1. Kwantologia stosowana - kto ma rację?
Czyli o wyższości filozofii nad fizyką (lub odwrotnie).
część ... - NIC-i-COŚ.
- ... masz rację, forma i styl opisu, sposób prezentacji tematu jest
bardzo istotny, i nie chodzi wyłącznie o zrozumienie. Powiem nawet
więcej, w naszym pięknym grajdołku to głównie forma decyduje o tym,
czy przekazywana treść zostanie zaliczona do poważnych oraz godnych
zauważenia, czy pozostanie na marginesie i będzie przywoływana tylko
okazjonalnie. Jeżeli słownictwo jest zagmatwane, wielopiętrowe, a do
tego obco brzmiące, to taki zbiór zdań mniej lub bardziej sprawnie
gramatycznie powiązanych wydaje się z samej swojej pokrętności ważny
i szacowny; czyli mało rozumiem, dlatego musi to być istotne. Język
klarowny, przystawalny do posiadanych pojęć - no nie, to nie uchodzi
w poważnej dyskusji.
- Coś mi się zdaje, że...
- To było tak ogólnie, ku pokrzepieniu serc - i nie wyciągaj z tego
daleko idących wniosków. Jednak rzeczywiście uważam, że formuła opisu
jest niezwykle ważnym, wręcz zasadniczym elementem zrozumienia - że
zastosowany język decyduje o odebraniu przekazu lub nie. I dlatego
staram się tak prowadzić nasze rozmowy, żeby były maksymalnie - na
ile mnie stać - bliskie zebranym (poprzez nasze istnienie) obrazom
świata, a z drugiej strony odnosiły się do zakresu poznawanego.
Jeżeli więc w tym momencie nasza rozmowa ponownie musi - a musi, z
uwagi na istotę oraz znaczenie tego obszaru - zahaczyć o Kosmos i
fundament rozumienia, to nie mogę w tej granicznej strefie stosować
pojęć wstępnie już rozbudowanych, odnosić się np. do energii, kwantów
czy pól, żeby odwołać się tylko do fizycznego, tak ci bliskiego (i
znanego) słownictwa. Maksymalna prostota omawianej treści zakłada,
wręcz wymusza maksymalną prostotę opisu, żadna nadmiarowość nie jest
tu wskazana ani potrzebna.
- Dlatego "coś" i "nic"?
- Tak. Z tym, że stosuję zapis z wielkich liter - chodzi właśnie o
graniczny i skrajny element pojmowania, wykraczający poza tak zwany
wszechświat; dalej w analizie pójść nie można, i to w żaden sposób.
- Dlaczego?
- Zauważ, jest całe spektrum możliwości obserwacji, postrzegasz fakt,
na przykład kamień czy podobnie, tylko że kiedy tę jednostkę świata
zbadasz w kolejnym kroku za pomocą jakiegoś działania, rozbijesz czy
w inny sposób rozdrobnisz (albo odniesiesz do zakresu nadrzędnego),
to stwierdzisz, że w tym działaniu nie ma kresu - dla ciebie będzie
to nieskończony ciąg działań, nigdy brzegu "drobienia" nie dojdziesz.
Z powodu? Ponieważ w twojej obserwacji (działaniu) nie ma jednostki
tworzącej, nie ma elementarnego składnika, który - logicznie biorąc
- musi się w świecie znajdować. I jest kłopot.
Kłopot, którego bez odniesienia do tła (do otoczenia-środowiska) nie
rozwiążesz, bez tego elementu rozumowania z paradoksów opisu nigdy
się nie wydostaniesz. - Na przykład dylematu, czy podział jest, czy
nie jest skończony, bez poszerzenia analizy o tło zagadnienie jest
nierozwiązywalne, bez punktu odniesienia to niemożliwe.
- Tło jako konieczność.
1
2. - I to zawsze. Nie ma znaczenia, co analizujesz, każdorazowo musisz
to odnieść, umiejscowić - powiązać z tłem, bo zawsze jest jakieś tło
wobec wyróżnionego faktu. Zgoda, możesz tło w opisie pomijać, możesz
nawet nie wiedzieć, że dalszy zakres zjawisk dopełnia postrzegane,
ale tło zawsze jest, umożliwia i warunkuje twoje działanie w każdym
zakresie. Czy ustalasz fakt w postaci "kamienia", czy produkujesz w
zapale poznawczym abstrakcję "jednostka logiczna zmiany" - zawsze do
tak ustalonego składnika (czy to świata, czy twojego myślenia) jest
dopełniające tło. A co jest tym tłem, to już pochodna twoich starań
oraz możliwości.
- W sensie absolutnym to będzie NIC? Tłem granicznym jest NIC?
- Tak. Każdy wyodrębniony przez ciebie fakt dopełniony jest tłem, w
zakresie fundamentalnym jest to "nicość", NIC. - A co więcej, co ma
znaczenie, NIC dopełnia zawsze, wszędzie, na każdym poziomie świata
wyróżniony fakt - o tym jeszcze w trakcie tej rozmowy przyjdzie się
wspomnieć kilka razy.
- Ależ we wszechświecie nie ma próżni, otaczająca nas próżnia to nie
jest próżnia w sensie logicznym.
- Prawda, ale błędna. To nie żart... Zgoda, tu wokół (i po horyzont)
nie ma wolnego kawałka, tu wszystko zapchane po ostatnie - zapchane w
takim stopniu, żeby jeszcze był możliwy ruch, żeby nie było zastoju.
"Fałszywa próżnia", czy jakby tego nie definiować, to wyznacza nasze
działanie, postrzeganie oraz rozumienie tego wszystkiego. Tylko że
logicznie to nie jest wszystko, to część tego wszystkiego, co składa
się na nas i nasz świat. Ponieważ jest jeszcze "pustka absolutna",
NIC...
W tym momencie dosłownie kilka zdań o poznaniu, o działaniu, które
jako fizyk prowadzisz, sprawa później wróci, i to w szerszym ujęciu.
Jak biegnie twoje "obmacywanie" świata? Wyróżniasz element, proces -
dowolny stan w rzeczywistości (w tym, co uznajesz za rzeczywistość)
i działasz w oparciu o te elementy. I to jest dla ciebie wszystko,
niczego więcej nie ma. Jest "fakt" i jest eksperyment na/w nim - a
wszystko "poza" już w zakres pomiaru (postrzegania) nie wchodzi, w
twoim działaniu tego "poza" nie ma. - Nawet więcej, nie może być, bo
dlaczego masz dopisać do elementu jego brak i badać ten brak? Ciebie
interesuje tylko-i-wyłącznie "widoczne", a pustka-brak to nie twój
zakres operacji. - Zresztą, po drugie, jak zmierzyć brak czegoś, to
niemożliwe. To już nie jest fizyka.
Tylko że, weź to pod uwagę, twoje działanie zawsze odnosi się oraz
operuje zbiorem - dla ciebie zawsze dostępny w badaniu jest zbiór,
skomplikowany wewnętrznym rozkładem elementów zbiór, nigdy jednostka
- tej nie możesz sięgnąć. Jednostki granicznej i tworzącej pomiar nie
sięgniesz, to niemożliwe.
Co nie znaczy, to również oczywiste, że jakiejś jednostki (na tu i
teraz analizowanym poziomie) nie postrzegasz, bo postrzegasz. Tylko
że to jest zawsze stan skomplikowany, rozbudowany i zmieszany - to
jest jednostka dla ciebie i na ten moment badania, ale to nie jest
"jednostka elementarna"...
Dla ciebie tym samym zawsze dostępne jest COŚ (i poza nie nigdy się
w eksperymencie nie wychylasz, nawet o tym nie myślisz) - tylko że
to wielkie i zmieszane "coś". W twojej powierzchownej i rozwleczonej
w czasie i przestrzeni obserwacji (a innej fizycznie nie ma) - dla
ciebie w tym mało dokładnym oraz mało wprawnym ujęciu (bo fizycznym,
2
3. bez poszerzenia o zakres logiczny), w tym ujęciu NIC nie występuje,
bo na jakiej podstawie i jak by się miało w tym działaniu znaleźć?
Przyrządem nicości nie zbadasz, pustka jest poza odnoszącym się do
"czegoś" czynem badawczym.
- Nawet jako tło?
- Nawet jako tło. Fizycznie dla ciebie tego zakresu nie ma - wszak
skupiasz się, powtarzam, przecież możesz operować tylko "czymś" oraz
w ramach tego czegoś. W twoim pomiarze miejsca na NIC nie ma. Ono,
co zrozumiałe, tam jest, i to w sposób absolutnie konieczny - jednak
jest nie do ustalenia metodą fizyczną, jedynie dostępną dla ciebie
metodą...
Owszem, już wiesz, że zawsze jest jakieś tło, że musi być dopełnienie
do postrzeganego, żeby to można było wyjaśnić w jego złożonościach i
zależnościach. Dlatego też ustalasz te swoje różne "etery" (czy dziś
"pola"), a w konsekwencji musisz - sam to przyznasz - traktować to
jako byty matematyczne, za pomocne w opisie konstrukcje, jednak nie
wiadomo do jakiego stopnia realne. I gmatwasz się w analizie, i co
rusz ustalasz sprzeczności - a tu ten świat przecież jest, i nawet
działa...
- Znów wpadasz w ton, że fizyka nie może tego lub tamtego, że sama,
bez filozofii, sobie nie poradzi - to denerwujące. Nie chcę przez to
powiedzieć, że takie postawienie sprawy nie ma sensu, jednak dajemy
sobie radę, to i owo udało się poznać.
- Jeszcze o tym porozmawiamy, dzisiejszy temat jest bogaty w różne
odniesienia, które muszą zostać wyraźnie, wręcz dobitnie nazwane -
ale rzeczywiście warto to zrobić w strawnej i logicznej kolejności.
Którą, mam taką nadzieję, uda mi się zachować. Jeżeli zboczę, cóż -
interweniuj.
- W tym możesz na mnie liczyć.
- Chodzi o to, że dotarcie do najbardziej skrajnego i granicznego w
świecie zakresu (a wiec do fundamentów rzeczywistości) - to wymaga
wprowadzenia, a dalej operowania maksymalnie prostymi elementami, to
konieczność. To tak, jak ustalić aksjomaty w matematyce i operować
nimi, cały gmach jest na tym oparty...
A nawiasem, odniesienia do matematyki będą w tej pogadance nagminne,
to nieuniknione. Po pierwsze z szacunku dla takiego sposobu opisu, a
po drugie, że w tym obszarze można szukać inspiracji dla tutejszego
działania (wszak składniki tego rozumowania są tu obecne "od zawsze"
i są już solidnie doprecyzowane - choć niekoniecznie uświadamiane w
powiązaniu z otoczeniem). A po trzecie, warto matematyczny produkt
skonfrontować z fizycznym światem, czyli realną zawartością opisu.
Bo abstrakcja abstrakcją, jednak coś się za nią kryje.
- Cóż za odmiana, do tej pory preferowałeś abstrakcje słowne, a tu,
proszę, matematyka.
- Słowa są nam bliższe, dlatego je wybieram w pierwszej kolejności.
W słownym (w tak naturalnie naturalnym) języku łatwiej prowadzić i
analizę, i opis - prowadzić ją dla siebie i dla innych. Kiedy operuję
językiem, który dobrze znam, a również odbiorca opanował go w stopniu
pozwalającym na zrozumienie treści, to - pozostając na tym wspólnym
poziomie - można się porozumieć, bo jest baza (fundament) do wymiany
danych. I o to chodzi. Co mi (lub innym) po niebywale nawet pięknym
i skomplikowanym języku, jak nikt więcej go nie zna - jeżeli w takim
formułuję swoje zdania i uwagi, to taki komunikat trafia w pustkę,
3
4. dosłownie w pustkę, i nie ma odzewu. Ja coś mówię, a mówię w ramach
zbioru pojęć maksymalnie bliskich tobie i mnie, czyli jest wspólnota,
jest "kanał" przenoszący sygnał (zestawiamy go między sobą z kwantów
języka) - i jest przekaz treści. Ja wiem, co mówię, a ty wiesz, co do
ciebie dociera. Wspólny poziom jest warunkiem przesłania wiadomości;
jak jest bardzo bliski (na ile tylko możliwe, identyczny nigdy nie
będzie) - to lepszy, skutecznie dociera do odbiorcy.
I to się sprawdza. Im bardziej ogólny i odnoszący się do doznawanej
wspólnoty świata język, tym jego zasięg większy - banał, ale jakże
często zapominany przez różnych takich, co to przemawiają do "ludu"
z wysokości swojej "katedry" (albo ambony), przemawiają w dostępnym
sobie (i dla nich zrozumiałym żargonie), a następnie dziwią się, że
słuchacze ich nie rozumieją... Każdy specjalistyczny żargon, każdy
lokalny język jest sprawny (i potrzebny) w zakresie, do którego się
odnosi - ale musi (musi!) być tłumaczony "na ludzkie", kiedy chcesz
treść przekazać komuś, kto nie jest wtajemniczony i tego języka nie
zna; porozumienie wymaga operowania na/w tym samym poziomie.
Co nie oznacza, przyznasz, że nie warto skorzystać z innego zasobu
"słów", że nie warto poszerzyć pola obserwacji. Zwłaszcza jeżeli w
takim szerszym ujęciu znajdą się długo i skutecznie wypracowywane
pojęcia - jak coś się sprawdziło, to znaczy, że niesie ze sobą treść.
Ponieważ obecna rozmowa dotyczy skrajnych, granicznych zagadnień, a
te było "od zawsze" obecne w matematyce (nawet jeżeli matematyczni
o tym nie wiedzieli), to warto posiłkować się ich osiągnięciami. Nie
zamierzam ograniczać się do jednego punktu widzenia, to zawsze źle
rokuje opisywaczowi - najmniej dwa, a najlepiej kilka obserwacyjnych
punktów ustala prawdę. Ot taka myśl, co by uwzględnić w maszerowaniu
przez rzeczywistość zmatematyzowaną drogę.
A po kolejne - matematyka i jej abstrakcje to też słowa, "znaki" do
symbolicznego (umownego) definiowania zmiany. To swoisty język, ale
na pewno język, więc generalnie mieści się w proponowanym sposobie
opisu.
- Stąd NIC i COŚ.
- Na samym dnie rozumowania o świecie, w fundamencie logiki, już bez
definiowania, czy chodzi o zakres fizyczny czy Fizyczny, zastosowany
tutaj termin "świat" oznacza już wszystko (co w dowolny sposób można
ująć pojęciem, myślą po prostu) - i właśnie dlatego, że są różnorodne
języki opisu, że odnoszą się do jakiegoś zakresu oraz stosują różne
abstrakcje - z tego powodu na dnie rozumowania konieczne okazują się
maksymalnie proste, a przez to wspólne dla wszystkich dróg poznania
elementy. I tymi elementami są NIC oraz COŚ. Czyli "fakty", kwanty,
jednostki rozumowania, których niczym nie można zastąpić, absolutnie
do niczego innego redukowalne składowe.
- Przecież COŚ można opisywać na różne sposoby.
- Nie COŚ, ale zależności. To są już zależności "czegoś" i "niczego",
i to będzie musiało się w kolejnym kroku rozmowy pojawić, to ważny
składnik definiowania świata. Jednak w tym momencie niezwykle mocno
podkreślam, że wprowadzone dwa elementy rozumowania stanowią granicę,
poza którą nie ma jak się przedostać - "dalszego" (co by sobie pod
to nie podkładać) nie ma w żadnej postaci...
Owszem, możesz sobie powiedzieć, że odrzucasz "COŚ" i że tym samym
masz NIC - banalne działanie, które zawsze w takich okolicznościach
się pojawia (i również pojawiało się w naszych rozmowach). Tylko że
4
5. skutki takiego działania, do których jeszcze wrócimy, te skutki są
istotne: negujesz swoje istnienie. A to przecież nie koniec sprawy,
to nie usuwa dylematów. Bo kiedy odrzucasz COŚ, to krokiem dalszym
musi być zanegowanie NIC, przecież to równie ważny składnik takiego
działania - a jak, powiedz, jak odrzucić NIC? Jak zanegować takowy
element rozumowania?... A jak nawet to zrobisz, bo to przeprowadzić
można (nie z takimi czynami mierzy się umysł - i to niekoniecznie w
stanie wskazującym) - to pojawia się najważniejsze pytanie, które
można (i trzeba) w takich okolicznościach zadać: co zamiast NIC?...
Co zamiast NIC? ...
Kiedy dokonujesz operacji na podstawowych elementach logicznych - i
tym samym fizycznie negujesz energię i próżnię (albo matematycznie
jedynkę i zero) - kiedy odrzucasz taki fundament własnego działania,
to zaraz pojawia się pytanie, a co zamiast pustki? Owszem, COŚ można
usunąć, bowiem w zapasie jest jeszcze NIC, ale konsekwentnie również
trzeba odrzucić owo NIC, zanegować pustkę, ponieważ to jest ten sam
ciąg rozumowania, to samo działanie logiczne.
W konsekwencji pojawia się oczywista, mam nadzieję, że już oczywista
dla ciebie myśl i refleksja, że takiego czynu nie można przeprowadzić
- że nie możesz usunąć z analizy NIC. Nie możesz, ponieważ NIC jest,
z samej swojej "nicości", nieredukowalne - NIC jest fundamentalnym
składnikiem rozumowania, którego w żaden sposób nie usuniesz.
Nie usuniesz nicości, ponieważ nie masz żadnego innego elementu do
działania, usuwając NIC, negujesz wszelkie działanie. I siebie samego
na dokładkę, rozumiesz?... NIC, a dalej i w powiązaniu COŚ (przecież
istniejesz i składasz się z tego COŚ), to są krańcowe i do niczego
już redukowalne pojęcia, które opisują rzeczywistość - to fundament.
Dla ciebie, dla fizyka, NIC (pustka pojęta absolutnie) to nie jest
obiekt badań, jednak logicznie to konieczność, bez takiego elementu
objaśnienie świata, już takie do końca-dna logiki, bez tego jest to
niemożliwe.
...
- Przyjmuję do wiadomości, ale proszę o uzasadnienie.
- Zaznaczyłem, że wszystkie przez wieki oraz dziś stosowane pojęcia,
wspominane siły, energie, kwanty czy pola, zwał jak zwał, to zawsze
jest i musi być złożenie, a też skomplikowanie - to lokalny, zawsze
do danego zakresu możliwości poznawania świata odnoszący się termin.
Raz, na przykład, stosuje się "eter", a po kilku wiekach "pole", to
tak dla urozmaicenia w nazewnictwie - żadna odmiana, sam rozumiesz,
przecież chodzi o to samo... Nie machaj, to to samo, różnica pojawia
się tylko w ilości szczegółów, które są zawarte w opisie, ale głęboka
treść jest taka sama: zakres dopełniający poznawane, jednak badaniem
nieuchwytny. A nawet, jak w przypadku "pola", jest sporne, czy mowa
o konkrecie, czy o "bycie matematycznym". - Czyli komplikacja rośnie
w siłę (i dobrobyt obracających takim pięciem), obraz zagęszcza się
ilością "pikseli", jednak treść pozostaje ta sama; rośnie zbiór detali
i zależności między nimi, jednak wiedza ogólna (o świecie) pozostaje
na tym samym poziomie.
- Szczegóły są ważne.
- Ależ ja nie zamierzam ich wyrzucać - są nie tylko ważne, decydują
wręcz o zrozumieniu (wiedza ogólna bez "suplementu", dopełniającej tę
wiedzę instrukcji obsługi, jest bezużyteczna w sensie praktycznym).
Podkreślam jedynie, że "tkany" w taki sposób obraz świata, właśnie
5
6. poprzez te poziomy i ich szczegóły, on się zwyczajnie gmatwa oraz na
różne sposoby zapętla, dlatego trudno się w nim skutecznie poruszać,
o zrozumieniu nawet nie wspominając.
Stąd, zauważ, to tak dojmujące dla wielu dłubiących w rzeczywistości
odczucie, że w miarę poznawania otoczenia ono okazuje się zapchane
detalami i coraz bardziej skomplikowane, wręcz wydaje się, że to tak
musi być: na początku prostota i kilka elementów, a później to już
trudniej i trudniej. I, co więcej (co poraża i wprowadza zwątpienie),
być może nigdy finał takiego poznawania.
Tylko takie pytanie: czy owa trudność jest w tym onym świecie, czy
w poznającym, w jego sposobie opisu i metodzie działania? Czy świat
w podszewce to splątanie i zagmatwanie, czy przeciwnie, prostota - i
to maksymalna prostota?
- Niech zgadnę, twoim zdaniem w poznającym?
- Tak, ale... Sprawa nie jest taka prosta. Dlatego tak podkreślam,
że wszelkie "piksele", szczegóły poznania są ważne, ponieważ bez nich
nie można przejść na kolejny poziom poznania; to "kwanty", cegiełki
wiedzy usypują pagórek, na który może się wdrapać obserwator. A po
kolejne - z niego rozejrzeć. Im więcej takich "kamyków", tym dalszy
widok.
Problem tylko w tym, żeby w pewnej chwili ustalone szczegóły zebrać
i zbudować na ich podstawie całościowy obraz.
- I to, pragnę podkreślić, jest czynione. Nawet z sukcesami. Sam to
potwierdzisz.
- W ramach zakresu fizycznego, w ramach tzw. "wszechświata" - tak,
masz rację, tu się to sprawdza. Ale aktualnie, zauważ i uwzględnij,
docieramy do granicy (i zarazem obszaru maksymalnego), gdzie takimi
szczegółami poznania stają się jednostki - czyli kwanty.
Mówiąc inaczej, poznawcze "drobienie" otoczenia - tak w głąb, tak w
dal - tu te drogi mierzenia rzeczywistości spotykają się, na/w tej
granicznej strefie najmniejsze i największe fakty stają się jednym
i tym samym (zbiegają w jedność).
Czyli początek okazuje się istnieć wszędzie, koniec zbudowany jest z
tych samych elementów co początek - i wszędzie, i zawsze (i w każdym
przebiegu) można się owych "jedynek" czegoś doszukać. Wszystko łączy
się ze wszystkim - i to poprzez wszystko.
To już widać, to już wiadome - tylko metody prezentacji, tylko reguły
oddającej tę wszechłączność nie ma.
- I sposobem ma być prostota opisu?
- To konieczność. Choćby po to, żeby można to było opisać. A dalej
przetłumaczyć (a dalej wykorzystać) w innych sposobach definiowania -
żeby to można było wyrazić w innych "językach".
Nie krzyw się, chodzi o to, żeby teraz, w/na tym skrajnym zakresie,
ponownie sięgnąć do najprostszych elementów opisu i z nich - ale z
całym bagażem wypracowanych szczegółów i odnosząc się do nich - żeby
w takim zestawieniu wypracować maksymalne, a przede wszystkim z tymi
szczegółami niesprzeczne ujęcie...
Co więcej, i podaję ci to jako argument za tym tokiem rozumowania i
postępowania, kwantem jest to, co za kwant uznam, zauważ i uwzględnij
ten fakt w postępowaniu. W tym przypadku chodzi mi o kwanty języka,
o jedynki znakowania świata, abstrakcyjnego ujmowania rzeczywistości.
I więcej: o wszelkie "jedynki" dowolnego języka.
Przecież nie ma znaczenia formuła wyrażania - to może być codzienny
6
7. i potoczny język, może być literacki, może być matematyka ze swoim
zbiorem symboli - albo dowolnie inny. Każdy język jest elementem tego
świata, rzeczywistości po prostu - i dlatego w każdym jakąś jedynkę
sobie ustalisz. A to na poziomie "litery", a to "wyrazu" - a to na
poziomie "zdania", całej "książki" lub "biblioteki"; zawsze masz w
opisie jednostkę zliczania tak wyróżnionego zbioru.
Czyli osobnik opisujący świat i zawierając się w nim - nawet o tym
nie mając pojęcia - elementy tego świata (oraz "składnię") stosuje,
nie może się z tego świata wyprowadzić. Jest jego składową, dlatego
reguły i jednostki zmiany musi stosować - nie ma wyjścia. I dlatego
"język" jest skutecznym narzędziem opisu.
Byt, żeby zrozumieć otoczenie (i żeby samemu być zrozumianym), musi
reguły świata stosować. On musi, ale i każdy inny uczestnik świata
(co by pod pojęcie "uczestnik" nie podkładać). Po prostu obserwator
zawiera w sobie cechy świata i je stosuje - i więcej: jest odbiciem
i "klonem" świata i jego reguł. Dlatego powstający język, żeby był
sprawny, musi formować się w świecie oraz oddawać jego własności -
inaczej go nie będzie; nie ma języka "nie z tego świata", ponieważ
sprzeczność nie istnieje...
A to dalej oznacza, i o to chodziło mi w tej przydługiej wypowiedzi,
że w sposobie opisu również można wyróżnić kwant tego opisu, element
nieredukowalny - czyli aksjomat, który należy przyjąć (tu: ustalić
logicznie), ponieważ niczego więcej wypracować nie można.
Czy będzie chodziło o zgłoskę czy literę, czy o dowolnie inny znak
dowolnego języka - nie ma znaczenia, jest kwant tego zbioru, a dalej
operacje na nim i z jego pomocą. Tak samo, jak z cegły budujesz dom,
tak z "cegiełki" języka budujesz abstrakcyjny "dom" - obraz świata
wobec ciebie zewnętrznego. Język zawiera się w świecie, więc oddaje
jego reguły - a to oznacza, że można w opisie oprzeć się na języku
(każdym języku) - i że będzie to skuteczne.
Zresztą i tak niczego więcej nie masz do dyspozycji, to zawsze kwanty
(abstrakcje) takiego czy innego języka.
Skoro proces zawsze jest ten sam - i w świecie, i w tobie, i w języku
- to możesz tak postępować...
Czyli, idąc tym tokiem rozumowania i żeby wyrazić to w jednoznaczny
sposób, nie mogę zastosować skomplikowanego pojęcia, owych "pól" na
przykład, ponieważ to jest któreś tam piętro poznania, konieczne -
ale wewnętrzne wobec maksymalnej strefy, o którą tu chodzi, a przez
to mało przydatne; to szczebelek poznania, ale nie jego fundament.
Owe wszelkie inne pojęcia ciągną ze sobą bagaż skojarzeń i odnoszą
się do konkretnego czasu, miejsca wypracowania, osobnika, który je
wprowadził, dlatego są obciążone tymi uwarunkowaniami. Natomiast w
przypadku "COŚ" (w powiązaniu z "NIC") - tu tego nie ma, w dowolnym
systemie znaków nie ma zaburzającej odbiór nadmiarowości; tych pojęć,
i to w żadnym języku, zredukować do prostszego nie można. Można je
inaczej zapisać, inaczej wymówić, jednak kodowana za ich pomocą treść
jest granicznie fundamentalna. Żeby maksymalnie prosto zdefiniować
otoczenie, kwantem opisu, który będzie do przyjęcia dla każdego, musi
być maksymalnie proste, a zarazem maksymalnie ogólne pojęcie.
- Więc "COŚ"?
- Czy masz bardziej elementarne i jednocześnie tak szerokie nazwanie
świata oraz składowych świata? Moim zdaniem nie ma - uważam, że nie
ma równie silnego i podstawowego.
7
8. "COŚ", taki termin, to z jednej strony kwant rozumowania, jednostka
już do niczego mniejszego sprowadzalna (wszak jedynka to "coś") - a
po drugiej kwant maksymalny i graniczy, przecież nie można w jednym
znaku zawrzeć więcej. "COŚ" to wszystko, całość wszelakich elementów,
i to dowolnie wyróżnialnych w tle.
"COŚ", po prostu coś innego od "NIC" - to jest ten poszukiwany (na
różne sposoby) i konieczny kwant opisu, w tym przypadku wewnętrznie
podwojony kwant rozumowania. A dlatego jest to podwojony kwant, że
chodzi o "stan" COŚ-NIC, tylko tak poprowadzone zdefiniowanie nie
wnosi sprzeczności, to jedynie możliwe ujęcie. Dowód poniżej.
- A dlaczego nie "energia", na przykład?
- Ponieważ, jak powiedziałem, są "naleciałości" i skojarzenia z tym
terminem związane - a nawet wzory, które coś takiego dookreślają. A
po drugie, co w naszej rozmowie ma istotne znaczenie, takie pojęcie
już wstępnie zawęża zakres stosowania do fizyki, a obecnie rozchodzi
się o Fizykę, o wszelkie sposoby opisu i postrzegania rzeczywistości.
Każdy inny termin jest "genetycznie obciążony", co skutecznie jego
stosowanie ogranicza... Owszem, takie "obciążenie" również dotyczy
zaproponowanych słów, jednak one - przez swoją skrajną zawartość -
odnoszą się do wszystkiego, a przecież o to mi chodzi.
Na początku jest tylko i wyłącznie NIC i COŚ, to jednostka-element
rozumowania, wszystko inne jest pochodną. I naprawdę niczego więcej
nie potrzeba do opisania rzeczywistości (w każdym jej przejawie, w
wszelkich stanach i własnościach). Jest zero i jeden w matematyce,
próżnia i jednostka w Fizyce, wszelkie pozostałe "fakty" są jedynie
przypisem, to wynikające jako konieczność zdarzenia, a całość układa
się samoistnie.
Z zero i jeden wyprowadzisz matematykę, operując NIC i COŚ uzyskasz
Fizykę.
...
- To nie wystarczy, uważam, że "COŚ" potrzebuje doprecyzowania, i to
głębszego. A "NIC" jest co najmniej dyskusyjne.
- Wiem. Dla ciebie, dla fizyka, który operuje "czymś" oraz odnosi się
do "czegoś", dla kogoś takiego trudno zaakceptować NIC - uznać, że
jest tu i wszędzie. Pustkę w jej wszechświatowym - więc "fałszywym"
rozedrganiu i rozumieniu - tu nie ma problemu, ale NIC (czyli pustkę
tak pustą, że aż pustą), z tym jest kłopot, powtarzam, uzasadniony.
Bo w ramach fizyki tej-takiej pustki nie ma, jest zmieszanie, ale nie
pustka absolutna.
Co więcej, nawet dla logika, który operuje i odnosi się do fizycznego
i codziennego ("namacalnego") zakresu świata (i ten zakres uznaje
"za wszystko"), również dla kogoś takiego akceptacja "niczego" jest
kłopotem - bo nie widzi, nie rejestruje wokół pustki definiowanej
logicznie. Przecież jej nie ma w ramach fizyki. Filozof, ograniczając
się tylko do "banalnej" fizyki, ma te same kłopoty, co ty - jeżeli
nie zbuduje Fizyki, polegnie w dociekaniach.
Tylko że to nie oznacza, zauważ, że pustki nie ma w granicznym, więc
w poza fizyczny eksperyment wykraczającym obszarze, że bez takiego
dopełnienia można się w analizie obyć. Bo nie można. Chodzi o tło, o
maksymalne otoczenie do COŚ. A tło, wiadomo, z zasady jest poniżej
progu poznania i dopóki nie jest niezbędne w opisie, to pozostaje w
cieniu i niezauważone...
A jeżeli chodzi o "własności" i zależności "COŚ", to przejdziemy do
8
9. tego w dalszej części, to musi się pojawić. Upieram się jednak, że
zastosowany termin jest dlatego najlepszy, że na tym fundamentalnym
poziomie jest najogólniejszy, nie zawiera i nie odnosi się do żadnych
własności. One, prawda, są skutkiem tego dwoistego stanu NIC-COŚ, i
samoistnie wyłonią się w dalszym toku opisu, jednak pozostając tylko
w ramach terminu (tylko w obrębie "jedynki", czyli "coś") - tutaj nie
ma i być nie może żadnych dodatkowych elementów...
Mówić inaczej, "COŚ" dlatego jest opisywalne (poznawalne w dowolny
sposób), że jest logiczne dopełnione drugim "stanem", który sobie
definiujemy jako "NIC". Czyli że do jedynki matematycznej można, a
nawet trzeba dodać zero - pustkę (brak "czegoś"). Dodać dla wygody
opisywacza i dla klarowności opisu, dodać dlatego, że to wspomaga i
warunkuje działania konstrukcyjne i zrozumienie... Niby NIC, a takie
istotne...
Bez "zera" nie zbudujesz żadnej matematyki, nie sformułujesz żadnego
języka i nie będziesz mógł go używać. - Dlaczego? Ponieważ w każdym
języku jest "znak" oraz jego otocznie, czyli "cisza", pustka. To na
takim tle (i w takim tle) można stosować "język"; bez ciszy nie ma
języka, bez pustki nie ma ewolucji "czegoś". Bez "NIC" nie ma "COŚ".
...
- Tylko jak zdefiniować NIC?
- Dobrze, przechodzimy do komplikowania naszego obrazu i dodawania
kolejnych "pikseli". Może nie wszystko już padło, ale ogólny schemat
już chyba akceptujesz?
- Mniej więcej.
- Na dnie, w fundamencie rzeczywistości - w ujęciu językowym, a tylko
takie jest nam realnie dostępne - tu znajduje się, i to we wzajemnym
połączeniu, "COŚ"-"NIC", to punkt wyjścia czy dojścia analizy. Dalej
w naszym wgryzaniu w otoczenie się nie posuniemy, nie można.
Można to różnie nazywać, jednak nie chodzi o taką czy inną etykietkę,
na potrzeby tego zapisu stosuję takie terminy i mam nadzieję, że są
już przez ciebie akceptowalne; nie ma znaczenia "dźwięk", liczy się
symbolizowana przez pojęcie treść.
- Akceptuję. Do pewnego stopnia.
- Na ten moment to mi wystarczy... Już padło, że NIC i COŚ są wobec
siebie zależne, że to jedność wewnętrznie podwojona. Dlatego tak, że
nie można, nie sposób tego opisywać w rozdzieleniu. Przecież, weź to
pod uwagę, żeby zdefiniować "COŚ", więc namacalny konkret, muszę to
odnieść do tła - w tym przypadku do NIC. Powód? Tylko w ramach tła,
tylko w ramach takiego "zerowego" poziomu, tylko do takiego zakresu
mogę się w tym działaniu odwołać - przecież "czegoś" do "czegoś" nie
przyrównam, bo to to samo.
Zgoda, mogę opisać - tak najbanalniej w świecie "zauważyć" owo COŚ
(zauważyć w tym przypadku oczywiście logicznie, jednak w/na innych
zakresach jak najbardziej realnie; "zasada tła", powtarzam, dotyczy
każdego faktu) - ale mogę to wyróżnić dlatego, że "jest coś innego"
wobec COŚ. - Że nazywam to "NIC" (niczym), a co to ma za znaczenie?
Umożliwia opis, umożliwia postrzeganie - więc "jest", nawet jeżeli
to "jest" trzeba opatrywać znakiem umowności, bo "NIC" z zasady nie
ma postaci. Zero jest logicznie absolutnie koniecznym "faktem", bez
niego opis byłby niemożliwy.
COŚ jest widoczne, ale jest widoczne dlatego, że jest NIC - jedynka
matematyczna dlatego jest widoczna (i zrozumiała), że jest "zerowe"
9
10. tło. I to dopełniające działanie tło jest takim nawet wówczas, kiedy
stosujący matematykę, a tak było na wczesnym etapie dziejów - kiedy
nawet stosowacz matematycznych znaków nie ma o tym pojęcia; wiedza,
że jest-istnieje zero nie jest potrzebna, aby poprawnie nim operować
- świat zawiera zero, i to wystarczy.
Czyli byt matematyczny dokonuje operacji na jakiś (i jakoś) dla niego
dostępnych jedynkach - pozyskuje wynik tych operacji, nawet one się
zgadzają z widocznym (oraz innymi językami) - jednak dlatego to się
zgadza, że "w stałej pamięci" świata jest owo zero, czyli nic. Zero
warunkuje działanie, jest w każdym fakcie, ale pozostaje w cieniu -
dosłownie w cieniu, przecież nie można oświetlić NIC.
- Matematyk mówi prozą, ale o tym nie wie?
- Stosuje nicość, to konieczność jego operacji, jednak albo pomija
ją, bo niepotrzebna lub wręcz przeszkadzająca, albo nawet nie wie,
że "miejsce zerowe" we wzorze to pustka, i do tego nieskończona. Po
prostu renormalizuje znaczki - i się zgadza.
...
I tu przechodzimy do kolejnych dookreśleń, komplikujemy tak pozornie
banalnie prosty obraz.
Jest sobie NIC i COŚ... Zauważ, fundament maksymalnie prosty - tak
prosty, że logicznie prostszy być nie może, niczego prostszego nie
wypracujesz, ale analiza tego obrazu, poprzez wprowadzanie własności
i zależności między takimi kwantami rozumowania - to powoduje, że
ujęcie zaczyna się zaciemniać, kolejne poziomy wynikają z poprzednich
jako konieczność i budują świat (to, co masz za swój świat), jednak
całość jest niewyraźna - i domaga się objaśnienia...
Pytanie: dlaczego NIC musi być zdefiniowane jako niekończone?
- Bo nie ma granic.
- To zbyt ogólne stwierdzenie, acz poprawne... NIC, z samej swojej
nicości, jest nieskończone - z NIC nic nie można zrobić.
Przecież tego nie podzielisz, nie dodasz NIC do NIC, nie wyznaczysz
granic, więc początek ani koniec się do NIC nie odnosi, itd. NIC z
samej swojej nicości jest nieskończone, i nie może być inne. - A co
więcej, przyjmując i wprowadzając ten element do opisu Kosmosu, już
tylko z tego faktu wynika, że Kosmos jest nieskończony - przecież,
to zrozumiałe, element zbioru dookreśla zbiór.
- Z NIC zawsze są kłopoty.
- Myślisz o tych różnych kwantyfikatorach, które trzeba stosować do
opisu czegoś "takiego"? Fakt, są potrzebne. Ale dlatego, weź to pod
uwagę, że opis prowadzi się z pozycji "coś", czyli z wnętrza zmiany
i jako byt skomplikowany. Dlatego trzeba odnosić się do dostępnego,
do znanego oraz fizycznie "dotykalnego". A w konsekwencji wymaga to
"dodatków", że tak to określę - NIC trzeba opisywać wraz z czymś, bo
inaczej jest nieuchwytne, niezrozumiałe, tak zwyczajnie "niewidoczne"
(jakby to w tym przypadku śmiesznie nie brzmiało).
I jeszcze więcej, tu zaczyna się opis tego nicościowego "stanu", to
wstęp do dalszego - ale trzeba to przejść. I to pomimo, że nawet w
samej warstwie językowej analiza przysparza ogromu kłopotów. Bo jak
sensownie mówić o niczym? - Zajmuję się "niczym", powiesz, a na sali
śmiech. Ale, widzisz, można. Można coś o NICzym powiedzieć.
- Że jest nieskończone?
- Że bezkresne. Że nie można, że nie ma jak tego "zakresu" podzielić;
że jest jednostką i jednością. I jest fundamentem logiki.
10
11. NIC nie można ruszyć z posad, to opoka - nieruchoma, nieskończona,
wieczna. I tylko taka.
- Ale przecież COŚ to zmiana, ewolucja, przekształcanie się - gdzie
tu miejsce na NIC?
- NIC można zdefiniować, to już padło - i należy to zrobić. I należy
takie pojęcie wprowadzić jako absolutną konieczność do Fizyki. Oraz
do wszelkiego pojmowania, filozoficznego w szczególności. Dlatego,
że inaczej nie byłoby tak podkreślanej przez ciebie zmiany - tego,
co uznajesz za zmianę.
Samo i w sobie COŚ przecież nie może się zmienić, bo jak? Zauważ, że
COŚ, że takie maksymalnie ogólne i szerokie pojęcie, mimo że się w
nim "wyczuwa" fizyczne (i konieczne) wewnętrzne "rozdrobnienie" na
elementy składowe (po prostu trudno to postrzegać i traktować jako
jedność; obraz zawsze jest "ziarnisty", nawet jeżeli to się pomija)
- ten "stan" świata, logicznie biorąc, jest jedynką oraz jednością.
COŚ, mimo elementów składowych i "pokawałkowania", to to samo - w
nieskończoność.
Jedynka, analogicznie jak zero, jest jednością - przecież w jedynkę
niczego nie wciśniesz, jedynki nie podzielisz. Samo dla siebie COŚ
jest jedynką. O ile COŚ nie odniesiesz do NIC i pozostaniesz w ramach
"czegoś" - to, przyznasz, nie możesz nic o COŚ powiedzieć, bo jak?
Jak wpiszesz w "jedynkę" (oraz jedność) zmianę? Podzielisz "coś" bez
odniesienia do tła?
- Ułamki i tak dalej.
- No nie, przyjacielu, mówimy o fundamencie, nie o skomplikowaniu -
wszelkie składowe "jedynki" to poziom wewnętrzny (i rozbudowany). I
tylko w ramach zbioru możesz tak definiować, w ramach "wszechświata"
czy podobnie... To oczywiście zawsze jest jedynka, np. kamień - tak
sobie określasz fakt, a następnie dzielisz w zapamiętaniu fizycznie
czy matematycznie. Tylko że to są poziomy wewnętrzne i zawierające
się w ramach mocno skomplikowanego zakresu, i dlatego poddające się
podziałowi. Natomiast w/na brzegu są tylko i wyłącznie jednostki -
niepodzielne jedynki "czegoś".
- Może.
- Nie może, tak jest. Granica zbioru dlatego jest jego skrajnym, a
w efekcie wyraźnym w tle stanem, że tworzą go najmniejsze elementy
tego zbioru - jednostki.
- Nie w fizyce.
- Ale Fizycznie, ale logicznie jak najbardziej... Mniejsza o to. W
tym miejscu należy wprowadzić, ponownie na zasadzie konieczności (i
to absolutnej konieczności), tak przez ciebie podkreślaną zmianę -
czyli ruch. Bo w Kosmosie ruch jest oczywistością-i-koniecznością,
nie ma zatrzymania... I wynika to wprost i bezpośrednio z tych dwu
wstępnie przyjętych elementów rozumowania. Jeżeli jest NIC i COŚ, to
musi być zmiana-ruch.
- Z powodu?
- Banalne, proste, naturalne: jedynka COŚ w ramach NIC - to musi się
"osuwać", przemieszczać, być w nie-skończonym ruchu.
Jedynka "się osuwa", spada, opada - znów nie ma znaczenia słowo, tu
chodzi o jednoznacznie wynikający z faktu "istnienia" NIC ruch. Musi
być w Kosmosie zmiana, ponieważ NIC nie może COŚ zatrzymać, wyhamować
czy ograniczyć w ruchu - i to potencjalnie (logicznie) nieskończonego
ruchu.
11
12. Nieskończonego w rozumieniu "przestrzeni" (czyli bezkresnego) - w
rozumieniu "czasu" (czyli wiecznego) - ale również nieskończonego w
rozmienieniu prędkości. Bo skoro nie ma niczego (hamującego), to w
takim odniesieniu prędkość jest-musi być nieskończona.
- Ale...
- Pomijam tu oczywiście dylematy, jak i wobec czego wyznaczyć taką
prędkość, to zagadnienie w tej chwili nie ma znaczenia, jednak tak
to musi być logicznie prezentowane. Że "realnie" taki ruch musi być
jakoś ograniczony, choćby przez zderzenia z innymi jedynkami (których
jest nieskończenie wiele), to prawda, tylko że na gruncie "czystej"
analizy logicznej jest to prędkość pojęta maksymalnie.
...
- Zaraz, "COŚ" to nieskończoność jedynek - czy jedność i jedynka? To
dla mnie nie jest jasne.
- To kolejny poziom analizy, która - jak widzisz - wychodząc od tak
prostego ustalenia, że jest COŚ i NIC, poprzez ustalenie, że to COŚ
w tym NIC musi się poruszać (więc pozwala obserwatorowi w odległym
planie o tym mówić, przecież byt wykorzystuje zmianę do prowadzenia
operacji pojęciowych i działa w ramach zmiany) - otóż można w tym
momencie i na takiej podstawie stwierdzić, że COŚ to nieskończoność,
że podobnie do NIC, zawierając się w ramach jedynki i tylko odnosząc
się do niej, nie sposób - nie ma jak wprowadzić granicy. W zbiorze
granicą jest najmniejszy stan tego zbioru, ale jeżeli jest to zbiór
jednoelementowy, to granicą tego zbioru jest tenże element - jeżeli
jest to COŚ, wszystkim pojętym-zdefiniowanym jako COŚ (nawet będąc w
logicznym, Fizycznym rozproszeniu), to ten fakt jest jednostką oraz
jednością...
- Uff, ale ci zdanie wyszło - a przecież to takie proste...
- Analogią, która pozwala to uchwycić, jest odniesienie do "twarzy"
i zbioru twarzy. W jednym przypadku, zauważ, jest logiczny znak, a
więc "symbol", pojęcie zbiorcze odnoszące się do dowolnej twarzy, a
w drugim już konkretna i osobnicza twarz; z jednej strony logiczny
symbol, z drugiej fizyczna jednostka. - COŚ w jednym ujęciu jest dla
ciebie w postrzeganiu (i rozumieniu) konkretnym kwantem i jednostką
najmniejszą z najmniejszych opisywanego zbioru, a w drugim stanowi
jedność takich kantów, jest wszystkim łącznie.
O COŚ możesz myśleć jako o zbiorze nieskończonym, z jedynkami gdzieś
"na dnie" - albo o zbiorze jednoelementowym, gdzie "wszystko" inne
od NIC ujmujesz łącznie i jako jedność - logiczną jedność. I w tej
jedności prowadzisz, starasz się prowadzić działania. Ale to zawsze
jest COŚ - coś innego od NIC.
- Pokrętne.
- Możesz wypracować pojęcie nieskończoności? Możesz. Bezkres jest w
definiowaniu świata abstrakcją maksymalną, podpowiada go konstrukcja
logiczna opisująca zmianę, wnosi go matematyczny wzór - nie można się
bez niego obyć (nawet usunięcie z wzoru jest czymś motywowane). A
pojęcie "bezkres" jest - niech będzie, że to rozumienie potocznie i
dalekie od precyzji - tożsame z "wszystko", z "nieskończonością" -
że oznacza "nie ma niczego więcej". Czyli, jeżeli po jednej stronie
masz nieskończoność, a po drugiej "wszystko", to te maksymalne pojęcia
są równoważne, to to samo.
Bo NIC jest jedno, ale i COŚ jest jedno - w sensie logicznym COŚ to
jednostka...
12
13. COŚ, z samej swojej jedności-jedyności fundamentalnie pojętej (wszak
nie ma innego "czegoś"), taki "fakt" jest jednością i jedynką. COŚ
w Kosmosie jest jedno oraz jedyne. A skoro jedyne, to nieskończone.
- Ale są różne jedynki...
- Czekaj, nie gorączkuj się, są, jak najbardziej są. Ale aktualnie
omawiane to ważny element rozumowania, dlatego staram się to określić
dokładnie, na ile mnie stać...
Zauważ, COŚ - w sensie logicznym - to jedność i jedyność w Kosmosie.
Dlaczego? Ponieważ nie ma i nie może być niczego innego w bezkresie
- inne i odmienne od COŚ to sprzeczność, konflikt logiczny. A przede
wszystkim Fizyczny. COŚ z samej zasady jest jedno, wieczne i zawsze
takie same. - Zgoda, występuje w różnych stanach skupienia, w różnym
rozmieszczeniu w bezkresie, ale jest jedno. A logicznie jest jedynką
rozumowania.
- Tyle słów, a przecież nie ma żadnego problemu, aby stwierdzić, że
jest jedynka lub jej nie ma.
- W tym kłopot, o taki sposób rozumowania i postrzegania idzie w tej
analizie, przydługiej, nie zaprzeczam, ale koniecznej. Chodzi o to,
że postrzegasz "jedynkę" z zewnątrz, ustalasz taki fakt umieszczając
się poza "faktem". Widzisz jedność dlatego, że nieświadomie odnosisz
to do tła - wprowadzasz w swój opis tło, w tym przypadku bezkresne.
I inaczej nie możesz postąpić.
Ale zarazem, zobacz, redukujesz w swoim działaniu pustkę, bo jej nie
zauważasz, bo niepotrzebna. I następnie na tej podstawie - już tylko
w ramach "czegoś" ustalasz, że jest jedynka. Cała operacja dlatego
była możliwa, że stosowałeś "zero", tylko że ty widzisz i odnosisz
się do "jedynki", a to co najmniej niepełny obraz, by nie powiedzieć,
że fałszywy.
- I nie wynika z niego nieskończoność jedynki?
- Jednoznacznie nie wynika. Mogę to postulować, uznawać, że nie może
być inaczej, bo skoro NIC jest nieskończone, to dlaczego COŚ miałoby
mieć inny "stan" - mogę twierdzić, że skoro COŚ jest jednostką, to
z tego wprost wynika nieskończoność tego pojęcia, itd. Jednak chyba
sam czujesz, że to nie jest tak oczywiste jak w przypadku zera. A w
tym dowodzie na nieskończoność COŚ chodzi o to, żeby opis wyłącznie
w oparciu o taki element poprowadzić, tylko odnosząc się do COŚ. I
żeby było jasne, że COŚ jest nieskończone z samego swojego "bycia"
w Kosmosie.
Oczywiście chodzi umownie o opis, przecież pozostając-zawierając się
w ramach jedynki nie można wykonać żadnego ruchu - w "jedności" (tu:
w jedynce) nie ma składowych i tym samym nie ma oraz być nie może
żadnego ruchu-działania...
Jeszcze inaczej - można podejść do tego od tej strony, że "jedynka"
(co by nią nie było) jest całością i wszystkim, ale również jest (o
ile potrafię to ustalić) sumą wszystkich jedynek - że to logicznie
jedność, ale Fizycznie (lub tylko potencjalnie) zbiór. I ten łączny
stan - mimo jego faktycznego upostaciowania (w rozproszeniu lub nie)
- jest jednością, kwantem prowadzonych operacji. Ten "zbiór" można
zdefiniować jako "COŚ" - to jest jedynka.
Jak nie możesz podzielić na elementy składowe, jak nie rozróżnisz w
jednostce kwantów, to masz jedynkę. Tylko jedynkę.
To może być ogromna jedynka, nawet potencjalnie zawierająca w sobie
"wszystko", ale to w opisie jest jedynka - bo jak nie ma możliwości
13
14. wydzielenia elementów, to takie "coś" jest jednym i jedynym...
To, że można w ramach COŚ (na/w kolejnych etapach poznania) składowe
wyróżnić, to - po pierwsze - efekt, skutek, rezultat "istnienia" NIC,
a po drugie wprowadza to ustalenie, że COŚ liczbą składowych, które
się na to składają, jest nieskończone.
Dlaczego? Skoro NIC jest nieskończone, to żeby "zapełnić" pustkę i
żeby przebiegało to na zasadzie zero-jeden-zero-jeden..., to "czegoś"
również musi być nieskończenie wiele - strony tego równania muszą
być sobie równe (i nieskończone).
Czyli, tak jak jedynka COŚ (więc suma logiczna "czegoś" - wszelkie
kwanty łącznie, tu: "zbrylone" w jednostkę) może dopełnić bez reszty
"jedynkę" NIC, bo żadnej "reszty" nie ma (jest wówczas tylko NIC i
COŚ, zero i jedynka) - tak samo jedynki logiczne COŚ (najmniejsze z
najmniejszych) mogą zapełnić NIC bez reszty. Te nieskończoności są
sobie równe.
Nie wiem, czy to cię przekonuje, jednak na ten moment niech wystarczy
- może nie w jednym akapicie dalszej rozmowy to się doprecyzuje, ale
kolejne cegiełki znajdą się i dodadzą do ogólnego obrazu.
...
- Tylko że to prowadzi do absurdu, wyklucza zmianę.
- Nie, ale doceniam twoją spostrzegawczość. Jeżeli COŚ jest, jak to
padło, nieskończone - jeżeli NIC jest nieskończone - i jeżeli są to
równe sobie nieskończoności (bo inne przecież być nie mogą, acz jest
pewien niuans, o czym za chwilę) - to tym samym COŚ wypełnia NIC w
nieskończoności dokumentnie, po prostu zajmuje miejsce "po całości",
to wynika z odniesienia do siebie tych zakresów. A skoro tak, to w
taki sposób definiowanym Kosmosie nie może być ruchu, przecież COŚ
samo w sobie zmienić się nie może (tylko "jest"). Mimo rozmieszczenia
zero-jedynkowego elementów składowych (i to, zauważ, niezależnie od
stanu-formy COŚ, czy jednostka, czy zbiór jednostek), na skutek tak
zaistniałej równowagi, ruch-zmiana w zapełnionym logicznie zakresie
nie może się zdarzyć - bo skoro wszystko już obsadzone, to ruchu nie
ma...
- Co było do udowodnienia.
- Tryskasz humorem, mój drogi, tylko że popełniasz błąd. Konieczny w
tym zakresie, dlatego się nie stresuj, jednak warto spojrzeć szerzej
na sprawę.
Nieprzypadkowo kilka razy nadmieniłem, że chodzi o jedność podwojoną
wewnętrznie. A podkreślam ten aspekt zagadnienia z tego powodu, że
jest kluczem do zrozumienia świata i nas w nim... Otóż, kiedy ustalasz
w otoczeniu fakt i kiedy ograniczysz się tylko do niego, kiedy opis
prowadzisz w taki sposób, że odnosisz się tylko do jednej strony, a
więc albo zafiksujesz się na COŚ, albo na NIC (widzisz jednostronnie
i z jednego punktu) - to taki tok działania prowadzi cię do zapętleń
i absurdów, z których się nie wydobędziesz.
I dzieje się tak nawet wówczas, kiedy o tym wiesz - nawet wiedza o
stronnym opisie nie uwalnia od paradoksów. Dlaczego? Ponieważ nasze
operowanie pojęciami tak przebiega, musimy składać obraz w jedność
po kawałku, ale on z tego powodu długo nie może się ustabilizować.
A skoro, jak tutaj, sprawa dotyczy brzegu, jednoznaczność jest tym
bardziej kłopotliwą do wypracowania...
Zastanów się, jeżeli NIC jest nieskończone i COŚ jest nieskończone,
to nie oznacza, że do wyjaśnienia ruchu w Kosmosie należy wprowadzić
14
15. podwojenie NIC, że nicość to "nieskończoność razy dwa" (lub więcej)
- ponieważ inaczej sprzeczność w dowodzie. Znów daje o sobie znać to
stronne widzenie zmiany i świata.
Dlaczego nie dwie nieskończoności? Nie są potrzebne. W definiowaniu
zależności NIC oraz COŚ wystarczy jedna nieskończoność. Istniejesz,
a to znaczy, że sprawa jest rozwiązywalna i nie ma zatrzymania (ani
wiekuistej stabilizacji)...
- Tak to mi się składa. Czyli że jedna nieskończoność jest okupowana
przez COŚ, a obok, jako tło, jest druga nieskończoność, tylko że w
podwojeniu. Bo jeżeli jest to "jeden do jednego", jeżeli "zakresem"
COŚ i NIC to to samo - to skąd ten ruch?
- Nie, jest tylko jedna i jedyna nieskończoność; Kosmos jest jeden i
nieskończoność jest jedna. I jest to "stan" maksymalnie i absolutnie
jednoznacznie (na wieczność) ustalony, jest wartością graniczną: jest
nieskończony.
Nie ma innej tak oczywistej wartości, nieskończoności nie można ani
powiększyć, ani zmniejszyć, koniec, kropka. Tego logicznego poziomu
w żadnym ujęciu nie wolno ruszać, to fundament absolutny.
- A ruch? A różne dziwy w analizie?
- Jak najbardziej zasadne. Tylko że nie chodzi o tzw. nieskończoność
aktualną, czyli "przestrzeń absolutną".
- A o co?
- O nieskończoność potencjalną, o "czas absolutny" (w innym nazwaniu
wieczność). Chodzi o sumę "stanów aktualnych" - o sumę "tyknięć" w
Kosmosie.
To również już wiesz: nieskończony ruch w nieskończonym Kosmosie to
wieczność - bezkresna i tocząca się "w dal" zmiana musi realizować
się wiecznie. To wprost wynika z przyjęcia w fundamencie NIC i ruchu
COŚ w tym NIC. Dziwy, tak emocjonalnie i na różne sposoby opisywane,
to domena wieczności, zasiedlanie tego samego kawałka podłogi przez
"gości hotelowych" dokonuje się następczo...
- Dobrze, ale jeżeli jest "po równo" na każdą ze stron tego opisu,
to skąd zmiana? To nie jest dla mnie oczywiste.
- Wspomniałem, jest niuans tego opisu. A nawet dwa, ale tutaj trzeba
wspomnieć o pierwszym z nich. Chodzi o równowagę w formule: "prawie
równowaga". Natomiast drugi jest taki, że każda chwila aktualna jest
dopełniona koleją i dalszymi.
Kosmos to NIC i COŚ, to nieskończona jedność wewnętrznie podwojona.
Skoro tak, to teoretycznie może zajść sytuacja, że COŚ w NIC rozłoży
się równomiernie, że będzie to ciąg zero-jeden-zero-jeden..., takiej
okoliczności nie można wykluczyć, w wiecznym bezkresie może się tak
zdarzyć.
- Jednak jesteśmy. Obserwuję, więc jestem.
- I to jest najlepszy dowód, że Ewolucja w Kosmosie zachodzi.
- Dlaczego?
- Teoretycznie, wracam do powiedzianego, skoro COŚ jest jedno i się
dzieli na elementy składowe, a tych elementów jest nieskończoność -
to takie jedynki (najmniejsze z najmniejszych, kwanty czegoś), one
mogą tak zapełnić NIC, że nie będzie wolnego toru do zmiany - więc
jak to się dzieje, że taka sytuacja nie zachodzi? ...
A nawiasem, żebym nie zapomniał - i jako konieczny wtręt do opisu,
łączy się bezpośrednio z tematem - sam już chyba widzisz, że NIC to
nie jest banał, że to nie taki tam sobie "stan". Może i nieuchwytny
15
16. językowo, może i jest potrzebny i dopełnia logiczną analizę, ale w
gruncie rzeczy można go pominąć, bo to takie nic... Sam dostrzegasz,
że to nie jest i nie może być tak, że kiedy wrzucić do NIC "grudkę"
czegoś, to taka grudka gdzieś tam (w dal) spokojnie się przemieści -
nic z tego. Wielki błąd.
Takie podejście do NIC (nicości) to zasadniczy błąd w postrzeganiu,
NIC to "dynamiczny" - destrukcyjny dla COŚ "obszar".
- Dynamiczny? NIC ma własności?
- Nie chwytaj za słówka, przecież muszę to jakoś zdefiniować i ubrać
w pojęcia, bez tego nie ma zrozumienia. NIC jest stanem dynamicznym,
ale w odniesieniu i w odwołaniu do COŚ, przecież samo z siebie jest
niedefiniowalne. Podobnie jak jedność COŚ.
Czyli, jeżeli w Kosmosie jest COŚ, dajmy na to "zbrylone" (w chwili
obecnej powodu tego zsumowania się jednostek nie podnoszę, to dalej
się pojawi) - to taka bryłka czegoś nie tylko musi się przemieszczać
szybko (i bardzo szybko), ale też rozpadać. Powód, pytasz o powód?
Otóż jeżeli COŚ zawiera w sobie elementy składowe, a z każdej twojej
obserwacji świata (czy siebie w nim) wynika, że COŚ jest złożeniem -
to taka grudka wrzucona w NIC, ona nie tylko będzie przemieszczać się
"do nieskończoności", ale przede wszystkim będzie się jednocześnie
degradowała do składników. Musi się rozpadać.
- Bo nic nie hamuje.
- Właśnie. Ruch w nicości jest konieczną oczywistością, ponieważ nie
ma czynnika hamującego, ale również rozpad struktury skomplikowanej
jest oczywistą koniecznością, bo nie ma czynnika hamującego.
Wrzucona w NIC gruda czegoś nie może tak sobie i do nieskończoności
oddalać się, ponieważ to nie jest obojętne oraz pomijalne otoczenie
- nicość to "czynnik" zasadniczy, który tę grudkę niszy, po prostu
"rozdrabnia" do maksymalnie prostego elementu. Wszystko złożone musi
się w takiej nicościowej okolicy rozpadać (i to szybko, "wybuchowo"),
rozpadać do momentu, że już dalej nie może. - Grudka czegoś może się
rozpadać tak długo, jak może.
A to przy okazji załatwia logiczny dylemat, czy podział COŚ jest, a
może nie jest skończony. Jest nieskończony dla obserwatora zawartego
w zmianie, czyli fizycznego; pozostając wewnątrz świata brzegu dojść
nie można, nie można sięgnąć jednostki tworzącej. Ale jednocześnie
podział jest logicznie skończonym - bo nie ma podziału dalej niż do
stanu najmniejszego elementu; jest jedna nieskończoność, dlatego nie
można jej dopełnić nieskończonym ciągiem (na to samo miejsce i w tym
samym czasie nie można wprowadzić, "zameldować" kolejnej jedynki).
Może być wielokrotność podziału (kolejne etapy w wieczności), i taki
ciąg jest niewyczerpywalny (w rozumieniu: nieskończony - nie kończący
się), ale nie ma podziału nieskończonego "w pionie". Nie ma, bowiem
"na dole" jest punkt, element najmniejszy z najmniejszych, a górną
granicą jest suma wszystkich jedynek czegoś, czyli COŚ.
COŚ w Kosmosie jest jedno i nieskończone, ale również składowe tego
zakresu (tu: suma jedynek) jest zbiorem nieskończonym. Jednak tylko
nieskończonym, nie większym.
- A mniejszym?...
- Ech, no tak, to jest ten wspomniany niuans. Po prostu nie może być
dokładnie po równo (do kwantu, do jednostki nieskończoności), bo by
nie było zmiany. Skoro jest, to oznacza, że NIC jest więcej niż COŚ.
Dokładnie o jednostkę więcej. Czyli, żeby to wyrazić w matematycznych
16
17. symbolach, że COŚ to nieskończoność minus jeden, a NIC to tylko/aż
nieskończoność.
- Lub odwrotnie.
- Nie upieram się przy takim opisie. Prowadzone tu analizy odnoszą
się do strefy granicznej i przebiegają na maksymalnym skraju logiki,
dlatego dopuszczam myśl, że błędnie to wyceniam. Ale nie pasuje mi
ujęcie, przyznam, że jest więcej "czegoś" ("czynnika męskiego", COŚ),
stawiam na "bierny", na NIC. W każdym razie taka nierównowaga musi
logicznie występować, przecież o tym dyskutujemy.
...
- A dlaczego tak usilnie podkreślasz podwojenie?
- Dobre pytanie, idziemy dalej w analizie...
Dlaczego podkreślam podwojenie? Ponieważ inaczej tworzy się logiczne
zapętlenie, absurd. Kiedy analizujesz i opisujesz rzeczywistość tylko
z pozycji COŚ (i konsekwentnie pomijasz NIC), to ani istnienia zmiany
i jej formy nie wyjaśnisz, ani lokalnego zgęszczenia COŚ (na przykład
we własne "ja") nie zdefiniujesz - ani nie masz sposobu wykazać, że
takie lokalne fakty (zbrylenia) mogą występować w nieskończoności.
Bo na jakiej podstawie, przecież nie masz punktu odniesienia.
Co więcej, można logicznie przyjąć, i to nie jest sprzeczne z regułą
(to kolejne nawiązanie do tematu nieskończoności COŚ), że wszystkie
jednostki "czegoś" zbiegły się w jednostkę, że nie tylko logicznie
traktujesz to jako jedność, ale że Fizycznie to jest jednostka. Co,
można tak zrobić? Można.
I, zastanów się, jak "w takich okolicznościach" przeprowadzisz swoje
analizy, co z czym i do czego porównasz? Jeżeli COŚ to wszystko, a
ty niczego innego nie bierzesz do opisu, to ustalisz (lub wykonasz)
"w takim czymś" ruch, dojrzysz zmianę, jakieś wnioski wyciągniesz?
To jedność oraz wszystko, więc nic o tym nie możesz powiedzieć, nie
ma tu żadnej aktywności - nawet sam siebie w takiej jedności żadnym
sposobem nie wyodrębnisz, ponieważ w jedynce nie ma niczego, nawet
twojej myśli (o cielesnej postaci nie wspominając).
Tylko, zastanów się (poważnie się zastanów), czy to oznacza, że to
Kosmos się zbiegł, zsumował w jednostkę?...
No nie. Dlaczego? To tylko i jedynie zgromadziła się połowa Kosmosu,
"zbryliło się" w jednostkę COŚ, jednak NIC dalej (i na zawsze) jest
nieskończone.
NIC jest jedno i nieskończone i w tym ujęciu dopełnia (na zasadzie
koniecznej) zbrylone COŚ - ale jest bezkresne, więc Kosmos pozostaje
niezmiennie bezkresnym. Punkt w postaci COŚ, sam w sobie i dla siebie
nieskończony, dopełniony w tle jest nieskończonością NIC. I dlatego
zmiana, po tym chwilowym zbiegnięciu, może dalej się toczyć.
Kosmos - jako stan logicznie nadrzędny i wewnętrznie podwojony - to
nie podlega już żadnej odmianie, nie może. To ostateczny (w opisie
"w górę", tu: hierarchicznie) zakres-stan logiczny - nie ma niczego
wyżej-dalej...
Czyli ponownie należy zanotować ustalenie, że zmiana w Kosmosie nie
może wyhamować i że Ewolucja musi biec. Jednak bez podwojenia takie
stwierdzenie nie jest możliwe - bo albo prowadzisz je w cyklicznym
zapętleniu i nakładasz na nieskończoność kolejne nieskończoności (bo
nie wiesz, że chodzi o wieczność), albo dochodzisz do granicy i tym
samym ciągu dalszego nie ma. Pozostając w ramach jednej strony nigdy
się nie dopracujesz, dlaczego możesz o tym pomędrkować. Co najwyżej
17
18. wyprodukujesz multum sprzecznych oraz wzajemnie wykluczających się
obrazów - i na tym się zatrzymasz. Bo jak znaleźć drogę, kiedy nie ma
punktu odniesienia?
Skoro jednak jesteśmy - a to jest argumentem rozstrzygającym - to
znaczy, że COŚ jest dopełnione NIC, że Kosmos to nie to albo to, ale
to i to. To NIC-COŚ. To dwuelementowa jedność...
- NIC i COŚ jako fundament?
- I to absolutny, już do niczego innego sprowadzalny. I co więcej, w
łącznym zapisie, jako zero-jeden. A nawet, żeby podkreślić ten stan,
trzeba to pisać jako "zerojeden", może niepoprawnie z uwagi na reguły
gramatyczne, ale jako oddanie treści...
Czyli nie jest to nawet dwuelementowość, więc dwa odrębne składniki,
które dopiero logika i głęboki namysł zespala w jedność, ale chodzi
o łączny fakt. I dopiero taka jedynka definiuje (oraz oznacza) kwant
działania. I rozumowania tym samym.
- Zawsze?
- W każdym przypadku, nie ma odwołania. A w sposób szczególny mam na
myśli obecnie matematykę - z uwagi na jej funkcjonalność, a przede
wszystkim skuteczność. Z czego ona wynika? A no z tego, że w każdym
wzorze i w każdym przeprowadzonym działaniu analizującym świat przy
pomocy matematycznych znaczków, w tym działaniu zawarte jest zero.
Jest i współtworzy każdą jedynkę i każdy znak wzoru.
Oczywiście trudno prowadzić operacje na zerze, to jest niemożliwe po
prostu, ale to zero, jako składnik integralny i niezbywalny - pustka
i nicość w tym działaniu są zawarte, zawsze w nim występują. Dlatego
matematyk może zero pomijać, ponieważ zawsze nim operuje - zero jest
"w stałej pamięci świata". I dlatego wynik jest poprawny.
- Jednak fizycznie liczy się COŚ...
- Skoro każde działanie (w tym objaśniające rzeczywistość) - każdy
czyn fizyczny (a takim jest też działanie objaśniające) zawiera już
pustkę (i zawiera zawsze), to można zaniedbać ten powtarzający się
element dowodu, dla skuteczności można NIC pomijać, a koncentrować
się na COŚ, zwłaszcza że COŚ jest po prostu widoczne i namacalne. Ale
w granicznych zakresach - a o tym teraz mówimy - tu trzeba (i to jako
absolutną konieczność) wprowadzić wcześniej wyrzuconą pustkę - bez
tego działanie jest niewytłumaczalne; brak zera we wzorze nie podważa
wzoru, on się sprawdza, ale dlatego się sprawdza, że to zero w nim
podprogowo tkwi. Logicznie i filozoficznie NIC musi się w analizie
świata znaleźć, bo bez pustki świata by nie było oraz rozumowania o
świecie by nie było.
NIC to fundament, i to ten najważniejszy. NIC z logiki nie tylko, że
nie wolno usuwać - nie można tego zrobić. COŚ można (teoretycznie)
zanegować, jednak NIC negacji nie podlega.
...
I jeszcze jedno, na zasadzie dygresji, tylko pozornie niezwiązane z
tematem oraz odlegle od omawianego - jest jednak niebywale istotne w
budowaniu obrazu całości, dlatego trzeba o tym wspomnieć: granicami
mojego świata jest mój język.
- Nie powiem, że to bardzo odkrywcze stwierdzenie.
- Muszę je tutaj przywołać, ponieważ jest tak samo fundamentalne, jak
wszelkie ustalenia odnoszące się do Kosmosu (oraz jego składowych).
Konieczna jest wiedza i świadomość, że poza zbiór abstrakcji, który
jako jednostka (i społeczeństwo) wypracowałem - że nigdy nie wyjdę
18
19. poza taki zbiór znaków nazywających-kodujących zmianę, że niczego
więcej poza tym zbiorem nie ma.
To, jak "naprawdę" gdzieś-tam czy tu-obok realizuje się zmiana, jak
naprawdę wygląda przekształcanie się kwantów czegoś w pustce Kosmosu
- to nie jest istotne. A nawet więcej: nie jest bezpośrednio dostępne
w żaden sposób. Zmiana się toczy, jestem jej wytworem i składową, na
co dzień i od święta z tego korzystam - i dobrze. Czy to biegnie tak,
jak sobie wyobrażam, czy zupełnie inaczej, a co to ma za znaczenie?
Jeżeli mogę w oparciu o te wyobrażenia zrobić krok i nie trafiam w
ścianę czy materialne zapadlisko, to znaczy, że moje znaki kodujące
jakoś odpowiadają stanom świata, coś o zakresie poza moim bytem mówią
- i jest to warunkiem działania. I wystarczy.
Liczy się jedynie to, czy wyprodukowane symbole języka potwierdzają
się w/na kolejnych etapach życia i czy przeprowadzony w taki sposób
czyn znakujący otoczenie nie tworzy zagrożenia. Jeżeli potwierdza
się, to znaczy, że coś o COŚ (i NIC) mówi, że oddaje zależności. Ale
muszę mieć świadomość, że to zawsze (i na zawsze) jest całość mojego
zasobu - nie wypracuję niczego więcej... Abstrakcje to ja, i zawsze
tylko ja.
- Ale język to tylko jeden ze sposobów opisu świata, są inne - nie
muszę odwoływać się do słownika, żeby przekazać wiadomość, to równie
dobrze mogą być obrazy.
- Jeżeli tak podkreślam granice języka i zbioru abstrakcji w opisie
(pojmowaniu otoczenia), to mam na myśli cały zbiór pojęć i wszelkie
języki. Tu nie chodzi o konkretny i "słownikowy" język, samo słowo
"język" pojawia się tu w najszerszym z możliwych znaczeń: to dowolny
znak i system znaków symbolizujących zmianę.
Nie ma przecież znaczenia, czy tym-takim językiem są wyróżnione (na
podbudowie zmysłów) i pozyskane z otocznia kolejne obrazy płynącej
rzeki, czy jest to zbiór w postaci dźwiękowej lub zapisanej i przez
to nazywający mniejszy albo większy fragment świata - nie ma żadnego
znaczenia, czy chodzi o matematyczny symbol, o fizyczny kwant (czy
Fizyczne COŚ). Nie ma znaczenie, ponieważ to zawsze jest abstrakcja,
czyli dodatek, narzut na postrzeganą-doznawaną zmianę zachodzącą w
obserwatorze lub w świecie, który obserwuje.
Wszelkie znaki, wszelkie sposoby znakowania są "językiem", to elementy
uniwersalnego języka, z których powstaje całościowy już język służący
poznaniu.
Wszelkie wyprodukowane poprzez historię języki służą na/w kolejnych
etapach do podzielenia nieskończonej i wiecznej zmiany w Kosmosie,
do jej nazwania i oswojenia - po prostu zrozumienia. I są wszystkim,
czym dysponuję. "Nazywanie", definiowanie wychodzi od wielkich, ale
przez to jaskrawo widocznych faktów w otoczeniu, przechodzi w miarę
nabywania sprawności (i narzędzi) do coraz niżej położonych rejonów,
aż dociera do granicy, do fundamentów logiki - i ostatecznie wyróżnia
w Kosmicznej jedności NIC oraz COŚ (a dalej ustala zależności tych
składowych). I niczego więcej nie można zrobić - i niczego więcej w
świecie nie ma - i niczego więcej nie można w języku wyrazić.
Ten język, co ważne, buduję dla siebie, przecież zmiana się toczy i
nic o takim działaniu nie wie. To ja ją dzielę na kwanty, na "moje"
kwanty (efekt mojego sposobu postrzegania i możliwości technicznych).
Później je w emocjonalnym wzmożeniu nazywam w lokalnym narzeczu - a
jeszcze w kolejnym kroku nimi operuję (ustalam zależności). I zawsze
19
20. są to jedyne znaki, którymi dysponuję - niczego więcej nie ma, nie
było, nie będzie...
Ale, co trzeba podkreślić, to zawsze jest jeden i tylko jeden język,
niezależnie od czasu zaistnienia, sposobu wyrażania - i niezależnie
od tego, kto go tworzy. - Dlaczego? Ponieważ konstruowanie "języka"
przebiega w jednej rzeczywistości, na jednym i tym samym nośniku - i
dzieje się to w otoczeniu jednej nicości. I wyraża się w prostym
jednym rytmie... A że lokalnie ma to postać obrazu, w innym przypadku
dźwięku oznaczającego słowo, czy jest dowolnym znakiem w zbiorze,
który coś dla mnie oznacza - to drobnostka.
Każdy wyróżniony w świecie fakt to "litera" albo "wyraz" języka, za
pomocą którego wyraża się zmiana, wszystko wokół to elementy-treść
tego języka. I wszystkie one są dla mnie abstrakcjami.
Dlatego abstrakcjami, ponieważ notuję je, poznaję w złożeniu, jako
sumę zdarzeń, które zaistniały i już są historią. Doznaję zmiany w
sposób bezpośredni, uczestniczę w niej - problem jednak w tym, że o
fakcie zaistnienia zmiany dowiaduję się dalece po jej zrealizowaniu;
zmianę doznaję, ale poznanie to odległy etap działań.
Doznaję to, co jest - widzę to, co było. I muszę mieć świadomość, że
tak odbieram świat.
- Wszystko jest językiem oraz abstrakcją?
- Tak. Wszelkie, absolutnie wszelkie tak zwane fakty, wszystko, co w
dowolny sposób w otoczeniu lub w sobie wyróżniam - wszelkie byty nie
byty, czy zależności i własności, wszelkie pozornie dla mnie trwałe
składowe świata, np. kamień czy komórka mojego ciała - to zawsze w
moim spojrzeniu i rozumowaniu abstrakcja.
Widzę, rejestruję taki fakt w postaci zbioru, ustalam jego istnienie
w formule złożenia - coś z nieskończonego strumienia kwantów w ruchu
wyodrębniam, od tego do tego miejsca-momentu wyznaczam granicę - i
nazywam, traktuję za jednostkę lub zbiór jednostek (w zależności od
tego, na czym skupię uwagę). Ale to ja, obserwator tej zmiany, to ja
tak czynię, to moja decyzja i sposób działania te granice tworzy i
decyduje, że w nich to a to się znajduje. - To nie świat produkuje
"kamień" czy "literę", to ja jestem twórcą takiego "faktu". Kamień
jest zbiorem atomów, dalej i w podszewce jest połączony z innymi a
drobniejszymi elementami - a jeszcze dalej i głębiej jest wytworem
"pola". Czyli w tym ciągu nie ma niczego definitywnie wydzielającego
i ograniczającego - "kamień" jest kamieniem dla mnie, i tylko dla
mnie... Przecież ktoś inny, w innym czasie i z innymi możliwościami
podziału strumienia kwantów będzie to widział i ujmował odmiennie,
na przykład zaliczy wzmiankowany kamień do zbioru w formule widocznej
obok góry kamieni - albo dowolnie inaczej przypisze fakt do innego
elementu otoczenia. To moja decyzja i moje możliwości budują świat,
budują język, którym znakuję rzeczywistość. I są tylko-i-wyłącznie
abstrakcjami.
Obrazy są kwantami "języka obrazowego", słowa języka mówionego, itd.
Abstrakcje zmysłowe dlatego są ważne i wymagają wyróżnienia w toku
opisu, ponieważ są pierwsze w poznawaniu świata, są wcześniejsze o
krok od uogólnienia - warunkują kroki następne, jednak w logicznym
sensie każdy z języków jest tym samym: znakuje zmianę dokonującą się
w świecie lub w obserwatorze.
Język słownikowy to późny w osobniczym istnieniu sposób definiowania
zmiany, a jeszcze kolejnymi są filozofia i matematyka, najbardziej
20
21. skrajne w symbolicznym nazywaniu i znakowaniu systemy. Ale to tylko
język, zawsze język - metafora, symbol, znak zmiany i jej składowych
jakoś tam wyodrębnionych.
Zauważ, że każdy byt to swoista językowa "wieża babel" oraz wielość
systemów językowych (tak cielesnych, tak pojęciowych). Co więcej, te
systemy trzeba wzajemnie do siebie odnosić i tłumaczyć, co przecież
nie jest prostym i szybko osiąganym w rozwoju etapem.
I jeszcze po kolejne, trzeba takie działania tłumaczące-objaśniające
prowadzić aż do zbudowania jednego, maksymalnego już języka opisu,
w którym wszelkie wypracowane elementy są składową. To odnosi się do
każdego osobnika i każdej zbiorowości. - Bez uzgadniania języków nie
ma istnienia; konstrukcja poddana sprzecznym sygnałom rozsypie się.
- Czyli podział na język i inne sposoby znakowania jest chwilowy i
umowny?
- Oczywiście, wynika to z obecnego sposobu rozumienia oraz dzielenia
jedności. I musi w pewnej chwili zostać zarzucone, na końcu musi się
okazać jednością. Nie ma języków, jest tylko język i składające się
na niego abstrakcje.
...
- Odniosę się do powiedzianego, czy to znaczy, że nie ma niczego, co
jest obiektywne, to byt poznający - poprzez budowę systemu znaków -
tworzy język, a w konsekwencji świat?
- Przecież to padło wprost (a historycznie znane jest "od zawsze").
Rozumiem jednak, że takie stwierdzenie może wywoływać emocje, wszak
"coś" w otoczeniu jest i je postrzegam - dlatego traktuję jako stan
obiektywny.
Tylko że, zauważ, z tego nie można wyprowadzić wniosku, że to jest
dokładnie to, co mi się wydaje, że postrzegam. Dlaczego? Już tylko z
faktu skończonej prędkości przenoszenia się sygnałów wynika, że widzę
przeszłość (nie fakt, tylko "echo" faktu). A po drugie, rejestracja
nie jest biernym odbiorem sygnału, ale rozbudowanym (i to na różnych
piętrach) opracowywaniem strumienia energii. Zmysły, owszem, są "w
świecie" zanurzone i są efektem zmiany, ale treść, którą przenoszą -
tę treść poznajemy daleko po jej zaistnieniu... To my i zawsze dla
siebie taką treść tworzymy (składamy w "fakt"), to działanie twórcze
i osobnicze. I nigdy inne.
Zmiany (w jej przebiegu) nie poznamy inaczej jak poprzez symbole tej
zmiany, a te są w nas i dla nas. Nic poza tym nie istnieje. I musimy
mieć tego świadomość. Prawdą jest to, co sami uznajemy za prawdę. I
jeżeli ustalenie się potwierdza, jest prawdziwe. A że odległe wobec
tego, co "widzimy" w fundamencie? To nie ma znaczenia, ponieważ tego
w żaden inny sposób nie poznamy.
Możemy to przeczuwać, możemy o tym nawet mówić, tylko co z tego? Nic,
absolutnie nic. Dla nas dostępne są "znaki" symbolizujące zmianę i
tylko w oparciu o nie możemy prowadzić analizy.
To oczywiście nie jest złudzenie, nie żyjemy w symulacji (albo jakoś
podobnie), świat jest jak najbardziej Fizycznie realny. Tylko że to
nie oznacza, zauważ, że jest poznawalny fizycznym eksperymentem "do
samego dna" - bo nie jest. To "dno" (świata, ale też rozumowania o
nim) jest, ale "paluszkami" tego nie chwycisz.
Kwanty logiczne zmiany są wszędzie, w świecie i w nas - ale są poza
pomiarem, a nam dostępny jest tylko symboliczny i zawsze rozbudowany
w skomplikowaniu daleki ich "pogłos" (zawsze zdeformowane cienie).
21
22. Nam są dostępne tylko "zbrylenia", fizyczne konkrety, które doznajemy
w aktualności, ale poznajemy daleko po zaistnieniu i jako abstrakcje.
Nasza prawda jest dalekim efektem procesu, tylko że to jedyna prawda;
dla nas świat poza jaskinią nie istnieje.
A nawet, tak po prawdzie - w ogóle nie istnieje. To tylko nasza, z
wnętrza "jaskini" prowadzona obserwacja - to mówi o jakimś zakresie
"poza". Ale jest tylko jaskinia i jej prawda, nic więcej.
Tak, nie ma niczego obiektywnego. Ostateczną paradą jest to, że nie
ma żadnej "prawdy ostatecznej" - prawdą jest to, co sobie o świecie
wypracujemy. I nie ma innej prawdy. I nie może być innej prawdy.
...
- To wszystko, koniec opisu zależności?
- Nic podobnego, dopiero poruszyliśmy kilka tematów wiążących się z
proponowanym tu podejściem do Kosmosu i rzeczywistości. I to tylko
wstępnie, i to w formie ogólnej, przecież to tylko szkic.
Powtarzam, z przyjęcia, że jest NIC i COŚ, z tego wynika wszystko to,
co sobie sam czy wespół z innymi w rzeczonej sprawie jesteś zdolny
wytworzyć - w tym tak prostym założeniu jest wszystko, czym zajmuje
się dowolny język czy nauka, nie ma wyjątków.
- Grawitacja też?
- Dlaczego grawitacja?
- Tak mi się skojarzyło. Bo jeżeli w Kosmosie tworzą się "zgęstki"
czegoś, to musi być przyczyna, która za tym stoi - czysta losowość
nie połączy na trwałe, a raczej na wystarczający okres swobodnych i
niezależnych jednostek, nie widzę żadnej siły w takim zakresie, która
do tego doprowadzi. A przecież rozmawiamy o tym.
- No tak, dobre pytanie. I znajduje się jak najbardziej w tematycznym
ciągu, prędzej czy później trzeba by o tym powiedzieć... Cóż, nie ma
rady, przechodzimy w naszym dialogowaniu do kolejnych uwarunkowań -
co było opisem ogólnym już padło, teraz szczegóły.
- Do gry wchodzi fizyka.
- Powoli kolego z fizycznych, to ciągle Fizyka - tu eksperyment (a
więc macanie różnopłciowej materii) nie ma zastosowania, do wtykania
paluszków w struktury (wszech)świata jeszcze daleko.
- Skoro tak, to co "spaja" kwanty? Proste pytanie, prawda?
- Nie odniosę się do zaczepki, acz pytanie jest rzeczywiście proste
(w sensie jednoznaczne). Co nie oznacza, że można to zbyć szybko i w
kilku zdaniach. Ewolucja sobie z dylematem radzi bardzo skutecznie i
właśnie prosto, jednak opis tego krok po korku i w zbiorze abstrakcji
posiadanych - no cóż, to musi przybrać postać nawet nie strumienia
kwantów, ale rzeki - albo wręcz oceanu słów.
- Mnie się nigdzie nie spieszy. Ale jeżeli zaczniesz przynudzać, to
się nie zdziw, jak się zdrzemnę.
- Na pewno nie zaśniesz, intryga wciąga, zapewniam.
- Skoro wciąga...
- Odwołam się do obrazu Kosmosu, który już musiałeś sobie zbudować,
a który jest skutkiem naszej dotychczasowej rozmowy. Że to "realnie"
wygląda inaczej, to zaznaczyłem, ale sprawa jeszcze wróci, ponieważ
są ważne szczegóły. Aktualnie schemat zmiany i relacje NIC oraz COŚ
prezentują się następująco.
NIC otacza, dopełnia COŚ, oba elementy są nieskończone i razem tworzą
podwojoną jedność Kosmosu. A to oznacza, że COŚ przemieszcza się, a
nawet pędzi w tym NIC jednostkami najmniejszymi z najmniejszych - i
22
23. się "od czasu do czasu" w tymże Kosmosie jedynki "czegoś" zderzają.
Bo jak jest nieskończoność oraz jest zapełniona nieskończoną liczbą
czegoś, to to COŚ musi się zderzać - nie może być inaczej. Jak padło,
sprawa w czystej statystyce.
O jakich "przedziałach czasu" i o jakich skalach tu mówimy? Ech, to
również nie ma znaczenia - na pewno jakiś.
To może być niebywale, nieskończenie wielki odcinek "czasu" (a też
"przestrzeni") między zderzeniami - to może być nieskończenie mały
odcinek "czasu" - ale pewne jest, że to nie może być zero "czasu", że
proces dokonuje się bez etapów pośrednich.
Zapewne nie muszę podkreślać, że abstrakcje "czas", "proces", "etap"
są w tym przypadku umową, odniesieniem do naszego świata i analogią
- jednak muszę tak prowadzić opis, ponieważ nie mam innych pojęć do
działania. - A po drugie, co istotniejsze, inaczej tego zrobić nie
mogę, bo nie zrozumiem.
Czyli jest "co jakiś czas" zderzenie, losowo albo nie, ale jedynki
czegoś się zderzają. A jak się zderzają, to się zagęszczają. Bo skoro
jedynek jest nieskończenie wiele, to zderzenia też są liczne. To nie
jest nieskończony zbiór zdarzeń, jednak COŚ lokalnie zderza się w
ilości znacznej, i o to chodzi.
- I dlatego są zbrylenia w Kosmosie...
- Tak, to kolejny etap definiowania tego zakresu - to konsekwencja
dopełniania się NIC i COŚ.
- Czyli znów o braku czynnika hamującego?
- Nie tylko. Jeżeli jest zmiana, a ona wprost wynika z przywołanego
przez ciebie ustalenia o braku oporu, to tym samym w nieskończoności
musi to skutkować lokalnymi zagęszczeniami - po prostu innym, wobec
otoczenia, zbiegnięciem się jedynek czegoś.
Jak jest ruch, to nie ma zmiłuj, musi "po jakimś czasie" tak się w
bezkresie zadziać, że w jednym "punkcie" jest czegoś więcej, w innym
mniej - to czysta statystyka, tak na tę chwilę to zdefiniujmy. Jak
puścisz po stole bilardowym bile, to one będą się zderzały, a dalej
ustali się na mgnienie stabilny układ. Na mgnienie, ponieważ zawsze
jest wobec tak wyróżnionego faktu otoczenie, wolny tor ruchu - więc
jakieś zaburzenie oddziała i wpłynie na stan układu.
Czyli będzie rejon wyróżniony zagęszczeniem, a w innym będzie pusto
- banał Fizyczny; są w nieskończoności wyróżnione miejsca, w których
liczba elementów jest większa niż w środowisku. Czy jest to czysta
losowość, czy przebiega w rytmie nadrzędnym oraz fundamentalnym (a
przebiega), to nie ma obecnie znaczenia, istotne jest to, że takie
"wyspy" COŚ w NIC są - i że rozdziela je pustka. Plus, co ważne, że
wszelkie elementy zawsze pozostają w ruchu.
Tak rozumiana i postrzegana nieskończoność Kosmosu jest warunkiem
poprawnego zdefiniowania.
...
- I to tak samo z siebie się zderza?
- Jednak nie przysnąłeś. Powiedziałem, że jest w tym pewna głębsza
regularność, ale do niej dopiero dojdziemy - reguła zmiany jest tu
efektem przyjętych elementów rozumowania, ale trzeba dojść do tego
w kolejnych krokach, inaczej pojawią się sprzeczności. Aktualnie nie
mogę wprowadzić rytmu, bo skąd-dlaczego miałby się stworzyć? Zmiana
biegnie, COŚ pędzi poprzez NIC - wokół niczego więcej, to co powoduje
zbiegnięcie w "grudkę" i tworzy rytm skupiania?...
23
24. W tym punkcie analizy wystarczy statystyka - losowości zanegować nie
możesz.
- No.
- Jakby długo "czasowo" nie przebiegała zmiana, prędzej czy później
w nieskończoności - tylko opierając się na losowych zderzeniach - w
Kosmosie zaistnieje (w takim "bilardzie" jedynek) "wyspa" czegoś, i
będzie znacząco "gęściejsza" od pustego środowiska. Musi, musi się
tak stać.
- No.
- Zbryli się, to fakt. I wystarczy do tego prostackie zderzanie się
o siebie jednostek.
Ale, i tu jest problem, to przecież nie znaczy, że na długo - bo jak
nic nie hamuje... Już to znasz.
Zderzenia zderzeniami, coś się zagęściło, tylko że kłopot w tym, że
na chwilę, na mgnienie, bo nie ma ośrodka oporowego do oddalania się
elementów... A jak jest wolny tor ruchu, to jedynki nie mają powodu
utrzymywać się w stabilizacji oraz bliskości - uciekają, oddają się
stąd do wieczności.
- Nie ma siły spajającej? Skoro to już zbiór, to powinno pojawić się
scalanie elementów.
- Nie, żadna siła w tym momencie nie może się pojawić, nie ma żadnej
przyczyny, która by to wprowadzała. A przede wszystkim nie ma jeszcze
żadnego nośnika, który by taką siłę przenosił. Dlaczego? Wszelakie
twoje siły, pola czy podobne, to jeszcze daleka przyszłość, na tym
poziomie rozumowania ich nie ma. W zmianę tak mało skomplikowanego
zakresu nie możesz wpisać niczego rozbudowanego, ani jakoś wielkiej
jednostki, ani żadnej tak zwanej siły - w tym obrazie tego nie ma i
być nie może.
- Więc co? Tylko zderzenia i nic więcej, a my to skąd? Cud mniemany
czy inny czynnik sprawczy?
- Nieskończoność to fajny wynalazek do opisu, w nim zawiera się to,
o co pytasz. To nie cud ani nawet statystyka - to konieczność, która
zawiera się w pojęciu nieskończoności. Nieskończoności Kosmosu, ale
i nieskończoności NIC oraz COŚ.
- Więcej światła.
- Fragment pejzażu, który razem wyprodukowaliśmy przed chwilą, co by
oddać sprawę zderzeń-zdarzeń w Kosmosie - obecnie ten fragment sobie
w twórczym zapale poznania rzeczywistości zwielokrotnij, i to tak w
nieskończoność.
Bo skoro tych zagęszczonych "wysp" jest dużo, i to nieprzeliczalnie
dużo (acz nie nieskończenie dużo) - to kiedy dochodzi do oddalania
się strumieni kwantów od tych wysepek, a to musi po prostu przybrać
postać strumienia, jakoś "uporządkowanego" strumienia kwantów...
- Przecież to dzieje się w każdym kierunku od zbrylenia.
- Tak, ale już w sposób jakoś uszeregowany, to już nie jest czysta
losowość. Dlaczego? Przecież taki zbiór tworzą jednostki i oddalają
się jednostki - czyli jest to rytm jeden-zero-jeden... i tak dalej,
zbiór rozpada się jednostkami, które tworzą w każdym kierunku ciąg
łączny zmiany, więc strumień kwantów.
I ten strumień elementów, np. w wycinku, który będziesz obserwował,
jest rzeczywiście takim strumieniem, następowaniem po sobie kwantów
czegoś w rytmie zero-jedynkowym. - Fakt, w szerszym ujęciu to sfera
(bo nic z żadnej strony nie hamuje i deformuje), ale w tym wycinku,
24
25. który jest istotny do dalszego opisu, tu jest strumień jednostek w
uporządkowaniu - strumień uporządkowany samą zachodzącą zmianą (nie
ma żadnego innego czynnika porządkującego).
Zagęszczona zmiana w trakcie rozpadu tworzy uporządkowany rytm oraz
"uwarstwienie".
- Może, ale to w niczym nie zmienia sytuacji - dlaczego pojawia się
stabilna okresowo konstrukcja?
- Te inne, dopełniające "wyspy" czegoś w okolicy - widzisz je? Tak
po nieskończoność, widzisz?...
Rozpada się jeden zbiór, ale rozpadają się również inne - gdzieś i
tam tworzą się w nieskończoności kolejne zbiory, jednak w tym zakątku
nieskończoności tak się zadziało, że kilka (wiele) zbiorów właśnie
się rozpada - zaistniały na moment, a obecnie, warstwa po warstwie,
się rozpadają.
- I co?
- I wszechświat - to droga do zbudowania się struktury, którą można
ująć formułą "wszechświat".
- Dlaczego?
- Tu oczywiście są liczne uwarunkowania, jak będzie czas wrócimy do
sprawy, ale w skrócie wygląda to tak, że kiedy te strumienie kwantów
oddalają się od zbiorów, a te zbiory są wobec siebie w zdefiniowanej
i użytecznej (po prostu bliskiej) odległości - to w pewnym punkcie
te strumienie muszą się spotkać, ich tory ruchu się przetną.
- I zderzenia, i dalej to samo.
- Otóż nie, mój drogi, sytuacja znacząco się zmieniła. Wcześniej była
statystyka zderzeń - obecnie jest reguła zdarzeń.
- Powód, proszę o powód.
- Skwantowanie zmiany, wspomniany rytm zero-jeden. I, co ważne, że
te strumienie przez pewien okres działają... Wyobraź sobie jedynkę
czegoś w takim strumieniu, i pytanie: jaka jest jej sytuacja? Przed
sobą ma kwanty, za sobą ma kwanty, z boku ma kwanty - a więc żadnego
wolnego toru ruchu, powstała sytuacja dramatycznie ogranicza wybór.
O ile wcześniej, w nieskończoności, ten wybór jest także potencjalnie
nieskończony, ponieważ żaden kierunek nie jest zamknięty, to w tym
momencie można tylko-i-wyłącznie przemieszczać się w ramach zmiany,
w ramach strumienia i tylko w zbiorze.
Mówiąc inaczej, jest ściana takich samych jedynek w każdą stronę i
tym samym uporządkowany ruch. A w jakim kierunku to może biec? I tu
odpowiedź jest oczywista i tak fizycznie znacząca: do przodu, zawsze
do przodu.
- Ale to jeszcze nie jest wszechświat.
- Nie jest, ale się właśnie zaczyna. Dlaczego? Bo te kolejne warstwy
kwantów, naciskane przez kolejne warstwy, które ciągle (i ciągle) w
ten punkt Kosmosu z tamtych, już rozpadających się zbiorów docierają
- one po prostu naciskają, cisną, ograniczają możliwe ruchy. A jak
jest nacisk, to jest zagęszczanie się. A jak coś się zagęszcza, to
zaczyna się budować lokalny wszechświat.
Ruch "do przodu" w tym przypadku oznacza przecież zagęszczenie, bo
kwanty są wpychane w ten punkt, ich wzajemne odległości spadają - z
teoretycznie nieskończonej do obecnie bardzo skończonej. A nawet i
minimalnej, takiej "na styk". Jeżeli ten nacisk otoczenia zachodzi
wystarczająco długo - a to jest warunkiem zasadniczym - to w ramach
tak wytworzonej w Kosmosie sfery (lub innej podobnej konstrukcji),
25
26. to już wewnętrznie (w środku) tworzą się warunki do trwałego, w jakiś
ramach trwałego istnienia elementów. Już mocno złożonych elementów -
takich w zakresu użytecznego dla ciebie, fizycznych.
- I pojawiają się siły?
- Zależności, o żadnej grawitacji to ty mi nie mów, bowiem niczego
takiego w tym ujęciu nie ma - wystarczy przecież nacisk otoczenia,
a świat i jego elementy się tworzą. To nie siła spaja, ale nacisk z
zewnątrz wymusza zbliżenia. Opis ma być maksymalnie prosty, wszelkie
zbędne dodatki trzeba odcinać brzytwą.
...
- Mam uwagę, a raczej wątpliwość. Przecież taki nacisk środowiska,
czyli tych wcześniejszych względem "wszechświata" wysepek czegoś -
ten nacisk może być bardzo różny, więc i skutek może być dowolny.
- Punkt dla ciebie, uwaga pierwsza klasa. A nawet druga.
- Żartujesz, pytam poważnie.
- Nawet nie pomyślałem, że to dowcip, sprawa rzeczywiście jest z tych
podstawowych. Nacisk, jego postać i okres trwania, to decyduje o tym,
co powstanie i jak długo utrzyma się w stabilizacji, tak dla ciebie
ważnej. Cóż bowiem po świecie, który co prawda jakoś się tam zagęści
i zrealizuje, kiedy nie będzie nikogo, kto taki fakt stwierdzi - nie
będzie obserwatora i ustalenia, że świat (oraz Kosmos) są elementami
rozumowania...
- Są więc uwarunkowania.
- I to liczne, bardzo liczne. Aż chciałoby się powiedzieć, że wręcz
nieskończenie liczne. Tak, to nie przesada. Nasze zaistnienie ma w
swojej fundamentalnej warstwie nieskończoność wespół z wiecznością
jako składowe, dokładnie tak. - Oczywiście w tej rozmowie w żadnym
przypadku nie zdołamy poruszyć wszystkiego, nie o to przecież chodzi.
Dlatego mogę w tym miejscu jedynie wspomnieć, że musi być w otoczeniu
tak tworzącej się sfery nowego wszechświata symetryczna i znacząca
liczba wcześniejszych zbiorów czegoś - że one nie mogą być odległe
dowolnie, a wręcz przeciwnie (to jest ściśle uwarunkowane) - to nie
może być różnorodny zbiór zjawisk, ale podobny sobie (różnice będą
skutkowały nierównomiernym działaniem na sferę, w efekcie któryś z
kierunków może prędzej od innych się otworzyć - i zmiana oczywiście
tam się potoczy, i wszechświat się "wypali"). Itd.
Dopiero symetrycznie rozłożony zbiór i symetryczne (i długotrwałe)
działanie strumieni kwantów może skutkować takim światem, który na
zaistnienie obserwatora pozwoli - to rzadkie, choć przecież realnie
zachodzące w nieskończoności zdarzenie.
Najczęściej, też zrozumiałe, w takim działaniu powstanie struktura
"zwichrowana", "kaleka", daleka od symetrii - ten wniosek podtrzymuje
mocno statystyka. Ale ponieważ to nieskończoność - to "od czasu do
czasu" - COŚ wespół z NIC zbudują taki świat, gdzie będzie można na
tematy przeróżne sobie porozmawiać. Np. o Kosmosie...
- Mniejsza o te "niedorobione" konstrukcje, mamy wszechświat - taki
już nasz.
- Znów cię ponosi. Na tę chwilę mamy dopiero zadatek na wszechświat,
żeby powstało to, co ty (jako fizyk od wszelakiej materii) uznajesz
za wszechświat - do tego ciągle daleko. Ponownie zastrzegam, że mogę
tu jedynie zasygnalizować kolejne progi oraz uwarunkowania, że ten
(samo)komplikujący się układ zdarzeń zawiera w sobie mnogość warstw,
przejść i zależności - fakt i oczywistość, one muszą zajść (to wymusza
26
27. procedura zmiany), jednak żadnego z elementów tego obrazu nie może
brakować, bo świata nie będzie. I w opisie też ich brakować nie może,
bo inaczej procesów się nie zrozumie.
- Czyli?...
- To zagęszczanie się elementów, zagęszczanie pod naciskiem kwantów
docierających ze środowiska - to powoduje, że wewnętrznie w takiej
sferze odległość kwantu od kwantu spada, banalna konsekwencja tego,
że jest dopływ jednostek. A jak się zagęszcza, to rośnie ciśnienie,
też oczywistość - a jak rośnie ciśnienie wewnątrz, to w "pompowaniu"
sfery musi zajść moment, kiedy jest ono krytyczne: że dopompowanie
o kolejną jednostkę zmieni sytuacje. Wcześniej było jeszcze miejsce
na elementy, a po "dopompnięciu" już nie ma w co "palca wcisnąć" -
wytwarza się graniczna stabilizacja.
Kwanty nie mogą uciec, ruch jest zawsze "do przodu", więc w trakcie
tego zagęszczania będą tworzyły się kolejne poziomy krytyczne, czyli
odległość kwantu od kwantu będzie "na jednostkę".
Mówiąc inaczej, "poziom krytyczny" oznacza, że jednostki są jeszcze
wyróżnialne, a już krok dalej dwie jednostki łączą się w jednostkę i
w całości sfery pojawia się miejsce do dalszego zagęszczania.
- I tych progów będzie kilka.
- To jest ścisła (i policzalna) gradacja "w pionie": może zaistnieć
tylko to, co może; może zagęszczać się tak dalece, jak może.
Czyli będą progi i poziomy świata, już fizyczne poziomy... Dlaczego?
Bo, zauważ, w tym dociskaniu oraz w/na kolejnych poziomach, w takim
pompowaniu sfery budującego się świata (co ważne, jednak dopiero od
pewnego poziomu zagęszczenia) może zaistnieć to, co dla ciebie jest
obiektem eksperymentu - taki foton, na przykład. A jeżeli nacisk i
dopływ jednostek nie ustaje, to powstanie cała piramida możliwości,
od najmniejszego fizycznego skomplikowania, aż po maksymalne. I tą
"szczytową" strukturą będzie obserwator.
...
- I wszechświat trwa, aż "ustaje zasilanie"...
- I tak, i nie. Zmiana w formule "wszechświat" znajduje się dopiero
w stanie "połowicznego rozpadu". Chodzi o to, że kiedy ustaje dopływ
elementów z otoczenia, kiedy kwantowe "pole rodzicielskie" wyczerpuje
się (nie ma przecież wiecznego zbioru, musi skończyć się jego rozpad)
- to sfera wszechświata jest już w pełni ukształtowana, układ w tym
punkcie osiąga poziom-etap "dorosłości": otrzymał wszystko, co było
możliwe z otoczenia, elementy zostały w sferę wciśnięte, dosłownie
wtłoczone - ale obecnie, kiedy nacisk ustał-zanikł, teraz ta sfera,
ponieważ nie ma czynnika hamującego (itd.), ona zaczyna degradować
się - po prostu się rozpada.
Ciśnienie idące z zewnątrz zanikło, to wszechświat "wybucha" - taki
banał ewolucyjny.
- I ten wybuch przyspiesza?
- Jak nic nie ciśnie, to wybucha - a jak wybucha i przez to zwiększa
swoje rozmiary, to wybucha coraz szybciej.
Wybucha do nieskończoności. Kwantową warstwą po warstwie wszechświat,
to lokalne zagęszczenie, traci pozyskane kiedyś zasoby do otoczenia.
I dzieje się to w sposób uporządkowany, jako tworzenie się rytmu i
jednocześnie realizacja tego rytmu. O tym rytmie to my jeszcze sobie
nieco powiemy.
- Rozsypie się, ale jeszcze nie teraz, jeszcze potrwa?
27
28. - Tak cirka i plus minus (choć to ściśle policzalne) połowa drogi
przed tutejszym światem do zaniku, jeszcze sobie to i owo zobaczymy.
A nawet użyjemy.
- Nie jest źle.
- Z naszego punktu widzenia to bez znaczenia, ten opis to tak sobie
i dla wyjaśnienia, dlaczego i jak się dzieje, żeśmy się byli zadziali
- chodzi o ten całościowy fakt. Przecież nasze zaistnienie to maleńki
fragment tego procesu, konieczny w takim zdarzeniu, ale to niebywale
mały fragment. Jesteśmy pochodną zachodzącej zmiany, ale to bardzo
mocno zależna od całości pochodna. Jednak, trzeba to powiedzieć dość
wyraźnie, zanim całość się "złuszczy", nas dawno już nie będzie. A
nawet ślad po nas zaniknie.
Pocieszające w tym jest to, że skoro zaistnieliśmy z "kwantowego pyłu"
- to kiedyś-gdzieś kolejny świat się zbuduje, być może - czemu nie -
nawet z obserwatorem...
Wówczas nasze pole wszechświatowe będzie "polem rodzicielskim" - a
może i "polem dziadków", któż to wie.
...
Ale to nie wszystko o wszechświecie, jest jeszcze kilka spraw, które
trzeba zasygnalizować, one nawet w zgrubnym szkicu muszą się pojawić,
to niezbędne.
- Środek, wiem, że powiesz o środku - tego sobie nie odpuścisz.
- Nie odpuszczę, to w końcu najważniejsze ustalenie, które można o
zmianie z analizy COŚ i NIC pozyskać. Jesteśmy efektem środka i to z
niego, w podwójnym znaczeniu, postrzegamy i opisujemy świat. Stąd,
nawiasem, takie kłopoty w tym działaniu.
- Wszechświat się kiedyś tam był zaczął od stanu pierwszej warstwy,
przeszedł już środek, bo wybucha w narastającym tempie, dlatego na
horyzoncie jest ostatnia warstwa jedynek. - A później to już "ciąg
dalszy". Tylko że bez nas.
- Tak to wygląda. W ramach prostej nieskończonej, a tak zdefiniować
można zmianę w Kosmosie, jest punkt wyróżniony - miejsce zerowe, i
to miejsce okupujemy wspólnie i każdy z osobna. To nasze miejsce w
nieskończoności - to z tego punktu definiujemy i świat, i prostą -
i siebie.
Co było wcześniej, to "minus nieskończoność", co będzie po nas, to
"plus nieskończoność" - a ja-my to ten "zerowy" punkcik, tylko ten
punkcik. Wszechświat jest odcinkiem w ramach takiej prostej, ale my
też jesteśmy odcinkiem w ramach prostej i w ramach wszechświata - a
nawet którymś tam odcinkiem odcinka, wszak tworzy nas cała piramida
elementów i zależności.
Co więcej, ten punkt też jest środkiem zmiany tworzącej wszechświat
- w obu kierunkach ewolucji oznaczającej tę strukturę, w każdą stronę
jest "tyle samo" zmiany. Do punktu zero było tyle a tyle (policzalne),
ale i dalej będzie tyle samo. Nasze zaistnienie oraz istnienie jest
skutkiem tej środkowej pozycji i zależy od niej. Obserwujemy świat ze
środka, w najlepszym momencie zmiany sfery wszechświata, jednak ma to
swoje konsekwencje. Z jednej strony postrzeganie umożliwia (w innym
się nie zaistnieje), ale z drugiej je utrudnia, ponieważ wiele faktów
się na siebie nakłada, liczne obrazy cząstkowe sumują się w jeden i
całość przez to jest "rozmyta".
Postrzegamy ze środka, dlatego wydaje się to takie "dopasowane" oraz
"zestrojone". A to nic innego, jak przemieszczanie się COŚ w NIC -
28
29. to lokalne zagęszczenie w postaci skwantowanego procesu. Tylko tyle.
Nic więcej. Ale przyjemne, trzeba przyznać...
- Już ci przeszło, podbudowałeś się emocjonalnie? Bo chciałbym o te
inne tworzące się w Kosmosie zbiory spytać, jak to przebiega? I co z
tego wynika?
- Uważam, że nie przesadzam z tym podkreślaniem środka, przecież w
nim się realizujemy. Że to oczywisty i konieczny w nieskończoności
fakt, to nie zmienia oceny-wyceny tego punktu. Weź pod uwagę, że na
każde zaistnienie, a my zaliczamy się do tego zbioru, na każdy byt w
dowolnej formule jego "bycia", przypada nieprzeliczalna (i nawet po
wielekroć nieprzeliczalna) liczba bytów niezaistniałych, więc doceń
ten "zerowy punkt" w bezkresie.
- Doceniam, doceniam...
- A co do tworzenia się tych innych światów w Kosmosie, to sprawa w
liczbie strumieni kwantów ("czegoś"), które można wprowadzić w taki
proces. Najlepszym, z analizy logicznej wychodzi, że najlepszym (i to
z wielu punktów oceny najlepszym) będzie taki świat, który buduje się
z ośmiu linii. Dlaczego? Strumienie energii docierają równomiernie
i z każdej strony, a to gwarantuje, że w "punkcie przecięcia" tworzy
się jednokwantowa warstwa sfery. A później kolejne warstwy. Jedynki
czegoś są wciskane w ten świat i jednocześnie go budują. Osiem linii
tworzących jest optymalnym zbiorem, nie mniej, nie więcej.
- Dlaczego? Dlaczego nie więcej? Że mniej, to mogę zrozumieć, zbyt
mało elementów, niesymetryczne rozłożenie, więc wolny tor do zmiany
- do wybuchu. Ale jeżeli osiem buduje stabilną strukturę, to może i
szesnaście, może trzydzieści dwa? To również symetryczne wielkości.
W nieskończoności, że zacytuję ciebie, przy nieskończonej ilości i
zawsze w ruchu elementach...
- Zastanawiałem się nad tym, wychodzi, że jednak musi być osiem - i
nie więcej.
To znaczy, w bezkresie oczywiście może się więcej zbiorów spotkać,
jak powiedziałeś, tego wykluczyć nie można. A co ważne, one również
będą na siebie działały i razem będą powoływały do istnienia jakiś
świat. Problem w tym, że to nie będzie stabilny świat.
- Dlaczego, podaj uzasadnienie.
- Nadmiar. Brak jest powodem tworzenia się "struktury ułomnej" (np.
głód deformuje ciało), ale również nadmiar jest powodem schorzeń -
nadmiar tworzących linii zaskutkuje światem, w którym zagęszczenie
będzie zachodziło zbyt szybko, a kwanty będą się o siebie potykały.
I to nie jest metafora, potraktuj to dosłownie. Kiedy zmiana biegnie
w ograniczonej przestrzeni, to zbyt duże (w stosunku do pojemności)
zagęszczenie jednostek tworzy zawirowania, problemy - elementy się
zderzają i wzajemnie wytrącają z rytmu. Itd.
A to rytm jest czynnikiem zasadniczym, żeby powstało coś stabilnego.
Muszą być elementy, które ten rytm budują, ale i ten rytm musi być,
żeby elementy się uzgodniły (zsynchronizowały). Cóż, kiedy pojawia
się nadmiar zasobów, buduje się ciało chaotyczne, a na pewno słabe
w konstrukcji.
A jeżeli to cię nie przekonuje, to uwzględnij fakt, że zbyt szybkie
zapełnienie sfery, a to będzie miało miejsce w przypadku wielu linii,
to spowoduje zapchanie świata - i ewolucja zastopuje, skończy się.
Bo jak nie ma możliwości do ruchu...
- To nie wyczerpuje tematu, przecież można manipulować odległością
29