalanie elementów.
- Nie, żadna siła w tym momencie nie może się pojawić, nie ma żadnej
przyczyny, która by to wprowadzała. A przede wszystkim nie ma jeszcze
żadnego nośnika, który by taką siłę przenosił. Dlaczego? Wszelakie
twoje siły, pola czy podobne, to jeszcze daleka przyszłość, na tym
poziomie rozumowania ich nie ma. W zmianę tak mało skomplikowanego
zakresu nie możesz wpisać niczego rozbudowanego, ani jakoś wielkiej
jednostki, ani żadnej tak zwanej siły - w tym obrazie tego nie ma i
być nie może.
- Więc co? Tylko zderzenia i nic więcej, a my to skąd? Cud mniemany
czy inny czynnik sprawczy?
- Nieskończoność to fajny wynalazek do opisu, w nim zawiera się to,
o co pytasz. To nie cud ani nawet statystyka - to konieczność, która
zawiera się w pojęciu nieskończoności. Nieskończoności Kosmosu, ale
i nieskończoności NIC oraz COŚ.
- Więcej światła.
- Fragment pejzażu, który razem wyprodukowaliśmy przed chwilą, co by
oddać sprawę zderzeń-zdarzeń w Kosmosie - obecnie ten fragment sobie
w twórczym zapale poznania rzeczywistości zwielokrotnij, i to tak w
nieskończoność.
Bo skoro tych zagęszczonych "wysp" jest dużo, i to nieprzeliczalnie
dużo (acz nie nieskończenie dużo) - to kiedy dochodzi do oddalania
się strumieni kwantów od tych wysepek, a to musi po prostu przybrać
postać strumienia, jakoś "uporządkowanego" strumienia kwantów...
- Przecież to dzieje się w każdym kierunku od zbrylenia.
- Tak, ale już w sposób jakoś uszeregowany, to już nie jest czysta
losowość. Dlaczego? Przecież taki zbiór tworzą jednostki i oddalają
się jednostki - czyli jest to rytm jeden-zero-jeden... i tak dalej,
zbiór rozpada się jednostkami, które tworzą w każdym kierunku ciąg
łączny zmiany, więc strumień kwantów.
I ten strumień elementów, np. w wycinku, który będziesz obserwował,
jest rzeczywiście takim strumieniem, następowaniem po sobie kwantów
czegoś w rytmie zero-jedynkowym. - Fakt, w szerszym ujęciu to sfera
(bo nic z żadnej strony nie hamuje i deformuje), ale w tym wycinku,
24
który jest istotny do dalszego opisu, tu jest strumień jednostek w
uporządkowaniu - strumień uporządkowany samą zachodzącą zmianą (nie
ma żadnego innego czynnika porządkującego).
Zagęszczona zmiana w trakcie rozpadu tworzy uporządkowany rytm oraz
"uwarstwienie".
- Może, ale to w niczym nie zmienia sytuacji - dlaczego pojawia się
stabilna okresowo konstrukcja?
- Te inne, dopełniające "wyspy" czegoś w okolicy - widzisz je? Tak
po nieskończoność, widzisz?...
Rozpada się jeden zbiór, ale rozpadają się również inne - gdzieś i
tam tworzą się w nieskończoności kolejne zbiory, jednak w tym zakątku
nieskończoności tak się zadziało, że kilka (wiele) zbiorów właśnie
się rozpada - zaistniały na moment, a obecnie, warstwa po warstwie,
się rozpadają.
- I co?
- I wszechświat - to droga do zbudowania się struktury, którą można
ująć formułą "wszechświat".
- Dlaczego?
- Tu oczywiście są liczne uwarunkowania, jak będzie czas wrócimy do
sprawy, ale w skrócie wygląda to tak, że kiedy te strumienie kwantów
oddalają się od zbiorów, a te zbiory są wobec siebie w zdefiniowanej
i użytecznej (po prostu bliskiej) odległości - to w pewnym punkcie
te strumienie muszą się spotkać, ich tory ruchu się przetną.
- I zderzenia, i dalej to samo.
- Otóż nie, mój drogi, sytuacja znacząco się zmieniła. Wcześniej była
statystyka zderzeń - obecnie jest reguła zdarzeń.
- Powód, proszę o powód.
- Skwantowanie zmiany, wspomniany rytm zero-jeden. I, co ważne, że
te strumienie przez pewien okres działają... Wyobraź sobie jedynkę
czegoś w takim strumieniu, i pytanie: jaka jest jej sytuacja? Przed
sobą ma kwanty, za sobą ma kwanty, z boku ma kwanty - a więc żadnego
wolnego toru ruchu, powstała sytuacja dramatycznie ogranicza wybór.
O ile wcześniej, w nieskończoności, ten wybór jest także potencjalnie
nieskończony, ponieważ żaden kierunek nie jest zamknięty, to w tym
momencie można tylko-i-wyłącznie przemieszczać się w ramach zmiany,
w ramach strumienia i tylko w zbiorze.
Mówiąc inaczej, jest ściana takich samych jedynek w każdą stronę i
tym samym uporządkowany ruch. A w jakim kierunku to może biec? I tu
odpowiedź jest oczywista i tak fizycznie znacząca: do przodu, zawsze
do przodu.
- Ale to jeszcze nie jest wszechświat.
- Nie jest, ale się właśnie zaczyna. Dlaczego? Bo te kolejne warstwy
kwantów, naciskane przez kolejne warstwy, które ciągle (i ciągle) w
ten punkt Kosmosu z tamtych, już rozpadających się zbiorów docierają
- one po prostu naciskają, cisną, ograniczają możliwe ruchy. A jak
jest nacisk, to jest zagęszczanie się. A jak coś się zagęszcza, to
zaczyna się budować lokalny wszechświat.
Ruch "do przodu" w tym przypadku oznacza przecież zagęszczenie, bo
kwanty są wpychane w ten punkt, ich wzajemne odległości spadają - z
teoretycznie nieskończonej do obecnie bardzo skończonej. A nawet i
minimalnej, takiej "na styk". Jeżeli ten nacisk otoczenia zachodzi
wystarczająco długo - a to jest warunkiem zasadniczym - to w ramach
tak wytworzonej w Kosmosie sfery (lub innej podobnej konstrukcji),
25
to już wewnętrznie (w środku) tworzą się warunki do trwałego, w jakiś
ramach trwałego istnienia elementów. Już mocno złożonych elementów -
takich w zakresu użytecznego dla ciebie, fizycznych.
- I pojawiają się siły?
- Zależności, o żadnej grawitacji to ty mi nie mów, bowiem niczego
takiego w tym ujęciu nie ma - wystarczy przecież nacisk otoczenia,
a świat i jego elementy się tworzą. To nie siła spaja, ale nacisk z
zewnątrz wymusza zbliżenia. Opis ma być maksymalnie prosty, wszelkie
zbędne dodatki trzeba odcinać brzytwą.
...
- Mam uwagę, a raczej wątpliwość. Przecież taki nacisk środowiska,
czyli tych wcześniejszych względem "wszechświata" wysepek czegoś -
ten nacisk może być bardzo różny, więc i skutek może być dowolny.
- Punkt dla ciebie, uwaga pierwsza klasa. A nawet druga.
- Żartujesz, pytam poważnie.
- Nawet nie pomyślałem, że to dowcip, sprawa rzeczywiście jest z tych
podstawowych. Nacisk, jego postać i okres trwania, to decyduje o tym,
co powstanie i jak długo utrzyma się w stabilizacji, tak dla ciebie
ważnej. Cóż bowiem po świecie, który co prawda jakoś się tam zagęści
i zrealizuje, kiedy nie będzie nikogo, kto taki fakt stwierdzi - nie
będzie obserwatora i ustalenia, że świat (oraz Kosmos) są elementami
rozumowania...
- Są więc uwarunkowania.
- I to liczne, bardzo liczne. Aż chciałoby się powiedzieć, że wręcz
nieskończenie liczne. Tak, to nie przesada. Nasze zaistnienie ma w
swojej fundamentalnej warstwie nieskończoność wespół z wiecznością
jako składowe, dokładnie tak. - Oczywiście w tej rozmowie w żadnym
przypadku nie zdołamy poruszyć wszystkiego, nie o to przecież chodzi.
Dlatego mogę w tym miejscu jedynie wspomnieć, że musi być w otoczeniu
tak tworzącej się sfery nowego wszechświata symetryczna i znacząca
liczba wcześniejszych zbiorów czegoś - że one nie mogą być odległe
dowolnie, a wręcz przeciwnie (to jest ściśle uwarunkowane) - to nie
może być różnorodny zbiór zjawisk, ale podobny sobie (różnice będą
skutkowały nierównomiernym działaniem na sferę, w efekcie któryś z
kierunków może prędzej od innych się otworzyć - i zmiana oczywiście
tam się potoczy, i wszechświat się "wypali"). Itd.
Dopiero symetrycznie rozłożony zbiór i symetryczne (i długotrwałe)
działanie strumieni kwantów może skutkować takim światem, który na
zaistnienie obserwatora pozwoli - to rzadkie, choć przecież realnie
zachodzące w nieskończoności zdarzenie.
Najczęściej, też zrozumiałe, w takim działaniu powstanie struktura
"zwichrowana", "kaleka", daleka od symetrii - ten wniosek podtrzymuje
mocno statystyka. Ale ponieważ to nieskończoność - to "od czasu do
czasu" - COŚ wespół z NIC zbudują taki świat, gdzie będzie można na
tematy przeróżne sobie porozmawiać. Np. o Kosmosie...
- Mniejsza o te "niedorobione" konstrukcje, mamy wszechświat - taki
już nasz.
- Znów cię ponosi. Na tę chwilę mamy dopiero zadatek na wszechświat,
żeby powstało to, co ty (jako fizyk od wszelakiej materii) uznajesz
za wszechświat - do tego ciągle daleko. Ponownie zastrzegam, że mogę
tu jedynie zasygnalizować kolejne progi oraz uwarunkowania, że ten
(samo)komplikujący się układ zdarzeń zawiera w sobie mnogość warstw,
przejść i zależności - fakt i oczywistość, one muszą zajść (to wymusza
26
procedura zmiany), jednak żadnego z elementów tego obrazu nie może
brakować, bo świata nie będzie. I w opisie też ich brakować nie może,
bo inaczej procesów się nie zrozumie.
- Czyli?...
- To zagęszczanie się elementów, zagęszczanie pod naciskiem kwantów
docierających ze środowiska - to powoduje, że wewnętrznie w takiej
sferze odległość kwantu od kwantu spada, banalna konsekwencja tego,
że jest dopływ jednostek. A jak się zagęszcza, to rośnie ciśnienie,
też oczywistość - a jak rośnie ciśnienie wewnątrz, to w "pompowaniu"
sfery musi zajść moment, kiedy jest ono krytyczne: że dopompowanie
o kolejną jednostkę zmieni sytuacje. Wcześniej było jeszcze miejsce
na elementy, a po "dopompnięciu" już nie ma w co "palca wcisnąć" -
wytwarza się graniczna stabilizacja.
Kwanty nie mogą uciec, ruch jest zawsze "do przodu", więc w trakcie
tego zagęszczania będą tworzyły się kolejne poziomy krytyczne, czyli
odległość kwantu od kwantu będzie "na jednostkę".
Mówiąc inaczej, "poziom krytyczny" oznacza, że jednostki są jeszcze
wyróżnialne, a już krok dalej dwie jednostki łączą się w jednostkę i
w całości sfery pojawia się miejsce do dalszego zagęszczania.
- I tych progów będzie kilka.
- To jest ścisła (i policzalna) gradacja "w pionie": może zaistnieć
tylko to, co może; może zagęszczać się tak dalece, jak może.
Czyli będą progi i poziomy świata, już fizyczne poziomy... Dlaczego?
Bo, zauważ, w tym dociskaniu oraz w/na kolejnych poziomach, w takim
pompowaniu sfery budującego się świata (co ważne, jednak dopiero od
pewnego poziomu zagęszczenia) może zaistnieć to, co dla ciebie jest
obiektem eksperymentu - taki foton, na przykład. A jeżeli nacisk i
dopływ jednostek nie ustaje, to powstanie cała piramida możliwości,
od najmniejszego fizycznego skomplikowania, aż po maksymalne. I tą
"szczytową" strukturą będzie obserwator.
...
- I wszechświat trwa, aż "ustaje zasilanie"...
- I tak, i nie. Zmiana w formule "wszechświat" znajduje się dopiero
w stanie "połowicznego rozpadu". Chodzi o to, że kiedy ustaje dopływ
elementów z otoczenia, kiedy kwantowe "pole rodzicielskie" wyczerpuje
się (nie ma przecież wiecznego zbioru, musi skończyć się jego rozpad)
- to sfera wszechświata jest już w pełni ukształtowana, układ w tym
punkcie osiąga poziom-etap "dorosłości": otrzymał wszystko, co było
możliwe z otoczenia, elementy zostały w sferę wciśnięte, dosłownie
wtłoczone - ale obecnie, kiedy nacisk ustał-zanikł, teraz ta sfera,
ponieważ nie ma czynnika hamującego (itd.), ona zaczyna degradować
się - po prostu się rozpada.
Ciśnienie idące z zewnątrz zanikło, to wszechświat "wybucha" - taki
banał ewolucyjny.
- I ten wybuch przyspiesza?
- Jak nic nie ciśnie, to wybucha - a jak wybucha i przez to zwiększa
swoje rozmiary, to wybucha coraz szybciej.
Wybucha do nieskończoności. Kwantową warstwą po warstwie wszechświat,
to lokalne zagęszczenie, traci pozyskane kiedyś zasoby do otoczenia.
I dzieje się to w sposób uporządkowany, jako tworzenie się rytmu i
jednocześnie realizacja tego rytmu. O tym rytmie to my jeszcze sobie
nieco powiemy.
- Rozsypie się, ale jeszcze nie teraz, jeszcze potrwa?
27
- Tak cirka i plus minus (choć to ściśle policzalne) połowa drogi
przed tutejszym światem do zaniku, jeszcze sobie to i owo zobaczymy.
A nawet użyjemy.
- Nie jest źle.
- Z naszego punktu widzenia to bez znaczenia, ten opis to tak sobie
i dla wyjaśnienia, dlaczego i jak się dzieje, żeśmy się byli zadziali
- chodzi o ten całościowy fakt. Przecież nasze zaistnienie to maleńki
fragment tego procesu, konieczny w takim zdarzeniu, ale to niebywale
mały fragment. Jesteśmy pochodną zachodzącej zmiany, ale to bardzo
mocno zależna od całości pochodna. Jednak, trzeba to powiedzieć dość
wyraźnie, zanim całość się "złuszczy", nas dawno już nie będzie. A
nawet ślad po nas zaniknie.
Pocieszające w tym jest to, że skoro zaistnieliśmy z "kwantowego pyłu"
- to kiedyś-gdzieś kolejny świat się zbuduje, być może - czemu nie -
nawet z obserwatorem...
Wówczas nasze pole wszechświatowe będzie "polem rodzicielskim" - a
może i "polem dziadków", któż to wie.
...
Ale to nie wszystko o wszechświecie, jest jeszcze kilka spraw, które
trzeba zasygnalizować, one nawet w zgrubnym szkicu muszą się pojawić,
to niezbędne.
- Środek, wiem, że powiesz o środku - tego sobie nie odpuścisz.
- Nie odpuszczę, to w końcu najważniejsze ustalenie, które można o
zmianie z analizy COŚ i NIC pozyskać. Jesteśmy efektem środka i to z
niego, w podwójnym znaczeniu, postrzegamy i opisujemy świat. Stąd,
nawiasem, takie kłopoty w tym działaniu.
- Wszechświat się kiedyś tam był zaczął od stanu pierwszej warstwy,
przeszedł już środek, bo wybucha w narastającym tempie, dlatego na
horyzoncie jest ostatnia warstwa jedynek. - A później to już "ciąg
dalszy". Tylko że bez nas.
- Tak to wygląda. W ramach prostej nieskończonej, a tak zdefiniować
można zmianę w Kosmosie, jest punkt wyróżniony - miejsce zerowe, i
to miejsce okupujemy wspólnie i każdy z osobna. To nasze miejsce w
nieskończoności - to z tego punktu definiujemy i świat, i prostą -
i siebie.
Co było wcześniej, to "minus nieskończoność", co będzie po nas, to
"plus nieskończoność" - a ja-my to ten "zerowy" punkcik, tylko ten
punkcik. Wszechświat jest odcinkiem w ramach takiej prostej, ale my
też jesteśmy odcinkiem w ramach prostej i w ramach wszechświata - a
nawet którymś tam odcinkiem odcinka, wszak tworzy nas cała piramida
elementów i zależności.
Co więcej, ten punkt też jest środkiem zmiany tworzącej wszechświat
- w obu kierunkach ewolucji oznaczającej tę strukturę, w każdą stronę
jest "tyle samo" zmiany. Do punktu zero było tyle a tyle (policzalne),
ale i dalej będzie tyle samo. Nasze zaistnienie oraz istnienie jest
skutkiem tej środkowej pozycji i zależy od niej. Obserwujemy świat ze
środka, w najlepszym momencie zmiany sfery wszechświata, jednak ma to
swoje konsekwencje. Z jednej strony postrzeganie umożliwia (w innym
się nie zaistnieje), ale z drugiej je utrudnia, ponieważ wiele faktów
się na siebie nakłada, liczne obrazy cząstkowe sumują się w jeden i
całość przez to jest "rozmyta".
Postrzegamy ze środka, dlatego wydaje się to takie "dopasowane" oraz
"zestrojone". A to nic innego, jak przemieszczanie się COŚ w NIC -
28
to lokalne zagęszczenie w postaci skwantowanego procesu. Tylko tyle.
Nic więcej. Ale przyjemne, trzeba przyznać...
- Już ci przeszło, podbudowałeś się emocjonalnie? Bo chciałbym o te
inne tworzące się w Kosmosie zbiory spytać, jak to przebiega? I co z
tego wynika?
- Uważam, że nie przesadzam z tym podkreślaniem środka, przecież w
nim się realizujemy. Że to oczywisty i konieczny w nieskończoności
fakt, to nie zmienia oceny-wyceny tego punktu. Weź pod uwagę, że na
każde zaistnienie, a my zaliczamy się do tego zbioru, na każdy byt w
dowolnej formule jego "bycia", przypada nieprzeliczalna (i nawet po
wielekroć nieprzeliczalna) liczba bytów niezaistniałych, więc doceń
ten "zerowy punkt" w bezkresie.
- Doceniam, doceniam...
- A co do tworzenia się tych innych światów w Kosmosie, to sprawa w
liczbie strumieni kwantów ("czegoś"), które można wprowadzić w taki
proces. Najlepszym, z analizy logicznej wychodzi, że najlepszym (i to
z wielu punktów oceny najlepszym) będzie taki świat, który buduje się
z ośmiu linii. Dlaczego? Strumienie energii docierają równomiernie
i z każdej strony, a to gwarantuje, że w "punkcie przecięcia" tworzy
się jednokwantowa warstwa sfery. A później kolejne warstwy. Jedynki
czegoś są wciskane w ten świat i jednocześnie go budują. Osiem linii
tworzących jest optymalnym zbiorem, nie mniej, nie więcej.
- Dlaczego? Dlaczego nie więcej? Że mniej, to mogę zrozumieć, zbyt
mało elementów, niesymetryczne rozłożenie, więc wolny tor do zmiany
- do wybuchu. Ale jeżeli osiem buduje stabilną strukturę, to może i
szesnaście, może trzydzieści dwa? To również symetryczne wielkości.
W nieskończoności, że zacytuję ciebie, przy nieskończonej ilości i
zawsze w ruchu elementach...
- Zastanawiałem się nad tym, wychodzi, że jednak musi być osiem - i
nie więcej.
To znaczy, w bezkresie oczywiście może się więcej zbiorów spotkać,
jak powiedziałeś, tego wykluczyć nie można. A co ważne, one również
będą na siebie działały i razem będą powoływały do istnienia jakiś
świat. Problem w tym, że to nie będzie stabilny świat.
- Dlaczego, podaj uzasadnienie.
- Nadmiar. Brak jest powodem tworzenia się "struktury ułomnej" (np.
głód deformuje ciało), ale również nadmiar jest powodem schorzeń -
nadmiar tworzących linii zaskutkuje światem, w którym zagęszczenie
będzie zachodziło zbyt szybko, a kwanty będą się o siebie potykały.
I to nie jest metafora, potraktuj to dosłownie. Kiedy zmiana biegnie
w ograniczonej przestrzeni, to zbyt duże (w stosunku do pojemności)
zagęszczenie jednostek tworzy zawirowania, problemy - elementy się
zderzają i wzajemnie wytrącają z rytmu. Itd.
A to rytm jest czynnikiem zasadniczym, żeby powstało coś stabilnego.
Muszą być elementy, które ten rytm budują, ale i ten rytm musi być,
żeby elementy się uzgodniły (zsynchronizowały). Cóż, kiedy pojawia
się nadmiar zasobów, buduje się ciało chaotyczne, a na pewno słabe
w konstrukcji.
A jeżeli to cię nie przekonuje, to uwzględnij fakt, że zbyt szybkie
zapełnienie sfery, a to będzie miało miejsce w przypadku wielu linii,
to spowoduje zapchanie świata - i ewolucja zastopuje, skończy się.
Bo jak nie ma możliwości do ruchu...
- To nie wyczerpuje tematu, przecież można manipulować odległością
29
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.
Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.

Mais conteúdo relacionado

Mais procurados

Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
kwantologia2
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Łozowski Janusz
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
SUPLEMENT
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
SUPLEMENT
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia2
 
prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.
kwantologia2
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Łozowski Janusz
 
Zbrylenia.
Zbrylenia.Zbrylenia.
Zbrylenia.
kwantologia2
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Łozowski Janusz
 
Matematyka.
Matematyka.Matematyka.
Matematyka.
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
Łozowski Janusz
 

Mais procurados (15)

Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.Jak rozległy jest kosmos.
Jak rozległy jest kosmos.
 
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
Kwantologia 5.1. jak rozległy jest kosmos.
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... -  "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
Kwantologia ... - "grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.Wielowymiarowa płaszczyzna.
Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.prosta-i-punkt.
prosta-i-punkt.
 
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
Kwantologia 11.4 – prosta-i-punkt.
 
Zbrylenia.
Zbrylenia.Zbrylenia.
Zbrylenia.
 
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
Kwantologia 10.4 – zbrylenia.
 
Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.Kwantologia 11.9 – matematyka.
Kwantologia 11.9 – matematyka.
 
Matematyka.
Matematyka.Matematyka.
Matematyka.
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 

Semelhante a Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
Łozowski Janusz
 
"grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię)."grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię).
kwantologia2
 
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Łozowski Janusz
 
Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.
kwantologia2
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
kwantologia2
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Łozowski Janusz
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.
kwantologia2
 
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Łozowski Janusz
 
uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.
kwantologia2
 
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Łozowski Janusz
 
Ciemna energia.
Ciemna energia.Ciemna energia.
Ciemna energia.
kwantologia2
 
Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.
kwantologia2
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 8.3 prędkość graniczna.
Kwantologia 8.3   prędkość graniczna.Kwantologia 8.3   prędkość graniczna.
Kwantologia 8.3 prędkość graniczna.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Kwantologia 7.9   meta-fizyka.Kwantologia 7.9   meta-fizyka.
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Łozowski Janusz
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
Łozowski Janusz
 

Semelhante a Kwantologia ... - NIC-i-COŚ. (18)

Kwantologia ... 0 czyli 1.
Kwantologia ...   0 czyli 1.Kwantologia ...   0 czyli 1.
Kwantologia ... 0 czyli 1.
 
"grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię)."grawitacja" (mamy cię).
"grawitacja" (mamy cię).
 
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
Kwantologia 10.8 – skraj wszechświata.
 
Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.Skraj wszechświata.
Skraj wszechświata.
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10Kwantologia stosowana 10
Kwantologia stosowana 10
 
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.kwantologia ...   Wielowymiarowa płaszczyzna.
kwantologia ... Wielowymiarowa płaszczyzna.
 
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2Kwantologia 4.6   widmo promieniowania. 2
Kwantologia 4.6 widmo promieniowania. 2
 
Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.Widmo promieniowania 2.
Widmo promieniowania 2.
 
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
Kwantologia 10.1 – uwaga!, Tło.
 
uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.uwaga!, Tło.
uwaga!, Tło.
 
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
Kwantologia 10.7 – ciemna energia.
 
Ciemna energia.
Ciemna energia.Ciemna energia.
Ciemna energia.
 
Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.Jedność wszędzie.
Jedność wszędzie.
 
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
Kwantologia 12.6 – jedność wszędzie.
 
Kwantologia 8.3 prędkość graniczna.
Kwantologia 8.3   prędkość graniczna.Kwantologia 8.3   prędkość graniczna.
Kwantologia 8.3 prędkość graniczna.
 
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
Kwantologia 7.9   meta-fizyka.Kwantologia 7.9   meta-fizyka.
Kwantologia 7.9 meta-fizyka.
 
Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5Kwantologia stosowana 5
Kwantologia stosowana 5
 

Mais de SUPLEMENT

Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
SUPLEMENT
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
SUPLEMENT
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
SUPLEMENT
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2
SUPLEMENT
 
Suplement (rozmowa z sobą) 3
Suplement (rozmowa z sobą) 3Suplement (rozmowa z sobą) 3
Suplement (rozmowa z sobą) 3
SUPLEMENT
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)
SUPLEMENT
 

Mais de SUPLEMENT (17)

Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12Kwantologia stosowana 12
Kwantologia stosowana 12
 
Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11Kwantologia stosowana 11
Kwantologia stosowana 11
 
Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9Kwantologia stosowana 9
Kwantologia stosowana 9
 
Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8Kwantologia stosowana 8
Kwantologia stosowana 8
 
Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7Kwantologia stosowana 7
Kwantologia stosowana 7
 
Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6Kwantologia stosowana 6
Kwantologia stosowana 6
 
Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4Kwantologia stosowana 4
Kwantologia stosowana 4
 
Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3Kwantologia stosowana 3
Kwantologia stosowana 3
 
Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2Kwantologia stosowana 2
Kwantologia stosowana 2
 
Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1Kwantologia stosowana 1
Kwantologia stosowana 1
 
Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)Filozofia ewolucji (kwantów)
Filozofia ewolucji (kwantów)
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1Filozofia ewolucji (kwantów) 1
Filozofia ewolucji (kwantów) 1
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2Filozofia ewolucji (kwantów) 2
Filozofia ewolucji (kwantów) 2
 
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3Filozofia ewolucji (kwantów) 3
Filozofia ewolucji (kwantów) 3
 
Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2Suplement (rozmowa z sobą) 2
Suplement (rozmowa z sobą) 2
 
Suplement (rozmowa z sobą) 3
Suplement (rozmowa z sobą) 3Suplement (rozmowa z sobą) 3
Suplement (rozmowa z sobą) 3
 
Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)Suplement (rozmowa z sobą)
Suplement (rozmowa z sobą)
 

Kwantologia ... - NIC-i-COŚ.

  • 1. Kwantologia stosowana - kto ma rację? Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie). część ... - NIC-i-COŚ. - ... masz rację, forma i styl opisu, sposób prezentacji tematu jest bardzo istotny, i nie chodzi wyłącznie o zrozumienie. Powiem nawet więcej, w naszym pięknym grajdołku to głównie forma decyduje o tym, czy przekazywana treść zostanie zaliczona do poważnych oraz godnych zauważenia, czy pozostanie na marginesie i będzie przywoływana tylko okazjonalnie. Jeżeli słownictwo jest zagmatwane, wielopiętrowe, a do tego obco brzmiące, to taki zbiór zdań mniej lub bardziej sprawnie gramatycznie powiązanych wydaje się z samej swojej pokrętności ważny i szacowny; czyli mało rozumiem, dlatego musi to być istotne. Język klarowny, przystawalny do posiadanych pojęć - no nie, to nie uchodzi w poważnej dyskusji. - Coś mi się zdaje, że... - To było tak ogólnie, ku pokrzepieniu serc - i nie wyciągaj z tego daleko idących wniosków. Jednak rzeczywiście uważam, że formuła opisu jest niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym elementem zrozumienia - że zastosowany język decyduje o odebraniu przekazu lub nie. I dlatego staram się tak prowadzić nasze rozmowy, żeby były maksymalnie - na ile mnie stać - bliskie zebranym (poprzez nasze istnienie) obrazom świata, a z drugiej strony odnosiły się do zakresu poznawanego. Jeżeli więc w tym momencie nasza rozmowa ponownie musi - a musi, z uwagi na istotę oraz znaczenie tego obszaru - zahaczyć o Kosmos i fundament rozumienia, to nie mogę w tej granicznej strefie stosować pojęć wstępnie już rozbudowanych, odnosić się np. do energii, kwantów czy pól, żeby odwołać się tylko do fizycznego, tak ci bliskiego (i znanego) słownictwa. Maksymalna prostota omawianej treści zakłada, wręcz wymusza maksymalną prostotę opisu, żadna nadmiarowość nie jest tu wskazana ani potrzebna. - Dlatego "coś" i "nic"? - Tak. Z tym, że stosuję zapis z wielkich liter - chodzi właśnie o graniczny i skrajny element pojmowania, wykraczający poza tak zwany wszechświat; dalej w analizie pójść nie można, i to w żaden sposób. - Dlaczego? - Zauważ, jest całe spektrum możliwości obserwacji, postrzegasz fakt, na przykład kamień czy podobnie, tylko że kiedy tę jednostkę świata zbadasz w kolejnym kroku za pomocą jakiegoś działania, rozbijesz czy w inny sposób rozdrobnisz (albo odniesiesz do zakresu nadrzędnego), to stwierdzisz, że w tym działaniu nie ma kresu - dla ciebie będzie to nieskończony ciąg działań, nigdy brzegu "drobienia" nie dojdziesz. Z powodu? Ponieważ w twojej obserwacji (działaniu) nie ma jednostki tworzącej, nie ma elementarnego składnika, który - logicznie biorąc - musi się w świecie znajdować. I jest kłopot. Kłopot, którego bez odniesienia do tła (do otoczenia-środowiska) nie rozwiążesz, bez tego elementu rozumowania z paradoksów opisu nigdy się nie wydostaniesz. - Na przykład dylematu, czy podział jest, czy nie jest skończony, bez poszerzenia analizy o tło zagadnienie jest nierozwiązywalne, bez punktu odniesienia to niemożliwe. - Tło jako konieczność. 1
  • 2. - I to zawsze. Nie ma znaczenia, co analizujesz, każdorazowo musisz to odnieść, umiejscowić - powiązać z tłem, bo zawsze jest jakieś tło wobec wyróżnionego faktu. Zgoda, możesz tło w opisie pomijać, możesz nawet nie wiedzieć, że dalszy zakres zjawisk dopełnia postrzegane, ale tło zawsze jest, umożliwia i warunkuje twoje działanie w każdym zakresie. Czy ustalasz fakt w postaci "kamienia", czy produkujesz w zapale poznawczym abstrakcję "jednostka logiczna zmiany" - zawsze do tak ustalonego składnika (czy to świata, czy twojego myślenia) jest dopełniające tło. A co jest tym tłem, to już pochodna twoich starań oraz możliwości. - W sensie absolutnym to będzie NIC? Tłem granicznym jest NIC? - Tak. Każdy wyodrębniony przez ciebie fakt dopełniony jest tłem, w zakresie fundamentalnym jest to "nicość", NIC. - A co więcej, co ma znaczenie, NIC dopełnia zawsze, wszędzie, na każdym poziomie świata wyróżniony fakt - o tym jeszcze w trakcie tej rozmowy przyjdzie się wspomnieć kilka razy. - Ależ we wszechświecie nie ma próżni, otaczająca nas próżnia to nie jest próżnia w sensie logicznym. - Prawda, ale błędna. To nie żart... Zgoda, tu wokół (i po horyzont) nie ma wolnego kawałka, tu wszystko zapchane po ostatnie - zapchane w takim stopniu, żeby jeszcze był możliwy ruch, żeby nie było zastoju. "Fałszywa próżnia", czy jakby tego nie definiować, to wyznacza nasze działanie, postrzeganie oraz rozumienie tego wszystkiego. Tylko że logicznie to nie jest wszystko, to część tego wszystkiego, co składa się na nas i nasz świat. Ponieważ jest jeszcze "pustka absolutna", NIC... W tym momencie dosłownie kilka zdań o poznaniu, o działaniu, które jako fizyk prowadzisz, sprawa później wróci, i to w szerszym ujęciu. Jak biegnie twoje "obmacywanie" świata? Wyróżniasz element, proces - dowolny stan w rzeczywistości (w tym, co uznajesz za rzeczywistość) i działasz w oparciu o te elementy. I to jest dla ciebie wszystko, niczego więcej nie ma. Jest "fakt" i jest eksperyment na/w nim - a wszystko "poza" już w zakres pomiaru (postrzegania) nie wchodzi, w twoim działaniu tego "poza" nie ma. - Nawet więcej, nie może być, bo dlaczego masz dopisać do elementu jego brak i badać ten brak? Ciebie interesuje tylko-i-wyłącznie "widoczne", a pustka-brak to nie twój zakres operacji. - Zresztą, po drugie, jak zmierzyć brak czegoś, to niemożliwe. To już nie jest fizyka. Tylko że, weź to pod uwagę, twoje działanie zawsze odnosi się oraz operuje zbiorem - dla ciebie zawsze dostępny w badaniu jest zbiór, skomplikowany wewnętrznym rozkładem elementów zbiór, nigdy jednostka - tej nie możesz sięgnąć. Jednostki granicznej i tworzącej pomiar nie sięgniesz, to niemożliwe. Co nie znaczy, to również oczywiste, że jakiejś jednostki (na tu i teraz analizowanym poziomie) nie postrzegasz, bo postrzegasz. Tylko że to jest zawsze stan skomplikowany, rozbudowany i zmieszany - to jest jednostka dla ciebie i na ten moment badania, ale to nie jest "jednostka elementarna"... Dla ciebie tym samym zawsze dostępne jest COŚ (i poza nie nigdy się w eksperymencie nie wychylasz, nawet o tym nie myślisz) - tylko że to wielkie i zmieszane "coś". W twojej powierzchownej i rozwleczonej w czasie i przestrzeni obserwacji (a innej fizycznie nie ma) - dla ciebie w tym mało dokładnym oraz mało wprawnym ujęciu (bo fizycznym, 2
  • 3. bez poszerzenia o zakres logiczny), w tym ujęciu NIC nie występuje, bo na jakiej podstawie i jak by się miało w tym działaniu znaleźć? Przyrządem nicości nie zbadasz, pustka jest poza odnoszącym się do "czegoś" czynem badawczym. - Nawet jako tło? - Nawet jako tło. Fizycznie dla ciebie tego zakresu nie ma - wszak skupiasz się, powtarzam, przecież możesz operować tylko "czymś" oraz w ramach tego czegoś. W twoim pomiarze miejsca na NIC nie ma. Ono, co zrozumiałe, tam jest, i to w sposób absolutnie konieczny - jednak jest nie do ustalenia metodą fizyczną, jedynie dostępną dla ciebie metodą... Owszem, już wiesz, że zawsze jest jakieś tło, że musi być dopełnienie do postrzeganego, żeby to można było wyjaśnić w jego złożonościach i zależnościach. Dlatego też ustalasz te swoje różne "etery" (czy dziś "pola"), a w konsekwencji musisz - sam to przyznasz - traktować to jako byty matematyczne, za pomocne w opisie konstrukcje, jednak nie wiadomo do jakiego stopnia realne. I gmatwasz się w analizie, i co rusz ustalasz sprzeczności - a tu ten świat przecież jest, i nawet działa... - Znów wpadasz w ton, że fizyka nie może tego lub tamtego, że sama, bez filozofii, sobie nie poradzi - to denerwujące. Nie chcę przez to powiedzieć, że takie postawienie sprawy nie ma sensu, jednak dajemy sobie radę, to i owo udało się poznać. - Jeszcze o tym porozmawiamy, dzisiejszy temat jest bogaty w różne odniesienia, które muszą zostać wyraźnie, wręcz dobitnie nazwane - ale rzeczywiście warto to zrobić w strawnej i logicznej kolejności. Którą, mam taką nadzieję, uda mi się zachować. Jeżeli zboczę, cóż - interweniuj. - W tym możesz na mnie liczyć. - Chodzi o to, że dotarcie do najbardziej skrajnego i granicznego w świecie zakresu (a wiec do fundamentów rzeczywistości) - to wymaga wprowadzenia, a dalej operowania maksymalnie prostymi elementami, to konieczność. To tak, jak ustalić aksjomaty w matematyce i operować nimi, cały gmach jest na tym oparty... A nawiasem, odniesienia do matematyki będą w tej pogadance nagminne, to nieuniknione. Po pierwsze z szacunku dla takiego sposobu opisu, a po drugie, że w tym obszarze można szukać inspiracji dla tutejszego działania (wszak składniki tego rozumowania są tu obecne "od zawsze" i są już solidnie doprecyzowane - choć niekoniecznie uświadamiane w powiązaniu z otoczeniem). A po trzecie, warto matematyczny produkt skonfrontować z fizycznym światem, czyli realną zawartością opisu. Bo abstrakcja abstrakcją, jednak coś się za nią kryje. - Cóż za odmiana, do tej pory preferowałeś abstrakcje słowne, a tu, proszę, matematyka. - Słowa są nam bliższe, dlatego je wybieram w pierwszej kolejności. W słownym (w tak naturalnie naturalnym) języku łatwiej prowadzić i analizę, i opis - prowadzić ją dla siebie i dla innych. Kiedy operuję językiem, który dobrze znam, a również odbiorca opanował go w stopniu pozwalającym na zrozumienie treści, to - pozostając na tym wspólnym poziomie - można się porozumieć, bo jest baza (fundament) do wymiany danych. I o to chodzi. Co mi (lub innym) po niebywale nawet pięknym i skomplikowanym języku, jak nikt więcej go nie zna - jeżeli w takim formułuję swoje zdania i uwagi, to taki komunikat trafia w pustkę, 3
  • 4. dosłownie w pustkę, i nie ma odzewu. Ja coś mówię, a mówię w ramach zbioru pojęć maksymalnie bliskich tobie i mnie, czyli jest wspólnota, jest "kanał" przenoszący sygnał (zestawiamy go między sobą z kwantów języka) - i jest przekaz treści. Ja wiem, co mówię, a ty wiesz, co do ciebie dociera. Wspólny poziom jest warunkiem przesłania wiadomości; jak jest bardzo bliski (na ile tylko możliwe, identyczny nigdy nie będzie) - to lepszy, skutecznie dociera do odbiorcy. I to się sprawdza. Im bardziej ogólny i odnoszący się do doznawanej wspólnoty świata język, tym jego zasięg większy - banał, ale jakże często zapominany przez różnych takich, co to przemawiają do "ludu" z wysokości swojej "katedry" (albo ambony), przemawiają w dostępnym sobie (i dla nich zrozumiałym żargonie), a następnie dziwią się, że słuchacze ich nie rozumieją... Każdy specjalistyczny żargon, każdy lokalny język jest sprawny (i potrzebny) w zakresie, do którego się odnosi - ale musi (musi!) być tłumaczony "na ludzkie", kiedy chcesz treść przekazać komuś, kto nie jest wtajemniczony i tego języka nie zna; porozumienie wymaga operowania na/w tym samym poziomie. Co nie oznacza, przyznasz, że nie warto skorzystać z innego zasobu "słów", że nie warto poszerzyć pola obserwacji. Zwłaszcza jeżeli w takim szerszym ujęciu znajdą się długo i skutecznie wypracowywane pojęcia - jak coś się sprawdziło, to znaczy, że niesie ze sobą treść. Ponieważ obecna rozmowa dotyczy skrajnych, granicznych zagadnień, a te było "od zawsze" obecne w matematyce (nawet jeżeli matematyczni o tym nie wiedzieli), to warto posiłkować się ich osiągnięciami. Nie zamierzam ograniczać się do jednego punktu widzenia, to zawsze źle rokuje opisywaczowi - najmniej dwa, a najlepiej kilka obserwacyjnych punktów ustala prawdę. Ot taka myśl, co by uwzględnić w maszerowaniu przez rzeczywistość zmatematyzowaną drogę. A po kolejne - matematyka i jej abstrakcje to też słowa, "znaki" do symbolicznego (umownego) definiowania zmiany. To swoisty język, ale na pewno język, więc generalnie mieści się w proponowanym sposobie opisu. - Stąd NIC i COŚ. - Na samym dnie rozumowania o świecie, w fundamencie logiki, już bez definiowania, czy chodzi o zakres fizyczny czy Fizyczny, zastosowany tutaj termin "świat" oznacza już wszystko (co w dowolny sposób można ująć pojęciem, myślą po prostu) - i właśnie dlatego, że są różnorodne języki opisu, że odnoszą się do jakiegoś zakresu oraz stosują różne abstrakcje - z tego powodu na dnie rozumowania konieczne okazują się maksymalnie proste, a przez to wspólne dla wszystkich dróg poznania elementy. I tymi elementami są NIC oraz COŚ. Czyli "fakty", kwanty, jednostki rozumowania, których niczym nie można zastąpić, absolutnie do niczego innego redukowalne składowe. - Przecież COŚ można opisywać na różne sposoby. - Nie COŚ, ale zależności. To są już zależności "czegoś" i "niczego", i to będzie musiało się w kolejnym kroku rozmowy pojawić, to ważny składnik definiowania świata. Jednak w tym momencie niezwykle mocno podkreślam, że wprowadzone dwa elementy rozumowania stanowią granicę, poza którą nie ma jak się przedostać - "dalszego" (co by sobie pod to nie podkładać) nie ma w żadnej postaci... Owszem, możesz sobie powiedzieć, że odrzucasz "COŚ" i że tym samym masz NIC - banalne działanie, które zawsze w takich okolicznościach się pojawia (i również pojawiało się w naszych rozmowach). Tylko że 4
  • 5. skutki takiego działania, do których jeszcze wrócimy, te skutki są istotne: negujesz swoje istnienie. A to przecież nie koniec sprawy, to nie usuwa dylematów. Bo kiedy odrzucasz COŚ, to krokiem dalszym musi być zanegowanie NIC, przecież to równie ważny składnik takiego działania - a jak, powiedz, jak odrzucić NIC? Jak zanegować takowy element rozumowania?... A jak nawet to zrobisz, bo to przeprowadzić można (nie z takimi czynami mierzy się umysł - i to niekoniecznie w stanie wskazującym) - to pojawia się najważniejsze pytanie, które można (i trzeba) w takich okolicznościach zadać: co zamiast NIC?... Co zamiast NIC? ... Kiedy dokonujesz operacji na podstawowych elementach logicznych - i tym samym fizycznie negujesz energię i próżnię (albo matematycznie jedynkę i zero) - kiedy odrzucasz taki fundament własnego działania, to zaraz pojawia się pytanie, a co zamiast pustki? Owszem, COŚ można usunąć, bowiem w zapasie jest jeszcze NIC, ale konsekwentnie również trzeba odrzucić owo NIC, zanegować pustkę, ponieważ to jest ten sam ciąg rozumowania, to samo działanie logiczne. W konsekwencji pojawia się oczywista, mam nadzieję, że już oczywista dla ciebie myśl i refleksja, że takiego czynu nie można przeprowadzić - że nie możesz usunąć z analizy NIC. Nie możesz, ponieważ NIC jest, z samej swojej "nicości", nieredukowalne - NIC jest fundamentalnym składnikiem rozumowania, którego w żaden sposób nie usuniesz. Nie usuniesz nicości, ponieważ nie masz żadnego innego elementu do działania, usuwając NIC, negujesz wszelkie działanie. I siebie samego na dokładkę, rozumiesz?... NIC, a dalej i w powiązaniu COŚ (przecież istniejesz i składasz się z tego COŚ), to są krańcowe i do niczego już redukowalne pojęcia, które opisują rzeczywistość - to fundament. Dla ciebie, dla fizyka, NIC (pustka pojęta absolutnie) to nie jest obiekt badań, jednak logicznie to konieczność, bez takiego elementu objaśnienie świata, już takie do końca-dna logiki, bez tego jest to niemożliwe. ... - Przyjmuję do wiadomości, ale proszę o uzasadnienie. - Zaznaczyłem, że wszystkie przez wieki oraz dziś stosowane pojęcia, wspominane siły, energie, kwanty czy pola, zwał jak zwał, to zawsze jest i musi być złożenie, a też skomplikowanie - to lokalny, zawsze do danego zakresu możliwości poznawania świata odnoszący się termin. Raz, na przykład, stosuje się "eter", a po kilku wiekach "pole", to tak dla urozmaicenia w nazewnictwie - żadna odmiana, sam rozumiesz, przecież chodzi o to samo... Nie machaj, to to samo, różnica pojawia się tylko w ilości szczegółów, które są zawarte w opisie, ale głęboka treść jest taka sama: zakres dopełniający poznawane, jednak badaniem nieuchwytny. A nawet, jak w przypadku "pola", jest sporne, czy mowa o konkrecie, czy o "bycie matematycznym". - Czyli komplikacja rośnie w siłę (i dobrobyt obracających takim pięciem), obraz zagęszcza się ilością "pikseli", jednak treść pozostaje ta sama; rośnie zbiór detali i zależności między nimi, jednak wiedza ogólna (o świecie) pozostaje na tym samym poziomie. - Szczegóły są ważne. - Ależ ja nie zamierzam ich wyrzucać - są nie tylko ważne, decydują wręcz o zrozumieniu (wiedza ogólna bez "suplementu", dopełniającej tę wiedzę instrukcji obsługi, jest bezużyteczna w sensie praktycznym). Podkreślam jedynie, że "tkany" w taki sposób obraz świata, właśnie 5
  • 6. poprzez te poziomy i ich szczegóły, on się zwyczajnie gmatwa oraz na różne sposoby zapętla, dlatego trudno się w nim skutecznie poruszać, o zrozumieniu nawet nie wspominając. Stąd, zauważ, to tak dojmujące dla wielu dłubiących w rzeczywistości odczucie, że w miarę poznawania otoczenia ono okazuje się zapchane detalami i coraz bardziej skomplikowane, wręcz wydaje się, że to tak musi być: na początku prostota i kilka elementów, a później to już trudniej i trudniej. I, co więcej (co poraża i wprowadza zwątpienie), być może nigdy finał takiego poznawania. Tylko takie pytanie: czy owa trudność jest w tym onym świecie, czy w poznającym, w jego sposobie opisu i metodzie działania? Czy świat w podszewce to splątanie i zagmatwanie, czy przeciwnie, prostota - i to maksymalna prostota? - Niech zgadnę, twoim zdaniem w poznającym? - Tak, ale... Sprawa nie jest taka prosta. Dlatego tak podkreślam, że wszelkie "piksele", szczegóły poznania są ważne, ponieważ bez nich nie można przejść na kolejny poziom poznania; to "kwanty", cegiełki wiedzy usypują pagórek, na który może się wdrapać obserwator. A po kolejne - z niego rozejrzeć. Im więcej takich "kamyków", tym dalszy widok. Problem tylko w tym, żeby w pewnej chwili ustalone szczegóły zebrać i zbudować na ich podstawie całościowy obraz. - I to, pragnę podkreślić, jest czynione. Nawet z sukcesami. Sam to potwierdzisz. - W ramach zakresu fizycznego, w ramach tzw. "wszechświata" - tak, masz rację, tu się to sprawdza. Ale aktualnie, zauważ i uwzględnij, docieramy do granicy (i zarazem obszaru maksymalnego), gdzie takimi szczegółami poznania stają się jednostki - czyli kwanty. Mówiąc inaczej, poznawcze "drobienie" otoczenia - tak w głąb, tak w dal - tu te drogi mierzenia rzeczywistości spotykają się, na/w tej granicznej strefie najmniejsze i największe fakty stają się jednym i tym samym (zbiegają w jedność). Czyli początek okazuje się istnieć wszędzie, koniec zbudowany jest z tych samych elementów co początek - i wszędzie, i zawsze (i w każdym przebiegu) można się owych "jedynek" czegoś doszukać. Wszystko łączy się ze wszystkim - i to poprzez wszystko. To już widać, to już wiadome - tylko metody prezentacji, tylko reguły oddającej tę wszechłączność nie ma. - I sposobem ma być prostota opisu? - To konieczność. Choćby po to, żeby można to było opisać. A dalej przetłumaczyć (a dalej wykorzystać) w innych sposobach definiowania - żeby to można było wyrazić w innych "językach". Nie krzyw się, chodzi o to, żeby teraz, w/na tym skrajnym zakresie, ponownie sięgnąć do najprostszych elementów opisu i z nich - ale z całym bagażem wypracowanych szczegółów i odnosząc się do nich - żeby w takim zestawieniu wypracować maksymalne, a przede wszystkim z tymi szczegółami niesprzeczne ujęcie... Co więcej, i podaję ci to jako argument za tym tokiem rozumowania i postępowania, kwantem jest to, co za kwant uznam, zauważ i uwzględnij ten fakt w postępowaniu. W tym przypadku chodzi mi o kwanty języka, o jedynki znakowania świata, abstrakcyjnego ujmowania rzeczywistości. I więcej: o wszelkie "jedynki" dowolnego języka. Przecież nie ma znaczenia formuła wyrażania - to może być codzienny 6
  • 7. i potoczny język, może być literacki, może być matematyka ze swoim zbiorem symboli - albo dowolnie inny. Każdy język jest elementem tego świata, rzeczywistości po prostu - i dlatego w każdym jakąś jedynkę sobie ustalisz. A to na poziomie "litery", a to "wyrazu" - a to na poziomie "zdania", całej "książki" lub "biblioteki"; zawsze masz w opisie jednostkę zliczania tak wyróżnionego zbioru. Czyli osobnik opisujący świat i zawierając się w nim - nawet o tym nie mając pojęcia - elementy tego świata (oraz "składnię") stosuje, nie może się z tego świata wyprowadzić. Jest jego składową, dlatego reguły i jednostki zmiany musi stosować - nie ma wyjścia. I dlatego "język" jest skutecznym narzędziem opisu. Byt, żeby zrozumieć otoczenie (i żeby samemu być zrozumianym), musi reguły świata stosować. On musi, ale i każdy inny uczestnik świata (co by pod pojęcie "uczestnik" nie podkładać). Po prostu obserwator zawiera w sobie cechy świata i je stosuje - i więcej: jest odbiciem i "klonem" świata i jego reguł. Dlatego powstający język, żeby był sprawny, musi formować się w świecie oraz oddawać jego własności - inaczej go nie będzie; nie ma języka "nie z tego świata", ponieważ sprzeczność nie istnieje... A to dalej oznacza, i o to chodziło mi w tej przydługiej wypowiedzi, że w sposobie opisu również można wyróżnić kwant tego opisu, element nieredukowalny - czyli aksjomat, który należy przyjąć (tu: ustalić logicznie), ponieważ niczego więcej wypracować nie można. Czy będzie chodziło o zgłoskę czy literę, czy o dowolnie inny znak dowolnego języka - nie ma znaczenia, jest kwant tego zbioru, a dalej operacje na nim i z jego pomocą. Tak samo, jak z cegły budujesz dom, tak z "cegiełki" języka budujesz abstrakcyjny "dom" - obraz świata wobec ciebie zewnętrznego. Język zawiera się w świecie, więc oddaje jego reguły - a to oznacza, że można w opisie oprzeć się na języku (każdym języku) - i że będzie to skuteczne. Zresztą i tak niczego więcej nie masz do dyspozycji, to zawsze kwanty (abstrakcje) takiego czy innego języka. Skoro proces zawsze jest ten sam - i w świecie, i w tobie, i w języku - to możesz tak postępować... Czyli, idąc tym tokiem rozumowania i żeby wyrazić to w jednoznaczny sposób, nie mogę zastosować skomplikowanego pojęcia, owych "pól" na przykład, ponieważ to jest któreś tam piętro poznania, konieczne - ale wewnętrzne wobec maksymalnej strefy, o którą tu chodzi, a przez to mało przydatne; to szczebelek poznania, ale nie jego fundament. Owe wszelkie inne pojęcia ciągną ze sobą bagaż skojarzeń i odnoszą się do konkretnego czasu, miejsca wypracowania, osobnika, który je wprowadził, dlatego są obciążone tymi uwarunkowaniami. Natomiast w przypadku "COŚ" (w powiązaniu z "NIC") - tu tego nie ma, w dowolnym systemie znaków nie ma zaburzającej odbiór nadmiarowości; tych pojęć, i to w żadnym języku, zredukować do prostszego nie można. Można je inaczej zapisać, inaczej wymówić, jednak kodowana za ich pomocą treść jest granicznie fundamentalna. Żeby maksymalnie prosto zdefiniować otoczenie, kwantem opisu, który będzie do przyjęcia dla każdego, musi być maksymalnie proste, a zarazem maksymalnie ogólne pojęcie. - Więc "COŚ"? - Czy masz bardziej elementarne i jednocześnie tak szerokie nazwanie świata oraz składowych świata? Moim zdaniem nie ma - uważam, że nie ma równie silnego i podstawowego. 7
  • 8. "COŚ", taki termin, to z jednej strony kwant rozumowania, jednostka już do niczego mniejszego sprowadzalna (wszak jedynka to "coś") - a po drugiej kwant maksymalny i graniczy, przecież nie można w jednym znaku zawrzeć więcej. "COŚ" to wszystko, całość wszelakich elementów, i to dowolnie wyróżnialnych w tle. "COŚ", po prostu coś innego od "NIC" - to jest ten poszukiwany (na różne sposoby) i konieczny kwant opisu, w tym przypadku wewnętrznie podwojony kwant rozumowania. A dlatego jest to podwojony kwant, że chodzi o "stan" COŚ-NIC, tylko tak poprowadzone zdefiniowanie nie wnosi sprzeczności, to jedynie możliwe ujęcie. Dowód poniżej. - A dlaczego nie "energia", na przykład? - Ponieważ, jak powiedziałem, są "naleciałości" i skojarzenia z tym terminem związane - a nawet wzory, które coś takiego dookreślają. A po drugie, co w naszej rozmowie ma istotne znaczenie, takie pojęcie już wstępnie zawęża zakres stosowania do fizyki, a obecnie rozchodzi się o Fizykę, o wszelkie sposoby opisu i postrzegania rzeczywistości. Każdy inny termin jest "genetycznie obciążony", co skutecznie jego stosowanie ogranicza... Owszem, takie "obciążenie" również dotyczy zaproponowanych słów, jednak one - przez swoją skrajną zawartość - odnoszą się do wszystkiego, a przecież o to mi chodzi. Na początku jest tylko i wyłącznie NIC i COŚ, to jednostka-element rozumowania, wszystko inne jest pochodną. I naprawdę niczego więcej nie potrzeba do opisania rzeczywistości (w każdym jej przejawie, w wszelkich stanach i własnościach). Jest zero i jeden w matematyce, próżnia i jednostka w Fizyce, wszelkie pozostałe "fakty" są jedynie przypisem, to wynikające jako konieczność zdarzenia, a całość układa się samoistnie. Z zero i jeden wyprowadzisz matematykę, operując NIC i COŚ uzyskasz Fizykę. ... - To nie wystarczy, uważam, że "COŚ" potrzebuje doprecyzowania, i to głębszego. A "NIC" jest co najmniej dyskusyjne. - Wiem. Dla ciebie, dla fizyka, który operuje "czymś" oraz odnosi się do "czegoś", dla kogoś takiego trudno zaakceptować NIC - uznać, że jest tu i wszędzie. Pustkę w jej wszechświatowym - więc "fałszywym" rozedrganiu i rozumieniu - tu nie ma problemu, ale NIC (czyli pustkę tak pustą, że aż pustą), z tym jest kłopot, powtarzam, uzasadniony. Bo w ramach fizyki tej-takiej pustki nie ma, jest zmieszanie, ale nie pustka absolutna. Co więcej, nawet dla logika, który operuje i odnosi się do fizycznego i codziennego ("namacalnego") zakresu świata (i ten zakres uznaje "za wszystko"), również dla kogoś takiego akceptacja "niczego" jest kłopotem - bo nie widzi, nie rejestruje wokół pustki definiowanej logicznie. Przecież jej nie ma w ramach fizyki. Filozof, ograniczając się tylko do "banalnej" fizyki, ma te same kłopoty, co ty - jeżeli nie zbuduje Fizyki, polegnie w dociekaniach. Tylko że to nie oznacza, zauważ, że pustki nie ma w granicznym, więc w poza fizyczny eksperyment wykraczającym obszarze, że bez takiego dopełnienia można się w analizie obyć. Bo nie można. Chodzi o tło, o maksymalne otoczenie do COŚ. A tło, wiadomo, z zasady jest poniżej progu poznania i dopóki nie jest niezbędne w opisie, to pozostaje w cieniu i niezauważone... A jeżeli chodzi o "własności" i zależności "COŚ", to przejdziemy do 8
  • 9. tego w dalszej części, to musi się pojawić. Upieram się jednak, że zastosowany termin jest dlatego najlepszy, że na tym fundamentalnym poziomie jest najogólniejszy, nie zawiera i nie odnosi się do żadnych własności. One, prawda, są skutkiem tego dwoistego stanu NIC-COŚ, i samoistnie wyłonią się w dalszym toku opisu, jednak pozostając tylko w ramach terminu (tylko w obrębie "jedynki", czyli "coś") - tutaj nie ma i być nie może żadnych dodatkowych elementów... Mówić inaczej, "COŚ" dlatego jest opisywalne (poznawalne w dowolny sposób), że jest logiczne dopełnione drugim "stanem", który sobie definiujemy jako "NIC". Czyli że do jedynki matematycznej można, a nawet trzeba dodać zero - pustkę (brak "czegoś"). Dodać dla wygody opisywacza i dla klarowności opisu, dodać dlatego, że to wspomaga i warunkuje działania konstrukcyjne i zrozumienie... Niby NIC, a takie istotne... Bez "zera" nie zbudujesz żadnej matematyki, nie sformułujesz żadnego języka i nie będziesz mógł go używać. - Dlaczego? Ponieważ w każdym języku jest "znak" oraz jego otocznie, czyli "cisza", pustka. To na takim tle (i w takim tle) można stosować "język"; bez ciszy nie ma języka, bez pustki nie ma ewolucji "czegoś". Bez "NIC" nie ma "COŚ". ... - Tylko jak zdefiniować NIC? - Dobrze, przechodzimy do komplikowania naszego obrazu i dodawania kolejnych "pikseli". Może nie wszystko już padło, ale ogólny schemat już chyba akceptujesz? - Mniej więcej. - Na dnie, w fundamencie rzeczywistości - w ujęciu językowym, a tylko takie jest nam realnie dostępne - tu znajduje się, i to we wzajemnym połączeniu, "COŚ"-"NIC", to punkt wyjścia czy dojścia analizy. Dalej w naszym wgryzaniu w otoczenie się nie posuniemy, nie można. Można to różnie nazywać, jednak nie chodzi o taką czy inną etykietkę, na potrzeby tego zapisu stosuję takie terminy i mam nadzieję, że są już przez ciebie akceptowalne; nie ma znaczenia "dźwięk", liczy się symbolizowana przez pojęcie treść. - Akceptuję. Do pewnego stopnia. - Na ten moment to mi wystarczy... Już padło, że NIC i COŚ są wobec siebie zależne, że to jedność wewnętrznie podwojona. Dlatego tak, że nie można, nie sposób tego opisywać w rozdzieleniu. Przecież, weź to pod uwagę, żeby zdefiniować "COŚ", więc namacalny konkret, muszę to odnieść do tła - w tym przypadku do NIC. Powód? Tylko w ramach tła, tylko w ramach takiego "zerowego" poziomu, tylko do takiego zakresu mogę się w tym działaniu odwołać - przecież "czegoś" do "czegoś" nie przyrównam, bo to to samo. Zgoda, mogę opisać - tak najbanalniej w świecie "zauważyć" owo COŚ (zauważyć w tym przypadku oczywiście logicznie, jednak w/na innych zakresach jak najbardziej realnie; "zasada tła", powtarzam, dotyczy każdego faktu) - ale mogę to wyróżnić dlatego, że "jest coś innego" wobec COŚ. - Że nazywam to "NIC" (niczym), a co to ma za znaczenie? Umożliwia opis, umożliwia postrzeganie - więc "jest", nawet jeżeli to "jest" trzeba opatrywać znakiem umowności, bo "NIC" z zasady nie ma postaci. Zero jest logicznie absolutnie koniecznym "faktem", bez niego opis byłby niemożliwy. COŚ jest widoczne, ale jest widoczne dlatego, że jest NIC - jedynka matematyczna dlatego jest widoczna (i zrozumiała), że jest "zerowe" 9
  • 10. tło. I to dopełniające działanie tło jest takim nawet wówczas, kiedy stosujący matematykę, a tak było na wczesnym etapie dziejów - kiedy nawet stosowacz matematycznych znaków nie ma o tym pojęcia; wiedza, że jest-istnieje zero nie jest potrzebna, aby poprawnie nim operować - świat zawiera zero, i to wystarczy. Czyli byt matematyczny dokonuje operacji na jakiś (i jakoś) dla niego dostępnych jedynkach - pozyskuje wynik tych operacji, nawet one się zgadzają z widocznym (oraz innymi językami) - jednak dlatego to się zgadza, że "w stałej pamięci" świata jest owo zero, czyli nic. Zero warunkuje działanie, jest w każdym fakcie, ale pozostaje w cieniu - dosłownie w cieniu, przecież nie można oświetlić NIC. - Matematyk mówi prozą, ale o tym nie wie? - Stosuje nicość, to konieczność jego operacji, jednak albo pomija ją, bo niepotrzebna lub wręcz przeszkadzająca, albo nawet nie wie, że "miejsce zerowe" we wzorze to pustka, i do tego nieskończona. Po prostu renormalizuje znaczki - i się zgadza. ... I tu przechodzimy do kolejnych dookreśleń, komplikujemy tak pozornie banalnie prosty obraz. Jest sobie NIC i COŚ... Zauważ, fundament maksymalnie prosty - tak prosty, że logicznie prostszy być nie może, niczego prostszego nie wypracujesz, ale analiza tego obrazu, poprzez wprowadzanie własności i zależności między takimi kwantami rozumowania - to powoduje, że ujęcie zaczyna się zaciemniać, kolejne poziomy wynikają z poprzednich jako konieczność i budują świat (to, co masz za swój świat), jednak całość jest niewyraźna - i domaga się objaśnienia... Pytanie: dlaczego NIC musi być zdefiniowane jako niekończone? - Bo nie ma granic. - To zbyt ogólne stwierdzenie, acz poprawne... NIC, z samej swojej nicości, jest nieskończone - z NIC nic nie można zrobić. Przecież tego nie podzielisz, nie dodasz NIC do NIC, nie wyznaczysz granic, więc początek ani koniec się do NIC nie odnosi, itd. NIC z samej swojej nicości jest nieskończone, i nie może być inne. - A co więcej, przyjmując i wprowadzając ten element do opisu Kosmosu, już tylko z tego faktu wynika, że Kosmos jest nieskończony - przecież, to zrozumiałe, element zbioru dookreśla zbiór. - Z NIC zawsze są kłopoty. - Myślisz o tych różnych kwantyfikatorach, które trzeba stosować do opisu czegoś "takiego"? Fakt, są potrzebne. Ale dlatego, weź to pod uwagę, że opis prowadzi się z pozycji "coś", czyli z wnętrza zmiany i jako byt skomplikowany. Dlatego trzeba odnosić się do dostępnego, do znanego oraz fizycznie "dotykalnego". A w konsekwencji wymaga to "dodatków", że tak to określę - NIC trzeba opisywać wraz z czymś, bo inaczej jest nieuchwytne, niezrozumiałe, tak zwyczajnie "niewidoczne" (jakby to w tym przypadku śmiesznie nie brzmiało). I jeszcze więcej, tu zaczyna się opis tego nicościowego "stanu", to wstęp do dalszego - ale trzeba to przejść. I to pomimo, że nawet w samej warstwie językowej analiza przysparza ogromu kłopotów. Bo jak sensownie mówić o niczym? - Zajmuję się "niczym", powiesz, a na sali śmiech. Ale, widzisz, można. Można coś o NICzym powiedzieć. - Że jest nieskończone? - Że bezkresne. Że nie można, że nie ma jak tego "zakresu" podzielić; że jest jednostką i jednością. I jest fundamentem logiki. 10
  • 11. NIC nie można ruszyć z posad, to opoka - nieruchoma, nieskończona, wieczna. I tylko taka. - Ale przecież COŚ to zmiana, ewolucja, przekształcanie się - gdzie tu miejsce na NIC? - NIC można zdefiniować, to już padło - i należy to zrobić. I należy takie pojęcie wprowadzić jako absolutną konieczność do Fizyki. Oraz do wszelkiego pojmowania, filozoficznego w szczególności. Dlatego, że inaczej nie byłoby tak podkreślanej przez ciebie zmiany - tego, co uznajesz za zmianę. Samo i w sobie COŚ przecież nie może się zmienić, bo jak? Zauważ, że COŚ, że takie maksymalnie ogólne i szerokie pojęcie, mimo że się w nim "wyczuwa" fizyczne (i konieczne) wewnętrzne "rozdrobnienie" na elementy składowe (po prostu trudno to postrzegać i traktować jako jedność; obraz zawsze jest "ziarnisty", nawet jeżeli to się pomija) - ten "stan" świata, logicznie biorąc, jest jedynką oraz jednością. COŚ, mimo elementów składowych i "pokawałkowania", to to samo - w nieskończoność. Jedynka, analogicznie jak zero, jest jednością - przecież w jedynkę niczego nie wciśniesz, jedynki nie podzielisz. Samo dla siebie COŚ jest jedynką. O ile COŚ nie odniesiesz do NIC i pozostaniesz w ramach "czegoś" - to, przyznasz, nie możesz nic o COŚ powiedzieć, bo jak? Jak wpiszesz w "jedynkę" (oraz jedność) zmianę? Podzielisz "coś" bez odniesienia do tła? - Ułamki i tak dalej. - No nie, przyjacielu, mówimy o fundamencie, nie o skomplikowaniu - wszelkie składowe "jedynki" to poziom wewnętrzny (i rozbudowany). I tylko w ramach zbioru możesz tak definiować, w ramach "wszechświata" czy podobnie... To oczywiście zawsze jest jedynka, np. kamień - tak sobie określasz fakt, a następnie dzielisz w zapamiętaniu fizycznie czy matematycznie. Tylko że to są poziomy wewnętrzne i zawierające się w ramach mocno skomplikowanego zakresu, i dlatego poddające się podziałowi. Natomiast w/na brzegu są tylko i wyłącznie jednostki - niepodzielne jedynki "czegoś". - Może. - Nie może, tak jest. Granica zbioru dlatego jest jego skrajnym, a w efekcie wyraźnym w tle stanem, że tworzą go najmniejsze elementy tego zbioru - jednostki. - Nie w fizyce. - Ale Fizycznie, ale logicznie jak najbardziej... Mniejsza o to. W tym miejscu należy wprowadzić, ponownie na zasadzie konieczności (i to absolutnej konieczności), tak przez ciebie podkreślaną zmianę - czyli ruch. Bo w Kosmosie ruch jest oczywistością-i-koniecznością, nie ma zatrzymania... I wynika to wprost i bezpośrednio z tych dwu wstępnie przyjętych elementów rozumowania. Jeżeli jest NIC i COŚ, to musi być zmiana-ruch. - Z powodu? - Banalne, proste, naturalne: jedynka COŚ w ramach NIC - to musi się "osuwać", przemieszczać, być w nie-skończonym ruchu. Jedynka "się osuwa", spada, opada - znów nie ma znaczenia słowo, tu chodzi o jednoznacznie wynikający z faktu "istnienia" NIC ruch. Musi być w Kosmosie zmiana, ponieważ NIC nie może COŚ zatrzymać, wyhamować czy ograniczyć w ruchu - i to potencjalnie (logicznie) nieskończonego ruchu. 11
  • 12. Nieskończonego w rozumieniu "przestrzeni" (czyli bezkresnego) - w rozumieniu "czasu" (czyli wiecznego) - ale również nieskończonego w rozmienieniu prędkości. Bo skoro nie ma niczego (hamującego), to w takim odniesieniu prędkość jest-musi być nieskończona. - Ale... - Pomijam tu oczywiście dylematy, jak i wobec czego wyznaczyć taką prędkość, to zagadnienie w tej chwili nie ma znaczenia, jednak tak to musi być logicznie prezentowane. Że "realnie" taki ruch musi być jakoś ograniczony, choćby przez zderzenia z innymi jedynkami (których jest nieskończenie wiele), to prawda, tylko że na gruncie "czystej" analizy logicznej jest to prędkość pojęta maksymalnie. ... - Zaraz, "COŚ" to nieskończoność jedynek - czy jedność i jedynka? To dla mnie nie jest jasne. - To kolejny poziom analizy, która - jak widzisz - wychodząc od tak prostego ustalenia, że jest COŚ i NIC, poprzez ustalenie, że to COŚ w tym NIC musi się poruszać (więc pozwala obserwatorowi w odległym planie o tym mówić, przecież byt wykorzystuje zmianę do prowadzenia operacji pojęciowych i działa w ramach zmiany) - otóż można w tym momencie i na takiej podstawie stwierdzić, że COŚ to nieskończoność, że podobnie do NIC, zawierając się w ramach jedynki i tylko odnosząc się do niej, nie sposób - nie ma jak wprowadzić granicy. W zbiorze granicą jest najmniejszy stan tego zbioru, ale jeżeli jest to zbiór jednoelementowy, to granicą tego zbioru jest tenże element - jeżeli jest to COŚ, wszystkim pojętym-zdefiniowanym jako COŚ (nawet będąc w logicznym, Fizycznym rozproszeniu), to ten fakt jest jednostką oraz jednością... - Uff, ale ci zdanie wyszło - a przecież to takie proste... - Analogią, która pozwala to uchwycić, jest odniesienie do "twarzy" i zbioru twarzy. W jednym przypadku, zauważ, jest logiczny znak, a więc "symbol", pojęcie zbiorcze odnoszące się do dowolnej twarzy, a w drugim już konkretna i osobnicza twarz; z jednej strony logiczny symbol, z drugiej fizyczna jednostka. - COŚ w jednym ujęciu jest dla ciebie w postrzeganiu (i rozumieniu) konkretnym kwantem i jednostką najmniejszą z najmniejszych opisywanego zbioru, a w drugim stanowi jedność takich kantów, jest wszystkim łącznie. O COŚ możesz myśleć jako o zbiorze nieskończonym, z jedynkami gdzieś "na dnie" - albo o zbiorze jednoelementowym, gdzie "wszystko" inne od NIC ujmujesz łącznie i jako jedność - logiczną jedność. I w tej jedności prowadzisz, starasz się prowadzić działania. Ale to zawsze jest COŚ - coś innego od NIC. - Pokrętne. - Możesz wypracować pojęcie nieskończoności? Możesz. Bezkres jest w definiowaniu świata abstrakcją maksymalną, podpowiada go konstrukcja logiczna opisująca zmianę, wnosi go matematyczny wzór - nie można się bez niego obyć (nawet usunięcie z wzoru jest czymś motywowane). A pojęcie "bezkres" jest - niech będzie, że to rozumienie potocznie i dalekie od precyzji - tożsame z "wszystko", z "nieskończonością" - że oznacza "nie ma niczego więcej". Czyli, jeżeli po jednej stronie masz nieskończoność, a po drugiej "wszystko", to te maksymalne pojęcia są równoważne, to to samo. Bo NIC jest jedno, ale i COŚ jest jedno - w sensie logicznym COŚ to jednostka... 12
  • 13. COŚ, z samej swojej jedności-jedyności fundamentalnie pojętej (wszak nie ma innego "czegoś"), taki "fakt" jest jednością i jedynką. COŚ w Kosmosie jest jedno oraz jedyne. A skoro jedyne, to nieskończone. - Ale są różne jedynki... - Czekaj, nie gorączkuj się, są, jak najbardziej są. Ale aktualnie omawiane to ważny element rozumowania, dlatego staram się to określić dokładnie, na ile mnie stać... Zauważ, COŚ - w sensie logicznym - to jedność i jedyność w Kosmosie. Dlaczego? Ponieważ nie ma i nie może być niczego innego w bezkresie - inne i odmienne od COŚ to sprzeczność, konflikt logiczny. A przede wszystkim Fizyczny. COŚ z samej zasady jest jedno, wieczne i zawsze takie same. - Zgoda, występuje w różnych stanach skupienia, w różnym rozmieszczeniu w bezkresie, ale jest jedno. A logicznie jest jedynką rozumowania. - Tyle słów, a przecież nie ma żadnego problemu, aby stwierdzić, że jest jedynka lub jej nie ma. - W tym kłopot, o taki sposób rozumowania i postrzegania idzie w tej analizie, przydługiej, nie zaprzeczam, ale koniecznej. Chodzi o to, że postrzegasz "jedynkę" z zewnątrz, ustalasz taki fakt umieszczając się poza "faktem". Widzisz jedność dlatego, że nieświadomie odnosisz to do tła - wprowadzasz w swój opis tło, w tym przypadku bezkresne. I inaczej nie możesz postąpić. Ale zarazem, zobacz, redukujesz w swoim działaniu pustkę, bo jej nie zauważasz, bo niepotrzebna. I następnie na tej podstawie - już tylko w ramach "czegoś" ustalasz, że jest jedynka. Cała operacja dlatego była możliwa, że stosowałeś "zero", tylko że ty widzisz i odnosisz się do "jedynki", a to co najmniej niepełny obraz, by nie powiedzieć, że fałszywy. - I nie wynika z niego nieskończoność jedynki? - Jednoznacznie nie wynika. Mogę to postulować, uznawać, że nie może być inaczej, bo skoro NIC jest nieskończone, to dlaczego COŚ miałoby mieć inny "stan" - mogę twierdzić, że skoro COŚ jest jednostką, to z tego wprost wynika nieskończoność tego pojęcia, itd. Jednak chyba sam czujesz, że to nie jest tak oczywiste jak w przypadku zera. A w tym dowodzie na nieskończoność COŚ chodzi o to, żeby opis wyłącznie w oparciu o taki element poprowadzić, tylko odnosząc się do COŚ. I żeby było jasne, że COŚ jest nieskończone z samego swojego "bycia" w Kosmosie. Oczywiście chodzi umownie o opis, przecież pozostając-zawierając się w ramach jedynki nie można wykonać żadnego ruchu - w "jedności" (tu: w jedynce) nie ma składowych i tym samym nie ma oraz być nie może żadnego ruchu-działania... Jeszcze inaczej - można podejść do tego od tej strony, że "jedynka" (co by nią nie było) jest całością i wszystkim, ale również jest (o ile potrafię to ustalić) sumą wszystkich jedynek - że to logicznie jedność, ale Fizycznie (lub tylko potencjalnie) zbiór. I ten łączny stan - mimo jego faktycznego upostaciowania (w rozproszeniu lub nie) - jest jednością, kwantem prowadzonych operacji. Ten "zbiór" można zdefiniować jako "COŚ" - to jest jedynka. Jak nie możesz podzielić na elementy składowe, jak nie rozróżnisz w jednostce kwantów, to masz jedynkę. Tylko jedynkę. To może być ogromna jedynka, nawet potencjalnie zawierająca w sobie "wszystko", ale to w opisie jest jedynka - bo jak nie ma możliwości 13
  • 14. wydzielenia elementów, to takie "coś" jest jednym i jedynym... To, że można w ramach COŚ (na/w kolejnych etapach poznania) składowe wyróżnić, to - po pierwsze - efekt, skutek, rezultat "istnienia" NIC, a po drugie wprowadza to ustalenie, że COŚ liczbą składowych, które się na to składają, jest nieskończone. Dlaczego? Skoro NIC jest nieskończone, to żeby "zapełnić" pustkę i żeby przebiegało to na zasadzie zero-jeden-zero-jeden..., to "czegoś" również musi być nieskończenie wiele - strony tego równania muszą być sobie równe (i nieskończone). Czyli, tak jak jedynka COŚ (więc suma logiczna "czegoś" - wszelkie kwanty łącznie, tu: "zbrylone" w jednostkę) może dopełnić bez reszty "jedynkę" NIC, bo żadnej "reszty" nie ma (jest wówczas tylko NIC i COŚ, zero i jedynka) - tak samo jedynki logiczne COŚ (najmniejsze z najmniejszych) mogą zapełnić NIC bez reszty. Te nieskończoności są sobie równe. Nie wiem, czy to cię przekonuje, jednak na ten moment niech wystarczy - może nie w jednym akapicie dalszej rozmowy to się doprecyzuje, ale kolejne cegiełki znajdą się i dodadzą do ogólnego obrazu. ... - Tylko że to prowadzi do absurdu, wyklucza zmianę. - Nie, ale doceniam twoją spostrzegawczość. Jeżeli COŚ jest, jak to padło, nieskończone - jeżeli NIC jest nieskończone - i jeżeli są to równe sobie nieskończoności (bo inne przecież być nie mogą, acz jest pewien niuans, o czym za chwilę) - to tym samym COŚ wypełnia NIC w nieskończoności dokumentnie, po prostu zajmuje miejsce "po całości", to wynika z odniesienia do siebie tych zakresów. A skoro tak, to w taki sposób definiowanym Kosmosie nie może być ruchu, przecież COŚ samo w sobie zmienić się nie może (tylko "jest"). Mimo rozmieszczenia zero-jedynkowego elementów składowych (i to, zauważ, niezależnie od stanu-formy COŚ, czy jednostka, czy zbiór jednostek), na skutek tak zaistniałej równowagi, ruch-zmiana w zapełnionym logicznie zakresie nie może się zdarzyć - bo skoro wszystko już obsadzone, to ruchu nie ma... - Co było do udowodnienia. - Tryskasz humorem, mój drogi, tylko że popełniasz błąd. Konieczny w tym zakresie, dlatego się nie stresuj, jednak warto spojrzeć szerzej na sprawę. Nieprzypadkowo kilka razy nadmieniłem, że chodzi o jedność podwojoną wewnętrznie. A podkreślam ten aspekt zagadnienia z tego powodu, że jest kluczem do zrozumienia świata i nas w nim... Otóż, kiedy ustalasz w otoczeniu fakt i kiedy ograniczysz się tylko do niego, kiedy opis prowadzisz w taki sposób, że odnosisz się tylko do jednej strony, a więc albo zafiksujesz się na COŚ, albo na NIC (widzisz jednostronnie i z jednego punktu) - to taki tok działania prowadzi cię do zapętleń i absurdów, z których się nie wydobędziesz. I dzieje się tak nawet wówczas, kiedy o tym wiesz - nawet wiedza o stronnym opisie nie uwalnia od paradoksów. Dlaczego? Ponieważ nasze operowanie pojęciami tak przebiega, musimy składać obraz w jedność po kawałku, ale on z tego powodu długo nie może się ustabilizować. A skoro, jak tutaj, sprawa dotyczy brzegu, jednoznaczność jest tym bardziej kłopotliwą do wypracowania... Zastanów się, jeżeli NIC jest nieskończone i COŚ jest nieskończone, to nie oznacza, że do wyjaśnienia ruchu w Kosmosie należy wprowadzić 14
  • 15. podwojenie NIC, że nicość to "nieskończoność razy dwa" (lub więcej) - ponieważ inaczej sprzeczność w dowodzie. Znów daje o sobie znać to stronne widzenie zmiany i świata. Dlaczego nie dwie nieskończoności? Nie są potrzebne. W definiowaniu zależności NIC oraz COŚ wystarczy jedna nieskończoność. Istniejesz, a to znaczy, że sprawa jest rozwiązywalna i nie ma zatrzymania (ani wiekuistej stabilizacji)... - Tak to mi się składa. Czyli że jedna nieskończoność jest okupowana przez COŚ, a obok, jako tło, jest druga nieskończoność, tylko że w podwojeniu. Bo jeżeli jest to "jeden do jednego", jeżeli "zakresem" COŚ i NIC to to samo - to skąd ten ruch? - Nie, jest tylko jedna i jedyna nieskończoność; Kosmos jest jeden i nieskończoność jest jedna. I jest to "stan" maksymalnie i absolutnie jednoznacznie (na wieczność) ustalony, jest wartością graniczną: jest nieskończony. Nie ma innej tak oczywistej wartości, nieskończoności nie można ani powiększyć, ani zmniejszyć, koniec, kropka. Tego logicznego poziomu w żadnym ujęciu nie wolno ruszać, to fundament absolutny. - A ruch? A różne dziwy w analizie? - Jak najbardziej zasadne. Tylko że nie chodzi o tzw. nieskończoność aktualną, czyli "przestrzeń absolutną". - A o co? - O nieskończoność potencjalną, o "czas absolutny" (w innym nazwaniu wieczność). Chodzi o sumę "stanów aktualnych" - o sumę "tyknięć" w Kosmosie. To również już wiesz: nieskończony ruch w nieskończonym Kosmosie to wieczność - bezkresna i tocząca się "w dal" zmiana musi realizować się wiecznie. To wprost wynika z przyjęcia w fundamencie NIC i ruchu COŚ w tym NIC. Dziwy, tak emocjonalnie i na różne sposoby opisywane, to domena wieczności, zasiedlanie tego samego kawałka podłogi przez "gości hotelowych" dokonuje się następczo... - Dobrze, ale jeżeli jest "po równo" na każdą ze stron tego opisu, to skąd zmiana? To nie jest dla mnie oczywiste. - Wspomniałem, jest niuans tego opisu. A nawet dwa, ale tutaj trzeba wspomnieć o pierwszym z nich. Chodzi o równowagę w formule: "prawie równowaga". Natomiast drugi jest taki, że każda chwila aktualna jest dopełniona koleją i dalszymi. Kosmos to NIC i COŚ, to nieskończona jedność wewnętrznie podwojona. Skoro tak, to teoretycznie może zajść sytuacja, że COŚ w NIC rozłoży się równomiernie, że będzie to ciąg zero-jeden-zero-jeden..., takiej okoliczności nie można wykluczyć, w wiecznym bezkresie może się tak zdarzyć. - Jednak jesteśmy. Obserwuję, więc jestem. - I to jest najlepszy dowód, że Ewolucja w Kosmosie zachodzi. - Dlaczego? - Teoretycznie, wracam do powiedzianego, skoro COŚ jest jedno i się dzieli na elementy składowe, a tych elementów jest nieskończoność - to takie jedynki (najmniejsze z najmniejszych, kwanty czegoś), one mogą tak zapełnić NIC, że nie będzie wolnego toru do zmiany - więc jak to się dzieje, że taka sytuacja nie zachodzi? ... A nawiasem, żebym nie zapomniał - i jako konieczny wtręt do opisu, łączy się bezpośrednio z tematem - sam już chyba widzisz, że NIC to nie jest banał, że to nie taki tam sobie "stan". Może i nieuchwytny 15
  • 16. językowo, może i jest potrzebny i dopełnia logiczną analizę, ale w gruncie rzeczy można go pominąć, bo to takie nic... Sam dostrzegasz, że to nie jest i nie może być tak, że kiedy wrzucić do NIC "grudkę" czegoś, to taka grudka gdzieś tam (w dal) spokojnie się przemieści - nic z tego. Wielki błąd. Takie podejście do NIC (nicości) to zasadniczy błąd w postrzeganiu, NIC to "dynamiczny" - destrukcyjny dla COŚ "obszar". - Dynamiczny? NIC ma własności? - Nie chwytaj za słówka, przecież muszę to jakoś zdefiniować i ubrać w pojęcia, bez tego nie ma zrozumienia. NIC jest stanem dynamicznym, ale w odniesieniu i w odwołaniu do COŚ, przecież samo z siebie jest niedefiniowalne. Podobnie jak jedność COŚ. Czyli, jeżeli w Kosmosie jest COŚ, dajmy na to "zbrylone" (w chwili obecnej powodu tego zsumowania się jednostek nie podnoszę, to dalej się pojawi) - to taka bryłka czegoś nie tylko musi się przemieszczać szybko (i bardzo szybko), ale też rozpadać. Powód, pytasz o powód? Otóż jeżeli COŚ zawiera w sobie elementy składowe, a z każdej twojej obserwacji świata (czy siebie w nim) wynika, że COŚ jest złożeniem - to taka grudka wrzucona w NIC, ona nie tylko będzie przemieszczać się "do nieskończoności", ale przede wszystkim będzie się jednocześnie degradowała do składników. Musi się rozpadać. - Bo nic nie hamuje. - Właśnie. Ruch w nicości jest konieczną oczywistością, ponieważ nie ma czynnika hamującego, ale również rozpad struktury skomplikowanej jest oczywistą koniecznością, bo nie ma czynnika hamującego. Wrzucona w NIC gruda czegoś nie może tak sobie i do nieskończoności oddalać się, ponieważ to nie jest obojętne oraz pomijalne otoczenie - nicość to "czynnik" zasadniczy, który tę grudkę niszy, po prostu "rozdrabnia" do maksymalnie prostego elementu. Wszystko złożone musi się w takiej nicościowej okolicy rozpadać (i to szybko, "wybuchowo"), rozpadać do momentu, że już dalej nie może. - Grudka czegoś może się rozpadać tak długo, jak może. A to przy okazji załatwia logiczny dylemat, czy podział COŚ jest, a może nie jest skończony. Jest nieskończony dla obserwatora zawartego w zmianie, czyli fizycznego; pozostając wewnątrz świata brzegu dojść nie można, nie można sięgnąć jednostki tworzącej. Ale jednocześnie podział jest logicznie skończonym - bo nie ma podziału dalej niż do stanu najmniejszego elementu; jest jedna nieskończoność, dlatego nie można jej dopełnić nieskończonym ciągiem (na to samo miejsce i w tym samym czasie nie można wprowadzić, "zameldować" kolejnej jedynki). Może być wielokrotność podziału (kolejne etapy w wieczności), i taki ciąg jest niewyczerpywalny (w rozumieniu: nieskończony - nie kończący się), ale nie ma podziału nieskończonego "w pionie". Nie ma, bowiem "na dole" jest punkt, element najmniejszy z najmniejszych, a górną granicą jest suma wszystkich jedynek czegoś, czyli COŚ. COŚ w Kosmosie jest jedno i nieskończone, ale również składowe tego zakresu (tu: suma jedynek) jest zbiorem nieskończonym. Jednak tylko nieskończonym, nie większym. - A mniejszym?... - Ech, no tak, to jest ten wspomniany niuans. Po prostu nie może być dokładnie po równo (do kwantu, do jednostki nieskończoności), bo by nie było zmiany. Skoro jest, to oznacza, że NIC jest więcej niż COŚ. Dokładnie o jednostkę więcej. Czyli, żeby to wyrazić w matematycznych 16
  • 17. symbolach, że COŚ to nieskończoność minus jeden, a NIC to tylko/aż nieskończoność. - Lub odwrotnie. - Nie upieram się przy takim opisie. Prowadzone tu analizy odnoszą się do strefy granicznej i przebiegają na maksymalnym skraju logiki, dlatego dopuszczam myśl, że błędnie to wyceniam. Ale nie pasuje mi ujęcie, przyznam, że jest więcej "czegoś" ("czynnika męskiego", COŚ), stawiam na "bierny", na NIC. W każdym razie taka nierównowaga musi logicznie występować, przecież o tym dyskutujemy. ... - A dlaczego tak usilnie podkreślasz podwojenie? - Dobre pytanie, idziemy dalej w analizie... Dlaczego podkreślam podwojenie? Ponieważ inaczej tworzy się logiczne zapętlenie, absurd. Kiedy analizujesz i opisujesz rzeczywistość tylko z pozycji COŚ (i konsekwentnie pomijasz NIC), to ani istnienia zmiany i jej formy nie wyjaśnisz, ani lokalnego zgęszczenia COŚ (na przykład we własne "ja") nie zdefiniujesz - ani nie masz sposobu wykazać, że takie lokalne fakty (zbrylenia) mogą występować w nieskończoności. Bo na jakiej podstawie, przecież nie masz punktu odniesienia. Co więcej, można logicznie przyjąć, i to nie jest sprzeczne z regułą (to kolejne nawiązanie do tematu nieskończoności COŚ), że wszystkie jednostki "czegoś" zbiegły się w jednostkę, że nie tylko logicznie traktujesz to jako jedność, ale że Fizycznie to jest jednostka. Co, można tak zrobić? Można. I, zastanów się, jak "w takich okolicznościach" przeprowadzisz swoje analizy, co z czym i do czego porównasz? Jeżeli COŚ to wszystko, a ty niczego innego nie bierzesz do opisu, to ustalisz (lub wykonasz) "w takim czymś" ruch, dojrzysz zmianę, jakieś wnioski wyciągniesz? To jedność oraz wszystko, więc nic o tym nie możesz powiedzieć, nie ma tu żadnej aktywności - nawet sam siebie w takiej jedności żadnym sposobem nie wyodrębnisz, ponieważ w jedynce nie ma niczego, nawet twojej myśli (o cielesnej postaci nie wspominając). Tylko, zastanów się (poważnie się zastanów), czy to oznacza, że to Kosmos się zbiegł, zsumował w jednostkę?... No nie. Dlaczego? To tylko i jedynie zgromadziła się połowa Kosmosu, "zbryliło się" w jednostkę COŚ, jednak NIC dalej (i na zawsze) jest nieskończone. NIC jest jedno i nieskończone i w tym ujęciu dopełnia (na zasadzie koniecznej) zbrylone COŚ - ale jest bezkresne, więc Kosmos pozostaje niezmiennie bezkresnym. Punkt w postaci COŚ, sam w sobie i dla siebie nieskończony, dopełniony w tle jest nieskończonością NIC. I dlatego zmiana, po tym chwilowym zbiegnięciu, może dalej się toczyć. Kosmos - jako stan logicznie nadrzędny i wewnętrznie podwojony - to nie podlega już żadnej odmianie, nie może. To ostateczny (w opisie "w górę", tu: hierarchicznie) zakres-stan logiczny - nie ma niczego wyżej-dalej... Czyli ponownie należy zanotować ustalenie, że zmiana w Kosmosie nie może wyhamować i że Ewolucja musi biec. Jednak bez podwojenia takie stwierdzenie nie jest możliwe - bo albo prowadzisz je w cyklicznym zapętleniu i nakładasz na nieskończoność kolejne nieskończoności (bo nie wiesz, że chodzi o wieczność), albo dochodzisz do granicy i tym samym ciągu dalszego nie ma. Pozostając w ramach jednej strony nigdy się nie dopracujesz, dlaczego możesz o tym pomędrkować. Co najwyżej 17
  • 18. wyprodukujesz multum sprzecznych oraz wzajemnie wykluczających się obrazów - i na tym się zatrzymasz. Bo jak znaleźć drogę, kiedy nie ma punktu odniesienia? Skoro jednak jesteśmy - a to jest argumentem rozstrzygającym - to znaczy, że COŚ jest dopełnione NIC, że Kosmos to nie to albo to, ale to i to. To NIC-COŚ. To dwuelementowa jedność... - NIC i COŚ jako fundament? - I to absolutny, już do niczego innego sprowadzalny. I co więcej, w łącznym zapisie, jako zero-jeden. A nawet, żeby podkreślić ten stan, trzeba to pisać jako "zerojeden", może niepoprawnie z uwagi na reguły gramatyczne, ale jako oddanie treści... Czyli nie jest to nawet dwuelementowość, więc dwa odrębne składniki, które dopiero logika i głęboki namysł zespala w jedność, ale chodzi o łączny fakt. I dopiero taka jedynka definiuje (oraz oznacza) kwant działania. I rozumowania tym samym. - Zawsze? - W każdym przypadku, nie ma odwołania. A w sposób szczególny mam na myśli obecnie matematykę - z uwagi na jej funkcjonalność, a przede wszystkim skuteczność. Z czego ona wynika? A no z tego, że w każdym wzorze i w każdym przeprowadzonym działaniu analizującym świat przy pomocy matematycznych znaczków, w tym działaniu zawarte jest zero. Jest i współtworzy każdą jedynkę i każdy znak wzoru. Oczywiście trudno prowadzić operacje na zerze, to jest niemożliwe po prostu, ale to zero, jako składnik integralny i niezbywalny - pustka i nicość w tym działaniu są zawarte, zawsze w nim występują. Dlatego matematyk może zero pomijać, ponieważ zawsze nim operuje - zero jest "w stałej pamięci świata". I dlatego wynik jest poprawny. - Jednak fizycznie liczy się COŚ... - Skoro każde działanie (w tym objaśniające rzeczywistość) - każdy czyn fizyczny (a takim jest też działanie objaśniające) zawiera już pustkę (i zawiera zawsze), to można zaniedbać ten powtarzający się element dowodu, dla skuteczności można NIC pomijać, a koncentrować się na COŚ, zwłaszcza że COŚ jest po prostu widoczne i namacalne. Ale w granicznych zakresach - a o tym teraz mówimy - tu trzeba (i to jako absolutną konieczność) wprowadzić wcześniej wyrzuconą pustkę - bez tego działanie jest niewytłumaczalne; brak zera we wzorze nie podważa wzoru, on się sprawdza, ale dlatego się sprawdza, że to zero w nim podprogowo tkwi. Logicznie i filozoficznie NIC musi się w analizie świata znaleźć, bo bez pustki świata by nie było oraz rozumowania o świecie by nie było. NIC to fundament, i to ten najważniejszy. NIC z logiki nie tylko, że nie wolno usuwać - nie można tego zrobić. COŚ można (teoretycznie) zanegować, jednak NIC negacji nie podlega. ... I jeszcze jedno, na zasadzie dygresji, tylko pozornie niezwiązane z tematem oraz odlegle od omawianego - jest jednak niebywale istotne w budowaniu obrazu całości, dlatego trzeba o tym wspomnieć: granicami mojego świata jest mój język. - Nie powiem, że to bardzo odkrywcze stwierdzenie. - Muszę je tutaj przywołać, ponieważ jest tak samo fundamentalne, jak wszelkie ustalenia odnoszące się do Kosmosu (oraz jego składowych). Konieczna jest wiedza i świadomość, że poza zbiór abstrakcji, który jako jednostka (i społeczeństwo) wypracowałem - że nigdy nie wyjdę 18
  • 19. poza taki zbiór znaków nazywających-kodujących zmianę, że niczego więcej poza tym zbiorem nie ma. To, jak "naprawdę" gdzieś-tam czy tu-obok realizuje się zmiana, jak naprawdę wygląda przekształcanie się kwantów czegoś w pustce Kosmosu - to nie jest istotne. A nawet więcej: nie jest bezpośrednio dostępne w żaden sposób. Zmiana się toczy, jestem jej wytworem i składową, na co dzień i od święta z tego korzystam - i dobrze. Czy to biegnie tak, jak sobie wyobrażam, czy zupełnie inaczej, a co to ma za znaczenie? Jeżeli mogę w oparciu o te wyobrażenia zrobić krok i nie trafiam w ścianę czy materialne zapadlisko, to znaczy, że moje znaki kodujące jakoś odpowiadają stanom świata, coś o zakresie poza moim bytem mówią - i jest to warunkiem działania. I wystarczy. Liczy się jedynie to, czy wyprodukowane symbole języka potwierdzają się w/na kolejnych etapach życia i czy przeprowadzony w taki sposób czyn znakujący otoczenie nie tworzy zagrożenia. Jeżeli potwierdza się, to znaczy, że coś o COŚ (i NIC) mówi, że oddaje zależności. Ale muszę mieć świadomość, że to zawsze (i na zawsze) jest całość mojego zasobu - nie wypracuję niczego więcej... Abstrakcje to ja, i zawsze tylko ja. - Ale język to tylko jeden ze sposobów opisu świata, są inne - nie muszę odwoływać się do słownika, żeby przekazać wiadomość, to równie dobrze mogą być obrazy. - Jeżeli tak podkreślam granice języka i zbioru abstrakcji w opisie (pojmowaniu otoczenia), to mam na myśli cały zbiór pojęć i wszelkie języki. Tu nie chodzi o konkretny i "słownikowy" język, samo słowo "język" pojawia się tu w najszerszym z możliwych znaczeń: to dowolny znak i system znaków symbolizujących zmianę. Nie ma przecież znaczenia, czy tym-takim językiem są wyróżnione (na podbudowie zmysłów) i pozyskane z otocznia kolejne obrazy płynącej rzeki, czy jest to zbiór w postaci dźwiękowej lub zapisanej i przez to nazywający mniejszy albo większy fragment świata - nie ma żadnego znaczenia, czy chodzi o matematyczny symbol, o fizyczny kwant (czy Fizyczne COŚ). Nie ma znaczenie, ponieważ to zawsze jest abstrakcja, czyli dodatek, narzut na postrzeganą-doznawaną zmianę zachodzącą w obserwatorze lub w świecie, który obserwuje. Wszelkie znaki, wszelkie sposoby znakowania są "językiem", to elementy uniwersalnego języka, z których powstaje całościowy już język służący poznaniu. Wszelkie wyprodukowane poprzez historię języki służą na/w kolejnych etapach do podzielenia nieskończonej i wiecznej zmiany w Kosmosie, do jej nazwania i oswojenia - po prostu zrozumienia. I są wszystkim, czym dysponuję. "Nazywanie", definiowanie wychodzi od wielkich, ale przez to jaskrawo widocznych faktów w otoczeniu, przechodzi w miarę nabywania sprawności (i narzędzi) do coraz niżej położonych rejonów, aż dociera do granicy, do fundamentów logiki - i ostatecznie wyróżnia w Kosmicznej jedności NIC oraz COŚ (a dalej ustala zależności tych składowych). I niczego więcej nie można zrobić - i niczego więcej w świecie nie ma - i niczego więcej nie można w języku wyrazić. Ten język, co ważne, buduję dla siebie, przecież zmiana się toczy i nic o takim działaniu nie wie. To ja ją dzielę na kwanty, na "moje" kwanty (efekt mojego sposobu postrzegania i możliwości technicznych). Później je w emocjonalnym wzmożeniu nazywam w lokalnym narzeczu - a jeszcze w kolejnym kroku nimi operuję (ustalam zależności). I zawsze 19
  • 20. są to jedyne znaki, którymi dysponuję - niczego więcej nie ma, nie było, nie będzie... Ale, co trzeba podkreślić, to zawsze jest jeden i tylko jeden język, niezależnie od czasu zaistnienia, sposobu wyrażania - i niezależnie od tego, kto go tworzy. - Dlaczego? Ponieważ konstruowanie "języka" przebiega w jednej rzeczywistości, na jednym i tym samym nośniku - i dzieje się to w otoczeniu jednej nicości. I wyraża się w prostym jednym rytmie... A że lokalnie ma to postać obrazu, w innym przypadku dźwięku oznaczającego słowo, czy jest dowolnym znakiem w zbiorze, który coś dla mnie oznacza - to drobnostka. Każdy wyróżniony w świecie fakt to "litera" albo "wyraz" języka, za pomocą którego wyraża się zmiana, wszystko wokół to elementy-treść tego języka. I wszystkie one są dla mnie abstrakcjami. Dlatego abstrakcjami, ponieważ notuję je, poznaję w złożeniu, jako sumę zdarzeń, które zaistniały i już są historią. Doznaję zmiany w sposób bezpośredni, uczestniczę w niej - problem jednak w tym, że o fakcie zaistnienia zmiany dowiaduję się dalece po jej zrealizowaniu; zmianę doznaję, ale poznanie to odległy etap działań. Doznaję to, co jest - widzę to, co było. I muszę mieć świadomość, że tak odbieram świat. - Wszystko jest językiem oraz abstrakcją? - Tak. Wszelkie, absolutnie wszelkie tak zwane fakty, wszystko, co w dowolny sposób w otoczeniu lub w sobie wyróżniam - wszelkie byty nie byty, czy zależności i własności, wszelkie pozornie dla mnie trwałe składowe świata, np. kamień czy komórka mojego ciała - to zawsze w moim spojrzeniu i rozumowaniu abstrakcja. Widzę, rejestruję taki fakt w postaci zbioru, ustalam jego istnienie w formule złożenia - coś z nieskończonego strumienia kwantów w ruchu wyodrębniam, od tego do tego miejsca-momentu wyznaczam granicę - i nazywam, traktuję za jednostkę lub zbiór jednostek (w zależności od tego, na czym skupię uwagę). Ale to ja, obserwator tej zmiany, to ja tak czynię, to moja decyzja i sposób działania te granice tworzy i decyduje, że w nich to a to się znajduje. - To nie świat produkuje "kamień" czy "literę", to ja jestem twórcą takiego "faktu". Kamień jest zbiorem atomów, dalej i w podszewce jest połączony z innymi a drobniejszymi elementami - a jeszcze dalej i głębiej jest wytworem "pola". Czyli w tym ciągu nie ma niczego definitywnie wydzielającego i ograniczającego - "kamień" jest kamieniem dla mnie, i tylko dla mnie... Przecież ktoś inny, w innym czasie i z innymi możliwościami podziału strumienia kwantów będzie to widział i ujmował odmiennie, na przykład zaliczy wzmiankowany kamień do zbioru w formule widocznej obok góry kamieni - albo dowolnie inaczej przypisze fakt do innego elementu otoczenia. To moja decyzja i moje możliwości budują świat, budują język, którym znakuję rzeczywistość. I są tylko-i-wyłącznie abstrakcjami. Obrazy są kwantami "języka obrazowego", słowa języka mówionego, itd. Abstrakcje zmysłowe dlatego są ważne i wymagają wyróżnienia w toku opisu, ponieważ są pierwsze w poznawaniu świata, są wcześniejsze o krok od uogólnienia - warunkują kroki następne, jednak w logicznym sensie każdy z języków jest tym samym: znakuje zmianę dokonującą się w świecie lub w obserwatorze. Język słownikowy to późny w osobniczym istnieniu sposób definiowania zmiany, a jeszcze kolejnymi są filozofia i matematyka, najbardziej 20
  • 21. skrajne w symbolicznym nazywaniu i znakowaniu systemy. Ale to tylko język, zawsze język - metafora, symbol, znak zmiany i jej składowych jakoś tam wyodrębnionych. Zauważ, że każdy byt to swoista językowa "wieża babel" oraz wielość systemów językowych (tak cielesnych, tak pojęciowych). Co więcej, te systemy trzeba wzajemnie do siebie odnosić i tłumaczyć, co przecież nie jest prostym i szybko osiąganym w rozwoju etapem. I jeszcze po kolejne, trzeba takie działania tłumaczące-objaśniające prowadzić aż do zbudowania jednego, maksymalnego już języka opisu, w którym wszelkie wypracowane elementy są składową. To odnosi się do każdego osobnika i każdej zbiorowości. - Bez uzgadniania języków nie ma istnienia; konstrukcja poddana sprzecznym sygnałom rozsypie się. - Czyli podział na język i inne sposoby znakowania jest chwilowy i umowny? - Oczywiście, wynika to z obecnego sposobu rozumienia oraz dzielenia jedności. I musi w pewnej chwili zostać zarzucone, na końcu musi się okazać jednością. Nie ma języków, jest tylko język i składające się na niego abstrakcje. ... - Odniosę się do powiedzianego, czy to znaczy, że nie ma niczego, co jest obiektywne, to byt poznający - poprzez budowę systemu znaków - tworzy język, a w konsekwencji świat? - Przecież to padło wprost (a historycznie znane jest "od zawsze"). Rozumiem jednak, że takie stwierdzenie może wywoływać emocje, wszak "coś" w otoczeniu jest i je postrzegam - dlatego traktuję jako stan obiektywny. Tylko że, zauważ, z tego nie można wyprowadzić wniosku, że to jest dokładnie to, co mi się wydaje, że postrzegam. Dlaczego? Już tylko z faktu skończonej prędkości przenoszenia się sygnałów wynika, że widzę przeszłość (nie fakt, tylko "echo" faktu). A po drugie, rejestracja nie jest biernym odbiorem sygnału, ale rozbudowanym (i to na różnych piętrach) opracowywaniem strumienia energii. Zmysły, owszem, są "w świecie" zanurzone i są efektem zmiany, ale treść, którą przenoszą - tę treść poznajemy daleko po jej zaistnieniu... To my i zawsze dla siebie taką treść tworzymy (składamy w "fakt"), to działanie twórcze i osobnicze. I nigdy inne. Zmiany (w jej przebiegu) nie poznamy inaczej jak poprzez symbole tej zmiany, a te są w nas i dla nas. Nic poza tym nie istnieje. I musimy mieć tego świadomość. Prawdą jest to, co sami uznajemy za prawdę. I jeżeli ustalenie się potwierdza, jest prawdziwe. A że odległe wobec tego, co "widzimy" w fundamencie? To nie ma znaczenia, ponieważ tego w żaden inny sposób nie poznamy. Możemy to przeczuwać, możemy o tym nawet mówić, tylko co z tego? Nic, absolutnie nic. Dla nas dostępne są "znaki" symbolizujące zmianę i tylko w oparciu o nie możemy prowadzić analizy. To oczywiście nie jest złudzenie, nie żyjemy w symulacji (albo jakoś podobnie), świat jest jak najbardziej Fizycznie realny. Tylko że to nie oznacza, zauważ, że jest poznawalny fizycznym eksperymentem "do samego dna" - bo nie jest. To "dno" (świata, ale też rozumowania o nim) jest, ale "paluszkami" tego nie chwycisz. Kwanty logiczne zmiany są wszędzie, w świecie i w nas - ale są poza pomiarem, a nam dostępny jest tylko symboliczny i zawsze rozbudowany w skomplikowaniu daleki ich "pogłos" (zawsze zdeformowane cienie). 21
  • 22. Nam są dostępne tylko "zbrylenia", fizyczne konkrety, które doznajemy w aktualności, ale poznajemy daleko po zaistnieniu i jako abstrakcje. Nasza prawda jest dalekim efektem procesu, tylko że to jedyna prawda; dla nas świat poza jaskinią nie istnieje. A nawet, tak po prawdzie - w ogóle nie istnieje. To tylko nasza, z wnętrza "jaskini" prowadzona obserwacja - to mówi o jakimś zakresie "poza". Ale jest tylko jaskinia i jej prawda, nic więcej. Tak, nie ma niczego obiektywnego. Ostateczną paradą jest to, że nie ma żadnej "prawdy ostatecznej" - prawdą jest to, co sobie o świecie wypracujemy. I nie ma innej prawdy. I nie może być innej prawdy. ... - To wszystko, koniec opisu zależności? - Nic podobnego, dopiero poruszyliśmy kilka tematów wiążących się z proponowanym tu podejściem do Kosmosu i rzeczywistości. I to tylko wstępnie, i to w formie ogólnej, przecież to tylko szkic. Powtarzam, z przyjęcia, że jest NIC i COŚ, z tego wynika wszystko to, co sobie sam czy wespół z innymi w rzeczonej sprawie jesteś zdolny wytworzyć - w tym tak prostym założeniu jest wszystko, czym zajmuje się dowolny język czy nauka, nie ma wyjątków. - Grawitacja też? - Dlaczego grawitacja? - Tak mi się skojarzyło. Bo jeżeli w Kosmosie tworzą się "zgęstki" czegoś, to musi być przyczyna, która za tym stoi - czysta losowość nie połączy na trwałe, a raczej na wystarczający okres swobodnych i niezależnych jednostek, nie widzę żadnej siły w takim zakresie, która do tego doprowadzi. A przecież rozmawiamy o tym. - No tak, dobre pytanie. I znajduje się jak najbardziej w tematycznym ciągu, prędzej czy później trzeba by o tym powiedzieć... Cóż, nie ma rady, przechodzimy w naszym dialogowaniu do kolejnych uwarunkowań - co było opisem ogólnym już padło, teraz szczegóły. - Do gry wchodzi fizyka. - Powoli kolego z fizycznych, to ciągle Fizyka - tu eksperyment (a więc macanie różnopłciowej materii) nie ma zastosowania, do wtykania paluszków w struktury (wszech)świata jeszcze daleko. - Skoro tak, to co "spaja" kwanty? Proste pytanie, prawda? - Nie odniosę się do zaczepki, acz pytanie jest rzeczywiście proste (w sensie jednoznaczne). Co nie oznacza, że można to zbyć szybko i w kilku zdaniach. Ewolucja sobie z dylematem radzi bardzo skutecznie i właśnie prosto, jednak opis tego krok po korku i w zbiorze abstrakcji posiadanych - no cóż, to musi przybrać postać nawet nie strumienia kwantów, ale rzeki - albo wręcz oceanu słów. - Mnie się nigdzie nie spieszy. Ale jeżeli zaczniesz przynudzać, to się nie zdziw, jak się zdrzemnę. - Na pewno nie zaśniesz, intryga wciąga, zapewniam. - Skoro wciąga... - Odwołam się do obrazu Kosmosu, który już musiałeś sobie zbudować, a który jest skutkiem naszej dotychczasowej rozmowy. Że to "realnie" wygląda inaczej, to zaznaczyłem, ale sprawa jeszcze wróci, ponieważ są ważne szczegóły. Aktualnie schemat zmiany i relacje NIC oraz COŚ prezentują się następująco. NIC otacza, dopełnia COŚ, oba elementy są nieskończone i razem tworzą podwojoną jedność Kosmosu. A to oznacza, że COŚ przemieszcza się, a nawet pędzi w tym NIC jednostkami najmniejszymi z najmniejszych - i 22
  • 23. się "od czasu do czasu" w tymże Kosmosie jedynki "czegoś" zderzają. Bo jak jest nieskończoność oraz jest zapełniona nieskończoną liczbą czegoś, to to COŚ musi się zderzać - nie może być inaczej. Jak padło, sprawa w czystej statystyce. O jakich "przedziałach czasu" i o jakich skalach tu mówimy? Ech, to również nie ma znaczenia - na pewno jakiś. To może być niebywale, nieskończenie wielki odcinek "czasu" (a też "przestrzeni") między zderzeniami - to może być nieskończenie mały odcinek "czasu" - ale pewne jest, że to nie może być zero "czasu", że proces dokonuje się bez etapów pośrednich. Zapewne nie muszę podkreślać, że abstrakcje "czas", "proces", "etap" są w tym przypadku umową, odniesieniem do naszego świata i analogią - jednak muszę tak prowadzić opis, ponieważ nie mam innych pojęć do działania. - A po drugie, co istotniejsze, inaczej tego zrobić nie mogę, bo nie zrozumiem. Czyli jest "co jakiś czas" zderzenie, losowo albo nie, ale jedynki czegoś się zderzają. A jak się zderzają, to się zagęszczają. Bo skoro jedynek jest nieskończenie wiele, to zderzenia też są liczne. To nie jest nieskończony zbiór zdarzeń, jednak COŚ lokalnie zderza się w ilości znacznej, i o to chodzi. - I dlatego są zbrylenia w Kosmosie... - Tak, to kolejny etap definiowania tego zakresu - to konsekwencja dopełniania się NIC i COŚ. - Czyli znów o braku czynnika hamującego? - Nie tylko. Jeżeli jest zmiana, a ona wprost wynika z przywołanego przez ciebie ustalenia o braku oporu, to tym samym w nieskończoności musi to skutkować lokalnymi zagęszczeniami - po prostu innym, wobec otoczenia, zbiegnięciem się jedynek czegoś. Jak jest ruch, to nie ma zmiłuj, musi "po jakimś czasie" tak się w bezkresie zadziać, że w jednym "punkcie" jest czegoś więcej, w innym mniej - to czysta statystyka, tak na tę chwilę to zdefiniujmy. Jak puścisz po stole bilardowym bile, to one będą się zderzały, a dalej ustali się na mgnienie stabilny układ. Na mgnienie, ponieważ zawsze jest wobec tak wyróżnionego faktu otoczenie, wolny tor ruchu - więc jakieś zaburzenie oddziała i wpłynie na stan układu. Czyli będzie rejon wyróżniony zagęszczeniem, a w innym będzie pusto - banał Fizyczny; są w nieskończoności wyróżnione miejsca, w których liczba elementów jest większa niż w środowisku. Czy jest to czysta losowość, czy przebiega w rytmie nadrzędnym oraz fundamentalnym (a przebiega), to nie ma obecnie znaczenia, istotne jest to, że takie "wyspy" COŚ w NIC są - i że rozdziela je pustka. Plus, co ważne, że wszelkie elementy zawsze pozostają w ruchu. Tak rozumiana i postrzegana nieskończoność Kosmosu jest warunkiem poprawnego zdefiniowania. ... - I to tak samo z siebie się zderza? - Jednak nie przysnąłeś. Powiedziałem, że jest w tym pewna głębsza regularność, ale do niej dopiero dojdziemy - reguła zmiany jest tu efektem przyjętych elementów rozumowania, ale trzeba dojść do tego w kolejnych krokach, inaczej pojawią się sprzeczności. Aktualnie nie mogę wprowadzić rytmu, bo skąd-dlaczego miałby się stworzyć? Zmiana biegnie, COŚ pędzi poprzez NIC - wokół niczego więcej, to co powoduje zbiegnięcie w "grudkę" i tworzy rytm skupiania?... 23
  • 24. W tym punkcie analizy wystarczy statystyka - losowości zanegować nie możesz. - No. - Jakby długo "czasowo" nie przebiegała zmiana, prędzej czy później w nieskończoności - tylko opierając się na losowych zderzeniach - w Kosmosie zaistnieje (w takim "bilardzie" jedynek) "wyspa" czegoś, i będzie znacząco "gęściejsza" od pustego środowiska. Musi, musi się tak stać. - No. - Zbryli się, to fakt. I wystarczy do tego prostackie zderzanie się o siebie jednostek. Ale, i tu jest problem, to przecież nie znaczy, że na długo - bo jak nic nie hamuje... Już to znasz. Zderzenia zderzeniami, coś się zagęściło, tylko że kłopot w tym, że na chwilę, na mgnienie, bo nie ma ośrodka oporowego do oddalania się elementów... A jak jest wolny tor ruchu, to jedynki nie mają powodu utrzymywać się w stabilizacji oraz bliskości - uciekają, oddają się stąd do wieczności. - Nie ma siły spajającej? Skoro to już zbiór, to powinno pojawić się scalanie elementów. - Nie, żadna siła w tym momencie nie może się pojawić, nie ma żadnej przyczyny, która by to wprowadzała. A przede wszystkim nie ma jeszcze żadnego nośnika, który by taką siłę przenosił. Dlaczego? Wszelakie twoje siły, pola czy podobne, to jeszcze daleka przyszłość, na tym poziomie rozumowania ich nie ma. W zmianę tak mało skomplikowanego zakresu nie możesz wpisać niczego rozbudowanego, ani jakoś wielkiej jednostki, ani żadnej tak zwanej siły - w tym obrazie tego nie ma i być nie może. - Więc co? Tylko zderzenia i nic więcej, a my to skąd? Cud mniemany czy inny czynnik sprawczy? - Nieskończoność to fajny wynalazek do opisu, w nim zawiera się to, o co pytasz. To nie cud ani nawet statystyka - to konieczność, która zawiera się w pojęciu nieskończoności. Nieskończoności Kosmosu, ale i nieskończoności NIC oraz COŚ. - Więcej światła. - Fragment pejzażu, który razem wyprodukowaliśmy przed chwilą, co by oddać sprawę zderzeń-zdarzeń w Kosmosie - obecnie ten fragment sobie w twórczym zapale poznania rzeczywistości zwielokrotnij, i to tak w nieskończoność. Bo skoro tych zagęszczonych "wysp" jest dużo, i to nieprzeliczalnie dużo (acz nie nieskończenie dużo) - to kiedy dochodzi do oddalania się strumieni kwantów od tych wysepek, a to musi po prostu przybrać postać strumienia, jakoś "uporządkowanego" strumienia kwantów... - Przecież to dzieje się w każdym kierunku od zbrylenia. - Tak, ale już w sposób jakoś uszeregowany, to już nie jest czysta losowość. Dlaczego? Przecież taki zbiór tworzą jednostki i oddalają się jednostki - czyli jest to rytm jeden-zero-jeden... i tak dalej, zbiór rozpada się jednostkami, które tworzą w każdym kierunku ciąg łączny zmiany, więc strumień kwantów. I ten strumień elementów, np. w wycinku, który będziesz obserwował, jest rzeczywiście takim strumieniem, następowaniem po sobie kwantów czegoś w rytmie zero-jedynkowym. - Fakt, w szerszym ujęciu to sfera (bo nic z żadnej strony nie hamuje i deformuje), ale w tym wycinku, 24
  • 25. który jest istotny do dalszego opisu, tu jest strumień jednostek w uporządkowaniu - strumień uporządkowany samą zachodzącą zmianą (nie ma żadnego innego czynnika porządkującego). Zagęszczona zmiana w trakcie rozpadu tworzy uporządkowany rytm oraz "uwarstwienie". - Może, ale to w niczym nie zmienia sytuacji - dlaczego pojawia się stabilna okresowo konstrukcja? - Te inne, dopełniające "wyspy" czegoś w okolicy - widzisz je? Tak po nieskończoność, widzisz?... Rozpada się jeden zbiór, ale rozpadają się również inne - gdzieś i tam tworzą się w nieskończoności kolejne zbiory, jednak w tym zakątku nieskończoności tak się zadziało, że kilka (wiele) zbiorów właśnie się rozpada - zaistniały na moment, a obecnie, warstwa po warstwie, się rozpadają. - I co? - I wszechświat - to droga do zbudowania się struktury, którą można ująć formułą "wszechświat". - Dlaczego? - Tu oczywiście są liczne uwarunkowania, jak będzie czas wrócimy do sprawy, ale w skrócie wygląda to tak, że kiedy te strumienie kwantów oddalają się od zbiorów, a te zbiory są wobec siebie w zdefiniowanej i użytecznej (po prostu bliskiej) odległości - to w pewnym punkcie te strumienie muszą się spotkać, ich tory ruchu się przetną. - I zderzenia, i dalej to samo. - Otóż nie, mój drogi, sytuacja znacząco się zmieniła. Wcześniej była statystyka zderzeń - obecnie jest reguła zdarzeń. - Powód, proszę o powód. - Skwantowanie zmiany, wspomniany rytm zero-jeden. I, co ważne, że te strumienie przez pewien okres działają... Wyobraź sobie jedynkę czegoś w takim strumieniu, i pytanie: jaka jest jej sytuacja? Przed sobą ma kwanty, za sobą ma kwanty, z boku ma kwanty - a więc żadnego wolnego toru ruchu, powstała sytuacja dramatycznie ogranicza wybór. O ile wcześniej, w nieskończoności, ten wybór jest także potencjalnie nieskończony, ponieważ żaden kierunek nie jest zamknięty, to w tym momencie można tylko-i-wyłącznie przemieszczać się w ramach zmiany, w ramach strumienia i tylko w zbiorze. Mówiąc inaczej, jest ściana takich samych jedynek w każdą stronę i tym samym uporządkowany ruch. A w jakim kierunku to może biec? I tu odpowiedź jest oczywista i tak fizycznie znacząca: do przodu, zawsze do przodu. - Ale to jeszcze nie jest wszechświat. - Nie jest, ale się właśnie zaczyna. Dlaczego? Bo te kolejne warstwy kwantów, naciskane przez kolejne warstwy, które ciągle (i ciągle) w ten punkt Kosmosu z tamtych, już rozpadających się zbiorów docierają - one po prostu naciskają, cisną, ograniczają możliwe ruchy. A jak jest nacisk, to jest zagęszczanie się. A jak coś się zagęszcza, to zaczyna się budować lokalny wszechświat. Ruch "do przodu" w tym przypadku oznacza przecież zagęszczenie, bo kwanty są wpychane w ten punkt, ich wzajemne odległości spadają - z teoretycznie nieskończonej do obecnie bardzo skończonej. A nawet i minimalnej, takiej "na styk". Jeżeli ten nacisk otoczenia zachodzi wystarczająco długo - a to jest warunkiem zasadniczym - to w ramach tak wytworzonej w Kosmosie sfery (lub innej podobnej konstrukcji), 25
  • 26. to już wewnętrznie (w środku) tworzą się warunki do trwałego, w jakiś ramach trwałego istnienia elementów. Już mocno złożonych elementów - takich w zakresu użytecznego dla ciebie, fizycznych. - I pojawiają się siły? - Zależności, o żadnej grawitacji to ty mi nie mów, bowiem niczego takiego w tym ujęciu nie ma - wystarczy przecież nacisk otoczenia, a świat i jego elementy się tworzą. To nie siła spaja, ale nacisk z zewnątrz wymusza zbliżenia. Opis ma być maksymalnie prosty, wszelkie zbędne dodatki trzeba odcinać brzytwą. ... - Mam uwagę, a raczej wątpliwość. Przecież taki nacisk środowiska, czyli tych wcześniejszych względem "wszechświata" wysepek czegoś - ten nacisk może być bardzo różny, więc i skutek może być dowolny. - Punkt dla ciebie, uwaga pierwsza klasa. A nawet druga. - Żartujesz, pytam poważnie. - Nawet nie pomyślałem, że to dowcip, sprawa rzeczywiście jest z tych podstawowych. Nacisk, jego postać i okres trwania, to decyduje o tym, co powstanie i jak długo utrzyma się w stabilizacji, tak dla ciebie ważnej. Cóż bowiem po świecie, który co prawda jakoś się tam zagęści i zrealizuje, kiedy nie będzie nikogo, kto taki fakt stwierdzi - nie będzie obserwatora i ustalenia, że świat (oraz Kosmos) są elementami rozumowania... - Są więc uwarunkowania. - I to liczne, bardzo liczne. Aż chciałoby się powiedzieć, że wręcz nieskończenie liczne. Tak, to nie przesada. Nasze zaistnienie ma w swojej fundamentalnej warstwie nieskończoność wespół z wiecznością jako składowe, dokładnie tak. - Oczywiście w tej rozmowie w żadnym przypadku nie zdołamy poruszyć wszystkiego, nie o to przecież chodzi. Dlatego mogę w tym miejscu jedynie wspomnieć, że musi być w otoczeniu tak tworzącej się sfery nowego wszechświata symetryczna i znacząca liczba wcześniejszych zbiorów czegoś - że one nie mogą być odległe dowolnie, a wręcz przeciwnie (to jest ściśle uwarunkowane) - to nie może być różnorodny zbiór zjawisk, ale podobny sobie (różnice będą skutkowały nierównomiernym działaniem na sferę, w efekcie któryś z kierunków może prędzej od innych się otworzyć - i zmiana oczywiście tam się potoczy, i wszechświat się "wypali"). Itd. Dopiero symetrycznie rozłożony zbiór i symetryczne (i długotrwałe) działanie strumieni kwantów może skutkować takim światem, który na zaistnienie obserwatora pozwoli - to rzadkie, choć przecież realnie zachodzące w nieskończoności zdarzenie. Najczęściej, też zrozumiałe, w takim działaniu powstanie struktura "zwichrowana", "kaleka", daleka od symetrii - ten wniosek podtrzymuje mocno statystyka. Ale ponieważ to nieskończoność - to "od czasu do czasu" - COŚ wespół z NIC zbudują taki świat, gdzie będzie można na tematy przeróżne sobie porozmawiać. Np. o Kosmosie... - Mniejsza o te "niedorobione" konstrukcje, mamy wszechświat - taki już nasz. - Znów cię ponosi. Na tę chwilę mamy dopiero zadatek na wszechświat, żeby powstało to, co ty (jako fizyk od wszelakiej materii) uznajesz za wszechświat - do tego ciągle daleko. Ponownie zastrzegam, że mogę tu jedynie zasygnalizować kolejne progi oraz uwarunkowania, że ten (samo)komplikujący się układ zdarzeń zawiera w sobie mnogość warstw, przejść i zależności - fakt i oczywistość, one muszą zajść (to wymusza 26
  • 27. procedura zmiany), jednak żadnego z elementów tego obrazu nie może brakować, bo świata nie będzie. I w opisie też ich brakować nie może, bo inaczej procesów się nie zrozumie. - Czyli?... - To zagęszczanie się elementów, zagęszczanie pod naciskiem kwantów docierających ze środowiska - to powoduje, że wewnętrznie w takiej sferze odległość kwantu od kwantu spada, banalna konsekwencja tego, że jest dopływ jednostek. A jak się zagęszcza, to rośnie ciśnienie, też oczywistość - a jak rośnie ciśnienie wewnątrz, to w "pompowaniu" sfery musi zajść moment, kiedy jest ono krytyczne: że dopompowanie o kolejną jednostkę zmieni sytuacje. Wcześniej było jeszcze miejsce na elementy, a po "dopompnięciu" już nie ma w co "palca wcisnąć" - wytwarza się graniczna stabilizacja. Kwanty nie mogą uciec, ruch jest zawsze "do przodu", więc w trakcie tego zagęszczania będą tworzyły się kolejne poziomy krytyczne, czyli odległość kwantu od kwantu będzie "na jednostkę". Mówiąc inaczej, "poziom krytyczny" oznacza, że jednostki są jeszcze wyróżnialne, a już krok dalej dwie jednostki łączą się w jednostkę i w całości sfery pojawia się miejsce do dalszego zagęszczania. - I tych progów będzie kilka. - To jest ścisła (i policzalna) gradacja "w pionie": może zaistnieć tylko to, co może; może zagęszczać się tak dalece, jak może. Czyli będą progi i poziomy świata, już fizyczne poziomy... Dlaczego? Bo, zauważ, w tym dociskaniu oraz w/na kolejnych poziomach, w takim pompowaniu sfery budującego się świata (co ważne, jednak dopiero od pewnego poziomu zagęszczenia) może zaistnieć to, co dla ciebie jest obiektem eksperymentu - taki foton, na przykład. A jeżeli nacisk i dopływ jednostek nie ustaje, to powstanie cała piramida możliwości, od najmniejszego fizycznego skomplikowania, aż po maksymalne. I tą "szczytową" strukturą będzie obserwator. ... - I wszechświat trwa, aż "ustaje zasilanie"... - I tak, i nie. Zmiana w formule "wszechświat" znajduje się dopiero w stanie "połowicznego rozpadu". Chodzi o to, że kiedy ustaje dopływ elementów z otoczenia, kiedy kwantowe "pole rodzicielskie" wyczerpuje się (nie ma przecież wiecznego zbioru, musi skończyć się jego rozpad) - to sfera wszechświata jest już w pełni ukształtowana, układ w tym punkcie osiąga poziom-etap "dorosłości": otrzymał wszystko, co było możliwe z otoczenia, elementy zostały w sferę wciśnięte, dosłownie wtłoczone - ale obecnie, kiedy nacisk ustał-zanikł, teraz ta sfera, ponieważ nie ma czynnika hamującego (itd.), ona zaczyna degradować się - po prostu się rozpada. Ciśnienie idące z zewnątrz zanikło, to wszechświat "wybucha" - taki banał ewolucyjny. - I ten wybuch przyspiesza? - Jak nic nie ciśnie, to wybucha - a jak wybucha i przez to zwiększa swoje rozmiary, to wybucha coraz szybciej. Wybucha do nieskończoności. Kwantową warstwą po warstwie wszechświat, to lokalne zagęszczenie, traci pozyskane kiedyś zasoby do otoczenia. I dzieje się to w sposób uporządkowany, jako tworzenie się rytmu i jednocześnie realizacja tego rytmu. O tym rytmie to my jeszcze sobie nieco powiemy. - Rozsypie się, ale jeszcze nie teraz, jeszcze potrwa? 27
  • 28. - Tak cirka i plus minus (choć to ściśle policzalne) połowa drogi przed tutejszym światem do zaniku, jeszcze sobie to i owo zobaczymy. A nawet użyjemy. - Nie jest źle. - Z naszego punktu widzenia to bez znaczenia, ten opis to tak sobie i dla wyjaśnienia, dlaczego i jak się dzieje, żeśmy się byli zadziali - chodzi o ten całościowy fakt. Przecież nasze zaistnienie to maleńki fragment tego procesu, konieczny w takim zdarzeniu, ale to niebywale mały fragment. Jesteśmy pochodną zachodzącej zmiany, ale to bardzo mocno zależna od całości pochodna. Jednak, trzeba to powiedzieć dość wyraźnie, zanim całość się "złuszczy", nas dawno już nie będzie. A nawet ślad po nas zaniknie. Pocieszające w tym jest to, że skoro zaistnieliśmy z "kwantowego pyłu" - to kiedyś-gdzieś kolejny świat się zbuduje, być może - czemu nie - nawet z obserwatorem... Wówczas nasze pole wszechświatowe będzie "polem rodzicielskim" - a może i "polem dziadków", któż to wie. ... Ale to nie wszystko o wszechświecie, jest jeszcze kilka spraw, które trzeba zasygnalizować, one nawet w zgrubnym szkicu muszą się pojawić, to niezbędne. - Środek, wiem, że powiesz o środku - tego sobie nie odpuścisz. - Nie odpuszczę, to w końcu najważniejsze ustalenie, które można o zmianie z analizy COŚ i NIC pozyskać. Jesteśmy efektem środka i to z niego, w podwójnym znaczeniu, postrzegamy i opisujemy świat. Stąd, nawiasem, takie kłopoty w tym działaniu. - Wszechświat się kiedyś tam był zaczął od stanu pierwszej warstwy, przeszedł już środek, bo wybucha w narastającym tempie, dlatego na horyzoncie jest ostatnia warstwa jedynek. - A później to już "ciąg dalszy". Tylko że bez nas. - Tak to wygląda. W ramach prostej nieskończonej, a tak zdefiniować można zmianę w Kosmosie, jest punkt wyróżniony - miejsce zerowe, i to miejsce okupujemy wspólnie i każdy z osobna. To nasze miejsce w nieskończoności - to z tego punktu definiujemy i świat, i prostą - i siebie. Co było wcześniej, to "minus nieskończoność", co będzie po nas, to "plus nieskończoność" - a ja-my to ten "zerowy" punkcik, tylko ten punkcik. Wszechświat jest odcinkiem w ramach takiej prostej, ale my też jesteśmy odcinkiem w ramach prostej i w ramach wszechświata - a nawet którymś tam odcinkiem odcinka, wszak tworzy nas cała piramida elementów i zależności. Co więcej, ten punkt też jest środkiem zmiany tworzącej wszechświat - w obu kierunkach ewolucji oznaczającej tę strukturę, w każdą stronę jest "tyle samo" zmiany. Do punktu zero było tyle a tyle (policzalne), ale i dalej będzie tyle samo. Nasze zaistnienie oraz istnienie jest skutkiem tej środkowej pozycji i zależy od niej. Obserwujemy świat ze środka, w najlepszym momencie zmiany sfery wszechświata, jednak ma to swoje konsekwencje. Z jednej strony postrzeganie umożliwia (w innym się nie zaistnieje), ale z drugiej je utrudnia, ponieważ wiele faktów się na siebie nakłada, liczne obrazy cząstkowe sumują się w jeden i całość przez to jest "rozmyta". Postrzegamy ze środka, dlatego wydaje się to takie "dopasowane" oraz "zestrojone". A to nic innego, jak przemieszczanie się COŚ w NIC - 28
  • 29. to lokalne zagęszczenie w postaci skwantowanego procesu. Tylko tyle. Nic więcej. Ale przyjemne, trzeba przyznać... - Już ci przeszło, podbudowałeś się emocjonalnie? Bo chciałbym o te inne tworzące się w Kosmosie zbiory spytać, jak to przebiega? I co z tego wynika? - Uważam, że nie przesadzam z tym podkreślaniem środka, przecież w nim się realizujemy. Że to oczywisty i konieczny w nieskończoności fakt, to nie zmienia oceny-wyceny tego punktu. Weź pod uwagę, że na każde zaistnienie, a my zaliczamy się do tego zbioru, na każdy byt w dowolnej formule jego "bycia", przypada nieprzeliczalna (i nawet po wielekroć nieprzeliczalna) liczba bytów niezaistniałych, więc doceń ten "zerowy punkt" w bezkresie. - Doceniam, doceniam... - A co do tworzenia się tych innych światów w Kosmosie, to sprawa w liczbie strumieni kwantów ("czegoś"), które można wprowadzić w taki proces. Najlepszym, z analizy logicznej wychodzi, że najlepszym (i to z wielu punktów oceny najlepszym) będzie taki świat, który buduje się z ośmiu linii. Dlaczego? Strumienie energii docierają równomiernie i z każdej strony, a to gwarantuje, że w "punkcie przecięcia" tworzy się jednokwantowa warstwa sfery. A później kolejne warstwy. Jedynki czegoś są wciskane w ten świat i jednocześnie go budują. Osiem linii tworzących jest optymalnym zbiorem, nie mniej, nie więcej. - Dlaczego? Dlaczego nie więcej? Że mniej, to mogę zrozumieć, zbyt mało elementów, niesymetryczne rozłożenie, więc wolny tor do zmiany - do wybuchu. Ale jeżeli osiem buduje stabilną strukturę, to może i szesnaście, może trzydzieści dwa? To również symetryczne wielkości. W nieskończoności, że zacytuję ciebie, przy nieskończonej ilości i zawsze w ruchu elementach... - Zastanawiałem się nad tym, wychodzi, że jednak musi być osiem - i nie więcej. To znaczy, w bezkresie oczywiście może się więcej zbiorów spotkać, jak powiedziałeś, tego wykluczyć nie można. A co ważne, one również będą na siebie działały i razem będą powoływały do istnienia jakiś świat. Problem w tym, że to nie będzie stabilny świat. - Dlaczego, podaj uzasadnienie. - Nadmiar. Brak jest powodem tworzenia się "struktury ułomnej" (np. głód deformuje ciało), ale również nadmiar jest powodem schorzeń - nadmiar tworzących linii zaskutkuje światem, w którym zagęszczenie będzie zachodziło zbyt szybko, a kwanty będą się o siebie potykały. I to nie jest metafora, potraktuj to dosłownie. Kiedy zmiana biegnie w ograniczonej przestrzeni, to zbyt duże (w stosunku do pojemności) zagęszczenie jednostek tworzy zawirowania, problemy - elementy się zderzają i wzajemnie wytrącają z rytmu. Itd. A to rytm jest czynnikiem zasadniczym, żeby powstało coś stabilnego. Muszą być elementy, które ten rytm budują, ale i ten rytm musi być, żeby elementy się uzgodniły (zsynchronizowały). Cóż, kiedy pojawia się nadmiar zasobów, buduje się ciało chaotyczne, a na pewno słabe w konstrukcji. A jeżeli to cię nie przekonuje, to uwzględnij fakt, że zbyt szybkie zapełnienie sfery, a to będzie miało miejsce w przypadku wielu linii, to spowoduje zapchanie świata - i ewolucja zastopuje, skończy się. Bo jak nie ma możliwości do ruchu... - To nie wyczerpuje tematu, przecież można manipulować odległością 29